*jakiś czas temu, w trakcie wiosny*
Kolejny dzień, w którym dzieci spróbują ją wyciągnąć na zewnątrz. Szła za Krokus i Skowronek, powłuczając łapami. Ledwo co przypominała samą siebie. Wyparowała z niej ta energia, którą miała. Była po prostu zmęczona i smutna, miała wszystkiego dość.
- Mamo? – spytała Skowronek. – gdzie chcesz iść?
- Nie wiem – odparła stara kocica, zatrzymując się za swymi dwoma córkami. - To może…coś upolujmy? A potem poszukamy ładnych kamieni? – zaproponowała szylkretka.
- Brzmi dobrze. – odparła Krokus, uśmiechając się.
Bylica nie drgnęła, wbijając spojrzenie w ziemię.
Kotki jednak nie traciły wigoru. Chciały ją chyba zarazić swoją „radością” która istniała tylko po to, by ją pocieszyć.
- Dobrze – mruknęła. Kotki słysząc twierdzącą odpowiedź mruknęły z zadowoleniem.
- Jesteś świetną łowczynią, na pewno dobrze ci pójdzie – miauknęła jeszcze Krokus, odchodząc wraz ze Skowronkiem tropem nornic.
Bylica również ruszyła. Dość szybko wyłapała zapach gawrona. Chwileczkę, zapach gawrona na ziemi? Po przejściu kawałka dostrzegła plamki krwi. No no… miała szczęście.
Cicho przemykała między trawami. Szła coraz dalej i dalej.
Po jakimś czasie dostrzegła ptaka.
Miał poharatane skrzydło.
Łatwo pójdzie.
Skoczyła na zwierzę, które w samoobronie dziobnęło ją.
Po pysku Bylicy rozniósł się ból, a ta syknęła. Wściekłość pojawiła się w jej ślipiach.
Przybiła ptaka do ziemi, po czym sprawnym ruchem złamała mu kark.
Sięgnęła łapą do policzka, zaczynając go nieco masować.
Na szczęście ptak tylko ją drasnął, ale wciąż, nie przyjemne uczucie.
Wtedy właśnie uniosła spojrzenie i zorientowała się, że jest w tym samym miejscu, w którym Jeżyk słyszała dzwonki.
Kocica nasłuchiwała chwilę, stojąc cicho, węsząc przy okazji w poszukiwaniu obcego zapachu. I wtem, gdy Bylica już miała uznać, że Jeżyk naprawdę się wtedy przesłyszała, albo że tego co wydało wtedy dźwięk nie było akurat teraz w pobliżu, tym razem i ona usłyszała miły dla uszu dźwięk. Zaraz z krzaków wyłonił się dziwnie pachnący samotnik - krępy, bury kocur o splątanej, długiej sierści, trzymając coś w pysku. Zmierzył zdziwioną srebrną spojrzeniem, po czym wyszedł przed nią, wyciągając z krzaków coś, co samotniczka mogła wcześniej widzieć u kociąt dwunożnych.
- Potrzebujesz coś na to skaleczenie, babuniu? - burknął gardłowo, unosząc przy okazji jedną brew.
Stara kocica omiotła kocura wzrokiem. Czyli najwyraźniej Jeżyk się nie przesłyszała. Pewnie w tym wózeczku, który miał ze sobą samotnik, były dzwonki. Ale czemu ze sobą go miał? Prawdopodobnie trzymał w nim swój dobytek. Z wózeczka wystawały różnorakie przedmioty. Po co je zbierał? W sumie, może tak jak ona kolekcjonowała kamienie, on kolekcjonował…to wszystko. Z jego słów wynikało, że mógł jej dać lub zaaplikować zioła na jej ranę zadaną przez ptaka. Oznaczało to, że miał przynajmniej minimalną wiedzę o ziołolecznictwie. Dobrze było to wiedzieć. W sumie mogła skorzystać. Jeśli da jej inne zioło, to będzie o tym wiedziała, w końcu sama znała się na temacie. - Mogłoby się przydać - miauknęła do niego.
- Tak, mogłoby się przydać... - mruknął, wyraźnie niezadowolony z odpowiedzi staruszki. - A gdzie proszę, gdzie dziękuje... za moich czasów nawet staruszki szanowały młodszych... - wytknął, nurkując nosem i łapkami w swoim wózeczku.
Za jego czasów? To brzmiało dziwnie z pyska kota, który nie wyglądał na jej rówieśnika.
- Przepraszam, gdzie moje maniery - miauknęła - Proszę, jeśli masz zioło na moje zadrapanie, to będę ci bardzo wdzięczna, gdybyś mi je dał - rzekła.
Kocur aż zatrzymał się w tym, co robi i uniosłwszy łeb, posłał jej zdziwione spojrzenie.
- Dał? – mruknął bury, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. - Dał? A co ja, dobra duszyczka? Działam charytatywnie? Oh, widać, że jesteś nowa na tych terenach. W handlu nie istnieje coś takiego jak "dał". Chyba, że masz coś w zamian. Ale wówczas to już nie "dał", nieprawdaż? - zaśmiał się sykliwie, kładąc łeb na rogu wózka z zdobyczami.
Aha. Czyli najpierw spytał ją, czy czegoś nie potrzebuje, a potem się dziwi, że myślała, iż jej da ów zioło i oburza, kiedy go o to prosi, tak jak chciał? Sam nie sprecyzował przecież, że chciał się wymienić. Ale dobra, trudno. Nie będzie się czepiała, jak widać ten samotnik miał już taki…specyficzny charakter.
- Chętnie się wymienię - miauknęła delikatnie trącając upolowaną zwierzynę. - I nie, nie jestem stąd. Pochodzę z bardzo daleka. – dodała zgodnie z prawdą.
- Każdy tak mówi, tłumacząc niewiedzę. Jest osobników kilku, z którymi problemów jest bez liku. Ciesz się, że spotkałaś moją osobę, a nie jednego z nich. - Zerknął na zdobycz kocicy, jakby rozważając jej wartość. Po chwili wyciągnął z koszyka parę gałązek skrzypu i ułożył pod łapy Bylicy. Odwracając się, pochwycił zwierzynę i wrzucił do wózka.
‐ Stoi. Wybacz, ale interesy czekają, a sądząc po twoim stanie wątpię, że masz cokolwiek więcej do zaoferowania. - mruknął, chwytając sznureczek od wózeczka, gotowy by zniknąć w krzakach tak nagle, jak z nich wyszedł.
- Zaczekaj – mruknęła, nie chcąc, by odchodził. Zaintrygował ją, a pewnie znał te tereny. Dobrze byłoby się od niego dowiedzieć, co miał dokładnie na myśli jeśli chodzi o tych, z którymi kłopotów jest bez liku. Z tego, co powiedział, wynikało, że raczej nie chciała by ich spotkać. A nie wiadomo, czy to się kiedyś nie stanie, wolała więc wiedzieć. Na poprzednich terenach była obeznana, wiedziała, co i jak. Tutaj już nie. - widzę, że lubisz kolekcjonować różne ciekawe rzeczy - mruknęła - jeśli chcesz...zapraszam do mnie. Chętnie mogę się z tobą na coś wymienić. – miauknęła. Miała dość dużą kolekcję kamieni, może któryś z nich zainteresuje kocura? - i tak, wyglądam jak stara zamulona kocica, która zaraz zdechnie, ale pozory często mylą. - mruknęła, po czym chwyciła skrzyp, by następnie zaaplikować go na ranę.
Jej rozmówca strzepnął uchem, posyłając kocicy podejrzliwe spojrzenie. - Po ostatnim takim zaproszeniu prawie zostałem obiadem, więc uwierz mi, starowinko, wiem, że nie należy oceniać kota po skórze – wyburczał.
Zaraz…prawie został czyimś obiadem? To już brzmiało niezbyt dobrze. Tym bardziej upewniła się w fakcie, że chce wiedzieć, o czym samotnik dokładnie mówił - Więc przykro mi, ale transakcję przyjmuje jedynie na neutralnych gruntach. Kiedyś to było... teraz już nikomu nie można ufać.
- Mhm...też pamiętam takie czasy...ale w pewnym momencie wszystko się pochrzaniło - miauknęła. Nie mogła ufać wielu kotom w mieście. Wypłosz ją zdradził, okazał się perfidnym kłamcą, niedoceniającym tego, że karmiła go i traktowała jak własne dziecko. Okazał się podłym zdrajcą… wielu kotom nie można było ufać. Przekonała się o tym na własnej skórze. - w takim razie informacja za informację wchodzi w rachubę? - spytała.
- Wątpię, że będziesz miała cokolwiek, czego nie wiem. Jednak proszę, jedna szansa. Czas to skarby i do tej pory tyle się ich zmarnowało... - westchnął niezadowolony, popychając swój wózeczek.
Na szczęście, klany wprowadziły się niedawno. A ten tu samotnik raczej nie wiedział o wielu rzeczach z nimi związanych tyle, co ona.
- Jak pewnie wiesz, niedawno przeprowadziły się tu nowe grupy. - miauknęła - Przywódcą tej, której terytoria są najbliżej do naszego obecnego położenia, nie jest kimś, z kim można się targować. Radzę omijać z daleka. Sam nie spełnia umów, grozi i do tego lubuje się w polowaniach na samotników. Nie polecam.
Samotnik mruknął przeciągle, jakby nieprzekonany, by zaraz wzruszyć ramionami.
- Niech będzie. Co byś chciała wiedzieć? Jednak szybko, nie mam tyle czasu na pogaduszki z babuniami.
- Kogo miałeś na myśli, mówiąc o osobnikach, z którymi problemów jest bez liku? Nie chcę się natknąć na podobnego szaleńca, co ten, o którym ci mówiłam. A tym bardziej stać się czyimś obiadem. Brońcie kamienie stać się czyimś obiadem. - mruknęła.
- W tych okolicach najbardziej obawiałbym się jego. Kocura imieniem Szaman. To kotożerca. Zawsze głodny, zawsze na polowaniu - wywarczał, by zaraz chwycić coś ze swojego wózka. Coś, co przypominało kość, jednak nie piszczki. Jakby na dowód swoich słów pokazał ją kotce. Widząc ją, była nieomal pewna, iż należała ona do kota. Wypatroszyła swoich wrogów nie raz i widziała, jak wyglądają kocie kości dzięki temu. Oczywiście, nie zamierzała powiedzieć o swym mrocznym sekrecie kocurowi, bo byłoby to istną głupotą - Nie wiem do kogo należała, jednak na pewno był to ktoś, a nie coś - mruknął, wrzucając ją spowrotem do swoich towarów. ‐ Jak go spotkasz, to jedyne, co możesz zrobić to uciekać i modlić się, że ten potknie się po drodze. W walce, szczególnie w jego norze, nie ma się żadnych szans. – Hm. Dobrze, że Bylica wywodziła się z Klanu Burzy i była bardzo szybka. Nie chciała spotkać tego całego Szamana, ale jakby co, będzie wiedziała, co robić. Chociaż…czy go rozpozna? Miała nadzieję, że tak. Samotnik głębokim wdechem przerwał wypowiedź, chowając się połowicznie w krzakach. - Nie sądzę, ze babunia jak ty zapuszcza się do miasta, ale i tam panoszy się jeden osobnik. Ale on to zupełnie inna liga niż Szaman. Niby prosty brutal, a jednak zdołał przywłaszczyć sobie władzę nad większością ulic w mieście.
Informacje, które podał jej kocur były przydatne. Dobrze, że udało jej się powiedzieć mu coś, co uznał za godne wymiany. Teraz będzie wiedziała, na kogo uważać. A i informacja o brutalu z miasta mogła jej się przydać. Skinęła swemu rozmówcy głową.
- Następnym razem, gdy będę w tych okolicach, wezmę ze sobą coś ciekawego na wymianę. Jak widzę, możesz się poszczycić dużą wiedzą i dobytkiem. - miauknęła. - Mogę jeszcze cię zapytać o imię, nim wyruszysz w dalszą drogę? – spytała.
- Wójt. Chociaż na pyskach kotów czasem można usłyszeć Kupiec - odpowiedział krótko, po czym zniknął w krzewach, ciągnąc za sobą wózeczek, który na chwilę zaczepił się o gałęzie, by ostatecznie podzielić los właściciela.
- Ja jestem Bylica! – zakrzyknęła jeszcze za nim, po czym również odeszła, szukając kolejnej ofiary do polowania. Musiała zapamiętać jego imię. Ciekawy osobnik. Może go jeszcze kiedyś spotka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz