Dawno
— Kto to był? Jak będę dusy tes dostane takiego mentola? Tes sce być silny! Tak jak ty tatusiu! — zawołał radośnie malec.
— Może uda mi się namówić lidera do bycia twoim mentorem? Byłbyś tak silny, jak ja — odparł, oplatając łapy ogonem.
Czekoladowy zamrugał aż z niedowierzania.
— To... To zascyt! Tak! Na pewno cię posłucha! Jesteś w końcu supel wojownikiem i jego psyjacielem! Sce być jak ty! Nauc mne! Ja jus duzi jestem! Mogę tlenować! — zapewnił, opierając łapki na jego łapie, by zadrzeć wyżej główkę.
Zaśmiał się cicho. Przyjacielem? Raczej tym, co wpędzi go do grobu. Naiwny, głupi kociak. Nie miał pojęcia o życiu. Ale cóż, czego miał się spodziewać po takiej żałosnej istocie?
— Chciałbyś zacząć swój trening teraz? — zapytał kremowy, układając sobie w głowie plan. — Jesteś pewien? To nie jest łatwe.
Larwa uśmiechnął się szeroko, kiwając łebkiem.
— Tak! Jak sacne już telas, to jak będę duzi, to będę taki silny jak ty! — miauknął głośno.
— Skoro tak, to zaczekaj tu na mnie chwilę — poprosił, odwracając się od niego i wstając. — Dalio, popilnujesz kociąt? Wychodzę. Wrócę tu po jednego za moment.
Liliowa skinęła łbem. Kocur wyszedł ze żłobka, kierując się w stronę legowiska wojowników. Oby tylko udało mu się go przekonać. Bał się własnego cienia i tak obrzydliwie piszczał. Zachowywał się jak baba. Żaden z niego kocur. Kiedy na niego patrzył, aż go wykręcało. Był okropnie żałosny.
— Cyprys — rzucił, przekraczając próg legowiska, po chwili wbijając wzrok w brata. — Musisz mi pomóc. To proste, podejdź tu, to wytłumaczę Ci, o co chodzi.
Zielonooki ruszył w jego stronę, widocznie panikując. Jak zwykle. Pasożyt.
— Wystrasz mojego kociaka — zarządził, machając ogonem. — Warknij na niego, nasycz, popchnij, cokolwiek. Ja go uratuje. Proste, prawda? Żadna filozofia. Nawet ktoś tak żałosny i bojaźliwy jak ty powinien sobie poradzić — wytłumaczył, przy okazji wbijając mu kilka szpilek.
— D-dlaczego mam to robić? — pisnął, a jego ogon w moment znalazł się pod brzuchem. — T-to chyba nie jest w p-porządku, n-nie chce straszyć twojego k-kociaka.
— Ale musisz, nie masz wyboru — mruknął i wzruszył ramionami. Wyszedł z legowiska i zachęcał go do podążenia za nim ruchem łapy.
Rudy również, lecz bardzo niechętnie, opuścił legowisko. Błądził wzrokiem po całym obozie, zapewne szukając okazji i pretekstu do ucieczki. Mysi bobek. Już nawet kociaka się bał.
— Stań przed żłobkiem i czekaj — warknął, wchodząc do środka kociarni. — Larwo, już jestem! — zawołał syna. — Wyjdź i zaczekaj na mnie na dworze, muszę jeszcze pomówić o czymś z Dalią.
Powolnie ruszył w kierunku szylkretowej, następnie obok niej siadając. Obserwował sytuację ze środka. Cyprys podszedł do Larwy, oczywiście drżąc ze strachu. Miało być odwrotnie! Z jego pyska wydał się cichutki, ledwie słyszalny warkot. Co za idiota! Nawet nie potrafił wystraszyć głupiego kocięcia. On jednym syknięciem przyprawiłby je o zawał serca. Wywrócił oczami i ruszył do wyjścia. Z pyska rudego wydało się kolejne niemrawe mruknięcie. Kremowy wykonał susa do przodu, wysuwając pazury.
— Odsuń się — wysyczał do rudego, zasłaniając swojego syna. Obrzydliwe. Czuł się cholernie żałośnie. Gdyby taki Wanilia, czy Miodunka teraz na niego patrzyli, spłonąłby ze wstydu. Nie był przecież dobrym rodzicem. Był paskudnym potworem bez serca.
— Tata! Ten pan lobił wlll, wlll, tak śmieśnie — wyjrzał zza niego Larwa, obserwując tą żenującą scenę.
Spojrzał na czekoladowego kątem oka. Nie przestraszył się. Co za mysi bobek. Wszystko tylko utrudniał. Jednym dodatkowym sykiem odgonił rudego, któremu zbierało się na płacz. Nie cierpiał go! Był okropny. Z wielką przyjemnością zmiótłby go z powierzchni ziemi. Tak samo, jak Brzoskwinię.
— Chciał ci zrobić krzywdę — miauknął do Larwy, obejmując go ogonem.
— Naplawdę? — malec rozszerzył oczka w zdziwieniu. — Ne wyglądał na kogoś takiego. Baldziej mnie lozbawił. Ja tes będę tak walcec o pats tata. Wiiii — zaprezentował.
Uniósł brew, nie wiedząc, jak ma zareagować. Nie miał ręki do kociąt.
— On tylko takiego udaje, chce uchodzić za niewinnego, słodziutkiego kota. Nawet uważa się za kotkę — rzucił pogardliwie. Miał już dosyć grania przed tym kociakiem uroczego i kochającego ojca. Chciał w końcu pokazać swoje prawdziwe oblicze, ale musi na czymś zbudować relację, w której będzie mógł bawić się jego uczuciami.
— Naplawdę? A cemu? Znam tes kogoś kto taki jest, ale odwlotnie. Kuklik se nazywa — pochwalił się kocurowi swoimi znajomościami. — Nawet znam zastępce!
Kuklik. Jego syn zadawał się z tym obrzydliwym pajacem? To jakaś pomyłka. Nie mógł do tego dopuścić. Jeszcze zacznie głosić takie same bzdury. Jego dzieci miały być silne. I jeszcze Agrest! Tego było już za wiele.
— Synu, zanim zaczniesz się z kimś bliżej zadawać, pytaj mnie o to — mruknął, próbując ukryć niezadowolenie. — Chce dla ciebie jak najlepiej, dlatego też, dobrze by było, gdybyś miał odpowiednie towarzystwo — wytłumaczył się.
— Um... Dobrze tato. — miauknął, wyraźnie zdziwiony. — To gsie idziemy na tlening? I co bęsiemy lobić? — zapytał wtulając się w ogon, którym był okryty.
Zbierało się mu na wymioty od tych słodkości i dobroci. Jeszcze brudził swoim istnieniem jego ogon!
Czekoladowy zamrugał aż z niedowierzania.
— To... To zascyt! Tak! Na pewno cię posłucha! Jesteś w końcu supel wojownikiem i jego psyjacielem! Sce być jak ty! Nauc mne! Ja jus duzi jestem! Mogę tlenować! — zapewnił, opierając łapki na jego łapie, by zadrzeć wyżej główkę.
Zaśmiał się cicho. Przyjacielem? Raczej tym, co wpędzi go do grobu. Naiwny, głupi kociak. Nie miał pojęcia o życiu. Ale cóż, czego miał się spodziewać po takiej żałosnej istocie?
— Chciałbyś zacząć swój trening teraz? — zapytał kremowy, układając sobie w głowie plan. — Jesteś pewien? To nie jest łatwe.
Larwa uśmiechnął się szeroko, kiwając łebkiem.
— Tak! Jak sacne już telas, to jak będę duzi, to będę taki silny jak ty! — miauknął głośno.
— Skoro tak, to zaczekaj tu na mnie chwilę — poprosił, odwracając się od niego i wstając. — Dalio, popilnujesz kociąt? Wychodzę. Wrócę tu po jednego za moment.
Liliowa skinęła łbem. Kocur wyszedł ze żłobka, kierując się w stronę legowiska wojowników. Oby tylko udało mu się go przekonać. Bał się własnego cienia i tak obrzydliwie piszczał. Zachowywał się jak baba. Żaden z niego kocur. Kiedy na niego patrzył, aż go wykręcało. Był okropnie żałosny.
— Cyprys — rzucił, przekraczając próg legowiska, po chwili wbijając wzrok w brata. — Musisz mi pomóc. To proste, podejdź tu, to wytłumaczę Ci, o co chodzi.
Zielonooki ruszył w jego stronę, widocznie panikując. Jak zwykle. Pasożyt.
— Wystrasz mojego kociaka — zarządził, machając ogonem. — Warknij na niego, nasycz, popchnij, cokolwiek. Ja go uratuje. Proste, prawda? Żadna filozofia. Nawet ktoś tak żałosny i bojaźliwy jak ty powinien sobie poradzić — wytłumaczył, przy okazji wbijając mu kilka szpilek.
— D-dlaczego mam to robić? — pisnął, a jego ogon w moment znalazł się pod brzuchem. — T-to chyba nie jest w p-porządku, n-nie chce straszyć twojego k-kociaka.
— Ale musisz, nie masz wyboru — mruknął i wzruszył ramionami. Wyszedł z legowiska i zachęcał go do podążenia za nim ruchem łapy.
Rudy również, lecz bardzo niechętnie, opuścił legowisko. Błądził wzrokiem po całym obozie, zapewne szukając okazji i pretekstu do ucieczki. Mysi bobek. Już nawet kociaka się bał.
— Stań przed żłobkiem i czekaj — warknął, wchodząc do środka kociarni. — Larwo, już jestem! — zawołał syna. — Wyjdź i zaczekaj na mnie na dworze, muszę jeszcze pomówić o czymś z Dalią.
Powolnie ruszył w kierunku szylkretowej, następnie obok niej siadając. Obserwował sytuację ze środka. Cyprys podszedł do Larwy, oczywiście drżąc ze strachu. Miało być odwrotnie! Z jego pyska wydał się cichutki, ledwie słyszalny warkot. Co za idiota! Nawet nie potrafił wystraszyć głupiego kocięcia. On jednym syknięciem przyprawiłby je o zawał serca. Wywrócił oczami i ruszył do wyjścia. Z pyska rudego wydało się kolejne niemrawe mruknięcie. Kremowy wykonał susa do przodu, wysuwając pazury.
— Odsuń się — wysyczał do rudego, zasłaniając swojego syna. Obrzydliwe. Czuł się cholernie żałośnie. Gdyby taki Wanilia, czy Miodunka teraz na niego patrzyli, spłonąłby ze wstydu. Nie był przecież dobrym rodzicem. Był paskudnym potworem bez serca.
— Tata! Ten pan lobił wlll, wlll, tak śmieśnie — wyjrzał zza niego Larwa, obserwując tą żenującą scenę.
Spojrzał na czekoladowego kątem oka. Nie przestraszył się. Co za mysi bobek. Wszystko tylko utrudniał. Jednym dodatkowym sykiem odgonił rudego, któremu zbierało się na płacz. Nie cierpiał go! Był okropny. Z wielką przyjemnością zmiótłby go z powierzchni ziemi. Tak samo, jak Brzoskwinię.
— Chciał ci zrobić krzywdę — miauknął do Larwy, obejmując go ogonem.
— Naplawdę? — malec rozszerzył oczka w zdziwieniu. — Ne wyglądał na kogoś takiego. Baldziej mnie lozbawił. Ja tes będę tak walcec o pats tata. Wiiii — zaprezentował.
Uniósł brew, nie wiedząc, jak ma zareagować. Nie miał ręki do kociąt.
— On tylko takiego udaje, chce uchodzić za niewinnego, słodziutkiego kota. Nawet uważa się za kotkę — rzucił pogardliwie. Miał już dosyć grania przed tym kociakiem uroczego i kochającego ojca. Chciał w końcu pokazać swoje prawdziwe oblicze, ale musi na czymś zbudować relację, w której będzie mógł bawić się jego uczuciami.
— Naplawdę? A cemu? Znam tes kogoś kto taki jest, ale odwlotnie. Kuklik se nazywa — pochwalił się kocurowi swoimi znajomościami. — Nawet znam zastępce!
Kuklik. Jego syn zadawał się z tym obrzydliwym pajacem? To jakaś pomyłka. Nie mógł do tego dopuścić. Jeszcze zacznie głosić takie same bzdury. Jego dzieci miały być silne. I jeszcze Agrest! Tego było już za wiele.
— Synu, zanim zaczniesz się z kimś bliżej zadawać, pytaj mnie o to — mruknął, próbując ukryć niezadowolenie. — Chce dla ciebie jak najlepiej, dlatego też, dobrze by było, gdybyś miał odpowiednie towarzystwo — wytłumaczył się.
— Um... Dobrze tato. — miauknął, wyraźnie zdziwiony. — To gsie idziemy na tlening? I co bęsiemy lobić? — zapytał wtulając się w ogon, którym był okryty.
Zbierało się mu na wymioty od tych słodkości i dobroci. Jeszcze brudził swoim istnieniem jego ogon!
—
A gdzie chciałbyś iść? — spytał i przekręcił łeb. — A co będziemy
robić, to zobaczysz jak dotrzemy na miejsce. Myślę, że Ci się spodoba,
Larwo.
Nachylił
się nad czekoladowym kociakiem, który podreptał mu pod łapy i złapał go
za kark. Wywracając oczami, ruszył do przodu. Niech ten robal nie
oczekuje aż tyle. Gdy tylko wyszedł z obozu, zatrzymał się przy sporej,
zamarźniętej kałuży. Zaraz zacznie się zabawa, przyjemna tylko dla
jednej strony.
— Jus jesteśmy na miejscu? — zapytał, rozglądając się zafascynowany po otoczeniu.
— Tak — odparł, postawiając go na ziemi. — Tam dalej jest zbyt zimno, nie chce, żeby coś ci się stało.
— Jus jesteśmy na miejscu? — zapytał, rozglądając się zafascynowany po otoczeniu.
— Tak — odparł, postawiając go na ziemi. — Tam dalej jest zbyt zimno, nie chce, żeby coś ci się stało.
< Larwo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz