poprzednie zgromadzenie
Daglezjowa Łapa czuła podekscytowanie kolejnym zgromadzeniem. Gdy tylko wraz z całym Klanem Klifu znalazła się w tłumie przez jej plecy przebiegł dreszcz podniecenia. Kolejna przygoda, kolejne pokrętne rozmowy, coś, co przyśpieszało tętno o połowę, a to wszystko na wyciągnięcie łapy. Tego właśnie oczekiwała od zgromadzenia. Traktowała je jak możliwość na przeżycie czegoś, czego nigdy by nie doświadczyła w Klanie Klifu. Pozaklanowcy byli ciekawi, a pozaklanowe kocury... Mogłaby stracić dla nich głowę. W Klanie Klifu jak znalazła przystojniaka to okazywał się być nudny albo ohydny. A gdy już znalazła zabawnego i w jej typie to był za stary bądź bez nogi. Niesprawiedliwość! Może powinna zacząć szukać w kotkach po coś lepszego...
Jeden kocur, którego ujrzała w tłumie, wpadł jej momentalnie w oko. Miał jasną sierść, jasne zielone oczy i zabliźniony pysk. Nie widziała go nigdy wcześniej, jednak coś mówiło jej "podejdź, zagadaj". Wyglądał tajemniczo i groźnie, nosząc niejednoznaczny grymas na pysku. Dlaczego miałaby nie spróbować? Na pewno nie zamierzała dać mu się tak po prostu wyślizgnąć spod jej łap!
— Witaj — miauknęła, przeciągając przywitanie — co taki kawaler robi w tą noc sam?
— Witaj — nieznajomy odwrócił się do niej, dumnie podnosząc w górę łeb. — Jestem Lukrecja. Liczę na to, abyś ty również zdradziła mi swoje imię — uśmiechnął się.
— Ja? Daglezjowy Ogon. — skłamała, lecz bez poczucia winy. W końcu Lamparcia Gwiazda powinien ją mianować na wojowniczkę już dawno! Tylko wybrała sobie jakieś sztampowe imię, pf. Nie miała czasu by nad nim pomyśleć...
— Twoje również bardzo mi się podoba — puścił jej oczko. To naprawdę się stało! — Nawet nie miałem pojęcia, że w innych klanach są tak piękne kotki.
— Oczywiście, że są. W Klanie Klifu jednak wszyscy mają jakieś wypaczone mordy... Prócz mnie oczywiście, ale jestem córką lidera, więc wiadomo — skłamała, jednak z taką pewnością siebie w głosie że nie można było podważyć jej słów. Ostatnio pojawiły się takie plotki, więc czemu nie powielić ich? Nie znała w końcu swojego ojca, mógłby być nim każdy. Chociaż Lamparcia Gwiazda za żadne skarby nie zdawał się być dobrym rodzicem...
— Poznałem kiedyś taką kotkę, nie pamiętam niestety, z jakiego klanu była. Była okropna. Od tego momentu zacząłem twierdzić, że klanowe kotki to jakaś porażka, ale ty... Zupełnie zmieniłaś moje przekonanie. Jesteś najpiękniejszą kotką, jaką kiedykolwiek widziałem — wymruczał, prawiąc jej cały stek komplementów, o które tak się wszystkich ubiegała. Chyba trzeba dać mu szansę, bo się nieźle zapowiada! — Córka lidera... Imponujące.
— Ah, dziękuję — zbliżyła się do niego bardziej. — Wielu mi to mówi... — gdy Lukrecja jej nie odpowiedział, kontynuowała. — Ale wiesz... Nie wyglądasz na słabego i pierwszego-lepszego. Może warto dać ci szansę.
— Oj, słaby to ja zdecydowanie nie jestem — zachichotał, napinając mięśnie, które ruda uczennica podziwiała. — Myślę, że to wspaniały pomysł, Daglezjo.
— Miło, że w końcu mogę poznać kogoś mądrzejszego niż ci idioci — prychnęła. — Ale tu nie ma jak dobrze pogadać, jak wszyscy skrzeczą i się biją. Chciałbyś się może spotkać jakoś gdzie indziej, może jutro, może za dwa dni? Tu nawet nie ma miejsca na prywatność.
— Masz rację, co za zwierzęta — zasyczał, rozglądając się po tłumie śmiejących się, wręcz wrzeszczących kotów. Nawet jej już uszy pękały!
— Niestety nie, a nasze Klany wydają się być oddalone od siebie za bardzo... Ugh, jak zawsze znajdę kogoś fajnego to wszystko się wali!
— Ucieknij do mojego Klanu — zaproponował niespodziewanie kocur, a Daglezjowa Łapa wbiła w niego spojrzenie morskich oczu z niedowierzaniem. Naprawdę miał to na myśli? Chciał, by uciekła z nim do jego własnego Klanu?
Oh, na Klan Gwiazdy, cóż za romantyczne doświadczenie! Lukrecja chciał, by uciekła wraz z nim w nieznane, tylko by móc z nią być, na dobre i na złe. Brzmiało jak scenariusz z najpiękniejszego filmu o zakazanej miłości. Milczała przez chwilę w osłupieniu i niemym okrzyku radości.
— To wszystko jest takie niesprawiedliwe, prawda? — dodał po kilku uderzeniach serca.
— Opowiesz mi coś o swoim Klanie czy to będzie niespodzianka? Mi tam wisi. Lubię niespodzianki.
— To niespodzianka — miauknął tajemniczo, obejmując ją ogonem. Zamruczała, gdy to zrobił. Więc tak się bawili? Dobrze. Daglezja nie miała z tym najmniejszego problemu, dopóki ten Owocowy Las nie okaże się być śmierdzącą kanciapą.
— To skoro mam z tobą uciec, może opowiesz mi coś jeszcze o sobie? Ale nie za dużo. Tajemniczych gości też lubię — zamruczała, drgając wąsami w rozbawieniu. Nie kłamała - im mniej o kimś wiedziała tym większa była przygoda! Nigdy nie wiedziała czy to wdowiec, seryjny morderca czy kocur-karmiciel. A to dodawało nutki niepokoju i adrenaliny!
— Mam sporo rodzeństwa, ale oni są słabi. Za wszelką cenę próbuje ich naprawić. Władza w moim klanie jest specyficzna. Do tego, mamy jednoczłonowe imiona.
— Brzmi ciekawie. Ciekawiej niż Klan Klifu — westchnęła z zażenowaniem własną przynależnością. — Tu jedyną dziwną rzeczą jest to, że głosujemy na zastępcę. Szczerze, nudy. Mój ojciec jest nudny. Wszyscy są nudni! Ale wierzę, że u ciebie będzie stukrotnie lepiej. Musisz mnie oprowadzić po swoich kolegach i koleżankach! — rozmarzyła się.
— Jest ciekawie. Lubisz kocięta? — spytał nagle znikąd, co nasunęło Daglezjowej Łapie mimowolnie jeden typ myśli.
— Pff, kocięta? Są irytujące. Tylko wrzeszczą dniami. Z resztą ja i bycie matką to jakaś kpina. Chociaż może coś związanego z kociętami bym polubiła.
Kocur widocznie się speszył. Oh, na Klan Gwiazdy, skąd miała wiedzieć, że to nieodpowiedni moment?! Przecież sam zaczął ten temat, więc był jednoznaczny!
— Twoje oczy są prześliczne.
— Jedyne w swoim rodzaju, prawda? Twoje też są całkiem całkiem. Chociaż wolę niebieskie.
Otarł się o jej bok, ku uciesze Daglezji.
— Wiesz, ja tam w Klanie Klifu jestem prawdziwą gwiazdą — mruknęła jak gdyby była to najzwyczajniejsza rzecz na świecie — Każdy wie kim jestem, każdy wie, jak potrafię się bawić. Kilka mniejszych imprezek już urządziłam na uboczu i wiem, że wszyscy się świetnie na nich bawili. Przyjaźnię się po prostu z każdym, chyba że coś o mnie źle gada, albo jest pizdą. Wtedy mogą się już pożegnać z życiem towarzyskim — zarechotała.
— Nie dziwie się, jesteś wspaniała. Jak wyglądała taka imprezka? Opowiesz mi coś?
— Ugadujemy się na wieczór i gadamy, tańcujemy, mamy ubaw. Coś się dzieje. I wiesz, mam niezłe kontakty z medyczką — przewróciła oczami — zawsze poratuje jakimś ziołem.
— Moja matka jest medyczką — zaczął i podrapał się tylną łapą za uchem — Mój brat był jej uczniem, ale nie trenował i teraz szkoli się pod okiem jednego z najgorszych wojowników - zachichotał.
Zdziwiła się srogo.
— Medyczką? I nikt cię za to nie bije?
— Nie, dlaczego?
Zdziwiła się jeszcze bardziej. Jak to możliwe? Może to był sekret? Oh, powiedział jej może swój największy sekret! To bardzo dobrze, bo to przeciez oznacza, że jej ufa! A to było najważniejsze w tworzeniu jakiejś relacji, a przynajmniej tak wszyscy wokół niej sądzili.
— Jak to dlaczego? Przecież ten durny kLaN gWiAzDy — przedrzeźniła — sobie stwierdził, że medycy nie mogą mieć dzieci. Jakby w moim Klanie Truskawkowa Grządka miał jakieś kociaki... Oh biada mu, biada!
— My nie wierzymy w te gwiazdki — odparł. — Jedni wierzą w jakieś matki, nie wiem o co z tym chodzi, nie zagłębiałem się. Ja osobiście w nic nie wierzę, nie widzę w tym żadnego sensu — słowa Lukrecji tylko ją jeszcze bardziej zachęciły do podjęcia ostatecznej decyzji o zmianie przynależności. Miała dość Klanu Gwiazdy, a na wpół ateistyczny Klan był idealną perspektywą.
— Nie no, ten wasz Owocowy Las brzmi jak marzenie! No i wasz lider nie wygląda jakby miał dużego kija w dupie. Lukrecja nie odezwał się już jednak. Był taki dziwnie małomówny, jak gdyby zestresowany? Cóż, w jej towarzystwie nie musiał się niczego bać!
— Wyglądasz na spiętego. Nie masz się czego bać — zapewniła, kładąc na jego plecach końcówkę ogona. Uśmiechnął się.
— Opowiesz mi może coś więcej o Klanie Klifu, Daglezjo? — spytał, sprawiając wrażenie zainteresowanego. Musiała go rozczarować.
— Tu nie ma o czym opowiadać. Mój stary jest stuknięty, dziwne rzeczy robi i gada. Taki typowy mroczny typ bez osobowości. Moja siostra Lisi Ognik o nim zawsze dziwnie gada. A tak to oprócz moich wybryków jest spokój. Będą za mną tęsknić...
— Też bym za tobą tęsknił. Ale ten Klifu będzie taki nudny. To co czynisz robiło go ciekawszym — miauknął, jak gdyby sugerował, że nie powinna go opuszczać. Daglezjowej Łapie przyszło to do głowy, ale od razu to odrzuciła. To by było głupie i niedorzeczne z jego strony.
— Oczywiście, że będzie nudny. Ale ta grupa lamusów na mnie nie zasługuje. Wiesz, że najlepszych docenia się dopiero po ich śmierci? Tak będzie ze mną, ale po prostu ucieknę. Dopiero będą żałować! — miauknęła dumnie.
— Nawet nie wiesz jak dumny — zapewniał ślepo, nie zważając na swoje słowa, które same pchały mu się na język. — Nie zasługują, zdecydowanie. Te ich gwiazdki i dzikie reguły to jakieś nieporozumienie. Nie zasługujesz na życie w takim miejscu — otarł się o jej szyję.
Nie mogła zaprzeczać - z pewnością znalazła sobie idealnego pantofla.
— To takie miłe, co mówisz. Zgadzam się z tobą całkowicie. — polizała go po uchu, ale tylko językiem go musnęła, aby się nie przyzwyczajał do dobrego za szybko. Na nią trzeba sobie zasłużyć. Kocur tylko zamruczał, nie mówiąc nic.
— Weź mi coś opowiedz — miauknęła, chcąc posłuchać teraz wywodu kocura, a nie jej własnego. Chciała usłyszeć więcej tego męskiego głosu. Kocur zastanawiał się przez chwilę, jakby wahając nad historią. Miał ich pewnie setki, musiał wybrać coś ciekawego.
— Kiedyś na tereny Owocowego Lasu przyszedł włóczęga. Był cały w bliznach i okropnie wielki, jeden uczeń nawet stchórzył i pobiegł do obozu — prychnął w zażenowaniu. — Ja natomiast stoczyłem z nim walkę. Już nigdy więcej się tam nie pokazał. Gdyby tylko chciał zrobić coś tobie, rozszarpałbym go a flaki porozwieszał na drzewach — spojrzał się jej w oczy.
— Jesteś taki romantyczny — zamruczała. — Ja kiedyś wyganiałam z obozu nietoperze, a moja siostra trzęsła się jak osika! Musiałam ją podnosić na duchu, żeby mi tu nie zemdlała. Wszyscy to jacyś tchórze — przechwalała się.
— Dobrze, że mamy siebie — wymruczał. — My jesteśmy silni — miauknął, po czym liznął ją w policzek. — Jeszcze naprawimy tych słabych.
Kotka osłupiała na moment. AAA, chciała krzyczeć. Pocałował ją! Być może nie w usta, ale zrobił to! Weszli już na ten poziom! Całkowicie się spaliła na pysku i gdyby nie futro, z pewnością uchodziłaby za jędrnego buraka. Zamruczała, gdy kocur zrobił to ponownie. Ale księżyc jakoś się zaczynał zniżać... Chyba przydałoby się raz w życiu pomyśleć o planie. Przecież jak ktoś ją zauważy? Nie chciała już wracać do tej bandy idiotów, skoro miała przed nosem takiego cudownego chłopaka! Przecież byłoby to niedorzeczne.
— Nieźle, ale jeszcze trzeba coś obgadać. Jak ucieknę? Co jak ktoś nas złapie?
— Może porozmawiamy z liderem? Albo po prostu zaczniesz wracać z nami? Ciężki wybór, jak sądzisz, Daglezjo?
— Ty tu jesteś mężczyzną, myśl — mruknęła delikatnie zażenowana. Wymagał od niej myślenia o czymkolwiek? Gdyby mu zależało postawiłby na swoim momentalnie. Podobało jej się, gdy ktoś był stanowczy. Ale nie od razu Rzym zbudowano, wszystko dało się jeszcze naprawić!
— Mogłabyś się mu przedstawić jako samotniczka pragnąca dołączyć do Owocowego Lasu — myślał głośno — ale lider chyba wie, kim jesteś. Musielibyśmy z nim porozmawiać — westchnął.
— Ten twój lider to Komar, co nie? Dziwak taki, to się pewnie zgodzi tak czy siak. Młodziaków w każdym Klanie potrzeba. Powiem mu, że będę bardzo lojalna i bingo, mam już posadkę wojownika — uśmiechnęła się.
— Tak, to Komar. Masz rację.
— No widzisz! Ale nie róbmy teraz sceny. Lisi Ognik będzie się chciała do mnie dobić, w sumie jak reszta rodzeństwa, abym wracała. Ale ja nie zamierzam!
— No i prawidłowo — mruknął, a w tym samym czasie rozległ się donośny głos Komara. Wołanie członków Owocowego Lasu do powrotu. To był ten moment, ta chwila! Pójdą tam razem, ona stanie się wojownikiem, wszystko cacy. Przechyliła się, by przylgnąć do boku swojego nowego amanta, by zdać sobie sprawę, że go tu nie było. Czekaj, co? Widocznie musiał już ruszyć za innymi owocniakami, ale bez niej?
Próbowała szukać go wzrokiem, ale w tym przepychającym się tłumie kolejno zwoływanych Klanów było to niemożliwe. Tak samo z zapachami, które pozostawiały dziesiątki różnych śladów. Lukrecjo, gdzie jesteś, chciała wołać, ale to było jeszcze bardziej bezsensowne.
Zostawił ją?
— Daglezja! — usłyszała swe imię i momentalnie odwróciła się w stronę wołań. To była Lisi Ognik. — Daglezja, na Klan Gwiazdy, nie słyszałaś Lamparta? Zbieramy się!
— Ta, ta... — mruknęła lekko speszona, co było do niej niepodobne. — Zagadałam się. Już lecę.
Po raz ostatni odwróciła się w kierunku, gdzie jeszcze kilka minut temu siedział Lukrecja i westchnęła pod nosem. Poszła za siostrą, za Klanem Klifu. Ciekawe, co z Lukrecją, zastanawiała się. Jak mogła stracić takiego cudownego kocura? Co jeśli go już nigdy więcej nie zobaczy?
Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu zasmuciła się, ale tylko na krótki moment. Cóż, chłopaki są jak motorówki: przyprawiają o tyle emocji, ale jak z niej spadniesz to już nigdy jej nie znajdziesz. Nawet jeśli zapłaciłeś za nią krocie.
proszę nie bierzcie na serio części o motorówkach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz