niedługo po spaleniu Wierzbowej Zatoczki
Patrzenie w toń, tę samą, która księżyce temu ukazała mu dziwne, dotąd niezrozumiałe znaki, sprawiało uczniowi pewien problem. Poczuł raz jeszcze tę niepewność i lęk, przypomniał sobie siłę obezwładniającego wichru, który zepchnął go w głąb jeziora, a następnie migoczącą, pieniącą się wodę, w której widział twarze... Nie! Znów zaczynał o tym rozmyślać, a to nie kończyło się dobrze. Zawsze tylko sprawiało, że zaczynał się bać tego, czego nie potrafił zrozumieć, pomimo starań. A także wzmagało próby interpretacji tajemniczego omenu – a one nigdy nie okazywały się optymistyczne.
— Idziesz? — zapytała stojąca po łokcie w wodzie Cisowe Tchnienie, delikatnie bujając końcówką ogona, muskając kilkoma włoskami powierzchnię zalewiska. Znów bujał w obłokach...
— Tak, tak — odparł cicho, podążając śladem medyczki przez chłodną, lecz przyjemną wodę.
Gdy wyszli na brzeg, kocur po raz pierwszy postawił łapę na terenie Wierzbowej Zatoczki od dnia, w którym cisnął w nią grom. Patrząc z daleka, nie można było tak dobrze poczuć jej klimatu, który w tej chwili napawał Syczkową Łapę grozą. Przyjemne miejsce, w którym wylegiwali się wojownicy, chowając od gorących promieni słońca, zdawało się teraz martwe. Kiedy Cis wysunęła się na prowadzenie, robiąc oględziny strat w ziołach, uczeń zatrzymał się na chwilę, rozglądając po scenie wyjętej z koszmaru. Zielona, lśniąca w kropelkach rosy trawa zmieniła się w suche, kaleczące opuszki łap kolce. Ziemia, zamiast kwitnącymi kwiatami, była pokryta warstwą popiołu. Pył wzbijał się w powietrze z każdym krokiem Syczkowej Łapy, osiadając na jego sierści i pozostałościami roślin, jak rozdmuchany kurz. Na wcześniej gładkiej powierzchni pokrytej prochem, odciskały się jego ślady. Musieli być pierwszymi kotami od długiego czasu, które postawiły tu łapę. Kocur stanął, próbując wsłuchać się w odgłosy przyrody, lecz na marne. Jedynym towarzyszącym im na wyspie dźwiękiem był świst wiatru i szelest wywoływany przez Cisowe Tchnienie w oddali. Nie wiedział, jak wygląda Bezgwiezdna Ziemia – lecz gdyby musiał zgadywać, powiedziałby, że właśnie tak. Przeszły go ciarki.
— Strasznie tu — wymruczał pod nosem Syczek, nie spodziewając się, że medyczka usłyszy z oddali jego mamrot. Ta jednak odwróciła głowę, trzymając w pysku kilka małych listków, którym udało się przetrwać pożar. Patrzyła na niego pytająco. — Nic... — wymruczał, nieco speszony. — Czyli coś udało się uratować? — zmienił temat i podbiegł do kocicy. Wskazał ogonem zebraną przez nią kępkę roślin.
— Niewiele — odparła krótko, obserwując bacznie spalone zarośla, jak gdyby zdawało się jej, że coś w nich widzi. Potrząsnęła jednak głową. — Prawie wszystko zostało strawione przez ogień — ściszyła głos, mówiąc bardziej do siebie niż do Syczkowej Łapy, który i tak jej przytaknął. — Ale można zebrać resztki. Zresztą, rośliny i zwierzęta jeszcze kiedyś wrócą na tę wyspę. Tylko wątpię, że jeszcze tego dożyjemy — wymruczała, odchodząc na odległość kilku zajęczych skoków.
— Pomóc ci z szukaniem? — zapytał, próbując ją dogonić.
— Jak coś znajdziesz, możesz zebrać. Ale w innej części wyspy — dodała Cis, odwracając do ucznia, jaki chciał za nią podążyć, łeb. — Dużo tego nie ma. A gdy się rozdzielimy, pójdzie nam szybciej — prędko wyjaśniła, znikając za wysoką kępą uschniętej turzycy.
Syczkowa Łapa nic nie odpowiedział, ale zrozumiał zadanie. Szczerze wątpił, że uda im się znaleźć cokolwiek poza tym, co trzymała już w pysku Cisowe Tchnienie, ale postanowił poszukać pozostałości po gromadnie obrastających Wierzbową (a bardziej Spaloną) Zatoczkę ziołach.
Szybko udało mu się zauważyć oberwaną, grubą łodygę rośliny. A no przecież! Korzenie roślin pozostały nienaruszone, więc można było je zebrać. Że też nie pomyślał o tym wcześniej... Syczek podszedł do obumarłego pędu, rozkopując łapami wokół niego ziemię. Gdy zobaczył zaczątki korzenia, nachylił się nad nim, złapał tylnymi zębami ziele i pociągnął. Wyciągnięcie kłącza z sypkiej, spopielonej ziemi nie było problemem. Po chwili już trzymał korzonek, złudnie mogący przypominać nieco przypalony odłamek drewna. Łopian. Trzeba znaleźć tego więcej... — pomyślał Syczek i prędko odstawił kłącze na ziemię, po czym poszedł w głąb wysepki.
***
Nie spodziewał się, że Cisowe Tchnienie zajdzie w ciążę. Nie wydawało mu się to dobrym pomysłem. W końcu mieli wyłącznie jedną medyczkę, która oprócz zajmowania się klanem i ziołami, teraz miała na głowie dodatkowe wychowywanie kociąt. Syczek podziwiał jednak kocicę za jej wyjątkowy upór – jej legowisko wyglądało pusto, tak, jak gdyby nic się nie zmieniło. To nie znaczyło jednak, że przestał jej pomagać w pracy. W końcu opieka nad czwórką kociąt, na domiar całego klanu, nie była łatwym zadaniem...
— Cześć? — wymamrotał, gdy postawił łapę w lecznicy. Zrobiwszy o kilka kroków więcej, zobaczył leżącą spokojnie na posłaniu Cis, a przy jej brzuchu cztery śpiące maleństwa. Szylkretowa sprawiała wrażenie śpiącej, więc Syczkowa Łapa obrócił się na pięcie, próbując szybko wyjść. Kiedy tylko jednak zwrócił się w stronę wyjścia, usłyszał łagodny, zaspany głos medyczki:
— Tak? Czegoś potrzeba? — zapytała, otwierając sklejone oczy. Och! Chyba ją obudził... Uczeń odwrócił głowę, lekko zawstydzony.
— T-to tylko ja. Przepraszam, nie chciałem cię zbudzić — wymruczał, podchodząc bliżej do uzdrowicielki. — Chciałem tylko zapytać, czy nie potrzebujesz w czymś pomocy. Jest pora nowych liści, wyrasta wiele ziół. Nie zauważyłem, że akurat spałaś... — miauknął cicho, nie chcąc dodatkowo wyrwać ze snu i kociaków.
<Cisowe Tchnienie?>
[802 słów; trening medyka]
[przyznano 16%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz