— Jak to jest być uczniem medyka? C-czy ja też nim mogę b-być? — zapytał nieśmiale malec, zwracając na siebie uwagę Kuny. Odsunęła się na chwilę od Jastrzębia i popatrzyła na czarnulka, chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.
— Bycie uczniem medyka nie jest takie proste. To dużo wiedzy, którą musisz wkuć na pamięć i niezwykle ważna rola — zaczęła rzucać w niego nudnymi ogólnikami. — Żeby zostać medykiem, musisz czuć do tego powołanie. Będąc medykiem dostrzegasz więcej, czujesz więcej. Jeżeli okaże się, że ty również to poczujesz, na pewno dałoby się coś wykombinować — zamruczała, patrząc szczęśliwymi oczami na Asterka. Maluch już myślał o byciu medykiem? To było takie urocze. Cóż, niedługo zostanie mianowana i miejsce na ucznia medyka się zwolni, więc to nie było takie głupie. Z resztą, kto zabroni dziecku marzyć!
— Oh... — wymamrotał tylko, a szybko w jego miejsce wcisnęła się matka.
— Więc co z Jastrzębiem? — zapytała, jakby zaniepokojona. Kuna wiedziała, jak stresujące to musi być dla Motyla. Obie od dawna wiedziały, że Jastrząb był głuchy, ale oficjalna diagnoza i tak bolała.
— Masz rację, jest całkiem głuchy — miauknęła cicho, patrząc na białe kocię. Rozglądało się po legowisku medyka, po części ciekawsko, po części zirytowanie. — Nie wiem, czy jest tu cokolwiek, co można z tym zrobić.
Widziała zmartwienie w oczach Motylego Trzepotu. Kunia Łapa zerkała raz na nią, raz na jej syna. Martwiła się o jego przyszłość. Prawdopodobnie o to, że nigdy nie zostanie wojownikiem. O to, że umrze przedwcześnie, nie słysząc nadchodzącego niebezpieczeństwa. O to, że będzie potrzebowało stałej opieki. O to, że nikt poza rodziną go nie polubi, a całe jego życie będzie nieszczęśliwe i niespełnione. Przez plecy Kuniej Łapy przeszły samoistnie dreszcze.
Biedny Jastrząb... nie zasługiwał na bycie niepełnosprawnym. Zawsze, gdy widziała dzieci, które nie były w pełni zdrowe kroiło jej się serce. Kocięta były zawsze takie niewinne.
***
Kunia Norka nie czuła się za dobrze. Była już noc, jednak nie sen nie mrużył jej powiek. Powinna być senna, ale ukrywała się w niej jakaś dziwna energia. Musiało się zbliżać już do świtu, słońce już muskało swoimi świetlnymi ramionami niebo z gracją. Wiedziała jednak o czym tak rozmyśla, co nie pozwala jej spać.
Im więcej patrzyła w gwiazdy tym większe miała poczucie, że świat jest mały. Dla wszystkich zdawał się być niekończącą się, ogromną krainą, którą można by było przemierzać bez końca. Ale o ile większa musiała być srebrna skóra? Gwiazdy w których się zatraciła musiały być tak daleko, wisząc na niej. A gdy była tak mała w porównaniu do nieba wszystko zdawało się być mniej istotne. Ona, jak i każdy inny kot, była jedynie niewielkim elementem, mrówką w mrowisku. Słabym stworzonkiem, takim jakim była dla nich mysz. A nad nią masyw całkiem innego świata. Rozmarzyła się, patrząc w te jasne gwiazdy. Każda z nich zdawała się do niej mrugać, jak gdyby witała się z medyczką.
Czy to mogła być Różana Słodycz, patrząca jak jej kochana wnuczka rośnie i się rozwija? Może Czarny Strumień, który chciał za wszelką cenę być teraz przy niej? Czy to możliwe, że Jastrząb jej wybaczył, a teraz obserwował Kunę z góry? Normalnie by zaprzeczyła, mieszając się z błotem, jednak teraz miała wrażenie, że nic się już nie liczy. Że faktycznie wszystko będzie dobrze, jak niegdyś siebie zapewniała. Uśmiechnęła się w stronę nieba.
Pamiętała wciąż o swoich przodkach. Nie tych z Klanu Gwiazdy, jednak tych, w których wiarę przyniósł Oszronione Słońce wraz ze swoim rodzeństwem. Nadal pamiętała nauki od Nocnej Tafli, które pobierała sezony temu, a także modlitwy odmawiane w wspólnym gronie. Wojowniczka zawsze wydawała się jej być zimna i odległa, ale dla Kuniej Norki, wtedy Łapy większe znaczenie miała bliskość z duchami i bogami. Wstała z posłania, by przeciągnąć się i usiąść zaraz obok niego. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, wypełniając płuca chłodnawym, nocnym powietrzem. Letni wietrzyk rozwiał delikatnie jej krótką sierść. Nie była pewna czy to on szeleścił, czy to duchy szeptały jej coś niezrozumiale do ucha. Siedziała w bezruchu, wsłuchując się w wietrzny świst przez dłuższą chwilą, czując jak przyjemny chłód muska jej ciało. W końcu poczuła jak na jej twarz padają pierwsze słoneczne promienie i z powrotem otworzyła oczy.
Obiecała wierność Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd, jednak nie potrafiła oddać im należytej czci. Jastrzębia Gwiazda musiał być okropny, wszyscy inni, co do niej trafili i trafią tworzyli jedną mroczną wspólnotę. Nigdy nie chciała mieć z nimi nic wspólnego. Nie wiedziała nawet jak to zrobić, jak być wierną temu miejscu. Goryczkowy Korzeń zdawała się wiedzieć o wiele więcej niż ona. Czy Kuna powinna ją o to zapytać? I z drugiej strony, co się stanie jeśli nic z tym nie zrobi? W końcu upłynęło tyle księżyców, a nic się nie wydarzyło. Być może Jastrzębia Gwiazda próbował ją przestraszyć, albo Ciemny Las stracił swoją moc. A jednocześnie znamię z klejącej, czarnej mazi wciąż czuła na pysku... Nie wierzyła, że to zwykły stres i strach. To uczucie było zbyt realne, było jak blizna, niepozwalająca kotce zapomnieć.
— Nie śpisz? — mruknął ktoś z serca obozu, co ożywiło Kunią Norkę. Wychodził już poranny patrol. — Słyszysz ty mnie? — powtórzył się, a Kuna zyskała pewność, że zwraca się właśnie do niej. Z resztą, rozpoznała go. Wścibski Nos... na Klan Gwiazdy, tak dawno z nią nie rozmawiała. Z zarośli wyszła do niej srebrna kocica, która przypominała cień Ważkowego Skoku. Niegdyś z tak wysoko uniesioną dumnie głową, zadziornym błyskiem w oku, stałą i niezachwianą pewnością siebie. Teraz nawet Kuna, która wcale nie przyglądała się jej uważnie, mogła stwierdzić, że wyglądała żałośnie. Próbowała być tym samym, nadal nosić łeb wysoko, błyszczeć i świecić swoją dumą. Ale po tym, jak Omen wszedł na szczebel lidera to już nie było to samo. To nie była ta sama Ważka, którą znała z dzieciństwa.
— C-czegoś potrzebujesz? — zająknęła się, uciekając z dala od wspomnień. Tylko bolały. Być może Ważka nie zrobiła wszystkiego w życiu idealnie, ale i tak było jej żal przybranej siostry i nie mogła tego ukryć.
— Jestem przeziębiona — zakasłała wymuszenie. — I bardzo mnie boli gardło. I ten kaszel jest męczący — wyliczała, mówiąc jak gdyby chciała jej bardzo coś wyjawić, ale nie mogła. Kuna zaczęła jej się bacznie przyglądać, także jej gardłu, każąc znowu kaszleć. Wyglądało to na biały kaszel. Nic groźnego, póki się nie rozwinie.
— Podam ci zaraz zioła — urwała, gdy do legowiska niespodziewanie weszła Sosnowa Igła, co ją widocznie spłoszyło. Czego mogła od niej chcieć?
— I co ze Wścibskim Nochalem? Mówiła, że jej choroba uniemożliwia jej pójście na poranny patrol — miauknęła niskim głosem, widocznie zirytowanym. Nie musiała nawet odwrócić się z powrotem w stronę Wścibskiej, by wiedzieć, że bardzo nie chce tam pójść, a kocicę wybłagała o pójście do medyczki cudem. Cóż, przecież nie skłamie...
— Wygląda to na wczesne stadium zielonego kaszlu. To bardzo zakaźne, więc najlepiej byłoby, gdyby Wścibski Nochal została jednak w obozie i izolacji — Kunia Norka źle czuła się z używaniem karnego i brzydkiego imienia jej własnej siostry, jednak mówiła pewnym głosem. — Nie chcę, by silni wojownicy padli jego ofiarą.
— Nonsens — wychrypiała cicho Sosna.
— Jeden odpuszczony patrol dobrze jej i innym zrobi — próbowała ją przekonać, ale już mniej pewnie. — Może się zająć później polowaniami w pojedynkę, by nie roznosić chorób.
Bura wojowniczka przenosiła swój wzrok z Kuny na Wścibską, rozważając słowa córki. Kuniej Norce już zmiękły nogi od patrzenia na Sosnową Igłę. Po tylu księżycach bała się swojej matki nawet bardziej niż jako uczennica. Sosna była po prostu przerażająca i nieprzewidywalna - potrafiła zrobić wszystko, nie zważając na uczucia innych czy ogólnie przyjęte morale. Chociaż, czy Klan Wilka miał jeszcze jakieś morale? Wątpiła.
— Jutro — podeszła do Wścibskiej Sosnowa Igła — chcę cię widzieć w pracy, bez żadnej mysiomózgiej wymówki. — warknęła i opuściła bez dalszego słowa legowisko medyków i podeszła do swojej grupy na patrol. — Jazda, nieroby! Nie mamy całego dnia! — tylko tyle usłyszały jeszcze kotki zanim cały patrol opuścił obóz, budząc przy okazji więcej wojowników i ich uczniów.
— Dzięki — mruknęła Wścibski Nochal, odzywając się w końcu. — Nie mogłam tego babska obgadać, bo siedziała mi na ogonie. Wiedźma — rzuciła jeszcze, wyładowując swoją frustrację.
— Nie musisz mi dziękować. Z resztą, naprawdę masz biały kaszel. Muszę ci znaleźć te zioła — miauknęła zmartwiona, zaczynając się krzątać po swojej siedzibie. Najlepiej byłoby oczywiście dać jej kocimiętki, jednak wolała to z resztą i tak rzadkie zioło oszczędzać na czarną godzinę. Być może miała gwiazdnicę? Poszukała w miejscu, gdzie zwykle ją odkładała, ale to wyglądało na puste. Pewnie Deszczowa Chmura je zużył na kogoś innego, albo wyrzucił w sprzątaniu. To nie była rzadka roślina, a był jej brak. Dawno właściwie nie chodziła na zbieranie. Co by zrobiła bez Deszczowej Chmury, który o wszystko zadbał? Trzeba się będzie posłużyć starym, dobrym sposobem. Lubczyk i tak zawsze nieużywany, tak samo jak intensywnie fioletowe kwiaty floksu. Obie te rośliny zebrała ze swoich składzików i położyła przed Wścibską. — Trochę ususzone, ale...
— Wrzuć na luz, to nie jest sprawa życia i śmierci.
— Ale to jest sprawa życia i śmierci! Zielony kaszel sam w sobie jest niebezpieczny, a co dopiero w swoim ostatnim stadium. Czarny kaszel jest zabójczy i bolesny. Niemal niemożliwy do wyleczenia!
— A co ja mam? Czarny kaszel?
— Biały, ale jak się rozwinie, nie będzie już tak kolorowo. Proszę, weź te leki.
Wścibski Nochal posłuchała się Kuniej Norki, ku jej wielkiej uldze. Żując zioła wykrzywiła pysk.
— Ohyda.
— Cóż, kocięciem nie jesteś, więc musisz przeboleć.
— A gdybym była kocięciem? — zaintrygowała się.
— Mogłabym dać ci jakiś miód, czy wrzosowy nektar. Dzieciaki są toporne — westchnęła Kuna, wracając do krzątania się. Po co miała marnować ten czas? Lepiej od razu sprawdzić, gdzie są braki.
— Widzę, że masz dużo energii z rana — zauważyła czekoladowa.
— Muszę pozbierać zioła — miauknęła tylko, kończąc sprawdzanie stanu składziku. Całkowity brak gwiazdnicy i szczawiu, niewiele korzeni łopianu, przydałoby się również uzupełnić zapasy ogórecznika, maku i innych ważnych ziół. I już się zbiera robota... — Wybierz sobie jedno z pustych, czystych legowisk i odpocznij. A ja kogoś znajdę do pomocy. Zostaniesz z Deszczem, ale nie budź go — mruknęła stanowczo. — Daj mu pospać.
— Tak, dobra. Pa — wyszemrała jeszcze, kręcąc się i w końcu kładąc na posłaniu. Natomiast Kunia Norka miała już swoje zadanie. Wyręczy Deszczową Chmurę w obowiązkach, co mu się należało. Był stary i słabł z każdym dniem, potrzebował odpoczynku na taką skalę jaka była możliwa. Na pewno zrobi mu się miło. Zasługiwał na trochę zdrowego snu.
Wyszła do obozu, który opustoszał. Nie była ani trochę zaskoczona, taka była kolej rzeczy - patrol wyszedł, mentorzy z uczniami wyszli, wojownicy na polowanie wyszli. Tylko nieliczni nadal spali bądź jedli śniadanie, a właśnie jednego bądź dwóch z nich chciała zaprosić na patrol ziołowy. Przysługiwało jej takie prawo, a na pewno ktoś się zgodzi.
Astrowy Migot właśnie jako nieliczny siedział, babrając pysk w smakowitym rudziku. Obok niego siedział również Liściasty Krzew, więc od razu przyszedł jej do głowy pomysł, by zaprosić obu kocurów na zbieranie ziół. Postanowiła zacząć od tego pierwszego.
— Cześć — podeszła do czarnego kocura. — Chciałbyś może iść ze mną na ziołowy patrol? Potrzebuję uzupełnić część moich zapasów — zapytała i usiadła obok niego, by poczekać na odpowiedź.
<Aster?>
Wyleczeni: Wścibski Nochal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz