Zatęsknił za zachmurzonym niebem i deszczowymi porankami. Im bliżej było Porze Opadających Liści, tym dni stawały się piękniejsze. Słońce w pełni rozgościło się na błękitnym tle, a panujący upał jedyne, do czego zachęcał, to do skrycia się w legowisku. Przynajmniej do wieczora, kiedy cienie na nowo nie pokrywały ziemi, dając wymarzony chłód.
Nie ruszył się. Wiedział, jaki nastał dzień i najbardziej w świecie nie chciał wychodzić na zewnątrz.
Tym razem nie mógł zaprzeczyć. Nie sobie, klan i tak nie wiedział. Ta dwójka kociąt, które wkrótce miały dostąpić zaszczytu mianowania na uczniów, nie była pierwszymi lepszymi maluchami ze żłóbka. Nie dla niego. Nie w momencie, kiedy w ich żyłach płynęła jego krew.
Nie chciał nigdy mieć dzieci. Nie nadawał się na ojca, nie kręciły go związki z kotkami i nie planował zakładać rodziny. Miał masę złych genów, a przekazywanie ich, skazywało Klan Nocy na porażkę. Stawali się przez niego słabsi.
Skrył pysk pod łapą. Znowu uczucie tęsknoty. Tym razem za młodością i za rodzicami. Za możliwością schowania się w ich futrze i odwróceniu tyłem do reszty świata. Nic się wtedy nie liczyło, prócz jego własnego bezpieczeństwa. Mógł być zwykłym egoistą, bo to nie w jego intencji leżało dobro całego klanu. On był tylko beznadziejnym kociakiem, który z biegiem księżyców stał się jeszcze bardziej beznadziejnym uczniem. Było chodzącą definicją tego, co żałosne.
Szelest dobiegający z wejścia zwrócił jego uwagę. Zakłopotanie ze strony Trzcinowej Sadzawki nie wróżyło nic dobrego. Już i tak wystarczająco nerwy zaszastała im strata Źródlanego Dzwonka. Kotka przepadła, a wojownicy milczeli. Nie miał sił na dochodzenia i osądzania każdego, kto tylko miał z nią gorszy kontakt. Nasłuchał się już plotek, że jako była samotniczka, mogła zechcieć wrócić do swoich rodzinnych stron. Trudno było mu w to uwierzyć, bo była dobrą wojowniczką. Taką, która miała szansę osiągnąć wiele, a z pewnością więcej niż on.
— Tak wiem — odezwał się, podnosząc ociężale ciało ku górze. Uprzedził swojego zastępcę, gdy ten ledwo co uchylił pysk. — Mianowanie. Już idę.
— Nie o to chodzi. — Pokręcił głową, zaszczycając go intensywnym spojrzeniem. To widoczne w zielonych ślepiach zmartwienie tylko bardziej go zdołowało i uświadomiło w tym, że spokojny dzień to zastać może jedynie w swoich marzeniach. — Śnieżna Toń chciałaby z tobą porozmawiać. Mówi, że to ważne i dotyczy jej dzieci.
Zbyt szybko spuścił wzrok. Przenikliwy dreszcz rozszedł się po jego grzbiecie, a wraz z przekroczeniem przez srebrną progu legowiska, przeszył go chłód. Uśmiechnięta kotka spojrzała z wdzięcznością na Trzcinową Sadzawkę i skinęła mu głową.
— Chciałabym porozmawiać z liderem w cztery oczy — przyznała nieśmiało, grzebiąc łapą w ziemi. W jej każdym ruchu kryła się pewna gracja, sprawiała wrażenie delikatnej i niewinnej, a gdy tylko zastępca opuścił to miejsce, dając im odrobinę prywatności, Rudzik był w stanie przysiąc, że jej wzrok był stokroć gorszy od tego, jakim zaszczycała go zazwyczaj Krucza Gwiazda.
Nie odezwała się. Pozwoliła mu przeżywać cierpiętniczo tę ciszę. Zapewne była ciekawa, w którym momencie przełamie się i zabierze głos, ale mu się nie spieszyło. To ona opóźniała swoim dzieciom mianowanie, nie on.
— Bardzo chciałabym porozmawiać z tobą o moich — urwała nagle, spoglądając na niego z natchnieniem. — Ups, przepraszam. Jestem taka samolubna! — pisnęła rozbawiona. — Naszych. Naszych dzieciach. A dokładniej o mentorach — przyznała, promieniejąc bardziej z każdym wyrazem, który uciekał z jej przesączonego jadem pyska.
Skrzywił się, ale znalazł resztki rozsądku i ugryzł się mocno w język, nim przyszło mu powiedzieć coś głupiego. Miał być rozsądnym liderem, a nie zachowywać się jak kocię w ciele starca.
— Interesuję cię, kim oni są? — zapytał. — Lot otrzyma na mentorkę Zajęczą Troskę, a Śnieżek…
— Nie — przerwała mu. — Śnieżek niech ma Zając. Lot ma trafić pod łapy Muchomorzego Jadu — orzekła z powagą, a Rudzik potrzebował zdecydowanie zbyt wiele czasu, by przyswoić jej słowa.
— Muchomorzy Jad? — powtórzył otępiale. — On ma już uczennicę. To stanowisko nie zwolni się raczej zbyt szybko — zauważył, próbując wyobrazić sobie, że jej tu wcale nie ma, a to, co patrzy na niego z wyrzutem, to jedynie koszmar wyśniony na jawie.
Kotka uderzyła gniewnie ogonem o ziemię, wzniecając do góry kurz.
— A więc to tak? — prychnęła, ściszając głos. — Własnej córce odmówisz, ale tej przybranej dasz wszystko, czego tylko zapragnie? A może plotki nie kłamią? To też twoje dzieci, tylko się nie przyznajesz? — zasypywała go masą pytań, krocząc powoli w jego stronę.
Odsunął się na tyle, na ile mógł. Gdy jego tył napotkał się z oporem, zmuszony był zadrzeć wysoko łeb, byleby uniknąć jej spojrzenia. Sponiewierany przez kotkę, tylko takiego upokorzenia mu brakowało do kolekcji na starość.
— Uważasz Lot za gorszą? — wysyczała, tykając nosem jego dolnej linii szczęki. Nienawidził tego, jak naruszała jego przestrzeń osobistą. Wiedząc, że nie jest nim zainteresowana w sferach miłości, a wkopanie go w ojcostwo było jedynie dla jej własnych korzyści, nie rozumiał tych prób kontaktu cielesnego.
— Nie. Traktuję ją jak każdego innego członka klanu. Skoro mamy już jednego ucznia szkolącego się na medyka, niepotrzebny jest nam drugi — skwitował łagodnie, opierając łapę o jej klatkę piersiową i odpychając ją do tyłu. Przesunęła się tylko na krok.
— W takim razie popełniasz błąd — warknęła, strosząc sierść wzdłuż grzbietu. Obejrzała się na wyjście z jego leża, a potem niespodziewanie wbiła pazury w jego przednią kończynę. — Jeżeli nie usłyszę, że jej mentorem zostaje Muchomorzy Jad, to gniew twoich "Gwiazdek" będzie najmniejszym dla ciebie zmartwieniem. Szykuj lepiej dobrą wymówkę, dlaczego po raz drugi próbujesz wymigać się od ojcostwa — ostrzegła, nie spuszczając z niego wzroku. Pomimo tego, że szła tyłem, dalej budziła swoją postawą lęk. Dumna i wyprostowana, opuściła to miejsce, pozostawiając go samego. Kotłujące się w jego głowie myśli nie pozwalały mu zaznać spokoju.
Nie ruszył się. Wiedział, jaki nastał dzień i najbardziej w świecie nie chciał wychodzić na zewnątrz.
Tym razem nie mógł zaprzeczyć. Nie sobie, klan i tak nie wiedział. Ta dwójka kociąt, które wkrótce miały dostąpić zaszczytu mianowania na uczniów, nie była pierwszymi lepszymi maluchami ze żłóbka. Nie dla niego. Nie w momencie, kiedy w ich żyłach płynęła jego krew.
Nie chciał nigdy mieć dzieci. Nie nadawał się na ojca, nie kręciły go związki z kotkami i nie planował zakładać rodziny. Miał masę złych genów, a przekazywanie ich, skazywało Klan Nocy na porażkę. Stawali się przez niego słabsi.
Skrył pysk pod łapą. Znowu uczucie tęsknoty. Tym razem za młodością i za rodzicami. Za możliwością schowania się w ich futrze i odwróceniu tyłem do reszty świata. Nic się wtedy nie liczyło, prócz jego własnego bezpieczeństwa. Mógł być zwykłym egoistą, bo to nie w jego intencji leżało dobro całego klanu. On był tylko beznadziejnym kociakiem, który z biegiem księżyców stał się jeszcze bardziej beznadziejnym uczniem. Było chodzącą definicją tego, co żałosne.
Szelest dobiegający z wejścia zwrócił jego uwagę. Zakłopotanie ze strony Trzcinowej Sadzawki nie wróżyło nic dobrego. Już i tak wystarczająco nerwy zaszastała im strata Źródlanego Dzwonka. Kotka przepadła, a wojownicy milczeli. Nie miał sił na dochodzenia i osądzania każdego, kto tylko miał z nią gorszy kontakt. Nasłuchał się już plotek, że jako była samotniczka, mogła zechcieć wrócić do swoich rodzinnych stron. Trudno było mu w to uwierzyć, bo była dobrą wojowniczką. Taką, która miała szansę osiągnąć wiele, a z pewnością więcej niż on.
— Tak wiem — odezwał się, podnosząc ociężale ciało ku górze. Uprzedził swojego zastępcę, gdy ten ledwo co uchylił pysk. — Mianowanie. Już idę.
— Nie o to chodzi. — Pokręcił głową, zaszczycając go intensywnym spojrzeniem. To widoczne w zielonych ślepiach zmartwienie tylko bardziej go zdołowało i uświadomiło w tym, że spokojny dzień to zastać może jedynie w swoich marzeniach. — Śnieżna Toń chciałaby z tobą porozmawiać. Mówi, że to ważne i dotyczy jej dzieci.
Zbyt szybko spuścił wzrok. Przenikliwy dreszcz rozszedł się po jego grzbiecie, a wraz z przekroczeniem przez srebrną progu legowiska, przeszył go chłód. Uśmiechnięta kotka spojrzała z wdzięcznością na Trzcinową Sadzawkę i skinęła mu głową.
— Chciałabym porozmawiać z liderem w cztery oczy — przyznała nieśmiało, grzebiąc łapą w ziemi. W jej każdym ruchu kryła się pewna gracja, sprawiała wrażenie delikatnej i niewinnej, a gdy tylko zastępca opuścił to miejsce, dając im odrobinę prywatności, Rudzik był w stanie przysiąc, że jej wzrok był stokroć gorszy od tego, jakim zaszczycała go zazwyczaj Krucza Gwiazda.
Nie odezwała się. Pozwoliła mu przeżywać cierpiętniczo tę ciszę. Zapewne była ciekawa, w którym momencie przełamie się i zabierze głos, ale mu się nie spieszyło. To ona opóźniała swoim dzieciom mianowanie, nie on.
— Bardzo chciałabym porozmawiać z tobą o moich — urwała nagle, spoglądając na niego z natchnieniem. — Ups, przepraszam. Jestem taka samolubna! — pisnęła rozbawiona. — Naszych. Naszych dzieciach. A dokładniej o mentorach — przyznała, promieniejąc bardziej z każdym wyrazem, który uciekał z jej przesączonego jadem pyska.
Skrzywił się, ale znalazł resztki rozsądku i ugryzł się mocno w język, nim przyszło mu powiedzieć coś głupiego. Miał być rozsądnym liderem, a nie zachowywać się jak kocię w ciele starca.
— Interesuję cię, kim oni są? — zapytał. — Lot otrzyma na mentorkę Zajęczą Troskę, a Śnieżek…
— Nie — przerwała mu. — Śnieżek niech ma Zając. Lot ma trafić pod łapy Muchomorzego Jadu — orzekła z powagą, a Rudzik potrzebował zdecydowanie zbyt wiele czasu, by przyswoić jej słowa.
— Muchomorzy Jad? — powtórzył otępiale. — On ma już uczennicę. To stanowisko nie zwolni się raczej zbyt szybko — zauważył, próbując wyobrazić sobie, że jej tu wcale nie ma, a to, co patrzy na niego z wyrzutem, to jedynie koszmar wyśniony na jawie.
Kotka uderzyła gniewnie ogonem o ziemię, wzniecając do góry kurz.
— A więc to tak? — prychnęła, ściszając głos. — Własnej córce odmówisz, ale tej przybranej dasz wszystko, czego tylko zapragnie? A może plotki nie kłamią? To też twoje dzieci, tylko się nie przyznajesz? — zasypywała go masą pytań, krocząc powoli w jego stronę.
Odsunął się na tyle, na ile mógł. Gdy jego tył napotkał się z oporem, zmuszony był zadrzeć wysoko łeb, byleby uniknąć jej spojrzenia. Sponiewierany przez kotkę, tylko takiego upokorzenia mu brakowało do kolekcji na starość.
— Uważasz Lot za gorszą? — wysyczała, tykając nosem jego dolnej linii szczęki. Nienawidził tego, jak naruszała jego przestrzeń osobistą. Wiedząc, że nie jest nim zainteresowana w sferach miłości, a wkopanie go w ojcostwo było jedynie dla jej własnych korzyści, nie rozumiał tych prób kontaktu cielesnego.
— Nie. Traktuję ją jak każdego innego członka klanu. Skoro mamy już jednego ucznia szkolącego się na medyka, niepotrzebny jest nam drugi — skwitował łagodnie, opierając łapę o jej klatkę piersiową i odpychając ją do tyłu. Przesunęła się tylko na krok.
— W takim razie popełniasz błąd — warknęła, strosząc sierść wzdłuż grzbietu. Obejrzała się na wyjście z jego leża, a potem niespodziewanie wbiła pazury w jego przednią kończynę. — Jeżeli nie usłyszę, że jej mentorem zostaje Muchomorzy Jad, to gniew twoich "Gwiazdek" będzie najmniejszym dla ciebie zmartwieniem. Szykuj lepiej dobrą wymówkę, dlaczego po raz drugi próbujesz wymigać się od ojcostwa — ostrzegła, nie spuszczając z niego wzroku. Pomimo tego, że szła tyłem, dalej budziła swoją postawą lęk. Dumna i wyprostowana, opuściła to miejsce, pozostawiając go samego. Kotłujące się w jego głowie myśli nie pozwalały mu zaznać spokoju.
***
Nie krył się zbyt długo w swojej bezpiecznej norze. Choć czy mógł ją tak nazwać, skoro nawet ta wariatka dała radę tam bez problemu wejść? Unikając zaciekawionego Trzciny, od razu wspiął się na drzewo, z którego miał w zwyczaju przemawiać. O niczym bardziej nie marzył, niż przestać się tak bać odrzucenia. Już trochę egzystował jako lider, gdyby naprawdę byli niezadowoleni, z łatwością zostałby zrzucony ze swojej roli. Na razie najwyraźniej nikt nic nie planował. Albo dobrze kryli swoje zamiary.
Otrząsnął się, nim zabrał głos. Jednym poleceniem zwołał wszystkich do siebie. Wiedzieli, na co przyszli. Dzieciaki byłej samotniczki budziły zainteresowanie. Kotka wysunęła się z tłumu, pchając dwójkę swych kociąt do przodu. Wyglądała tak niepozornie i miło, że kryjąca się w niej żmija brzmiała jak coś nieprawdopodobnego.
Pochylił głowę w stronę Śnieżka, dając znać, że od niej chce zacząć. Młoda wystąpiła tuż przed nim, spoglądając nerwowo na tłum. Następnie zaszczyciła go przelotnym spojrzeniem, nim nie zgarbiła się i na nowo przybrała postać nerwowej kupki futra.
Rudzik był w stanie uwierzyć, że to jego dziecię. Barwa ślepi i zachowanie mówiły samo za siebie.
— Śnieżku, ukończyłaś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Śnieżną Łapą. Twoim mentorem będzie Zajęcza Troska — urwał, odszukując wzrokiem wspominaną kotkę.
Liliowa bez wahania wyszła z tłumu. Lekki uśmiech na jej pysku wskazywał na zadowolenie. Przybliżyła się do swej podopiecznej i czekała na dalsze słowa lidera. W tym momencie nie czuł stresu. Odmówił standardową formułkę, a gdy stojąca blisko niego dwójka odsunęła się, spojrzał z niepokojem na Lot.
Teraz nadszedł czas na mniej przyjemną część.
— Lot będzie szkolić się na ucznia medyka — oświadczył z niespotykanym dotąd u siebie spokojem. Cisza, która wówczas zapanowała, zbiła z niego całą pewność siebie.
— Przecież tak nie można — wyparowała nieśmiało Popielaty Świt, rozglądając się z zaniepokojeniem po zebranych i czekając na jakąkolwiek reakcje poparcia z ich strony. Szepty, które rozeszły się wśród wojowników, zdawały się nie dążyć do zmiany w głośną opinię.
— Wiele się zmieniło od czasów, kiedy takie reguły były przestrzegane. Gwiezdni prosili, byśmy dbali o wiarę w nich i przestrzegali zasad, ale nie wspominali nic o tym, że nie można ich lekko zmodyfikować — oświadczył, powstrzymując mrowienie w kończynach. Ta sytuacja była dla niego bardziej niż stresująca. Nie umiał znaleźć odpowiedniego słowa. — Muchomorzy Jad jest już w podeszłym wieku, uważam, że skoro mamy kolejną chętną na zostanie medykiem, należy dać jej na to szansę — dodał, podnosząc wzrok na niebieskiego. Uzdrowiciel nic nie mówił ani nie reagował. Po prostu stał tam, jakby wszystko było mu obojętne i godził się na to.
Rudzikowy Śpiew myślał nad tym sporo, po tym, jak Śnieżna Toń zostawiła go w legowisku z groźbą. Momentalnie przypomniało mu się dzieciństwo. Wtedy przez jakiś czas w klanie również była dwójka uczniów medyka i nic specjalnie złego się przez to nie stało. Dlaczego by więc nie pozwolić historii zatoczyć w tej jednej kwestii koła? Mogło to przynieść więcej pożytku, niż się spodziewali.
— Dlatego też nie przyjąłeś imienia? Bo zmieniasz sobie zasady? — odezwała się z bulwersem Tulipanowy Płatek, rzucając mu wyzywające spojrzenie. — A może to Gwiezdni nie chcą ci dać żyć? — zasugerowała z niesmakiem.
Przełknął ślinę, próbując uspokoić bijące w szaleńczym tempie serce. Ta zagorzała fanatyczka mogła stanowić największy problem, reszta nie wydawała się mieć tak pretensjonalnego podejścia jak ona.
— Przodkowie nas nie opuścili. Powtórzę, że nasza wiara na tym nie ucierpi, a jedynie będzie to dla nas dobrym zabezpieczeniem, aby w przyszłości mieć więcej medyków. Klan jest niczym, jeśli nie ma kto go leczyć — zauważył, mając w panującej ciszy nadzieję na to, że temat można uznać za zakończony. — Uwierzcie mi, że nie odczujecie nawet tej zmiany. Jeśli przodkowie uznają, że to, co robimy, jest złe, poślą nam w związku z tym jakiś sygnał. Na ten moment nie ma powodu do zmartwień — zapewnił po raz kolejny, wręcz modląc się w myślach o spokój. — Czy możemy już wznieść triumf za nowych uczniów naszego klanu? — zagadnął i nim Tulipan zdążyłaby cokolwiek powiedzieć, zagłuszyły ją pierwsze okrzyki radości.
Śnieżna i Latająca Łapa oficjalnie zaczęły swoje treningi. Rudy powoli wycofywał się do siebie, nim drogi nie zastąpił mu Trzcinowa Sadzawka.
— To całkiem ciekawe — przyznał, patrząc na świeżo mianowanych. — To dlatego z tobą rozmawiała, tak? Powiedziała ci, że Lot chciałaby zostać medykiem? — miauknął szeroko uśmiechnięty. Jego reakcja była zdecydowanie najmilszą rzeczą, która spotkała dziś Rudzika.
— Tak — odparł, czując ulgę, że chociaż ta kwestia sama się wyjaśniła. — Martwiłem się do niedawna, że Muchomor odejdzie z tego świata zbyt szybko i zostaniemy z niczym. Wolałem się zabezpieczyć na przyszłość — wyjaśnił.
Bury pokiwał głową, a potem odpuścił. Nie pytał o nic więcej, ku uldze lidera.
***
Nie wiedział, po co znowu do niego przyszła. Już wystarczająco wiele stracił dzisiaj przez nią sił. Spełnił jej wolę, a ta nie odpuszczała. Była gorsza niż brzęcząca nad uchem mucha.
— A więc jak to jest z tymi waszymi Gwiezdnymi? — zagadnęła, choć mowa jej ciała nie wskazywała na jakiekolwiek zainteresowanie tym tematem. Beztrosko kręciła się przy ścianie jego legowiska, przeciągając pazurami po drewnianej powłoce. Pozostawiony przez nią ślad wzbudził w nim irytację. Oznaczała to miejsce, mając głęboko gdzieś fakt, że nawet nie powinno jej tu być. — Gdy kota nie ma, to myszy harcują, co? — zakpiła, wbijając w niego intensywne spojrzenie. Oblizała pysk, nie spuszczając wzroku. Te brązowe ślepia były jego zmorą. Paskudne, przynosiły mu na myśl kawałek spalonej ziemi, będącej metaforą dla jego życia. Wszelkie nadzieje na spokojny byt przepadły wraz z dniem, w którym zawitała w ich obozie. — Powiedz mi, czy oni w ogóle istnieją? Jest sens bać się ich, czy to zwykłe historyjki dla kociąt, aby nie dopuszczały się niemoralnych czynów?
Nie miał ochoty udzielać jej odpowiedzi. Zawiesił nisko pysk i opuścił wzrok na wyjście. Przez jej obecność, zdawało mu się, że jest tu niezwykle ciasno. Pomimo tkwienia po dwóch przeciwnych końcach, jej zimny oddech oplótł jego kark.
— Nie ignoruj mnie, Rudziku. To bardzo źle wpłynie na twoją i tak mocno poharataną opinię, jeśli wojownicy dowiedzą się, że łamiesz zasady dla własnej córeczki — wycedziła, a gdy spięty spojrzał na nią, narzuciła na pysk niewinną minę i uśmiechnęła się szeroko. — Wiem, ona nam nie wyszła. Nie podobna ani do ciebie, ani do mnie, a do tego zboczyła na tak żałosną ścieżkę. Gdyby inni nie słyszeli, nie pozwoliłabym jej na takie zepsucie — dodała z odrazą, marszcząc nos. — Za to Śnieżek… Ah Śnieżek, twoje oczka, moje futerko. Nie brzmi to jak idealne dziecko? Szkoda tylko, że nie potrafi być prawdziwym kocurem i lepiej mu wychodzi rola kotki z jajami — skwitowała, na co kocur skrzywił pysk. Była obrzydliwa, skoro myślała w taki sposób.
Los mu najwyraźniej nie darował zabicia Kruczej Gwiazdy. Postanowił stawić go w roli Niezapominajka, a sam zesłał mu własną manipulantkę, z tym że ta od samego początku zyskiwała uznanie wojowników klanu. Wiedziała, w którym momencie przestać zgrywać idealną, by nie wzbudzać podejrzeń. Znała umiar, a każdy jej ruch zdawał się przemyślany. Jak gdyby urodziła się z wiedzą, że trafi tu kiedyś i przyjdzie jej owinąć lidera wokół pazura. Gdyby klan szanował go bardziej, wyznałby prawdę i pogonił ją z niczym. Na ten moment pozostało mu jedynie walczyć z ciągłymi wątpliwościami w słuszność jego władzy.
Ojcze, pozbądź się jej jak Kruczej💕
OdpowiedzUsuń