Wiedziona intuicja, a być może po prostu zwykłą chęcią zamienienia kilku słów z kotką, która od dnia narodzin pełniła rolę jej starszej siostry, dotarła tuż przed leże medyka, pyskiem odsuwając zwisające girlandy roślinności wiszące w wejściu. Zamrugała kilkakrotnie, przyzwyczajając swe niebieskie ślepia do ciemności panującej wewnątrz lecznicy, po czym zawołała:
– Różana Woni! Różana Woni, jesteś?
Spod jednego z głazów wydobył się niezadowolony furkot, a po kilku uderzeniach serca, w dość pokraczny sposób, wyczołgał się spod niego czarny zadek, a następnie reszta ciała medyczki.
– Czego znowu–ARGH! – syknęła zirytowana, próbując podnieść głowę do góry.
Odgłos głuchego puknięcia czaszki o twardą powierzchnię kamienia rozbrzmiał wewnątrz legowiska, rozchodząc się po nim niczym wcześniej zablokowana woda po jeziorze. Nimfie Zwierciadło zmarszczyła nieco nos.
– No i kto to znowu przylazł… – zaczęła zrzędliwie, tym razem już ostrożniej wysuwając łeb z tunelu. Gdy podniosła wzrok, jej zielone ślepia w jednej chwili zmieniły się z wściekłych, w których niemal grały ogniki, na o wiele spokojniejsze, o większych, przyjaźniejszych źrenicach – Nimfa… – dodała, wzdychając zrezygnowana, gdyż jej złość nie znalazła ujścia.
– Brzmiało, jakby bolało… – skomentowała czarno-biała, przysiadając na ziemi, niedaleko od kocicy.
– Bo bolało! – mruknęła rozgoryczona Różana Woń, łapą intensywnie rozcierając bolące miejsce. – No nic, co cię do mnie sprowadza? Znowu chorujemy? – zagadnęła, unosząc niecierpliwe brwi.
– Nie, nie – Nimfa pokręciła przecząco głową, uspokajając łaciatą – Właściwie, chciałam po prostu sprawdzić co u ciebie. Nenufarowy Kielich wspominała mi, że Baśniowa Stokrotka się wczoraj okociła.
Księżniczka nadęła nieco policzki, mrużąc rozkosznie ślepia. Wykonana przez nią mina, choć nie wyglądała najbłyskotliwiej, a samej Nimfie wydała się nawet zabawna, była najszczerszym okazaniem radości.
– Awh, Nimfko! – rozczuliła się kocica, używając takiego tonu, jak karmicielki kiedy ich kociak postawi pierwszy krok albo siknie za krzaczek, zamiast na posłanie – Od zawsze wiedziałam, że masz w sobie coś z plotkary! Tak, wczoraj, jeszcze przed powrotem wieczornych patroli, zaczęła rodzić. Na szczęście obyło się bez żadnych komplikacji, kociaki urodziły się silne i zdrowe, więc się jakoś nie namęczyłam. No i nie zgadniesz co… – dodała tajemniczo.
– Nie zgadnę – odparła dość sucho Nimfa, co spotkało się z dezaprobującym wywróceniem oczu Różanej Woni.
– Ehh, a było tak blisko! – miauknęła z nutą przesadnej dramaturgii, przymykając na chwilę oczy – Najwyraźniej nadal nie da się z tobą pobawić. To słuchaj - nie urodził się ani jeden czekoladowy! – wyjaśniła radośnie – A już byłam gotowa na najgorsze… Jak wyłaziła ostatnia kotka to myślałam, że mi serce w gardle stanie jak ją pierwszy raz zobaczyłam… Ale na szczęście była po prostu zmokłą lilką! Troszkę jest słaba, ale da radę. Jak jej było, Kuleczka? Pączusia? Perełka? Tak, chyba Perełka… Ale nie żeby cały miot taki był! Ich najstarsza siostra, Sztorm, prawie mi oko wydrapała, jak ją wylizywałam. Taka łasica! Ale to dobrze, widać, że niebieska. Będą z niej koty – opowiadała, mówiąc już bardziej do siebie niż do przyjaciółki. W końcu jednak, zauważając, że odpływa od tematu, odchrząknęła – No, to tyle o tym miocie. Coś jeszcze cię interesuje?
Po momencie milczenia i nieco niezręcznego wpatrywania się w siebie, Nimfie Zwierciadło zabrała głos.
– A jak ty się czujesz? Brzmiałaś na nieco bardziej… – zamyśliła się, próbując znaleźć inne słowo niż “kąśliwa”, aby nie urazić medyczki – Zmęczoną, niż zwykle. – wyjaśniła pospiesznie, nim grymas na pysku rozmówczyni zdążył rozkwitnąć.
No i trafiła jak żuk w bagno, a charakterystyczny pomruk świadczył o tym, że spędzi w tym miejscu jeszcze długie skoki słońca.
– Jak inaczej mam brzmieć, psia mać, jak jest susza gorsza niż w drugo-pół sezonie od mych narodzin! Wszystko zgrzało na wiór, Nimfa, wszystko! Każde miejsce, w którym zwykle szukałam ziół, wygląda teraz jakby ktoś to oszczał, zadeptał, a na koniec jeszcze usiadł, by mieć pewność, że jest dobrze sprasowane i nie odrośnie! Te nad brzegiem to jeszcze od biedy ujdzie, może nie są tak piękne i soczyste jak je pamiętam, jednak się nadają. Ale to co się dzieje w okolicach Kolorowej Łąki… Klanie Gwiazdy, piach, wiór, mogiła! Ptaki tam z drzew spadają w takim skwarze, a ziemia parzy w łapy! Nic nie rośnie, nic! – paplała, w międzyczasie łapiąc za jakiś nieznany Nimfiemu Zwierciadłu liść, który następnie przypchnęła jej do pyska – No patrz Nimfuś! Patrz! Jak myślisz, co to jest?
Czarno-biała odsunęła nieco głowę do tyłu, tworząc pod swą szyją niewielką fałdkę. Zżółkły, kruszący się w łapie listek nie mówił jej za dużo…
– Jakiś… mlecz? – bąknęła niepewnie, walcząc z rozmywającym się jej obrazem.
– Mlecz! – krzyknęła, zarzucając grzywą do tyłu Różana Woń – Mlecz! Ja ci powiem co to jest, Nimfo. To zimowit. A wiesz, jaki zimowit powinien mieć kolor? – znowu zapytała, już zbyt pochłonięta w swej medycznej manii, by dostrzec lekkie skrzywienie na pysku wojowniczki.
– Nie taki…?
– Dokładnie! – zielonooka aż odskoczyła do tyłu, ciskając liściem gdzieś w ścianę legowiska – Liście zimowita powinny mieć odcień głębokiej, smakowitej, leśnej zieleni, a nie zeschłych wymiocin kocięcia zmieszanych z mysią żółcią… – Nimfie Zwierciadło przełknęła z niesmakiem ślinę, słysząc tak nieprzyjemne porównanie barw – Jagody wcale nie są lepsze. Wyglądają jak sarnie bobki, a nawet gorzej! Ehh, ale przynajmniej królikojadom też się oberwało. Widziałaś jak wyglądają ich tereny? Jak pustynia! Przecież tam nawet skrawka lasu nie ma, może jakieś jedno drzewko wyrosło od niechcenia, a tak poza tym, to są zaserwowani jak rybki na gorącym piachu! Pamiętasz, jak jeszcze kilka księżyców temu, przed ucieczką Kazarkowej Zakały, w okolicach morza nasz patrol wyczuł ich ślady? Chcieli plaże, to mają plaże. Najwyraźniej nie tylko jedzą króliki, ale także dzielą z nimi rozmiary mózgu. Ale przodkowie ich pokarali - i słusznie! Niech teraz się wygrzewają aż ich zapiecze! Jeszcze gdyby tylko coś te owocówki trafiło, tak wiesz, dla zasady… – zadarła brodę do góry, a kocica była pewna, że gdyby miała nieco mniej manier i wiedzy na temat higieny, zaklęłaby i splunęła w jakiś kąt.
Zdyszana Różana Woń przysiadła w końcu obok towarzyszki, zamykając swą jadaczkę i załamując łapy. Orientalka pogładziła jej szybko unoszący się grzbiet ogonem.
– Nie wiem już Nimfuś, co robić. Chyba będę musiała wybrać się na tereny niczyje albo co gorsza, do mieszczuchów… Brr, okropne… – zatrzęsła się na samą myśl o tak dalekiej i niebezpiecznej wycieczce w nieznane – Ale chyba nie mamy wyjścia. Spichlerz świeci pustkami i nie ma go praktycznie czym napełniać. To co mi i Zimorodkowej Łapie udało się nazbierać nad wodą już mamy, ale rośliny polne? Przecież ich też potrzebuję. – Różana Woń wyciągnęła jedną łapę do góry, wskazując na uschnięte, oklapnięte, żołte kwiaty – Ten wrotycz wygląda gorzej niż ja, a przez jego braki z wszystkim mi ciężej. Po tym jak mi Sumowa Płetwa zwrócił obiad na posłanie, musiałam wietrzyć lecznicę przez następne siedem wschodów słońca. Śmierdziało, jakby coś tu padło nawet już długo po tym, jak je wyniosłyśmy. Jedyne co mnie uratowało, to zatyczki do nosa z mięty.
Wojowniczka rozejrzała się po wnętrzu legowiska. Faktycznie, wszystko wyglądało marniej niż zapamiętała, a im dłużej się zastanawiała, tym bardziej rozumiała ból jaki musiała czuć medyczka, musząc wdychać smród kiszonych od gorąca wymiocin przez taki kawał czasu. Zamyśliła się.
– A myślałaś kiedyś, skoro zioła rosną daleko od ciebie, żeby przynieść je bliżej? – zasugerowała.
Różana Woń uniosła na nią nieco zrezygnowane spojrzenie, jakby usłyszała coś tak oczywistego, że aż mdlącego.
– Przecież cały czas to robię. I i tak więdną – rzuciła z przekąsem, znowu chowając pysk w łapach.
– …Nie do końca o to mi chodziło – odpowiedziała Nimfie Zwierciadło, biorąc głębszy oddech – Popatrz, jakby udało ci się tu przenieść całe rośliny, wraz z korzeniami, a nawet tylko ich nasiona, mogłabyś je posadzić i przy dobrych wiatrach by się przyjęły. Wtedy nie trzeba by było biegać na drugi koniec terenów, aby coś znaleźć.
Wsłuchując się w słowa orientalki, Różana Woń nieco się spięła, unosząc się na przednich łapach i przyjmując pozycję siedzącą.
– To brzmi… Bardzo kusząco, jednak gdzie ja zmieszczę tyle ziół? Wiesz, niektóre są tak duże, że zajęłyby mi całe legowisko…
– Cóż, mamy wokół obozu jeszcze całkiem sporo niezagospodarowanych wysp, czyż nie? – uśmiechnęła się do medyczki Nimfa, przychylając nieco głowę w bok.
Różana Woń zastygła na chwilę, a jej wzrok utknął gdzieś w sumakowej ścianie. Milczała (co było do niej niepodobne) przez kilka dłużących się uderzeń serca, niemalże nie oddychając, aż w końcu gwałtownie zwróciła się w stronę czarno-białej, wielkimi oczami wgapiając się w nią jak w złotą rybkę. Dotarło.
– Nimfie Zwierciadło, jesteś skarbem tego klanu! – pisnęła, skacząc na chudą, co jednak nie zachwiało jej kamiennej postury – Przecież to może być przełomowe odkrycie dla nas, dla… Dla wszystkich klanów! Jak ja na to wcześniej nie wpadłam, Klanie Gwiazdy, muszę lecieć do babci i jej o tym powiedzieć! – czarna nadawała tak szybko, że wojowniczka wyłapała z jej całej wypowiedzi tylko kilka skrawków zdań, jednak wystarczyło to, by na jej mordce zawitał szeroki uśmiech.
– Leć, Różo – dodała, obserwując, jak ciemna kita znika w wejściu.
Wyleczeni: Sumowa Płetwa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz