Próbował się skupić na zwierzynie, choć krople skapywały mu z nieba do oczu. Deszcz spływał kocurowi po sierści, rozmywając w powietrzu zapach gryzonia, za którym chciał rzucić się w pogoń. Syczek wiedział, że zaraz pogoda wygoni nornika do swojej nory, a Klan Wilka potrzebował tej zwierzyny. Był zdeterminowany, by jego polowanie zakończyło się sukcesem. Skakał między pniami wysokich świerków, podążając za roznoszącą się wonią. Jego kroki były szybkie, lecz ciche – ostatnią rzeczą, jaką uczeń chciał, było przestraszenie swojej zdobyczy, której jeszcze nawet nie zobaczył.
Kryjąc się za wysoką kępką trawy, Syczkowa Łapa skulił się, próbując znaleźć wzrokiem gryzonia. Czuł go wyraźnie, musi być w pobliżu, myślał, poruszając nosem. Otworzył usta, pozwalając, by zapach zwierzęcia wypełnił nie tylko jego nozdrza, ale i cały jego pysk. Miał to! Uczniak otworzył szeroko oczy, prawie widząc przed sobą ścieżkę, którą nornica utkała ze swojego zapachu. Zbliżał się do niej powoli, stawiając swoje łapy tak delikatnie, jak tylko potrafił. Omijał formujące się z kropelek kałuże, nie chcąc zdradzić się żadnym dźwiękiem. Już widział jej bure, nastroszone od wsiąkniętej w nie wody futerko wystające zza małej kłody. Był skupiony. Jeden krok, drugi… Wystrzelił z miejsca, widząc jedynie odwracającą się prędko głowę swojej zwierzyny, zanim nie spoczęła w jego łapach. Miotała się, próbując wyrwać z uścisku, lecz trzymał na niej mocno łapy, nie pozwalając się oswobodzić. W końcu przysiadł i ukrócił jej cierpienie, wgryzając się w jej bok. Wypluł w trawę pozostałą na jego języku sierść i złapał zwierzę w szczęki. Musiał wrócić do swojego patrolu – deszcz nie był najkorzystniejszym z warunków do polowania. Zwierzyna łowna chowała się do swych kryjówek, ustępując miejsca niejadalnym ślimakom i dżdżownicom. O ile on sam mógłby z nimi zostać, nie chciał, by inni go szukali. Dodatkowo powoli marzł, czując, jak lodowata woda przenika przez grubą, futrzastą pokrywę i dotyka jego skóry. Mógł się kryć pod iglakami, lecz nawet i one nie chroniły przed rozwijającą się ulewą. Niósł swoją zdobycz z odrobiną dumy przy piersi, gnając slalomem między drzewami.
— Widzisz, Ognista Łapo? — Jadowita Żmija tryknęła łapą swoją uczennicę, zauważając, jak złoty wyłania się z zarośli. Leżała przy nich wyłącznie jedna, niewielka mysz, widocznie należąca do mentorki kocicy. — Czy to nie ta sama darniówka, która ci „wsiąkła w ziemię”? — mruczała złośliwie, sprawiając, że rdzawa uczennica wlepiła w Syczkową Łapę nienawistny wzrok. Zamrugał, niepewny, co powinien zrobić czy odpowiedzieć.
— Zwijamy się stąd — powiedział przez zęby Koszmarny Omen, trzymając w nich sporą, dobrze odżywioną (jak na obecną porę) pustułkę. Kocurek wpatrywał się w nią z podziwem. Nigdy nie próbował z Mroczną Wizją polować na drapieżne ptaki, a przy tym ten złowiony przez wojownika wyglądał tak smakowicie… Aż Syczek poczuł w brzuchu pustkę. Jego poranny posiłek zdążył przez niego przelecieć, zostawiając go głodnym i całkiem zmęczonym.
— Niezła zdobycz, mały — zagadnęła go Gwiazdnicowe Niebo, gdy zaczęli zmierzać w stronę obozu. Kocur wzdrygnął się, kiedy się zorientował, że wojowniczka mówi do niego. Uśmiechnął się z grzeczności. — Ja bym na twoim miejscu trzymała oczy szeroko otwarte — dodała przyciszonym głosem, praktycznie szepcząc mu do ucha. — Ta ruda gapi się na ciebie jak lisica na królika. Ja bym lepiej sprawdziła, czy nie podrzuca ci może cierni do legowiska. Hihi! — zachichotała, uderzając go w ramię, zanim nie popędziła na sam przód, zostawiając go w dezorientacji. Zadrżał, samemu już nie wiedząc, czy to od chłodu, czy od tego, co powiedziała do niego Gwiazdnica. Zerknął ukradkiem na rdzawą uczennicę i prędko odwrócił wzrok, kiedy zorientował się, jakie otrzymywał od niej krzywe spojrzenia. Ojć…
***
Kiedy przekroczył próg obozowiska, lało już jak z cebra. Nie widział żadnej żywej duszy prócz członków jego patrolu, którzy pakowali się już do swoich legowisk, chcąc ukryć się przed deszczem. Syczek jednak nie chciał tam iść. Nieco bał się Ognistej Łapy i tego, co mogła mu powiedzieć, a był pewien, że jej temperament doprowadzi do mniej lub bardziej przyjemnej rozmowy. Brr. Wolał już przemoknąć do ostatniego suchego kosmyka futra, niż wpakować się z nią w tej chwili pod jeden dach.
Nawet się nie zorientował, kiedy stanął przy nim Koszmarny Omen, upuszczając u jego łap swoją zdobycz, a zabierając jego własną.
— Zanieś to karmicielkom — burknął jedynie, odchodząc do swego krzewu, zanim Syczek zdążył coś odpowiedzieć. Hej, to moje! — pomyślał, lecz nie miał nawet kapki odwagi, by krzyknąć to do znikającego w liściach wojownika. Uczeń rozejrzał się, westchnął i złapał ptaka za grzbiet, powstrzymując się z trudem przed zjedzeniem go na miejscu. Trzymając go w pysku, ta chęć była jeszcze większa… Z bólem serca (i żołądka) wszedł do kociarni i… zrobił chaotyczny unik! Mszysta kulka odbiła się od stropu żłobka i spadła tuż obok ucznia, przyprawiając go niemalże o zawał serca.
— Upsik! — wymruczała drobna, biało-brązowa koteczka, chichocząc. — No weź, odbij to do mnie! — zawołała do ucznia, jaki stał nieruchomo jak drąg. Po paru uderzeniach serca jednak kopnął stojący przy nim mech, ku uciesze Gąsiorek, chociaż po chwili znów wylądował po drugiej stronie legowiska.
— Cześć, Syczkowa Łapo — powitała go Puszcza, na co skinął uprzejmie głową. — Możesz odłożyć tutaj zwierzynę. Jaskółko, Sałatko, Iskierko… obiad! — zawołała swoje dzieci, jakie zaczęły wypełzać z zakamarków żłobka i podchodzić do podstawionego im posiłku. Syczkowa Łapa chciał wyjść, ale szybko przypomniał sobie o Ognistej Łapie i przybierającym z każdą chwilą na sile deszczu. Wbił w niego wzrok, odwracając się od jedzących kociąt.
— Ja podziękuję, już jedliśmy — wymamrotała Kukułcze Gniazdo, gdy zauważyła obecność ucznia. Prędko wróciła do przysypiania. Nie zwrócił na nią większej uwagi, pogrążony w rozmyślaniach, jakie przychodziły mu do głowy, gdy wyglądał na ulewę. Zastanawiał się, o czym rozmawiano teraz w legowisku uczniów. Nawet przez stukot kropel o twardą ziemię, złoty słyszał dobiegający z niego gwar. Czy mówili o nim? Wykorzystywali okazję, gdy akurat go nie było, by obrobić mu zad? Chociaż nie zależało mu na uznaniu rówieśników, myśląc o tym, przechodziły go ciarki. Nie był zbyt lubiany. Stronił zwykle od kotów i nie robiło mu to większej różnicy, gdy był w samotności lub swoim ciasnym, rodzinnym gronie. Zdarzało się jednak Syczkowej Łapie zastanawiać – co, gdyby nie był inny? Czy była taka szansa, żeby wtopił się w tłum i gadał z innymi uczniami, zawierał przyjaźnie, nie interesował się tym, co dla większości było obrzydliwe, był zwyczajnie ich częścią, nie odludkiem…
Prawie podskoczył, kiedy ktoś pociągnął go za sierść. Kocur odwrócił się w uderzenie serca, aby zobaczyć kocię, jakie memłało w pyszczku jego końcówkę ogona. Zamarł, nie wiedząc co zrobić, przenosząc spojrzenie szeroko otwartych oczu raz z koteczki na jej matkę, jaka jednak skupiała się na rozmowie z jej naburmuszoną, inną córką. Po raz kolejny wylądowała przy nim kulka z mchu i zignorował wołanie Gąsiorek o odrzucenie jej zabawki. Popchnął ją w stronę ciemnobrązowego kocięcia.
— Hej! — zawołała, kiedy uderzył w nią mech, ale prędko zaczęła się nią bawić, pozwalając uczniakowi na zabranie nieco obślinionego ogona w inne miejsce. Jej walka z gryzakiem nie trwała jednak długo. Kotka odrzuciła ją w jego stronę, figlarnymi ruchami ciała zapraszając do zabawy. Wyglądała jak maleńki, futrzasty kłębek; jak owieczka, jakiej brakowało harców. W co on się wpakował?
Nie chcąc ściągnąć na siebie gniewu kolejnego kota, tym razem karmicielki i matki koteczki, ani wynieść się na deszcz, z niezręcznym uśmiechem odepchał kulkę. I znowu. I raz jeszcze. I kolejny raz. I tak dalej, nie wydając z siebie żadnego słowa. Kociak jednak zdawał się bawić znakomicie, słodko się śmiejąc. W końcu sam Syczek zaczął się uśmiechać. To nie było wcale takie złe…
— A masz! — ryknęła kotka przed zamachnięciem się i wycelowaniem zabaweczki prosto w nos ucznia. Kocur cofnął się, mówiąc ciche “Ałć”, ale widząc nieco zlęknioną minkę kotki, zaraz dodał cicho:
— Nic mi nie jest!
— Uff, to dobrze! Już się bałam! Fiu… — powiedziała, ocierając z czoła nieistniejącą kropelkę potu. — Wiesz, jak fajnie się z tobą gra? Moja siostra Sałatka jest czasami takim leniem, że nic się nie da z nią zrobić! A Jaskółka rzuca za słabo! Z tobą można się pobawić — miauczała szczęśliwie, na co uczeń odpowiadał jej uśmiechem, bo nie był pewien, co powiedzieć. — O, jestem Iskierka, tak w ogóle!
Wziął głęboki oddech. Musiał się przełamywać, musiał mówić…
— Syczkowa Łapa. Miło mi — wymamrotał do kotki, której wzrok szybko przeniósł się z jego oczu na pierś.
— O ja cię, jakie ładne pióro! To twoje? — wskazała pazurkiem na przedmiot, jaki utknął mu w sierści. Syczek był nieco zaskoczony. Nie zauważył go wcześniej? Wyciągnął piórko i zaczął obracać je w łapkach, przyglądając się mu przez chwilę. Czyżby pustułcze? Nie znał się na nich najlepiej, lecz tak mu się zdawało. Milcząc, wyciągnął łapkę ze znaleziskiem w jej stronę, dopiero po dłuższej chwili zdając sobie sprawę, że powinien coś powiedzieć:
— Proszę, t-to dla ciebie — mruknął. Skoro tak się jej podobało, mógł jej je oddać. Jakby ktoś znalazł jakąś ładną ślimaczą skorupkę, z chęcią by ją przyjął! Nie potrzebował tego, a przynajmniej umili jej dzień.
<Iskierko?>
[1436 słów]
[przyznano 29%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz