przed mianowaniem kociąt Malinki
Spędzając większość swojego czasu w klanowym żłobku, Kajzerka (nawet bez większego wysiłku!) zdobyła pierwszego przyjaciela. Był nim karmiciel o jasnym, łaciatym umaszczeniu i oklapniętych uszkach. Nigdy przedtem nie spotkała się z takim kotem! Szczerze uważała, że były one przesłodkie. Przypominały jej trochę te u małych kociąt, którym jeszcze nie zdążyły się podnieść. Wyglądały wtedy jak maleńkie niedźwiadki...
Prędko złapali wspólne tematy. Właściwie, Malinka był do Kajzerki niesamowicie podobny! Potrafili rozmawiać ze sobą o wszystkim, co właściwie przyniosła im ślina na język, a przynosiła ona dużo: historyjki z czasów bycia uczniem, głupie wybryki, informacje o gburowatych nocniakach i owocniakach (już wiedziała, komu lepiej nie zachodzić za skórę!), miejscówki, które było warto obczaić i całą gamę informacji o tej dziwnej społeczności, w której Kajzerka się znalazła. To zdecydowanie było pomocne w zrozumieniu nieco lepiej jej reguł i zwyczajów.
Najlepszą częścią spędzania czasu z Malinką były jednak jego rozbrykane kocięta. Uwielbiała się z nimi bawić i za każdym razem, gdy szylkret prosił, by ich doglądała, nie musiał powtarzać jej tego dwa razy! Zawsze zajmowała im czas, wymyślając jakąś nową zabawę. Przy każdej możliwej okazji starała się do niej zaprosić również Maślak – w końcu z kim miała się zaprzyjaźnić, jeśli nie z koleżankami i kolegami z kociarni?
— No dawaj! — szeptała do swojej córeczki zachęcająco, popychając ją w stronę rówieśników. Bura nie wyglądała jednak, jakby podobała jej się ta propozycja. — Są bardzo milutcy! Zobaczysz sama, jak do nich podejdziesz! — nakłaniała ją, nie zwracając uwagi na stawiany przez koteczkę opór.
— Boję się! — pisnęła Maślak, uciekając i chowając się w długich kosmykach futra karmicielki. Kajzerka zachichotała.
— Czego tu się bać? Są tylko troszkę od ciebie starsi! — przekonywała, lecz to nie przynosiło żadnych skutków. Maślanka leżała z pyszczkiem ukrytym w jej sierści.
— Daj jej czas — odezwał się Malinka, przykuwając uwagę królowej. — Jest mała, nic dziwnego, że się wstydzi... Zobaczysz, minie kilka księżyców i będą w czwórkę ganiali się po obozie tak, że będzie się za nimi kurzyć! — miauknął radośnie, wywołując tym samym u Kajzerki uśmiech.
— Taką mam właśnie nadzieję! Grzech puścić taką okazję płazem... — odparła, zakrywając swoją córeczkę ogonem. Skoro nie miała widocznie humoru na harce z innymi kociakami, cóż, nie mogła jej do tego zmusić. Jak mówił Malinka – wszystko w swoim czasie. — O właśnie, jak już mówimy o płazach, właśnie mi się przypomniało, jak kiedyś złapałam taką dużą żabę! — zmieniła zupełnie temat. Rozszerzyła przednie łapy, by pokazać rozmiar zwierzęcia, chociaż ten przez nią pokazany był bardzo przesadzony. — Powiem ci jedno. To była taka pychotka... Nic, tylko palce lizać! Aź się rozpływała na języku... — rozmarzyła się.
— Żabę? Nie brzmi to najbardziej sanitarnie. — Nagle rozległ się cieniutki, kocięcy głosik. To Dereńka, która wygramoliła się z mszystego legowiska, by zabrać głos w rozmowie dorosłych. Z pewnością brzmiała bardzo poważnie jak na tak małego kociaka, Kajzerka musiała to przyznać! — Wielokrotnie słyszałam, że żaby potrafią być toksyczne i nie powinno się ich jadać dla własnego bezpieczeństwa.
Kajzerka mocno się zdziwiła. To był... kociak? Jakim cudem takie maleństwo wypowiadało się z większą gracją niż ona sama?
— Oj tam, oj tam. Ja nic takiego nie słyszałam — zaprzeczyła jej. W końcu tamta żabka była tak dobra! Ach, to wymądrzanie się kociąt... Zawsze myślały, że pozjadały wszystkie rozumy... To było w sumie nawet urocze. Wszystko, co wychodziło z ich pyszczków z tym piskiem, było urocze!
— Zdaje mi się, że powinnaś, skoro już postanowiłaś zacząć ich spożywanie...
— Dereńka! Nie strasz pani! Skoro jadła je w przeszłości, nie mogą być przecież trujące, co? — miauknął głośno Malinka, przez co kocię na chwilę zamilkło, jakby intensywnie myślało.
— Być może... Część kotów, jeżeli odżywia się żabami od dawna, wykształciła odporność na ich jad — wybełkotała ciszej. Widocznie próbowała sobie poukładać to w głowie i to tak, by przy tym nie stracić racji. — Ale i tak zachowałabym ostrożność — dodała po chwili.
— To dobrze, że ja nie mam ze sobą żaby... — Kajzerka odwróciła łeb, by ujrzeć nieśmiale spoglądającą do żłobka kotkę. Miała w większości ciemne, czasem upstrzone rudymi ciapkami (zupełnie jak Maślak!) umaszczenie, przymrużone zielone oczy i – co najważniejsze – sporą, zwisającą jej z pyska wiewiórkę. Czekoladowa ucieszyła się. Akurat miała mówić, że wrzuciłaby coś na ząb!
— Witaj, Mirabelko! — przywitał ją Malinka, wpatrując się w przyniesioną przez zwiadowczyni zwierzynę równie łakomie, co jego przyjaciółka. Ruchem ogona zaprosił ją do ich towarzystwa. Mirabelka prawie potknęła się o biegające wokół Figę i Morelkę, ale sprawnie dotarła do karmicielek, odstawiając zdobycz tuż przed nimi.
— Hejka! Jeszcze nie miałam okazji cię poznać, a Malinek dużo o tobie mówił! — wypaliła radosnym głosem Kajzerka. Musiała ją poznać, a teraz miała najlepszą do tego okazję!
<Mirabelka?>
EVENT NPC: Malinka, Dereńka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz