Dzień, kolejny nudny dzień. Kocie przewracało się z boku na bok. Było ciepło. Upalnie. Nie myślało nawet by wyjść na ten skwar. Ziemia zdawała się parzyć w łapki. Pewnie woda byłaby miłą alternatywą dla zagrzanego pod długim futrem cielska, ale była tak daleko. No i nie umiało pływać.
— Nauczysz mnie pływać?
Kotewka spojrzała zdziwiona na kocie. Jej wibrysy poruszyły się.
— Będziesz się tego uczyć już niedługo. Tutaj nawet nie ma warunków.
Bagietka spojrzało na ziemię. Może faktycznie warunki nie sprzyjały, ale wystarczyło tylko trochę wyobraźni i już miało przed sobą rzekę.
— Prosze, proszę, proszę. Chociaż powiedz jak... — męczyło ją.
Starsza kotka westchnęła i przesiadła koło malca.
— Tylko się skup. Słyszysz, Bagietko. Musisz machać łapami. O tak. — zaprezentowała przednimi w powietrzu. — I to ci na razie wystarczy. Więcej dowiesz się od swojego mentora w odpowiednim czasie.
Bagietka pokiwało zadowolone głową i powtórzyło ruch. Nie zdawał się specjalnie trudny. Ani skomplikowany.
— A tylne?
Kotewka kiwnęła łbem.
— Tylne to samo.
— To czemu nimi nie ruszałaś?
— Bagietko, chcesz żebym się przewróciła?
— Nie... Dobra, dziękuję ślicznie!
Położyło się na pleckach i merdało łapka w powietrzu, nie minęło parę uderzeń serca, a się zmęczyło. Usiadło, dysząc. Okay chyba jest gotowe. Teraz tylko musiała nadążyć się odpowiednia okazja. Albo i nie. Chęć zaimponowania mamie i przepłyniecia całej rzeki w ucieczce przed gorącem wygrała. Kocie wesoło wyskoczyło z kociarni, a tuż za nim nieco zdezorientowana Kotewka.
— Bagietko, wracaj do kociarni, ale już! Jest upał!
Fakt było ciepło. Ale wiara w dobrodziejstwo chłodu rzeki dudniła w młodym umyśle. Niestety nim zdążył znaleźć drogę do życiodajnej wody, został przechwycony. Smętnie zwisał z pyska nieznanego wojownika prowadzony do łap niezadowolenej opiekunki.
— Bagietko.
Kocie skuliło się. Samodzielne przygody były o wiele trudniejsze.
— Nie ma co złościć się na malucha. Pewnie się nudzi sam w kociarni.
Ktoś mądry przemówił. Żółte oczka spojrzały na swego wybawce. Był to bardzo żółty kot. Aż za bardzo. Bagietka spojrzało na obcego zaskoczone. Większość kotów wyglądała tu inaczej. Wyróżniał się bardzo.
— Kto ty? — podeszło do kota.
Złoty uśmiechnął się do kocięcia. Pochylił się lekko nad puchatą kulką.
— Poranny Fewor. Jestem twoim dziadkiem.
Bagietka uniosło brwi. Dziadek to tata mamy albo taty. A żółty kot nie wyglądał jak Mżawka. A taty nie miał. Poza tym był żółty. Nie znał nikogo tak żółtego w swojej rodziny.
— Kłamiesz. — stwierdziło odważnie. — A to bardzo brzydko kłamać.
Kocur był zaskoczony, ale się zaśmiał. Kotewka natomiast zdębiała.
— Bagietko. Nie wolno tak komuś zarzucać kłamstwa. Poza tym Poranny Fewor faktycznie jest twoim dziadkiem. — pouczyła kocie.
Spojrzała zaskoczone na wieczną karmicielke. Ona nie żartowała za często. Jeszcze raz przeniosło wzrok na żółtego.
— Naprawdę? Jejku, ale ty przecież jesteś żółty.
Poranny Fewor kiwnął łbem.
— Wiesz Bagietko, czasem w rodzinie nie wszyscy wyglądają tak samo.
Teraz to główka kociaka dopiero parowała. Ich cały światopogląd legł w gruzach. To skąd koty wiedziały, że są ze sobą spokrewnione. Jak miały to spamiętać. Było na tyle zszokowane, że nawet nie zauważyło zniknięcia dziadka i trafienia ponownie do kociarni.
— Jutro porozmawiamy o tym, jak wzracamy się do starszych od nas oraz wojowników. — zapowiedziała Kotewka.
Nie brzmiało to jak super zabawa.
npc: Poranny Fewor, Kotewkowy Powiew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz