Dostał ucznia. Skrzecząca Łapa był ciekawym dzieckiem. Widział w nim potencjał. Zwykle ignorował rodzeństwo Turkucia, a on jakoś nie rzucił mu się aż tak w oczy, jak rudzielec. Teraz tego żałował. Był... lepszą wersją swojego brata. Widział w nim materiał na kogoś silnego. Ich pierwszy trening pamiętał jak wczoraj. Oprowadził go po granicach, rozmawiając o Rudzikowym Śpiewie. Uczeń bardzo się interesował ojcem i nie szczędził mu bluźnierstw. Nie miał pojęcia kto go nauczył takiego słownictwa, ale był... zaskoczony. Zresztą samo podejście burego do lidera było niezwykłe. Nie obraził rudego przez ten cały czas, słuchając jego słów i kiwając raz po raz głową. Musiał przyznać, że go polubił. Zwłaszcza, że gdy zeszli na niekomfortowy temat swoich matek, który zresztą sam Skrzecząca Łapa rozpoczął, nie wyśmiał go za bycie maminsynkiem. Ku jego zdziwieniu kocur stwierdził, że to normalne, że matka jest najważniejsza i nie było w tym żadnego wstydu. Podziwiał jego podejście do tej sprawy. Zdawał się taki pewny siebie i dumny z faktu, że kieruje się słowem Dalii. On... tak nie potrafił.
Teraz jednak, gdy tak o tym rozmyślał, patrząc na swoją zranioną przez Srokę łapę, przypomniał sobie słowa, jakie Tulipan do niego powiedziała, gdy przyznał się jej na zgromadzeniu do swojej mrocznej natury. Sądził, że był klątwą, a nie darem, lecz kocica wybiła mu te słowa z głowy w dość dosadny dla niej sposób. Była podirytowana i być może zła, że tak siebie określał. Co było... o dziwo miłe. Kiedyś te jej farmazony były dla niego tylko pustymi słowami, ale teraz? Słyszał w nich inny wydźwięk. Najwidoczniej dla matki zawsze będzie darem, pomimo całego zawodu jaki jej przynosił. Pokazywało to jedną ważną rzecz. Jego matka miała uczucia i go kochała. Głupio było rozmyślać nad takimi sprawami, ale to była wina Skrzeczącej Łapy! Kocur udowodnił mu, że rodzina była ważniejsza niż klanowe plotki, co było nie lada wyzwaniem.
— Idziemy na trening? — jego głos wybił go z rozmyślań.
Skinął łbem, po czym wyszedł z młodym uczniem z obozu, lekko utykając. Wzrok burego od razu spoczął na jego kończynie, a na pysku pojawił się grymas.
— Kto ci to zrobił?
— Nieważne. Nie interesuj się tak, bo kociej mordki dostaniesz — prychnął i jak na potwierdzenie tych słów, Skrzecząca Łapa się wykrzywił.
— Dobra nie chcesz to nie mów, byleś nie został w tyle, staruszku — miauknął, zrywając się do biegu.
A to mała pluskwa! Nie zamierzał za nim biegać. Zresztą... dzieciak miał tyle energii, że potrzebował tego ruchu. On dojdzie w swoim tempie. O nie... brzmiał rzeczywiście jak jakiś starzec! Ale... jego łapa... Przyspieszył jednak kroku, jednak nic ponadto. Podszedł do Skrzeczącej Łapy, który starał się złapać w swoje zęby motyla, ukryty wśród gęstych traw. Jak on tęsknił za taką swobodą, kiedy nie miał na głowie tylu problemów i mógł się zajmować głupotami...
— Zostaw to — rozkazał, docierając do kocura. — Nie wykarmisz tym klanu, a stracisz siły. Zapolujesz na ryby, jak na prawdziwego Nocniaka przystało.
To od razu zwróciło uwagę brata Turkucia, który zaprzestał swoich wygłupów, posyłając mu pewny siebie uśmieszek.
— Jasne, prowadź mentorze. Upoluje soczystą i grubą rybę, z której mama będzie dumna. Zaniosę jej, aby spróbowała! — podzielił się swoimi planami, kierując kroki ku brzegowi rzeki.
Zamrugał zdziwiony na tą deklarację. Nie spodziewał się tego... znaczy... Ten dzieciak go zaskakiwał swoją odwagą do przyznawania się tak jawnie, że chciał zaimponować matce. Pewnie wyśmiałby go jeszcze kilka księżyców temu, ale mu nie było teraz do śmiechu. Doskonale zdawał sobie sprawę jak musiał się czuć. Na pewno też drwili z niego pod tym względem.
— Co tak rozdziawiasz ten pysk? — Bury wbił w niego wzrok, czekając aż ruszy się i pokaże mu jak łapie się ryby.
Podszedł do niego, siadając obok.
— Zaskakuje mnie to, że nie wstydzisz się tego co sobie pomyślą inni, gdy zobaczą jak się podlizujesz matce. — wyznał.
— Pf... Mysie móżdżki. Gdybym się tym przejmował, to bym osiwiał. Ja tam jestem dumny z tego i tobie też radzę przestać oglądać się na innych. Nudzi im się w życiu, że wtykają nos w nie swoje sprawy. A jak pokażesz im, że to cię nie rusza, to odpuszczą.
Niby jego słowa brzmiały sensownie, ale... Wciąż miał opory. Coś w nim nie pozwalało mu na takie jawne ośmieszenie. Był pewny, że śmiechów nie byłoby końca. Położył po sobie uszy, postanawiając zmienić ten niekomfortowy temat, który sam zaczął. Stanął nad powierzchnią wody i wskazał ją łapą.
— A więc... Polowanie na ryby... — zaczął mu tłumaczyć jak powinien stanąć, by nie rzucać cienia, który poinformowałby posiłek o czającym się niebezpieczeństwie. Potem zaprezentował mu, jak wyrzucić rybę poza zbiornik na przykładowej ofierze, która właśnie podpłynęła. Sprawnie złapał ją w łapy, by nie uciekła, a następnie dał się popisać Skrzeczącej Łapie.
Młodzik obserwował go z uwagą, po czym podszedł do wody. Nie szło mu jednak to dobrze. Widział błędy i korygował go, by zdobył szansę, by chociaż musnąć posiłek pazurem. Potrzebował jednak wprawy. Po dłużących się uderzeniach serca i przekleństwach padających z pyska młodzika ogłosił, że czas już wracać. Widział jak bury krzywi się, mordując go wzrokiem, który nie zrobił na nim żadnego wrażenia.
— Masz. Weź moją rybę i zanieś matce — Podał mu ją pod łapy.
— Nie chcę. Wole zapracować na to własnymi łapami. Nie zamierzam okłamywać matki, że mi się udało — Odsunął ją w jego kierunku. — Ty zanieś swojej. Na pewno się ucieszy.
Tak... No i co miał zrobić? Podniósł rybę i skinął łbem, kierując kroki za młodzikiem, który mimo porażki wracał w dobrym nastroju. Gdy przekroczyli próg obozowiska, od razu poleciał do Daliowego Pąku, zaczynając opowiadać jak było. Nie mając zbytniego wyjścia, skierował kroki ku Tulipan, która wygrzewała się w słońcu. Położył rybę pod jej łapami, kładąc po sobie uszy i patrząc gdzieś w bok, byle nie widzieć jej zadowolonego pyska.
— Dla ciebie — burknął.
— Dziękuję, synu — Usłyszał jak kocica podnosi się do siadu, a następnie poczuł jak ta liże go kilka razy po łbie, by przygładzić jego odstające futro.
— Jedz, a nie... Zaraz będzie zatęchła — Odsunął się spod jej języka, umykając na bok.
Niebieska posłała mu niezadowolone spojrzenie, że śmiał się zbuntować i dalej wyglądał jak roztrzepaniec, co spotęgował, gdy otrzepał się, unosząc swoją sierść w górę. No ale...! Przecież nie będzie pozwalał matce na takie rzeczy na widoku publiki! Jak już chciała układać mu sierść, to niech powie wcześniej, to pójdą gdzieś razem, gdzie nikt ich nie zobaczy!
Kocica westchnęła, po czym wzięła się za posiłek. Obserwował jak jadła, siadając z boku. Za bardzo... Nie wiedział co teraz ze sobą zrobić. Po odbębnieniu treningu miał czas wolny. Obserwował tętniący życiem obóz; zajętych swoimi sprawami wojowników czy też uczniów. Wszyscy zdawali się wiedzieć jak spędzą resztę dnia. A on?
— Co będziesz robić potem? — zapytał się matki, ciekaw czy i ona ma jakieś plany.
— Wraz z Popielatym Świtem będziemy modlić się do Klanu Gwiazdy — odpowiedziała kocica, a on przewrócił oczami. Mógł się tego spodziewać.
— Nieważne — burknął. Już widział jak otwiera pysk, więc szybko dodał, aby sobie nie pomyślała, że mogła go zaciągnąć na tą ich adorację. — Ja mam... plany. Przyjdę wieczorem — skłamał.
Wojowniczka obmierzyła go spojrzeniem.
— Jakie plany? — zapytała.
— Jakieś. Nie interesuj się — odparł, mając ochotę już wstać i odejść.
— Matce nie powiesz? — Uniosła brwi zdumiona.
No i jak miał się teraz z tego wykręcić? Jak powie, że kłamał, to go na pewno zabierze do swojej przyjaciółki i będzie zmuszony brać udział w tej farsie.
— Nie — uciął temat krótko, odchodząc.
Nie widział jej miny, ale musiała być piękna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz