Z tymi myślami, postanowił wybrać kolejne żyjątko. Padło na biedronkę. Jego siostrzyczka, Zmierzch za nimi nie przepadała, a to oznaczało, że limit gardzących biedronkami kotów w klanie został wyczerpany. Czyli Mandarynka musiała je polubić!
– Co to ma być? – padł trochę sztywny ton, gdy tylko wyciągnął przed siebie łapkę z owadem.
Mandarynka wpatrywała się w niego z ciężkim do zinterpretowania wyrazem pyszczka.
– Biedronka – odpowiedział szybko z dumą. – Ta akurat ma siedem kropek, ale to nie jest wcale zasada, widziałem też wiele z dwiema. Potrafi latać, ale dopóki czuję się komfortowo zwykle się na to nie decyduje, tak jak teraz. Ah, no i trzeba uważać, żeby jej przypadkiem nie zgnieść ani nic takiego… Wtedy też się boi i wypuszcza z siebie taki żółty płyn… To bardzo delikatne stworzenie.
Ułożył biedronkę obok legowiska, wpatrując się w nią z uśmiechem.
– Wiem, że biedronki latają – powiedziała księżniczka odrobinę słabym głosem i westchnęła.
Bursztynowa Łapa aż zamachał ogonem z radości. Oto właśnie był progres!
***
Na kolejny prezent edukacyjny wybrał sporego chrząszcza, który pięknie się mienił w promieniach słońca. Mandarynkowego Pióra nie spotkał, więc zostawił go w jej legowisku, upewniając się, że jest dobrze widoczny i kotka go na pewno przypadkowo nie nadepnie. Nie wiedział więc jak zareagowała, ale był pewien, że ten niebieski blask musiał zrobić na niej wrażenie.
A teraz miał już kolejny plan, tym razem jednak ciut trudniejszy. Chciał złapać traszkę, najfajniejszą jaką kiedykolwiek widział na kolorowej łące. Płaz był jednak na tyle mały i dobry w chowaniu się, że postanowił poprosić kogoś o pomoc. Innych uczniów miał do wyboru dwóch, ale Kijankowa Łapa go trochę przerażał swoją ruchliwością, więc wybór był oczywisty. I tak skończył maszerując przez las z Ikrową Łapą i Syrenim Lamentem, która oczywiście gdy dowiedziała się, że jej przybrany brat i uczeń chcą wyjść poza obóz, musiała zabrać się z nimi. Kolcolistne Kwiecie na szczęście nie robił takich problemów i spokojnie zgodził się na tą malutką wyprawę. Zwłaszcza, że obiecali spróbować zapolować. Kiedy Syrenka się nie odzywała, szli sporą część trasy w ciszy, przez co Bursztyn poczuł pewną charakterystyczną tylko dla niego sympatię do Ikry. Kocurek wydawał się bardzo w porządku, mimo ich różnicy wieku. Na początku nie chciał dać się przekonać i mówił, że wolałby zostać w obozie i spędzić czas z mamą, ale Bursztynowa Łapa przekonał go tym, że dla niej też mogliby przynieść jakiś prezent. Tak też zrobili, chociaż Ikra zdecydował się jednak na świeże kwiaty. Bursztyn głośno wyraził swoją opinię na ten temat, jednak ten tylko mruknął, że lepiej zna swoją mamę, trochę rozbawiony pomysłem, że mógłby jej przynieść pająka. Traszkę też udało się złapać, a nawet do tego dwie myszy, tak więc wszyscy wracali zadowoleni. No może poza Syrenką, która musiała nieść obie piszczki, gdy młodsi mieli zajęte pyszczki prezentami.
Mandarynka ujrzała kremowego ucznia już gdy zbliżał się w jej stronę. Na chwilę schowała pyszczek między łapy, ale gdy podszedł bliżej rzuciła mu zmęczone spojrzenie.
– Traszka – odpowiedział na jej nieme pytanie, odkładając płaza na ziemię i przytrzymując łapą, żeby nie uciekł. – Widzisz te kropki na brzuchu? To piękny okaz samca.
[661 słów]
<Mandarynkowe Pióro?>
[przyznano 13%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz