Wszedł do żłobka raczej powoli i niepewnie, rozglądając się na boki. Trochę czasu minęło, zanim się zdecydował kociaka odwiedzić. Musiał się przygotować mentalnie i mieć jakiś... pomysł. Improwizacja zazwyczaj mu nie przeszkadzała, jednak tutaj naszła go pewna myśl, która zdała się dla niego idealnym pomysłem i chociaż trochę się z tym.ociągał, w końcu udało mu się zrealizować swój mały plan.
- Hej, Bagietko? - zawołał kociaka, wcześniej odstawiając na ziemię małe zawiniątko czymś wypełnione. Kociak albo go nie usłyszał, albo nie zobaczył. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż efekt był ten sam. Kompletny brak odpowiedzi. Nieco zmieszany, przez chwilę jeszcze stał w miejscu, by później podejść do bawiącego się kociaka i dotknąć go lekko łapą, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Bagietko?
Podskoczyło zaskoczone, a wzrok padł na starszego kocura, który przez gwałtowny ruch poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej, a sam momentalnie cofnął swoją łapę.
- Pan wojownik?
- Heeej - uśmiechnął się unosząc łapę, uspokajając zaskoczone bicie serca, gdy sam się wzdrygnął przez gwałtowność kociaka. Ojej, zawału przez niego dostanie. - Jestem Piórolotek... znaczy, chyba nie wiesz kim jestem, ale ja tak jakby wiem kim jesteś ty, bo znam twoją mamę, ale tak jakoś wyszło... więc przyszedłem! Tak, bo wziąłem dla ciebie... oh, chwila. - Zaplątał się lekko w słowach, zrobił kółko ze dwa razy wokół własnej osi, szukając pozostawionego przedmiotu, który już po chwili wpadł mu w oko. Zaraz więc podszedł do niego, by znów położyć przedmiot przed kociakiem. Na zewnątrz może był to dość kiepsko zmięty liść, jednak w środku była cała masa kolorowych, wypłukanych szkiełek i muszelek.
Oczy kociaka otworzyły się szeroko. Takich cudowności jeszcze nie widziało.
Jejku. Jakie piękne. Naprawdę dla mnie? Dziękuję! Dziękuję! - skakało podekscytowane.
- Cały ranek zbierałem! - pochwalił się, zaraz siadając i wykładając wszystkie kamyczki i muszelki w jednej linii - Jeśli postawisz je w świetle w odpowiednim momencie, zyskasz naprawdę wiele kolorów na ziemi. O, na przykład ten - wskazał na płaski, spory kawałek - ten by się nadał. O, i jeszcze tutaj... Niestety nie mam pojęcia, czy dałoby się je zlepić, by dawały kolorowe światło jednocześnie - przyznał ze smutkiem - Któryś ci się podoba najbardziej?
- Jejku jejku - z ekscytacji łapki przebierały coraz mocniej. Widocznie nie wiedziało już na czym się skupić.
- Aaa nie wiem nie wiem. Wszystko pięknie. Takie cudowneee... - jęknęło padając na ziemie łapką gładząc śliską tafle szkiełka.
- A ty? Które lubisz?
- Chyba ten jeden tutaj, taki jasny niebieski. Gdyby położyć przy nim mniejsze żółte, wyglądałyby razem jak niebo pełne świetlików- wskazał łapą wybrany przedmiot, po czym się uśmiechnął. Wizja wydawała mu się niezwykle ciekawa i gdyby tylko znalazł więcej niebieskich i żółtych kawałków w różnych odcieniach i stworzył z nich wielki obraz... Może nazwać go wtedy tańcem świetlików?
- Ale prawda, śliczne są! I każdy ma zupełnie inny kształt, chociaż podobny z daleka. To czyni je wyjątkowymi, każdy na swój sposób! Można je nawet nazwać jakoś ładnie, wiesz? Są różne, więc można będzie je łatwo rozróżnić. O, ten wygląda mi... na Księżycowego Tancerza, a ten... a ten może na Figlarną Myśl? Co myślisz, pasują? Chcesz nazwać kolejne? - zaproponował, patrząc na kociaka zachęcająco. Chciał zbudować komfortową atmosferę, żeby kocię dobrze się poczuło. Było to jakieś ważne dla kocura, a pierwsze wrażenie już chyba zepsuł. Pozostawało mieć nadzieję, że w późniejszym czasie jakoś ładnie się ułoży, a kocię poczuje się tu chciane. Jak w domu, prawdziwym klanie, który przecież miał być ostoją dla kotów. Buzia Bagietki otworzyła się szeroko.
- Paskowany Kamień - miauknęło zadowolone, wskazując na jedną muszelkę.
- Idealnie - stwierdził cieniowany - Myślisz, że jak będziemy wystarczająco cicho, to zaczną się między sobą komunikować?
Oczy młodego zabłysły światłem godnym słońca. Przyparło do ziemi, przykładając uszy ku magicznym przedmiotom.
- Coś... Coś słyszę!
- O! Co takiego? Myślisz, że są zbyt nieśmiali, by mówić głośniej?- spytał, samemu zniżając głowę, by położyć brodę na ziemi przy kamyczkach.
- Chyba tak... - troszkę sie zasmuciło, nie chciałoby kamyczki, muszelki i szkiełka wstydziły się do nich odezwać.
- Ja naprawdę was lubię i pan wojownik też jest bardzo miły, więc proszę mówcie głośniej. - wyszczerzyło ząbki do kamieni
Kocur uśmiechnął się pod nosem, chwilę później doznając rozjaśnienia. Zaraz uniósł energicznie głowę.
- Oh, poczekaj chwilę, wiem, co może pomóc im przemówić - po tych słowach wybiegł ze żłobka, wracając dopiero po chwili, niosąc w pysku, dość niezdarnie nieco większą muszlę o ciekawym kształcie, którą położył przed malcem - To tak zwany głos mniejszych muszelek. Mówi za nie, ponieważ jest większy i jego głos silniejszy, dzięki czemu możemy go usłyszeć. - wyjaśnił, jeszcze łapiąc głośniej powietrze przez swój pośpiech.
Kocie podreptało zaciekawione. Dotknęło niepewnie łapką gładkiej powierzchni i czekało. Lecz nic się nie działo. Pochyliło się nad nią i już było nieco lepiej. Ale tylko nieco. Brewki się zmarszczyły. Czemu to nie wychodziło?
- Musisz przybliżyć ucho do tego otworu tutaj, tak mocno, mocno - poinstruował z uśmiechem. Niestety kocięta mają w zwyczaju branie poleceń na opak... lub zbyt dosłownie. Kocię posłusznie wykonało rozkaz, aż za bardzo, niemal pakując się w niewielki obiekt. Nic dziwnego, że efekt wyszedł przeciwnie niz zamierzony. Zamiast usłyszeć o czym szepta morze, rozległ się trzask, a coś ciepłego znalazło się na ich pyszczku.
Mina wojownika zrzedła, a sam przybliżył łapy do głowy Bagietki, jakby chcąc dotknąć zranionego ucha, ale jednak... jednak nie? Jakby była dookoła niego jakaś bariera. Sam Lotek bał się dotknąć rany. Co, jeśli coś pogorszy? Nie wyglądało to koszmarnie, ale nadal, kocięta nie powinny krwawić! Jeszcze z jego winy! Oh, co on narobił? A przecież chciał dobrze... tak ładnie szło, czemu znów coś zepsuł? Strach przeszedł jego ciało, gdy dotarły do niego możliwe konsekwencje, albo raczej ich przekoloryzowana wersja. Co ma spytać? Czy nic mu nie jest? Oczywiście, że jest! Wszystkie powszechne pytania zdawały się teraz tak głupie i nieodpowiednie, że zaraz z nich zrezygnował. Nie chciał robić kłopotów kociakowi, ani tym bardziej go zranić! Jak to będzie wyglądać? Głupi Lotek... Mogłem tego w ogóle nie przynosić.
- O rany, rany! Nie tak, nie tak mocno - jęknął, chwilę później wstając z miejsca - Medyk... medyk. - zaczął mamrotać pod nosem, chwilę później biorąc kociaka za kark i wychodząc ze żłobka pospiesznym rokiem. Byle tylko nie zwracać uwagi, nie zwracać...
- Co tu się stało? - Ton Różanej Woni skutecznie zadziałał na ruch uszu wojownika, które wylądowały po bokach. Odstawił kociaka na ziemię, jednak ten wcale nie wydawał się być medyczką przejęty. Bagietka podreptało łapkami zdenerwowane.
- Pan muszelka nie żyje. Potrzebujemy pomocy!
- Bagietka potrzebuje pomocy - naprostował wojownik, z jakąś żałością w głosie - Chyba zepsuliśmy mu ucho - Spróbował szybko wyjaśnić, a widząc wzrok Różanej, zaraz znów zaczął wyjaśniać - Znaczy, nie, że specjalnie. To nie ja-znaczy, po części ja, bo widzisz, przyniosłem mu muszelki do zabawy, ale jakoś tak naparł na jedną i jego ucho-
- Pan Muszelka! - przerwał kociak.
- Tak, i Pan Muszelka też, ale to teraz nie jest najistotniejsze. No i jego ucho tak skończyło. - Zakończył swoje wyjaśnienia. Nie spodziewał się miłych słów ani nawet milczenia, więc nie było dla niego zaskoczeniem, że dostał po pysku krótkim komentarzem. Przez cały czas wojownik siedział w kącie, starając się nie przeszkadzać, w milczeniu obserwując działania medyczki. Dopiero gdy skończyła i pozwoliła kociakowi wyjść, ten stanął przy dziecku Kazarki ze zmartwieniem wymalowanym na pysku.
- Nic nie boli? - spytał niepewnie.
- Hej, Bagietko? - zawołał kociaka, wcześniej odstawiając na ziemię małe zawiniątko czymś wypełnione. Kociak albo go nie usłyszał, albo nie zobaczył. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdyż efekt był ten sam. Kompletny brak odpowiedzi. Nieco zmieszany, przez chwilę jeszcze stał w miejscu, by później podejść do bawiącego się kociaka i dotknąć go lekko łapą, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Bagietko?
Podskoczyło zaskoczone, a wzrok padł na starszego kocura, który przez gwałtowny ruch poczuł, jak serce zaczyna mu bić szybciej, a sam momentalnie cofnął swoją łapę.
- Pan wojownik?
- Heeej - uśmiechnął się unosząc łapę, uspokajając zaskoczone bicie serca, gdy sam się wzdrygnął przez gwałtowność kociaka. Ojej, zawału przez niego dostanie. - Jestem Piórolotek... znaczy, chyba nie wiesz kim jestem, ale ja tak jakby wiem kim jesteś ty, bo znam twoją mamę, ale tak jakoś wyszło... więc przyszedłem! Tak, bo wziąłem dla ciebie... oh, chwila. - Zaplątał się lekko w słowach, zrobił kółko ze dwa razy wokół własnej osi, szukając pozostawionego przedmiotu, który już po chwili wpadł mu w oko. Zaraz więc podszedł do niego, by znów położyć przedmiot przed kociakiem. Na zewnątrz może był to dość kiepsko zmięty liść, jednak w środku była cała masa kolorowych, wypłukanych szkiełek i muszelek.
Oczy kociaka otworzyły się szeroko. Takich cudowności jeszcze nie widziało.
Jejku. Jakie piękne. Naprawdę dla mnie? Dziękuję! Dziękuję! - skakało podekscytowane.
- Cały ranek zbierałem! - pochwalił się, zaraz siadając i wykładając wszystkie kamyczki i muszelki w jednej linii - Jeśli postawisz je w świetle w odpowiednim momencie, zyskasz naprawdę wiele kolorów na ziemi. O, na przykład ten - wskazał na płaski, spory kawałek - ten by się nadał. O, i jeszcze tutaj... Niestety nie mam pojęcia, czy dałoby się je zlepić, by dawały kolorowe światło jednocześnie - przyznał ze smutkiem - Któryś ci się podoba najbardziej?
- Jejku jejku - z ekscytacji łapki przebierały coraz mocniej. Widocznie nie wiedziało już na czym się skupić.
- Aaa nie wiem nie wiem. Wszystko pięknie. Takie cudowneee... - jęknęło padając na ziemie łapką gładząc śliską tafle szkiełka.
- A ty? Które lubisz?
- Chyba ten jeden tutaj, taki jasny niebieski. Gdyby położyć przy nim mniejsze żółte, wyglądałyby razem jak niebo pełne świetlików- wskazał łapą wybrany przedmiot, po czym się uśmiechnął. Wizja wydawała mu się niezwykle ciekawa i gdyby tylko znalazł więcej niebieskich i żółtych kawałków w różnych odcieniach i stworzył z nich wielki obraz... Może nazwać go wtedy tańcem świetlików?
- Ale prawda, śliczne są! I każdy ma zupełnie inny kształt, chociaż podobny z daleka. To czyni je wyjątkowymi, każdy na swój sposób! Można je nawet nazwać jakoś ładnie, wiesz? Są różne, więc można będzie je łatwo rozróżnić. O, ten wygląda mi... na Księżycowego Tancerza, a ten... a ten może na Figlarną Myśl? Co myślisz, pasują? Chcesz nazwać kolejne? - zaproponował, patrząc na kociaka zachęcająco. Chciał zbudować komfortową atmosferę, żeby kocię dobrze się poczuło. Było to jakieś ważne dla kocura, a pierwsze wrażenie już chyba zepsuł. Pozostawało mieć nadzieję, że w późniejszym czasie jakoś ładnie się ułoży, a kocię poczuje się tu chciane. Jak w domu, prawdziwym klanie, który przecież miał być ostoją dla kotów. Buzia Bagietki otworzyła się szeroko.
- Paskowany Kamień - miauknęło zadowolone, wskazując na jedną muszelkę.
- Idealnie - stwierdził cieniowany - Myślisz, że jak będziemy wystarczająco cicho, to zaczną się między sobą komunikować?
Oczy młodego zabłysły światłem godnym słońca. Przyparło do ziemi, przykładając uszy ku magicznym przedmiotom.
- Coś... Coś słyszę!
- O! Co takiego? Myślisz, że są zbyt nieśmiali, by mówić głośniej?- spytał, samemu zniżając głowę, by położyć brodę na ziemi przy kamyczkach.
- Chyba tak... - troszkę sie zasmuciło, nie chciałoby kamyczki, muszelki i szkiełka wstydziły się do nich odezwać.
- Ja naprawdę was lubię i pan wojownik też jest bardzo miły, więc proszę mówcie głośniej. - wyszczerzyło ząbki do kamieni
Kocur uśmiechnął się pod nosem, chwilę później doznając rozjaśnienia. Zaraz uniósł energicznie głowę.
- Oh, poczekaj chwilę, wiem, co może pomóc im przemówić - po tych słowach wybiegł ze żłobka, wracając dopiero po chwili, niosąc w pysku, dość niezdarnie nieco większą muszlę o ciekawym kształcie, którą położył przed malcem - To tak zwany głos mniejszych muszelek. Mówi za nie, ponieważ jest większy i jego głos silniejszy, dzięki czemu możemy go usłyszeć. - wyjaśnił, jeszcze łapiąc głośniej powietrze przez swój pośpiech.
Kocie podreptało zaciekawione. Dotknęło niepewnie łapką gładkiej powierzchni i czekało. Lecz nic się nie działo. Pochyliło się nad nią i już było nieco lepiej. Ale tylko nieco. Brewki się zmarszczyły. Czemu to nie wychodziło?
- Musisz przybliżyć ucho do tego otworu tutaj, tak mocno, mocno - poinstruował z uśmiechem. Niestety kocięta mają w zwyczaju branie poleceń na opak... lub zbyt dosłownie. Kocię posłusznie wykonało rozkaz, aż za bardzo, niemal pakując się w niewielki obiekt. Nic dziwnego, że efekt wyszedł przeciwnie niz zamierzony. Zamiast usłyszeć o czym szepta morze, rozległ się trzask, a coś ciepłego znalazło się na ich pyszczku.
Mina wojownika zrzedła, a sam przybliżył łapy do głowy Bagietki, jakby chcąc dotknąć zranionego ucha, ale jednak... jednak nie? Jakby była dookoła niego jakaś bariera. Sam Lotek bał się dotknąć rany. Co, jeśli coś pogorszy? Nie wyglądało to koszmarnie, ale nadal, kocięta nie powinny krwawić! Jeszcze z jego winy! Oh, co on narobił? A przecież chciał dobrze... tak ładnie szło, czemu znów coś zepsuł? Strach przeszedł jego ciało, gdy dotarły do niego możliwe konsekwencje, albo raczej ich przekoloryzowana wersja. Co ma spytać? Czy nic mu nie jest? Oczywiście, że jest! Wszystkie powszechne pytania zdawały się teraz tak głupie i nieodpowiednie, że zaraz z nich zrezygnował. Nie chciał robić kłopotów kociakowi, ani tym bardziej go zranić! Jak to będzie wyglądać? Głupi Lotek... Mogłem tego w ogóle nie przynosić.
- O rany, rany! Nie tak, nie tak mocno - jęknął, chwilę później wstając z miejsca - Medyk... medyk. - zaczął mamrotać pod nosem, chwilę później biorąc kociaka za kark i wychodząc ze żłobka pospiesznym rokiem. Byle tylko nie zwracać uwagi, nie zwracać...
- Co tu się stało? - Ton Różanej Woni skutecznie zadziałał na ruch uszu wojownika, które wylądowały po bokach. Odstawił kociaka na ziemię, jednak ten wcale nie wydawał się być medyczką przejęty. Bagietka podreptało łapkami zdenerwowane.
- Pan muszelka nie żyje. Potrzebujemy pomocy!
- Bagietka potrzebuje pomocy - naprostował wojownik, z jakąś żałością w głosie - Chyba zepsuliśmy mu ucho - Spróbował szybko wyjaśnić, a widząc wzrok Różanej, zaraz znów zaczął wyjaśniać - Znaczy, nie, że specjalnie. To nie ja-znaczy, po części ja, bo widzisz, przyniosłem mu muszelki do zabawy, ale jakoś tak naparł na jedną i jego ucho-
- Pan Muszelka! - przerwał kociak.
- Tak, i Pan Muszelka też, ale to teraz nie jest najistotniejsze. No i jego ucho tak skończyło. - Zakończył swoje wyjaśnienia. Nie spodziewał się miłych słów ani nawet milczenia, więc nie było dla niego zaskoczeniem, że dostał po pysku krótkim komentarzem. Przez cały czas wojownik siedział w kącie, starając się nie przeszkadzać, w milczeniu obserwując działania medyczki. Dopiero gdy skończyła i pozwoliła kociakowi wyjść, ten stanął przy dziecku Kazarki ze zmartwieniem wymalowanym na pysku.
- Nic nie boli? - spytał niepewnie.
<Bagietka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz