To zgromadzenie udowodniło jej, że Klan Klifu na nią nie zasługuje. Nie zapomniała o Lukrecji, ba, potrzebowała go. Wiedziała, że ją zrozumie. Ta banda idiotów nie była jej już warta. Ani nie potrafiła jej docenić, ani się chociaż zachować. Żenujące! Chciała do Owocowego Lasu, tak jak jej dawno temu proponował Lukrecja. Nie mogła znieść już ani chwili dłużej z mianem wojowniczki Klanu Klifu.
Szukała kota, który by jej pomógł dostać się w łaski Komara. Być może nawet samego Lukrecji, choć podświadomie wiedziała, że kocura tu nie znajdzie. Nikt nie był już chętny na rozmowę z nieznajomym, każdy połączył się jednak w grupki, do których nie mogła się wbić. Każdy ją tylko zbywał, a ona nie chciała mieć na starcie złej reputacji. Dlatego gdy wypatrzyła samotnego członka Owocowego Lasu ucieszyła się. Wciąż nie myślała za dużo o jakichkolwiek konsekwencjach tego co robiła.
— Hej, ty! Czuję, że jesteś z Owocowego Lasu. Byłbyś chętny wysłużyć mi pewną... przysługę? — podeszła do czarnobiałego wojownika i zapytała najuprzejmiej jak tylko umiała. Nieznajomy kocur jednak nie wyglądał na równie zadowolonego co Daglezja. Widocznie zirytowany zakłóceniem siedzenia w ciszy i samotności uniósł niechętnie brew.
— Nie. — mruknął, dziwiąc Daglezjową Igłę. Odmówił? To nie było coś, czemu można odmówić!
— Cóż, to nie było pytanie — mruknęła już mniej wesołym tonem i zciszyła swój głos. — Zaprowadzisz mnie do swojego lidera po zgromadzeniu. A jeśli nie, pożałujesz. Mam wiele znajomości... — rzuciła pogróżką. Tęcza natomiast zlustrował kotkę wzrokiem.
— Wciąż nie — wywrócił oczami w zobojętnieniu. —Znajdź sobie kogoś innego.
— Nikogo innego nie znajdę. Nic ci nie szkodzi ruszyć dupy. Z resztą, już się zbierają wszyscy. No błagam! — miauknęła, próbując przekonać go swoim pięknym, uwodzicielskim głosem i oczami pokroju kota że shreka.
— Eh — westchnął, robiąc Daglezjowej Igle nadzieję. — Dobra. Tam masz Komara. Podejdź i już — rozczarował ją jednak. Na Klan Gwiazd, co za toporny mysi móżdżek!
— Wygląda jakby wstał lewą nogą. Samemu to się boję — posłała w stronę dziwnego lidera owocniaków zdegustowane spojrzenie. Później w stronę Tęczy również, ale kocur chyba tego nie zauważył. — No weź mnie zaprowadź!
— Może jeszcze zanieść cię? — prychnął sarkastycznie.
— Jak już oferujesz... — zaśmiała się pod nosem. Kocur jednak wziął jej słowa w pełni na poważnie - złapał ją za kark jak matka kocię i zaczął (mimo jej protestów) targać wojowniczkę po ziemi.
— Kto to? — usłyszała głos Komara, pod którego łapy go rzucił Tęcza.
— Ej! — warknęła na czarnego kocura. Co za idiota! I teraz ona sama wygląda jak mysi bobek, wytarzana w jakiejś ziemi i trawie... fu! Otrzepala się i stanęła przed obliczem Komara. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Ale może nie będzie aż tak źle... — Jestem Daglezjowa Igła, Klan Klifu. Ładnie panu do twarzy w tych plamach... — mrugnęła do niego porozumiewawczo. Może był łasy na takie pochlebstwa? — Tak czy owak, jestem tu jednak, by o coś pana spytać — prawodpopodobnie to była najbardziej oficjalnie brzmiąca rzecz jaka kiedykolwiek padła z jej ust — Chciałabym dołączyć do Owocowego Lasu. Klan Klifu jest okropnym miejscem. Czy znalazłoby się tam dla mnie miejsce? Obiecuję lojalność, oddanie... — zaczęła wyliczać, improwizując. Co miała jeszcze powiedzieć?
Przeniósł zdziwione spojrzenie z kotki na Lśniącą Tęczę. Czy żartowali sobie z niego? Nie, wojownik nie wydawał się być tym typem kota.
– Czy za każdym razem, gdy próbujesz komuś się przypodobać, wymyślasz takie... specyficzne komplementy? — Uniósł brew i zrobił kilka kroków w stronę kotki, poważniejąc. – Powiedz mi proszę, dlaczego miałbym ci zaufać, Klifiaku.
To był moment by ruszyć głową i pomyśleć... ale Daglezjowa Igła nie myślała, na tym polegało jej życie! Cóż, musiała jednak raz w życiu to zrobić. Jak przekonać Komara, że jest świetnym nabytkiem dla Owocowego Lasu?
— Już na poprzednim zgromadzeniu jeden z was mi to proponował, dołączenie — zaczęła w końcu, myśląc o Lukrecja. — Myślałam o tym przez ten cały czas. Nie mam nic do stracenia ani zyskania. Po prostu chcę żyć w normalnym miejscu, gdzie na wysokich stanowiskach nie siedzą okropniacy. To wszystko — starała się brzmieć niewinnie i poważnie. Komar zmrużył tylko posępnie oczy.
— A więc w Klanie Klifu władza nie ma się zbyt dobrze? — zapytał, wpatrując się w Daglezję intensywnie. Przetrwała jego świdrujący wzrok bez najmniejszego zadrgania. Nie z nią takie numery! — Owocowy Las jest otwarty dla cierpiących. Przyjmiemy cię do grupy, jednak musisz pamiętać, że nie mogę zaufać komuś, kto pochodzi z obcego Klanu. Musisz udowodnić mi, że nie popełniłem błędu, nawet jeśli to będzie oznaczało walkę przeciwko Klanowi Klifu. Szczególnie, jeśli to będzie oznaczało walkę przeciw Klanowi Klifu — podkreślił Komar stanowczo. Cóż, dla Daglezji było to w sumie obojętne. Nie żeby lubiła specjalnie większość Klanu Klifu. Mogłaby im chętnie skopać zadki bez zawahania.
— Obiecuję, że będę lojalna, z łapą na sercu — zapewniła. — Nic nie stoi na przeszkodzie, by zmierzyć się z moimi współklanowiczami w walce. Możecie mnie testować tysiące razy, a ja i tak zostanę przy was — wypięła swą pierś dumnie, by podkreślić pewność, z jaką wypowiadała te słowa.
— W takim razie, możesz pójść wraz z nami. Jestem pewien, że Lśniąca Tęcza chętnie się zajmie twoim przeszkoleniem.
Widziała oburzenie na pysku Tęczy, który jednak pokornie zgodził się z liderem. Miała tylko nadzieję, że to przeszkolenie to będzie krótkie oprowadzenie... przecież trening wypełniła, to czego mieli od niej więcej chcieć? Niczego, pff. Chociaż ten Lśniąca Tęcza (co było dla kotki bardzo zabawnym imieniem) nie wydawał się być dobrym kompanem, może inni w Owocowym Lesie będą lepsi. Na pewno będą lepsi!
***
Chciało jej się skakać z radości, gdy następnego ranka obudziła się w obozie Owocowego Lasu. Wcześniejsza noc była dzika, miała rozmowy z Komarem. Wytargowała sobie w niej między innymi takie samo imię, jakie miała wcześniej. Nie wyobrażałam sobie zostać teraz jakąś Daglezją, Igłą, czy jakimkolwiek innym jednoczłonowym imieniem. To był brak szacunku! A jednocześnie powiedział, że mianuje ją na oficjalnego członka Owocowego Lasu tego dnia. To był pierwszy świt o którym wstanie było czystą przyjemnością i podekscytowaniem. Wielu owocniaków patrzyło na nią nieufnie, wciąż nie wiedząc kim jest ani co tu robi, ale i tak jak lew wypinała pierś, by pokazać innym, że tu rządzi. Kto, jak nie ona? Musiała sobie zacząć robić relacje, a chyba Lukrecja przed nią uciekł na poranny patrol. Może nawet nie wiedział, że tu jest? Ale mu zrobi niespodziankę! Cudowną!
Podeszła do jakiegoś liliowego szkraba siedzącego nieopodal. Czas na robienie sobie relacji.
— Hej, pewnie nie wiesz kim jestem, ale — przywitała się, podnosząc do góry ogon — niedługo będę jedną z was, mała. Nazywam się Daglezjowa Igła, a ty?
<Gwiazdnico?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz