Im dłużej była na tym świecie, tym więcej pytań sobie zadawała.
Rozmyślała nawet nad pozornie prostymi, niewymagającymi zastanowienia
czynnościami. Wcześniej nie miała takiego problemu. Żyła tu i teraz,
potrafiła nieźle odpyskować, wręcz tryskała energią. A obecnie? Czuła
się wyprana z jakichkolwiek emocji. Ciągle wypełniała ją nieprzyjemna
pustka. Każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Dni niczym się nie
różniły. Pobudka, posiłek, układanie ziółek, sen. I tak w kółko. Żadnych
urozmaiceń. Coraz częściej zastanawiała się, czy dobrze zrobiła
wybierając ścieżkę medyka. Z dziwnym uczuciem zazdrości patrzyła na
swoją siostrę, czy innych wojowników. Mieli taką... Swobodę. Byli
bardziej samodzielni. Mogli sami za siebie decydować i robić zupełnie co
chcą. A ona? Wiecznie była na smyczy u Wiśniowej Iskry. Poniekąd,
wstydziła się tego. Była traktowana jak jakiś kociak. Wychodzenie samemu
z obozu? Tylko po roślinki. Znalezienie sobie kogoś? Nie, bo medyk nie
może. Miała już tego dosyć. Gryzła ją myśl, że się marnuje. Czas leciał,
a ona wciąż niczego nie osiągnęła. Za jej siostrą już oglądały się
kocury, a ona siedziała w legowisku, stercząc nad jakimiś kwiatkami.
Czasami myślała o Aksamitnej Łapie, lecz czy to nie było głupie? Zapewne
miała już kogoś innego. Kto by nie lubił kogoś tak miłego i słodkiego,
jak ona? Pokręciła łbem. To idiotyczne. To klifiaczka, z którą
praktycznie nie ma kontaktu. Do tego, musiała wybrać sobie bycie tym
cholernym medykiem!
Zjeżyła się lekko. Myśli przygniatały ją z
każdej strony. Chciała się od nich uwolnić. Była już zmęczona. Dlaczego
po prostu nie mogła być szczęśliwa? Od wielu już księżyców nie czuła
radości. Tęskniła za kocięcymi czasami. Czy dało się uciec od tej
strasznej monotonności? Nie miała żadnego pomysłu. Czy miłość
rozwiązałaby jej problem? Czy marzyło jej się wysyłanie sobie całusków,
słodkie przezwiska, czy co gorsza chodzenie w krzaczki? Wątpiła.
Pragnęła w końcu poczuć się ważna. Znaczyć cokolwiek. Obecnie była tylko
głupią, nieważną uczennicą medyka. Gdy były obydwie, zawsze zwracali
się o pomoc do Wiśni. Nie do niej. Gdyby umarła, nikt by za nią nie
płakał. Nawet matka jej nie chciała. Była tylko problemem. Wbiła szpony w
ziemię, zalewając się łzami. Dlaczego w ogóle się urodziła? Z pewnością
była wpadką.
— Byłabyś w stanie dać mi zioła na katar? — usłyszała nagłe mruknięcie.
Otworzyła
szeroko oczy. Przy wejściu do legowiska spostrzegła Dzikiego Gona.
Kocur wyglądał na osłabionego. Czy podobnymi przypadkami miała zajmować
się już przez całe życie? Uciekła wzrokiem na podłoże, po czym skinęła
łbem. Podeszła do stosu i wzięła potrzebne jej zioło. Było ich już mało.
Będzie musiała uzupełnić stertę. Wiśniowa Iskra zapewne nie będzie mieć
czasu. Zajmowała się nową karmicielką. Powolnym krokiem ruszyła w
stronę rudego. Widział ją płaczącą! Ze wstydu nie była w stanie spojrzeć
mu w oczy. Z pewnością będzie uznawać ją teraz za beksę! Będzie jej
nienawidzić. Będzie z niej szydzić. Pragnęła uciec od tego wszystkiego.
Miała dosyć.
wyleczeni: Dziki Gon
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz