gdy Cierń była uczennicą
— Fajnie jest, przynajmniej zazwyczaj. I nie, mentorka mnie nie dręczy, nie licząc chodzenia z mchem przez cały dzień — mruknęła Cierń, powodując u zwiadowcy rozbawione drżenie wąsów.
— Ach, widzisz. Bycie uczniem to nie tylko gonitwa za zwierzyną, czy walka z lisami. Chociaż może część chciałaby, żeby tak było... — mówił, nie zauważając, że jego córka na to znudzenie wzdycha. — Tak samo wygląda służba swojej grupie. Nie będziesz codziennie przeganiać włóczęg, czy rzucać się do prędkiej gonitwy za ogromnym, tłustym zającem... Większość dni spędzisz na odnawianiu zapachów albo łapaniu myszy, ale tak to już jest...
— Dobra, dobra — przerwała mu Cierń, wytykając język. — Rozumiem, tak, tak, obowiązki, lojalność, wiem. Słyszałam już ze sto razy, więcej mi nie potrzeba — mruknęła z rozbawionym uśmiechem, pozostawiając swojego ojca nieco zagubionego. Przecież chyba aż tak dużo tego nie powtarzał... Chociaż to były ważne słowa, które każdy uczeń powinien znać! Czy Cierń tego nie doceniała?
— Nawet jeśli, warto to pamiętać!
— Tak, kumam. A teraz idę się przespać — kotka ziewnęła ostentacyjnie. — Kto by pomyślał, że przerzucanie mchu może tak wykończyć? — zaśmiała się, zanim odeszła w stronę drzewa, na którym znajdowało się legowisko uczniów.
— Tylko wyśpij się przed jutrem! Fretka może cię zabrać na poranny patrol! — rzucił do niej jeszcze, choć nie był pewny, czy go usłyszała. Gęgawa obserwował przez chwilę, jak uczennica wdrapuje się po chropowatej korze, po czym wdaje się w wir dyskusji, z pewnością nie zamierzając drzemać w takim hałasie.
Zamrugał, siedząc tak w miejscu. Chyba... chyba jego kocięta dorastały. I trudno było mu się z tym uporać.
***
również, gdy Cierń była uczennicą
Słyszał to wszystko, co szemrali za jego plecami i jego córki. Trudno byłoby nie słyszeć, jak zwano Cierń, a zwano ją wszystkim, tylko nie jej imieniem. Dziwadło, cudak, krzak, czasem leciały i przekleństwa, gołębi móżdżek, mysi bobek. Nawet on sam nie był wolny od plotek, jakie wyjątkowo członkowie Owocowego Lasu uwielbiali. O tym, jakim był naiwniakiem, a jego partnerka wężowym językiem. Mało kto wierzył, że jej kociaki były Gęgawy, łącznie z nim samym, o czym doskonale wiedział. Nie obchodziło go to, czy Cierń i Murmur powstały z jego krwi – nic nie mogło zaważyć na jego miłości do córek. Historii ich narodzin, której nikt poza parą nie znał, była zbyt przykra do opowiadania. Ufał, że była prawdą, chociaż... nigdy nie mógł być pewny.
Nieraz się zastanawiał, co tak naprawdę się wydarzyło dnia, w którym Łuska wróciła do obozu, niosąc już pod sercem dwa powoli rosnące malce. Czasem nawet nachodziła go obawa, że to wszystko było jednak jego winą, a jej opowieść kłamstwem. Może nie był wystarczający? Może Łuska sekretnie potrzebowała czegoś więcej, czegoś, co był w stanie zapewnić jej ktoś obcy?
Słyszał, jak ciężko biło mu serce.
***
tw - opis trucheł
zaraz po ataku borsuków na patrol
Pusty wzrok wbijał w martwych, nie potrafiąc wykrzesać z siebie nic więcej. Nawet natarte słodko pachnącą lawendą, nie przestawały wydzielać z siebie odoru śmierci. Metaliczny zapach krwi, jaki przy użyciu szponiastych łap drapał jego nozdrza, zaczynał go już mdlić. Tylu zmarłych zdążył już zobaczyć, lecz patrząc na Iskrę i Bławatka, jego żołądek wywracał się na drugą stronę. Wojowniczka, która zdawałoby się, że zaledwie kilka wschodów słońca temu nareszcie pozbyła się upokorzenia i zaznała prawdziwego życia – leżała nienaturalnie wykręcona, ze szkarłatnymi śladami przegranej bitwy. Swąd przerażenia utrzymywał się zarówno na niej, jak i na jej towarzyszu, na którego trudno było mu patrzeć. Stróż. Tak niewinny i zupełnie nieprzystosowany do walki. Brakowało na jego ciele skóry, która w niektórych miejscach była boleśnie rozerwana przez silne, borsucze szczęki. Nie krwawiły – powoli przyjmowały brudną, brązową barwę. Pomimo należytego przygotowania do pogrzebu, brunatne plamy juchy wżarły się w futro Bławatka jak komarze stado, wbijając się w białe strączki sierści, pokrywając ją szeroką gamą krwawych rozbłysków. Potworne stworzenia, myślał sobie Gęgawa, odwracając wzrok. Szukał oczami Łuski, chcąc porozmawiać o masakrze, jednak nigdzie jej nie było. Jedyną żywą z patrolu, którą był w stanie zobaczyć, była roztrzęsiona Sówka. Zadrżał.
— Gdzie jest Łuska? — zapytał przyciszonym głosem Cierń, podrygując niespokojnie ogonem. Jego córka wzdrygnęła się, odwzajemniając pełne trwogi spojrzenie.
— O ile dobrze wiem, pod lodem — odparła, uciekając wzrokiem.
Gęgawa przestał oddychać. Miał wrażenie, że się dusi, że ktoś oplótł ciasno łapami jego gardło, pomimo tego, że po uderzeniu serca zaświszczał jego głośny wdech.
— Co? — wymsknęło się z jego pyska. Zwiadowca na chwilę stracił swój stoicki spokój, a przez jego grzbiet przebiegły widoczne dreszcze. Żartowała. Musiała żartować. Gęgawa nie potrafił tak nagle przyjąć do wiadomości, że jego partnerki już z nim nie było.
— Ponoć zawaliła się na nią i na Śliwkę wielka zaspa... Nawet nie było jak ich uratować. Czy też wyciągnąć — dodała smętnie.
Przez chwilę Gęgawa nie wiedział zupełnie, co odpowiedzieć. Przerzucał swoje spojrzenie z córki na martwe ciała, a z nich na krzątającą się wokół Murmur i jedyną ocalałą Sówkę. Odeszła jego przyjaciółka. Najbliższa, o ile tak mógł ją nazwać po tych wszystkich księżycach ciszy. Zachwiał się na nogach. Na pysku tak spokojnego kota, który przyjmował wszystko z pokorą, widniał teraz czysty szok. Nawet Cierń zdawała się zaskoczona jego nagłą zmianą.
— Wszystko w porządku, tato? — zapytała nieco niepewnie, wpatrując się prosto w jego ciemne oczy. Musiał się ogarnąć. Przecież nie będzie się zachowywać jak roztrzęsione kocię. Czarny zacisnął zęby i zrobił długi wydech. Tak, jak zawsze radziła ich szamanka.
— Oczywiście.
***
sezony temu
Pogrzeb mógł się odbyć dopiero teraz, gdy stopniały śniegi. Pomimo upływu czasu, Łuska wyglądała, jakby zmarła wczoraj – nie było widać po jej ciele żadnych oznak rozkładu. Jak gdyby zupełnie zatrzymała się w chwili, gdy spadła na nią lodowa zaspa, a on musiał żyć bez niej dalej. Już samotnie.
Chociaż, czy właściwie od jej śmierci tak wiele się zmieniło? Od dawna byli poróżnieni. Odsunięci. Cisi. Śmierć Łuski po prostu zakończyła to, co ciągnęło się przez księżyce. Miał tę myśl z tyłu głowy, ale nie chciał jej do siebie dopuścić, choć mogło być to dziecinne. Kiedy jeszcze żyła, Gęgawa miał gdzieś cichą nadzieję, że to wszystko jeszcze się zmieni. Wierzył, że uda im się na powrót złapać wspólny język i ich relacja się naprawi. Będzie taka jak dawniej. Teraz jednak... Teraz już nie było nadziei. Nie miał już na co liczyć. Następnym razem, kiedy spotkają się z Łuską, będzie to już w zaświatach, o ile w ogóle jakiekolwiek istniały. Jeśli nie, to był już koniec. Jedynym, co pozostało Gęgawie po jego partnerce, był usypany z ziemi kurhan i gorzkie wspomnienie.
***
Odeszła i Murmur. Choć nie tak, jak jej matka, to i tak było dla Gęgawy ostrym ciosem – może nawet i gorszym, niż sama śmierć. Jego córka była... zdrajczynią. Miał wrażenie, że współklanowcy raz po raz zerkali na niego krzywo, być może i nawet szepcząc coś pod nosami. Czuł się okropnie nieswojo, lecz nie chciał tego przekuwać w jakikolwiek rodzaj agresji. Wolał wypatrywać na patrolach z oddali biało-srebrnego futra swojej córki w nadziei, że wróci. Cierń natomiast... Czarny był świadomy tego, że jego córki nie były nigdy przyjaciółkami. A dodając do tego lojalność Cierń do Owocowego Lasu, wcale nie dziwiło go, że wojowniczka teraz
Gęgawa rozmawiał ze Świergot. Powiedziała mu o motywach Murmur i jej obawach, które skłoniły ją do opuszczenia klanu. Nadal jednak nie potrafił zaakceptować jej decyzji. Cokolwiek ją kierowało, skończyło się to i tak tym, że stracił kolejnego członka swojej stale pomniejszającej się rodziny. Nawet nie wiedział, czy kiedykolwiek wróci.
Musiał pielęgnować to, co mu zostało. Nie chciał oddalić się od kolejnych bliskich, skoro nie było ich już za wielu. Cierń... Może i była dorosła, lecz to nie znaczyło, że zamierzał pozwolić ich relacjom na zatarcie. Szczególnie nie teraz. Kiedy udało mu się znaleźć w tłumie wylegujących się w świetle wiosennego słońca kotów samotną Cierń (co nie było takie trudne, zważając na jej nietypowy wygląd), natychmiast stwierdził, że była to idealna okazja na zacieśnienie wspólnych więzów.
— Cześć — rzucił jej na powitanie, podchodząc do leżącej kotki. — Już jakiś czas nie udało się nam znaleźć czasu na dłuższą rozmowę. Nie chciałabyś... podzielić się językami?
<Cierń?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz