*wojna*
Krzaki wydawały się bezpieczną przestrzenią. Syki i wrzaski dochodzące za niego zbyt go przerażały. Po obozie Nocniaków roznosił się głośno czyjś płacz, straszliwe zawodzenie oraz pełne nienawiści ryki. To jedynie utwierdzało go coraz bardziej w tym, że nie warto wychodzić poza bezpieczny krzew. Lecz i ta sielanka nie mogła trwać wiecznie. Czyjeś potężne szczęki zacisnęły się na jego ogonie i siłą wyciągnęły go z krzewu brew jego woli. Zawył z bólu, czując jak krew sączy się z jego kity.
— Nie sądziłam, że w Klanie Klifu są takie mysie serca — prychnęła na niego pogardliwie kotka, wyciągając z krzaka spanikowanego liliowego wojownika.
Z zamkniętymi oczami zwrócił łeb w jej stronę. Bał się. Rozpaczliwie modlił się do przodków o ratunek. Słysząc, że wróg zbliża się w jego stronę, zrozumiał, że nie ma dla niego ratunku przed tą walką. Pomarańczowe ślipia Żywicy odważy się w końcu zerknąć na przeciwnika. Masywna bura wojowniczka, wpatrywała się w niego z pogardą i wysuniętymi pazurami.
— J-ja nie c-chce walczyć — wydusił z siebie z rozpaczą.
Oczy wojowniczki wrogiego klanu nie dowierzały. Wtedy spanikowany Żywiczna Mordka przypomniał sobie z kim ma do czynienia.
Pstrągowy Pysk.
Nowa zastępczyni Klanu Nocy, która na zgromadzeniu zrzuciła Świszczącą Łapę z kamienia, jakby nic nie ważył. Kotka, która dotkliwie poraniła Lisią Gwiazdę i wydrapała oko Sroczemu Żarowi.
Zadrżał.
Czy jego czeka podobny los?
— Ah tak? To czemu twój klan atakuje nasz? — syknęła wściekła, rzucając się na niego.
Przerażony liliowy machał łapami na oślep, licząc, że tak pozbędzie się ze siebie przeciwnika i zdoła uciec. Lecz jego marne ataki zdawały się nie działać na rywalkę. Bura haratała jego grzbiet. Jej pazury tworzyły nowe wzory na jego ciele, a on nie potrafił jej zrzucił z siebie, pomimo że szarpał się jak opętany. Wszystko czego nauczyła go Zimorodkowa Pieśń wyparowało z jego łba. Jedynie co potrafił to drapać kotkę na oślep, mając nadzieję, że cokolwiek tym zdziała. Gdyby nie Niebiański Lot z Żurawinowym Bagnem nie zrzucili z niego zastępczyni, Żywica wątpił czy przeżyłby do końca bitwy. Z obolałą i podkuloną kitą ruszył w stronę wyjścia z obozu, chcąc znaleźć się jak najdalej stąd. Szarpiące się dookoła koty, zrozpaczone piski kociąt, splamiona krwią trawa to wszystko sprawiało, że wojownik gnał przed siebie, nie mając zamiaru zostać tu ani jednego uderzenia serca dłużej. Lecz na jego drodze stanął kolejny Nocniak. Jego płowe futro przywodziło mu na myśl Poranną Łapę, a pomarańczowe ślipia były podobnie pełne niepewności niczym jego. Żywiczna Mordka już chciał się rzucił do ucieczki, ominąć jakoś kocura, a nawet rzucić się do rzeki, gdy czyjaś łapa stanęła na jego naderwanym ogonie. Ból, który ogarnął jego ciało zmusił go do wydania z siebie żałosnego pisku. Z łzami w oczach obejrzał się za siebie, by ujrzeć niską szylkretową kotkę. Było w niej coś znajomego, lecz nie miał czasu zastanawiać się co. Prychnął bardziej z rozpaczy niż z gniewu i zepchnął ją ze swojej kity, po czym popchnął stojącego mu na drodze płowego wojownika i zanosząc się płaczem pobiegł na tereny swojego klanu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz