Słysząc znajomy głos, uniósł zmęczone spojrzenie na syna. Przynajmniej on mu pozostał, on i jego córki. Jeśli jego życie miało się ku końcowi, mógł zapewnić im lepszy byt. Jakże śmiesznie, że o tym teraz myślał, kiedy to powicie na świat tego potomstwa było zwykłą wpadką. Wpadką, która miała za zadanie przedłużyć jego ród, jego imperium. W swojej dumie był gotów nawet ich zabić, gdyby nie nadawali się na jego dziedziców. A teraz? Zaczął się przejmować. Może nie był zbyt dobrym ojcem, ale czas w niewoli sprawił, że spokorniał, a jego myśli kierowały się ku najbliższym, którzy mu pozostali.
Zbliżył się do prętów, wbijając swój wzrok w młodego kocura. Rozejrzał się na boki, ale jego strażnicy nie wydawali się zainteresowani ich dwójką. Być może ich myśli zajmowała ostatnia afera, po której Białozór jednego z nich zabił.
— Synu... Powinieneś pomyśleć o sobie. Bastet obiecała mi wolność, lecz zawiodła. Tym bardziej wy, moje dzieci. Lepiej odpuścić... Ratujcie siebie. Mi i tak wiele czasu nie zostało. Nie wiem czy... — zawahał się, jakby w obawie jak kocur zareagowałby na tą informację. — Nie wiem czy ma wolność jest możliwa... — szybko dopowiedział, zmieniając szybko sens słów.
Bo czy jeśli kiedykolwiek powróciłby do swojego domostwa, to czy umiałby zapomnieć o tym piekle? Czy byłby w stanie przypomnieć sobie te chwilę, kiedy był przepotężny, a świat przed nim drżał? Nie... To już stare dzieję. On... się zmienił. Teraz jedynie o czym marzył to o rychłym końcu, by uwolnić swą rodzinę od brzemienia w postaci chronienia go. Był ich słabością, na litość! Czemu tego nie widzieli? Czemu nie chcieli się go pozbyć, aby wejść na szczyt, tak jak niegdyś to on zrobił ze swoją rodziną?
<Bluszcz?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz