Kotka nastroszyła futro i zmarszczyła pysk, odsłaniając kły. Zgadzała się z tym, że Urdzik przesadzał, ale Srokosz pozwalał sobie na zbyt dużo. Czy nikt go do cholery nie nauczył szacunku?
Wiedziała, że przepędzanie brata na nic się zda, bo był jak mucha, która nie da ci spokoju, jeśli sama tego nie zechce. Co najwyżej oboje by się tylko zirytowali. Mimo to podeszła do niego, próbując go uspokoić i dopiero po dłuższej nerwowej wymianie zdań udało jej się to zrobić. Przez cały czas piorunowała brata karcącym spojrzeniem. Dopiero gdy im wreszcie dał spokój, to samo spojrzenie przeniosła na Srokosza.
— Urdzik jest zbyt agresywny i nie powinien cię tak dręczyć, ale skoro to robi to z jakiegoś powodu — prychnęła. — Co mu zrobiłeś?
— Gówno. — jęknął zirytowany. — Na ostry i ciernie, jak do drzewa! Mam dość. Całej waszej powalonej rodzinki! — syknął Srokosz, próbując odpechnąć od siebie większego kocura.
Lis syknęła pod nosem, machając ogonem zirytowana.
— Możesz przestać zachowywać się jak pieprzony bachor? Nikt z nas nie chce ci celowo zrobić przykrości, zrozum to wreszcie! Liczysz, że ktokolwiek okaże ci szacunek, jak ty nikomu nie okazujesz?!
Nie rozumiała zachowania Srokosza. Było tak... dziecinne i niedojrzałe. Próbowała zachowywać cierpliwość, ale powoli miała tego dość, umierając wręcz z irytacji i zażenowania tym paskudnym zachowaniem. Przecież nic mu nigdy nie zrobiła, a Srokosz odkąd go tylko znała zachowywał się, jakby zabiła mu matkę.
Urdzik zmrużył wściekły oczy.
— Idiota — syknął, machając wściekle ogonem. — Kto ci zjadł resztkę rozumu? A może matka była taką pokraką, że cię bez niego urodziła?
— Odezwał się inteligentny! Ty masz jeden na spółkę z całym rodzeństwem! — prychnął cętkowany.
— Czy możecie przestać na siebie ujadać do cholery? — warknęła poirytowana. — Nie umiecie rozwiązywać sporów inaczej niż drąc do siebie mordy? Urdzik, przestań już, przesadzasz. Srokosz i tak już dostał za swoje!
— Nie przesadzam! — wrzasnął brat pełen furii. — To lisie łajno nigdy nie dostało dostatecznie za swoje! Powinna się ta pizda w grobie przewracać!
— Słyszałeś siostrę! Zostaw mnie w końcu, furiacie! — syknął wściekły Srokosz, strosząc sierść.
— Oboje przestańcie, już — miauknęła zimno. — Urdzik, przeproś Srokosza. Znęcając się nad kimś stajesz się potworem, a nim nie jesteś, więc pokaż to — nie mogła uwierzyć, że robiła za mediatora za dwa koty, które już przecież nie były dzieciakami. Jak nie rozumiała Srokosza i sama obecność kocura ją irytowała, tak postawa Urdzika niczym nie różniła się od Lamparciej Gwiazdy. Robił to samo, tylko w mniejszej skali. Nawet jej nie przyszłoby do głowy, żeby bić kogoś z jednego błahego powodu. — Przestańcie się już ze sobą użerać, bo się pozabijacie.
— Nie przeproszę tej wywłoki!— warknął czarny point, wysuwając pazury. — Nie zasługuje na to. Nigdy nie doczeka się ode mnie jakichkolwiek miłych słów, chyba, że w snach!
— Nie potrzebuje twoich nic nie wartych przeprosin. — stwierdził Srokoszowa Łapa. — Po prostu nie zbliżaj się do mnie. Nie dotykaj mnie, zboczeńcu.
— To ty jesteś zboczeńcem! — krzyknął, po czym rzucił się na kocura.
Skrzywiła się na gwałtowny ruch kocura. Skoczyła prosto na brata, odpychając go trochę na bok, co jego umięśniona postura utrudniała.
— Możesz się wreszcie uspokoić? Nie pamiętasz co mama nam mówiła o zachowywaniu się porządnie przy innych?
— Nie przeszkadzaj! — syknął, próbując odepchnąć od siebie siostrę. — Sprawiedliwość go musi przecież dosięgnąć, a ty to psujesz!
Udała, że te słowa ją ani trochę nie zabolały. Dlaczego Urdzik się tak zachowywał? Nie tak go pamiętała z dzieciństwa. Przecież w takim tempie narobi sobie tuzin wrogów.
— Ona psuje? To ty upadłeś na łeb! — prychnął Srokosz. — Zajmij się własnym tyłkiem i daj mi spokój! — próbował się wycofać, pozostawić sprzeczke rodzeństwu.
— Nie dam ci spokoju tylko dlatego, bo pan mazgaja sobie tak wymyślił! — warknął tylko czarny, znowu próbując dorwać się do kocura.
Jej wzrok potoczył się na Srokosza, równie wściekłego, co jej brat. Jak na nich patrzyła, to miała wrażenie, że widziała dwa dzikie zwierzęta, a nie swoich współklanowiczów.
— Mazgaj? Wiesz co, mam dość. Dość twojej durnej i bezmózgiej mordy! Twojego bezsensownego zaparcia! Twojego... Ciebie całego! Nienawidzę cię! — wskoczył na kocura, wbijając pazury w grzbiet czarnego, który krzyknął i wysunął od razu pazury. Machnął łapą, próbując trafić go w pysk i zacisnął zęby, czując piekący ból.
Nie miała już siły na tą dwójkę. Dlaczego musieli tak uparcie szukać między sobą konfliktu?!
— Jesteście niemożliwi — miauknęła zirytowana lekko i widząc błyszczące się pazury brata, stanęła między nim a Srokoszem. — Dość, bo się pozabijacie, a wtedy oboje nie skończycie dobrze — rzuciła, spoglądając na Urdzika spod byka. Zazwyczaj była po jego stronie, ale teraz przesadzał. Nawet Srokosz nie byłby w stanie odwalić coś aż tak złego, by zasługiwało na takie traktowanie. Był wkurzającym dzieciakiem widzącym wszędzie problem, owszem, ale to tylko niewinne fochy strzelane przez niewinnego kota. Czy lubiła cętkowanego, czy nie, nie zamierzała pozwolić na coś takiego.
<Srokosz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz