— Dziękuje Ci Ćmia Łapo. Muszę powiedzieć, że faktycznie wykończyłby mnie ten ból łba. — Pokręcił głową na boki, ale szybko zaprzestał z głośnym syknięciem. Każdy bardziej energiczny ruch powodował pulsujący ucisk głęboko między uszami. Zacisnął oczy. Koteczka delikatnie łapką popchnęła wrotycz jeszcze trochę bliżej; dotykał teraz bezpośrednio jego paliczków, więc kocur, nawet nie otwierając ślepiów, wziął go do pyska. Zaczął powoli przeżuwać, wracając po chwili do swojej wypowiedzi — Nawet taki odważny śmiałek, jak ja, musi czasem przystopować. Wiesz, o czym mówię, prawda?
Ćmia Łapa tylko kiwnęła niepewnie główką. Nie miała pojęcia, o co chodziło pointowi; była tutaj, tylko aby pomóc mu pokonać dolegliwości, które dopadły go, jak wynikało ze skarg Gasnącego Promyka, już jakiś czas temu. Zrezygnowana szylkretka wpadła dzisiejszego ranka do lecznicy, rozkładając łapy. Dzwonkowy Szmer ciągle skarżył jej się na przeokropny, wciąż narastający ból głowy, zwłaszcza nocą. Mówiła, że za dnia, kiedy miał pełno przeróżnych obowiązków, potrafił o nim nie myśleć, co powodowało, że nie był aż tak dokuczliwy. Problem przychodził głównie, gdy kładli się już razem na mchu w legowisku wojowników. Niebieskooki przewracał się wtedy z jednej na drugą stronę, szamotał i wiercił, narzekając partnerce prosto do ucha, tak aby nie pobudzić reszty. Młodsza nie mogła już tego znieść. Oczywiście, prosiła, błagała wręcz, aby ten udał się do medyczek już przy pierwszych objawach, ale ukochany wzbraniał się i zapierał wszystkimi swoimi siłami, że on nie potrzebuje żadnych lekarstw.
— No, jedna jesteś mądra i kumata, młoda panno. — powiedział, wciąż mamłając roślinę w pysku. Ciemka, szczerze mówiąc, nie wiedziała nawet, o czym teraz bredził. Siedziała, niezręcznie przeskakując wzrokiem znad swoich łap, to na skalne ściany jaskini, czy na końcówki uszu Dzwonka. Musiała poczekać, aż wojownik skończy przyjmować pierwszy specyfik i wypluję przeżutą na papkę żółtą masę. Pod ogonem trzymała jeszcze jedną niespodziankę dla kocura. Poruszając nim delikatnie, słyszała cichutkie grzechotanie nasionek. W końcu głośne splunięcie wyrwało ją z transu. — Ah! Paskudztwo! Uważaj, żeby nie stanąć w to łapą. To by dopiero było...
Uczennica bez słowa podsunęła mak. Dostała polecenie, aby obchodzić się z nim ostrożnie i skrycie. Jedyne co wiedziała Ćmia Łapa na ten temat, to liche wzmianki o uzależnieniu jednej z młodszych wojowniczek, być może Siewczego Letargu. Żadne, nawet najmniejsze ziarenko, nie mogło się nigdzie podziać. Wszystkie miały trafić do brzucha Dzwonkowego Szmeru i pomóc mu odespać te męczące, bolesne noce. Na widok dobrze mu znanych, czarnych kropeczek kot uśmiechnął się szczerze.
— Ha! To jest widok godny wymęczonego bohatera! Podziękuj ode mnie, choćby i stokroć, Czereśniowej Gałązce. Chyba że, to ty tak o mnie zadbałaś i przyniosłaś pod futrem, niczym ukryty skarb? W każdym razie wspaniała opieka, chwale cię, a teraz wyganiam, bo czuje, jak mi powieki opadają. No już, wara!
Ćmiej Łapie nie było trzeba więcej powtarzać. Od razu pomknęła w dół, uważając, by nie wpaść na żadnego kota. Kiedy wchodziła tutaj, a słońce dopiero leniwie zaczynało wpadać do obozu, większość wojowników zwinięta była w ciasne kulki, a ich boku miarowo wznosiły się i opadały. Zajęcie się chorym zajęło jej jednak tyle czasu, że teraz, niemal każde posłanie z mchu było zimne i puste. Przecisnęła się między kamieniem a Pietruszkową Łapą, która siedziała na skraju obozu, czekając na Melodyjny Trel. Pognała prędko prosto do legowiska medyczek. Chciała jak najszybciej zająć się czymś przyjemnym i relaksującym. Marzyło jej się przearanżować składzik, poobrywać uschnięte listki i porozdzielać pajęczyny. Tak się rozmarzyła, że niemal uderzyła pyskiem o czekoladowe futro.
— Uważaj! — burknął Przyczajona Kania, właśnie wychodzący z lecznicy. Miał delikatnie zmatowiałe futro, a siwe włosy wokół jego mordki pokryte były zielonkawym zabarwieniem. Z oddechu zastępcy od razu wyczuła zapach mięty i malwy, a niewielka plamka żółtawej wydzieliny na brodzie dopełniła jej przypuszczenia; staruszek musiał mieć problemy z żołądkiem, co skończyło się wymiotami. Któraś z medyczek podała mu standardowe zioła na tę przypadłość; powinno mu się poprawić.
— Am... P-prze-
— Nieważne. — przerwał zblazowany, wymijając koteczkę. Skierował się prosto do grupy kotów, które czekały na dodatkowe polecenia dotyczące porannego patrolu. W ich gronie ujrzała Promienną Łapę wraz z mentorem. Jednooki uczeń poczuł czyiś wzrok na sobie i odwrócił się w stronę siostry. Ciemka posłała mu delikatny uśmiech, na co odpowiedział ogromnym wyszczerzeniem ząbków. Niebieska wpełzła do środka. Liściaste Futro akurat zbierała resztki leków podanych Przyczajonej Kani. Kotka, gdy tylko usłyszała cichutkie przywitanie swojej podopiecznej, odwróciła się i przeniosła na nią całą swoją uwagę.
— O! Już jesteś. Zaczęłam się martwić, że ktoś cię po drodze zagonił do jakiegoś dziwnego zadania. Już się szykowała, żeby takiego cwaniaka postawić do pionu. — miauknęła przyjaźnie, a następnie musnęła bladooką ogonem po boku. Mentorka nauczyła się już, że te delikatne, przelotne gesty, zwykle niezauważalne dla innych, są dla Ćmiej Łapy niezwykle ważne. Szczyciła się, doprawdy sama sobie, że jest następnym w kolejce, zaraz po rodzinie, którą ceni nad własne życie, kotem, któremu ufa jej terminatorka. — Czy Dzwonkowy Szmer ma się już lepiej, przeszło mu? Wziął mak?
Przytakiwała za każdym razem, gdy padało kolejne pytanie. Zadowolona Liściaste Futro przemknęła więc wokoło i wróciła na swoje poprzednie miejsce. Przemieszała coś w łapach, coś przełożyła, inne zioła szybko podliczyła i dodała w głowie. Uczennica przyglądała się nauczycielce z mieszanką zachwytu i zainteresowania; chciała być tak kompetentna i mądra jak ona. Pomruczała jeszcze chwile do siebie pod nosem, a następnie znów zwróciła się do koteczki.
— Bojowe zadanie, ale chyba dla nas wspólnie, gdyż Zaćmiona Łapa i Czereśniowa Gałązka przepadły gdzieś w ciemnych zakamarkach obozu. — Dreszcz przebiegł jej po grzbiecie. Takie wprowadzenie nie znaczyło nic dobrego. Zawsze gdy owe zadania wiązały się z obecnością innego kota, chodziło o wychodzenie poza bezpieczną przystań i zbieranie ziół. Oczywiście, Ćma rozumiała, że to nieodłączny element ścieżki medyka, a jeśli w końcu zostanie mianowana, nikt nie będzie zapewniał i gwarantował jej eskorty w postaci doświadczonej kotki czy wyszkolonego wojownika. Tak bardzo nie chciała... — No, no... Co to za kwaśna, chmurna mina? Będzie przyjemnie, a i tak byśmy musiały pozbierać fenkuł; właśnie podałam resztki Przyczajonej Kani. Posłuchaj jeszcze tego! Ostatnio, podczas patrolu, Pokrzywowe Zarośla zwrócił uwagę na pewną roślinkę przy granicy Klanu Nocy, zwykle jej tam nie zauważamy, ale tak się składa, że zastępca bardzo nam uszczuplił zasoby i malwy również może w najbliższym czasie zabraknąć.
Faktycznie, każdego może złapać grypa żołądkowa i inne problemy gastryczne, a Klan Klifu nie potrzebuje całej grupy kotów biegających z biegunką i wymiotami. To jedna z tych przypadłości, która szybko może dotknąć wszystkich po kolei. Musiała zgodzić się z mentorką; oczywiście, nie żeby kiedykolwiek uważała, że ta nie ma racji. Zwiesiła łebek, ale Liściaste Futro od razu do niej podskoczyła i podniosła jasną bródkę Ćmy ogonem.
— Będzie miło, zaufaj mi — posłała jej szczery uśmiech. Zaczęły szybkie przygotowania, a po niedługiej chwili, wyruszyły, z pełnymi brzuchami i zaopatrzone w liści buku.
* * *
Pogoda dopisywała. Słońce zdążyło już wzejść na tyle wysoko, że przyjemnie grzało kocie karki. Wiatr, choć odczuwalny, nie był mroźny i porywisty, wręcz przeciwnie łaskotał figlarnie w uszy i niósł rześki aromat morskiej solanki. Dwie niebieskie kotki ruszyły klifem. Nie śpieszyły się; Liściaste Futerko nie chciała, aby Ćmia Łapa poślizgnęła się czy źle postawiła krok; mogłoby kosztować ją to życie, gdyż nagłe ocieplenie zamieniło ziemie w śliską glinę, która od czasu do czasu osuwała się w dół na plaże. Duże morskie ptaki kołowały nad nimi, od czasu do czasu skrzecząc głośno i przeciągle. Zmartwione ślepia młodszej raz po raz wędrowały w stronę latających kształtów. Wciąż pamiętała historie, mamy Zielone Wzgórze, o mewach porywających kocięta. Wiedziała, że dla jakiegoś większego osobnika wciąż byłaby możliwym obiadem. Ten koszmarny śpiew jeżył jej futro na grzbiecie.
— Zaraz powinnyśmy być. Najpierw spróbujemy odnaleźć tą niesamowitą, nadmorską malwę, a potem poszukamy fenkułu. — Medyczka spojrzała za ramie, a na widok przerażonej, nastroszonej terminatorki, która zamiast pod nogi, wpatrywała się wysoko w niebo, nie umiała się powstrzymać i zachichotała. — No coś ty, Ćmia Łapo? One może i mają ostre dzioby, ale więcej nimi skrzeczą, niż dziobią.
Jak na komendę, jeden OGROMNY ptasi cień runął w dół, prosto w ich kierunku. Liściaste Futro odskoczyła w stronę przeciwną od plaży, aby nie zostać uderzoną skrzydłem. Białe pióra zasłoniły uczennicy pole widzenia, a huk powietrza uderzył w uszy, przez co musiała je położyć. Poczuła, jak stwór dziobem wyrywa jej sierść z czubka głowy. Pisnęła i zaczęła się szarpać, chcąc odgonić latającego oprawcę. Mewa jednak nie ustępowała, aż w końcu Ćma nie wytrzymała i puściła się ślepo przed siebie. Nie była świadoma, że umie tak szybko biegać.
— Poczekaj! Ćmo, stój! — wołała za nią nauczycielka, ale kotka przerażona czuła, że walczy w tym momencie o swoje życie. Pierzasty gnębiciel chwile jeszcze próbował się nad nią pastwić, ale gdy okazało się, że jego łatwy posiłek zaczyna uciekać, odleciała i jakby nigdy nic, zaczęła zmierzać ku morzu. Srebrna jednak już nawet nie była w stanie usłyszeć głosu medyczki. Chciała jak najszybciej zostawić za sobą szum fal i myśl o ogromnych, krwiożerczych ptaszyskach. Nie wiedziała nawet kiedy musiała przekroczyć granicę klanów; dopiero czołowe spotkanie z puszystą, nocniakową piersią, wyprowadziło ją z szału.
Z wrażenia upadła na pupę, a jej ogromne ślepia zatrzymały się na równie zaskoczonej, dwukolorowej mordce. Ciemny i blade spojrzenia skrzyżowały się. Ćmia Łapa była na granicy panicznego płaczu, a jedyne, co ją przed tym wzbraniało, to strach przed ściągnięciem jakiegoś innego, wygłodniałego monstrum.
[1535 słów; wyleczenie postaci NPC]
<Mżawka?>
wyleczeni: Przyczajona Kania, Dzwonkowy Szmer
[przyznano 31% +5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz