Pora Nagich Drzew była dla niego czymś zdumiewającym. Z opowieści babci wynikało, że to czas białych zasp, a to co widział za oknem wyglądało na roztapiające się i zamarznięte błoto. Nie miał pojęcia jak udadzą się na bankiet organizowany przez Państwo Norskov, nie wybrudziwszy połowy futra! Z tego co się orientował, czystość była podstawą wysoko urodzonego, a patrząc jak nie tak dawno rozjechały się jego łapy, gdy chodził po ogrodzie, wypadek był gwarantowany.
— Jesteś gotowy? — głos ojca wytrącił go z rozmyślań.
Spojrzał na burego, który mierzył go stanowczym spojrzeniem. Nie mógł znów się wygłupić. Pierwszy raz podobno zawsze był trudny, więc teraz powinno iść z górki. Przez ten czas lepiej podszkolił się z zakresu konwersacji z innymi, wiedział jak odpowiadać na trudne pytania i trzymać nerwy na wodzy. Kiedy trenował kilkakrotnie się popłakał przez ojca, który za bardzo go naciskał, symulując prawdziwe spotkanie, ale potem udało mu się nabyć na to odporność. Nie było idealnie, ale nie mieli już więcej czasu, by doszlifować tą umiejętność.
Serafin pokiwał głową.
— Lepiej niż ostatnio.
— Dobrze. W takim razie idziemy. — Kocur wyminął go i razem udali się w podróż.
***
Na szczęście wszystko poszło gładko. W wejściu powitały ich koce, w które można było wytrzeć łapy i odświeżyć się nim udali się do miejsca docelowego.
Gospodarz okazał się kocurem podobnym do ich dwójki, chociaż to co go wyróżniało to odcień sierści. Był... inny niż to co widział i znał. Przypominał mu bursztyn albo coś do tego podobnego. Zdecydowanie dało się wyczuć od niego aurę wyższości. Powitał się z jego ojcem, a następnie skupił swój wzrok na nim. Od razu serce mu stanęło w gardle. Czy ten kocur widział jego ostatnią wtopę na spotkaniu u Perseusza? Zapewne tak. Wystarczyło, że ujrzał jego protekcjonalne spojrzenie, by zaczął się kurczyć.
— P-panie Norskov. Dzień dobry — powitał go, licząc na łaskawość i oszczędność w słowach.
— Widzę, że nie było problemów z dotarciem, cieszę się. Pozwólcie, że przedstawię wam mojego syna, Deltę — Ku zaskoczeniu Serafina, u boku pana domu zjawiła się jego mniejsza kopia. Nieco od niego starszy kocur, posłał mu uśmiech, tak zjawiskowy, że na pewno niejedna panna rozpłynęłaby się po ziemi.
— Witaj, Panie Norvich. Nie mieliśmy okazji się jeszcze poznać.
— T-tak, w-witaj... — wyjąkał nieco onieśmielony.
Za bardzo nie potrafił wyjaśnić tego, ale było w nim coś, co przyprawiało go o szybsze bicie serca.
— Serafinie! — usłyszał strofujący głos ojca, który posyłał mu karcące spojrzenie. A no tak! Jego jąkanie! Tyle razy ćwiczyli, by wysławiał się jak na arystokratę przystało, a tu znów zaliczył wtopę. Zapewne Baron po całym spotkaniu jak nic go okrzyczy, a może i podniesie na niego łapę. Gdy był wściekły, nic nie potrafiło go powstrzymać... no... oczywiście nic prócz babci, która w jakiś sposób nie bała się agresji kocura.
— Zapraszam was do reszty gości, miłej zabawy — Pan Norskov wskazał kierunek, w którym się udali.
Był to całkiem przestronny salon. Idealnie chronił przed zimnem napływającym z zewnątrz. Nie dojrzał obecności Wyprostowanych, więc zapewne gdzieś wyjechali, jak to często mieli w zwyczaju. Teraźniejszy bankiet różnił się jednak od tego co u Perseusza. Widział tu wiele kotek... i to wiekowych, które zbiły się w małe grupki, chichocząc pod nosem. W ogóle towarzystwo było jakieś takie... stare. Jakiś dziadyga nawet krzyczał na pewną staruszkę, która nadepnęła mu na ogon. Wydawało mu się, że specjalnie?
Zamrugał nieco oszołomiony tym przepychem gości. Ewidentnie to było to o czym opowiadał mu ojciec na wielu z ich lekcji. Śmietanka towarzyska, do której musiał się wpasować, by dumnie reprezentował ród.
Gdzieś tam mignęło mu futro państwa Sijan. Po tej ostatniej akcji, liczył na to, że nie spotka ich syna. Zapewne ten by mu dokuczał po tym co się wydarzyło. Na dodatek i na całe szczęście nie dojrzał nigdzie nikogo z Van Cooinów. Być może nie zostali zaproszeni albo się spóźniali.
Ojciec zaprowadził go na bok, a następnie przypomniał mu zasady, których powinien się trzymać. Były proste. Wystarczyło okazywać szacunek rozmówcy i udawać zainteresowanie każdą bzdurą, o której będą wspominać. Baron miał na ten wieczór inne plany, ponieważ zdradził mu, że zamierza pokręcić się przy Panu Norskov. Nie zdradził mu celu tego przedsięwzięcia, ale zauważył, że bardzo mu zależało, by wypadł nienagannie.
Tak więc kiedy tylko został sam, poczuł się tak, jakby ponownie trafił pomiędzy rekiny. Czuł na sobie spojrzenia, gdy stał tak samotnie, a więc nie mając wyjścia, wziął głębszy oddech i podszedł do pierwszej, lepszej grupki, by wmieszać się w tłum.
— Co to za brak taktu. Pan Norskov ostatnio coraz wyżej zadziera nosa, bo uważa się za wyjątkowego, phi! To jasne jest, że to ja jestem od niego o wiele, wiele lepsza — żaliła się swoim słuchaczom kocica. Dostrzegając jego przybycie, od razu jej butny wzrok skupił się na młodziku. — A ty jak sądzisz, młodzieńcze? Czyż nie jestem nad wyraz urodziwa?
Zaniemówił. Nie interesowały go takie staruszki, więc jasnym było to, że jej wygląd, dość pomarszczonego pyska, nie wydawał mu się najpiękniejszy. Obawiał się jednak, że powiedzenie tego na głos, przysporzyłoby mu masę problemów. Na dodatek wzrok towarzyszących jej kotów, nie pozwalał jego pyskowi na wykrztuszenie z siebie choćby słowa.
— W za-asadzie to... — próbował coś na szybko skleić, by nie urazić dumy szlachcianki, gdy wtem czyjaś bura łapa zawiesiła mu się na szyi.
— Serafinie, witaj — znajomy głos Omnisa sprawił, że aż zamarł. O nie, nie, nie, nie! Musiał szybko uciec spod tej łapy! Kto wie, czy to znów nie jakaś próba zamachu na jego życie! Po tym czego dowiedział się od ojca o rodzie kocura, oblał go zimny pot, lecz nie mógł tak po prostu spanikować. To dopiero byłby wstyd! Potrzebował dobrego powodu na wymsknięcie się z godnością.
— Panie Cooin, nie spodziewaliśmy się tu pana zastać. Gdzie to podział się Pański ojciec? — kocica dość urażona przerwaniem ich pogaduszek, zmierzyła burego nieprzychylnym spojrzeniem. — Nie powinieneś mu towarzyszyć?
— A co panią tak to interesuje? Nie ma pani własnych spraw, że wtyka nos w cudze życie? — i z tymi słowami odszedł, ciągnąc Serafina za sobą.
Kocica wydała z siebie oburzające sapnięcie i wręcz słyszał jak miauczy do swoich koleżanek jaka ta dzisiejsza młodzież niewychowana. Czyli można rzec, że Omnis uratował go od pogrążenia się w oczach tych wszystkich kotów... Nie spodziewał się takiego wybawiciela.
— D-dzięki za ratunek... — zmieszał się postawą burego, szybko robiąc kilka kroków w tył, by pomiędzy nimi zaistniała jakaś przestrzeń. Nie chciał w końcu opuszczać tego pomieszczenia. Tu nie powinien go zaatakować. To dopiero byłby skandal!
— Wyglądałeś niczym pisklę szukające schronienia — zażartował, oblizując swój pysk.
Niepokój znów przebiegł mu po grzbiecie. Czy to była aluzja do tego, że wyglądał jak ofiara? Chciał go może pożreć? Patrząc po jego drapieżnym uśmieszku było to prawdopodobne. Co mówiła takiego babcia, gdy będzie potrzebował uciec od niezbyt przyjemnego towarzystwa? A tak! Mógł się szybko wymigać...
— Wybacz... Będę musiał się zbierać. Chyba ojciec mnie wołał — skłamał, rozglądając się po tłumie za wspomnianym kocurem.
Niestety... Ojciec wsiąkł jakby pod ziemię. Pan Norskov także gdzieś się zawieruszył. I co teraz? Miał go szukać po całym domostwie, bo obawiał się swojego rówieśnika? To nie brzmiało zbyt odważnie.
— Być może się przesłyszałeś. — Omnis nie spuszczał z niego wzroku nawet na chwilę. Wydawało mu się, że ten jest świadomy tego, że próbuje się wymknąć. — Pozwól, że dotrzymam ci towarzystwa tego dzisiejszego dnia.
— Dlaczego? — palnął, nieco zaniepokojony jego propozycją.
— Czyż to nie jasne? Już drugi raz ciebie ratuje, Serafinie...
Nie podobało mu się to, że tak zaczął się z nim spoufalać. Musiał go grzecznie upomnieć. W końcu tata ostrzegał go, aby nie dopuszczał do takich sytuacji. Każdego należało odpowiednio tytułować. Tego wymagały zasady dobrego wychowania.
— Panie Norvich...
— Och, proszę o wybaczenie. — na jego pysku pojawił się figlarny uśmieszek. — Sądziłem, że milej będzie porzucenie tej całej etykiety... Ale dobrze, Panie Norvich. Będę się pilnował.
Czemu go to tak bawiło? Wydawał się... inny od tych wszystkich snobistycznych osób, które do tej pory poznał. Podchodził do tego wszystkiego na luzie, z odwagą na pysku. Nie bał się plotek? A może czuł się bezkarnie z uwagi na to jaką złą sławą cechował się jego ród?
— Nie potrzebuje ochrony. Jestem w końcu kocurem. Lepiej zacznij oglądać się za prawdziwymi pannami w potrzebie, panie Van Cooin. — I szybko odszedł znikając w przechodzącym obok tłumie.
Nie słyszał już odpowiedzi kocura, ale najwidoczniej to wystarczyło, aby porzucił pogoń. Uf... o mały włos! Ledwie się z tego wszystkiego wykaraskał. Tata będzie dumny, że udało mu się go przegonić. Teraz wiedząc o tym, że Cooinowie byli w pobliżu, wolał go naprawdę odszukać.
Dlatego też kluczył pomiędzy bawiącymi się kotami, aż nie zderzył się z synem pana domu. Delta akurat zabawiał gości, którymi były młode kocice, mrugające do niego zalotnie. Widząc przerwanie jednej z jego opowieści, damy rzuciły Serafinowi oburzone spojrzenie. Usłyszał też szepty, których znaczenia nie zrozumiał.
— Zechciał Pan do nas dołączyć, Panie Norvich? — zapytał uprzejmie bursztynowy, zapraszając gestem do dołączenia w poczet słuchających.
W sumie... To czemu nie? Przesiedzi sobie ten czas wśród rówieśników, a być może oszczędzi sobie kolejnej porcji wstydu. Pokiwał głową i usiadł sobie obok dam, rzucając im przepraszające spojrzenie. Zaraz jednak nieco pożałował tego, że wmieszał się w tą grupkę. Kotki zagadywały Deltę, a ten je czarował swym uśmiechem. Było to dla niego bardzo niezręczne, zważywszy na to, że te czary powoli zaczęły i na niego działać. Starał się jednak jak mógł, aby nie dać po sobie poznać, że wgapiał się w bursztynowego jak zahipnotyzowany. Jeszcze wziąłby go ktoś za kotkę! Jego fascynacja kocurem nie była żadnym zauroczeniem. Bardziej imponowała mu jego postawa. Wydawał się urodzonym dziedzicem. Zachowywał się tak nienagannie, że to było aż dziwne, że istniał ktoś tak szlachetnie urodzony. Jego głos, jego gesty, wszystko było nieskazitelne. Ależ mu tego zazdrościł! Chciałby bardzo być taki jak on! Na dodatek miał posłuch wśród towarzystwa i nie lękał się nawiązywania nowych znajomości. To był... ktoś kogo mógłby nazwać idolem.
W końcu uwaga kocura skupiła się na nim. Chyba jako jedyny milczał, nie nawiązując z nim jakiejś konkretnej rozmowy. Więc bardzo się zdziwił, kiedy ten puścił mu oczko. Od razu poczuł jak jego skóra pod sierścią robi się czerwona. Co... Co to było? A może to nie było do niego? Może to mrugnięcie było dla kogoś, kto siedział tuż za nim? No bo przecież... nie... To było tak bardzo peszące, że nie wiedział jak się zachować. Szybko odwrócił wzrok udając, że zainteresował się kryształami zawieszonymi na suficie. Tylko spokojnie... spokojnie. Nie było sensu tego roztrząsać.
Gdzieś z boku mignęło mu bure futerko. Sądząc, że to ojciec zerknął w tamtą stronę, ale napotkał tylko spojrzenie pomarańczowych ślepi należących do Omnisa. Kocur wpatrywał się w niego. Na osty i ciernie, czyli jednak wciąż na niego polował. Obawiał się, że zaraz do niego podejdzie, ale trzymał się na dystans. Czyżby to przez Deltę zachowywał odstęp? Nie wiedział. Skupił się na powrót na bursztynowym i jego fankach. Czuł się tam trochę wyobcowany, bo żadna kotka nawet na niego nie spojrzała. Może dlatego, że brakowało mu takiej charyzmy, którą cechował się Delta? O tak, kocur potrafił w znamienity sposób operować swoim językiem.
— Gdzie Pan tak cały czas zerka? Czyżby moja osoba nie była dla Pana wystarczająco interesująca? — usłyszał jak dziedzic rodu Norskov zwraca się do niego, posyłając mu promienny uśmiech.
Na wszystkie piłeczki świata! Nawet miał bielsze ząbki od śniegu! Kotki, które im towarzyszyły, od razu przypomniały sobie o jego istnieniu, niezbyt zadowolone, że skradł uwagę kawalera.
— S-skądże. Uważam, że Pana słowa zasługują na należyte skupienie. Ja niestety nie mam czym się pochwalić, by jakoś ugryźć temat. Od niedawna jestem dziedzicem i dopiero wszystkiego się uczę — tłumaczył się, by nie urazić jakoś wpływowego pieszczocha. — No i... damy zasługują na większą uwagę od pana tego domu. Ja tu tylko tak... jestem okazjonalnie...
Nie powie przecież, że krył się tutaj, aby przeczekać czas tego spotkania. Wydawało mu się inne, bardziej luźne. Panował gwar i nie było tak formalnie jak u Perseusza. Widać było, że wiele osób zabrało ze sobą swoje rodziny. Dziwne, że tata nie zaprosił jego sióstr czy też mamy. Z nimi mógłby się wmieszać się w tłum i pozostać niezauważonym. A może właśnie dlatego to się nie stało? Może Baron specjalnie chciał go wypchnąć na świat, wprost ku zebranym?
— Nonsens, każdy zasługuję na moją uwagę — i znów posłał mu oczko.
Wyrwało mu się z pyska poddenerwowane, ciche "miau", zagłuszone przez gwar rozmów. Jakże te konwersacje były trudne! Czuł, że zaraz się wygłupi i tyle z tego będzie. Na szczęście został ocalony przez damy, które słysząc słowa Delty, zaczęły mu słodzić, zachwalając jego dobre serce.
I cóż... na tym to się skończyło, bo odnalazł go ojciec, który dał mu znać, aby z nim poszedł. Pożegnał się miło z towarzystwem i szybko znalazł się z burym na uboczu.
— I jak? — zapytał pieszczoch mierząc go srogim spojrzeniem.
— Jak? Chyba dobrze... Poznałem młodego Pana Norskov i wiele dam. To było... wielce edukujące — i mówił to na poważnie. Obserwując Deltę mógł się wiele nauczyć z tego jak się wysławiało i prezentowało wśród towarzystwa. Zapewne będzie starał się to powtórzyć, gdy nadarzy się okazja.
— Cieszę się bardzo z tego, że czerpiesz z tych spotkań nauki.
— A jak twoje sprawy z Panem Norskov? — zapytał chcąc dowiedzieć się o czym ojciec z nim tak rozmawiał, że aż zniknął z bankietu na spory czas.
— Całkiem dobrze — ujrzał na obliczu ojca uśmiech. Być może pierwszy raz w życiu. — Chociaż na razie nic nie jest pewne, Serafinie.
— A o co chodzi? — dopytywał, próbując zaspokoić swoją ciekawość.
— O twoje partnerstwo. Norskov ma córkę. Jej matka jest nad wyraz urodziwa, więc i zapewne ona będzie niczego sobie. — Poklepał go po ramieniu. — Nie dziękuj.
Zatkało go. Ale... że co?! Ojciec już myślał o jego zaślubinach? Przecież to było za wcześnie! Nie czuł się gotowy!
Widząc jego przerażoną minę, wzrok ojca na powrót stał się surowy.
— Co to za mina? Nie cieszysz się, że o ciebie dbam?
— Ja... cieszę, ale... Tato... Jestem za młody na ożenek...
— Przecież wiem! Poślubicie się w dorosłości, ale wcześniej trzeba wszystko ugadać. Myślisz, że jak ja i twa matka się spotkaliśmy? Zapamiętaj Serafinie. Jako głowa rodu musisz myśleć o dwa kroki w przód. Najważniejsza sprawa to zabezpieczyć linię rodu. Gdy będziesz miał partnerkę, twoje życie będzie stabilne. Może tego nie rozumiesz, ale jeszcze mi podziękujesz, że nie wybrałem ci starej panny lub co gorsza, takiej o wyglądzie żaby! Wiele pieszczoszek bywa szpetnych, uwierz mi. Dobry rodzic zawsze wybierze najlepszą partię dla swojego syna.
Taak... Liczył na to, że może tata za dużo wypił sfermentowanego mleka i to co mówił nie zostanie wcielone w życie. No bo... miał poślubić kogoś kogo nawet nie znał? To nie brzmiało dobrze. Czy naprawdę członkowie Konsorcjum stosowali takie zabiegi? Każdy tu młody miał już wybraną swoją drugą połówkę? Delta też? To dlaczego wydawało mu się, że podrywa tutejsze damy skoro wszystko było przesądzone? A może to tylko on miał takiego pecha w życiu?
Przez resztę czasu trzymał się przy ojcu, niezbyt chętnie konwersując z innymi. Na szczęście obyło się bez większych dram, więc powrót do domu był znacznie przyjemniejszy. Baron był w dobrym humorze i to się liczyło. Zły ojciec to był problem, którego wolał unikać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz