Czując, że i tak już nie zaśnie, powoli wstał, siłą powstrzymując swoje ciało, żeby zaraz nie padło z powrotem na mech. Rany zapiekły, szczególnie ta na udzie. Mimo to, stanął stabilnie na czterech łapach i ostrożnie, wytrzymując ból podreptał do wyjścia z legowiska medyków. Skoro i tak przez całą noc nie zmruży oka, to dlaczego miałby tam dalej leżeć? Cóż, może dlatego, że może tylko pogorszyć swój stan? O tym nie pomyślał, liczył jedynie, że szybki, nocny spacer dobrze mu zrobi, a przecież i tak nikt nie zauważy, że go nie ma.
Wyściubił nos na zewnątrz, przez dłuższą chwilę delektując się nocnym powietrzem. Było ono stokroć lepsze od duchoty panującej w środku. Potem zrobił kilka kroków, rozglądając się po obozie, czy na pewno nikogo nie ma, bo przecież lepiej, żeby nikt nie zauważył, jak ranny wymyka się pierwszej nocy po bitwie. Nie dostrzegł jednak drobniutkiego kociaka, więc uznając, że teren jest czysty, ruszył dalej. Tak się jednak jakoś złożyło, że nadepnął na gałązkę, która wydała z siebie trzask, wyjątkowo głośny na tle tej ciszy. Dopiero wtedy Łabędzi Plusk dostrzegł wspomnianego przed chwilą kociaka. Point zamrugał, próbując przyswoić sobie pewne fakty. Przecież kocięta Płaczącej, jedyne w klanie, zostały porwane, a ich matka zabita. Miał zwidy? Dopiero po chwili dotarło do niego, że oni przecież też porwali cztery kocięta z Klanu Nocy… okrucieństwo. Westchnął i powolutku podszedł do malca, nie chcąc go wystraszyć. Jego ostatni kontakt z jakimkolwiek dzieckiem nie skończył się zbyt przyjemnie, do tego miał miejsce sporo czasu temu. Łabędź absolutnie nie potrafił radzić sobie z dziećmi, toteż nie miał pojęcia, jak z tym tutaj porozmawiać. A może najlepiej, jeśli sobie pójdzie i nie będzie odzywał się w ogóle?
— Hej — zaczął, starając się brzmieć jak najmilej. Dopiero teraz kociak odwrócił się, a jego błękitne ślepka zalśniły w blasku księżyca. — Wy-wystraszyłem c-cię? P-przepraszam.
Młodzik był całkiem wysoki, porządnie zbudowany, ale jego czekoladowe srebrne futro było zmatowiałe. Wyglądał już całkiem dojrzale, jakby lada dzień miał zostać mianowany uczniem. A może już nim był…? Nie, chyba Klan Klifu nie był aż tak paskudny i jednocześnie bezmyślny, żeby porywać uczniów.
— Ej… n-nie z-zrobię ci krzy-krzywdy — miauknął łagodnie Łabędzi Plusk, robiąc jeszcze jeden krok w stronę czekoladowego. Mimo wszystko doskonale rozumiał jego zachowanie. Przecież właśnie na jego oczach raniono i zabijano jego współ klanowiczów, kto wie, może nawet i bliskich, zabrano go z domu wbrew jego woli. Miał całkowite prawo nie ufać pointowi. — J-ja… j-ja n-nie jestem ta-taki j-jak o-oni, w-wiesz? — mruknął, upewniając się, że nikt ich nie słyszy. — N-nic ci n-nie j-je-est, ma-maluchu? N-nie s-skrzy-skrzywdzili c-cię?
<Gruszko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz