jakiś czas temu
Kolejne dni mijały, kolejne księżyce w trudzie myśli i usilnych, desperackich wręcz prób odnalezienia w sobie czegoś, czego potrzebowała, by stanąć w pełni swojej siły. Ciężko było czegoś szukać, jeśli nie wiedziało się nawet, czego się szuka.
Dużo się zmieniało, ale wiele pozostawało również takie samo. Przez te kilka księżyców pracowała bardzo ciężko - zarówno jako wojowniczka, jak i mistrzyni, jak i członkini kultu, jak i siostra, i córka - pełniła każdą rolę, którą przyszło jej pełnić. Dużo myślała o swojej przeszłości. O swoich ofiarach. Ból, który kiedyś był nie do wytrzymania, który powracał jak złe widmo każdej nocy, nawet wtedy, gdy była przekonana, że już dawno pogodziła się z tym, co zrobiła.
Za dnia nie wracała wspomnieniami do mamy i jej przepełnionego bólem spojrzenia, gdy pozostawiła ją samą w ciemnych tunelach. Wszystko wydawało się być tak, jak powinno. Gdy uczyniła ten mały, symboliczny gest szacunku w stronę jej śmierci, zdawało jej się, że tyle wystarczy, żeby odpędzić od siebie złe myśli. To po części było prawdą, bo łzy faktycznie minęły. Pomogło jej to się uspokoić, iść do przodu, zamiast stale walczyć z wyrzutami sumienia. Ale koniec końców to wracało. Każdej nocy. Gdy tylko księżyc witał na niebie, czuła, jak pot rozlewa się po całym jej ciele. Zabijała wiele razy, ale żadne z tych zabójstw nie bolało tak bardzo, jak to, które uczyniła własnej matce. Matce, którą obiecała chronić.
Dopiero czas pomógł jej się oczyścić. Zarówno ten, który minął od jej śmierci, jak i ten, który poświęciła na rozwijanie swojej relacji z siostrą i pomaganie jej w ciężkiej rzeczywistości, przed którą była zmuszona stanąć.
Nie mogła czuć się lepiej, niż wtedy, gdy na moment po prostu siadała przy Szadź i towarzyszyła jej już przez pół dnia. Nie zgadzały się z wieloma rzeczami. To wciąż ją drażniło. Ale koniec końców siostrzana miłość to coś, czego nawet kult ze swoim wstrętem do słabości nie mógł z niej wyrzucić. Czuła się, jakby wreszcie rekompensowała matce ból, który musiała przejść, zarówno ze strony jej ojca, jak i jej samej. To, co jej zrobiła, było dla niej zbyt dużym wstydem, by po prostu o tym zapomnieć.
Teraz nawet nocą te myśli przestały ją dręczyć. Wreszcie mogła poczuć chociaż namiastkę dawnego spokoju. Starczyła jej myśl, że choć nie mogła już cofnąć popełnionych czynów, mogła je wynagrodzić.
Wciąż utrzymywała relacje z Bladym Licem, który jako jedyny potrafił rozmawiać z nią w sposób, w jaki żaden inny wojownik nie byłby w stanie.
I to, co było w tym wszystkim najważniejsze, zrozumiała, czemu chciała poświęcić swoje życie. Dla kogo to wszystko robiła. Dla kultu? Dla jakiegoś obowiązku, który nadano jej z góry wraz z dziedzictwem po założycielu jej rodu? Dla siebie samej? Dla rodziny?
Wracała pamięcią do wczesnego dzieciństwa i do starych marzeń, które nią kierowały jako młodym, ambitnym i naiwnym jeszcze kociakiem. Chciała umocnić kult i klan, chciała wykorzystać swoje atuty, by postawić go na nogi po ostatnich kryzysach. Chciała przydać się dobru jego sprawy. Chciała, by to, co budowano od tylu księżyców, nie upadło przez bezmyślność kolejnych liderów i Wilczaków samych w sobie. I przede wszystkim, chciała wydostać się z cienia osiągnięć swoich przodków. Mrocznej Gwiazdy, po którym na jej nieszczęście nadano jej imię. Ta przeszłość kroczyła jej śladem od najmłodszych księżyców. Zawsze ją to frustrowało; wiecznie porównywano ją do pradziadka, wiecznie patrzono na nią przed jego pryzmat. Chciała udowodnić im wszystkim, że się mylili; że mogła uczynić dużo więcej od niego, że zasługiwała na traktowanie jako oddzielną jednostkę. Bo zasługiwała. Udowodniła to już sobie, musiała tylko udowodnić i im. Chciała, by pewnego dnia ojciec spojrzał na to kocię, którym wzgardził od narodzin, które uważał za słabe i nieużyteczne, i żałował, że je skreślił. Żałował, że zrobił sobie z niego wroga.
To kocię chciało sprawiedliwości. Lodowy Omen dziś wiedziała, że w Klanie Wilka ta do nikogo nie przychodziła sama. Trzeba było ją sobie wywalczyć. I to zamierzała zrobić.
Nikt więcej jej nie skreśli, ani nie spojrzy na nią jak na pionka swoich przodków, jak na kolejną pozostałość po kimś, kogo uważali za lepszego i bardziej godnego zapamiętania niż ona sama. Tego chciała - by jej imię w końcu wybrzmiało. Miała dość bycia traktowaną jak przedmiot. Jak kolejne trofeum w kolekcji.
* * *
Tego ciepłego, letniego wieczora zasypiała spokojnie. Żadnych koszmarów, żadnych powracających obrazów, które utrudniały jej zmrużenie oczu. Kolejna już noc niezmącona żadną niespokojną marą.
Wiedziała, czego chciała. Chciała wielkości. Chciała kontroli nad własnym życiem, chciała pomóc innym zrozumieć, że siła i rozum mogą iść ze sobą w parze i mogłaby wymieniać w nieskończoność. Miała tyle celów, którym poświęciła się niemal w całości. I nie mogła się poddać ze względu na jedną przykrą sytuację. Śmierć matki była okrutna, ale teraz Lód wiedziała, że było to tylko kolejne poświęcenie dla celów, jakie sobie postawiła. Nie było czasu, żeby patrzeć za siebie. Miała przed sobą przyszłość - i mogła albo zatopić się w wyrzutach sumienia i echach przeszłości, albo ruszyć się, wreszcie i zrobić coś dobrego dla klanu. Klanu, który nie był ciepły i wyrozumiały, ale właśnie dlatego uczynił ją silną.
Natura, której w sobie szukała była cały czas przed jej nosem. Wystarczyło tylko skupić się na tym, co było w niej najlepsze i co chciała w sobie rozwijać, a co nigdy nie było jej przeznaczone. Wystarczyło porzucić swoje wyrzuty sumienia związane ze śmiercią matki i zrozumieć, że żeby osiągnąć to, co chciała, potrzebowała zaakceptować wszystkie poświęcenia, do której zmusi ją los. Nie mogła być słaba. Nie mogła pozwalać się osłabiać. Po to tyle przecież trenowała, żeby mieć wiedzę i siłę, by udowodnić sobie i innym dawno zapomniane wartości. Wszystko było łatwiejsze, gdy nakreśliła sobie ścieżkę. Czasem bała się, że przekroczy granice i zrobi coś niezgodnego z własnym kodeksem moralnym, ale w takich chwilach obecność siostry przy jej boku przypominała jej, że Lód, w przeciwieństwie do swoich przodków, wierzyła w honor.
Zmrużyła powieki i po kolejnym dniu pełnym obowiązków odczuła wielką ulgę, gdy zapadła w głęboki sen.
* * *
Tylko kilka księżyców nie widziała tego ciemnego, ponurego szlaku wiodącego przez nienaturalnie gęsty i rozległy las, a czuła się, jakby nie była tu całą wieczność. Obraz rozmył jej się w tym samym momencie, gdy po raz pierwszy uniosła głowę, żeby się rozejrzeć. Zapiekły ją płuca i potrzebowała kilku uderzeń serca, żeby odzyskać krzepę. Powietrze wciąż było tak gęste, jakim je zapamiętała, a może i gorsze. Oddech miała płytki, jakby przebiegła maraton, chociaż właściwie nie ruszyła się ani kroku. Z trudem wciągała przed nozdrza tlen, ale po czasie zdążyła się przyzwyczaić. Nie było tu jej wystarczająco długo, by jej ciało mogło zapomnieć, jakie to było uczucie. Potworne.
Całe to miejsce oblane było chłodną bryzą, ale nie tą przyjemną, którą czuć było na bardziej otwartych terenach, jak blisko Potwornej Przełęczy, gdzie drzewa nie osłaniały przed wiatrem. Ta bryza była nieprzyjemna, niepokojąca. Czuła się, jakby szła przez cmentarzysko pełne duchów i właściwie tak trochę było.
Sama myśl o tym, że spędzi tutaj wieczność przyprawiała ją o mdłości. Nie było szczególnie dużo rzeczy, których bałaby się bardziej niż przeciętnie, z tym jednym wyjątkiem. Już dawno zaakceptowała fakt, że pewnego dnia, po śmierci, trafi tutaj i będzie tu tkwić na całe wieki. Bo musiała. Każdy kultysta był tego świadomy, odkąd tylko złożył przysięgę. Ale to wcale nie sprawiało, że jej obawy malały. Nawet, jeśli nie zamierzała dać się przedwcześnie zabić i nawet, jeśli było przed nią całe życie - kiedyś ta chwila nadejdzie i to niezmiennie ją przerażało.
To było niesprawiedliwe. Fakt, że ona i jej pobratymcy będą tu gnić przez niezliczone księżyce, tylko dlatego, że odrzucili wiarę Gwiezdnych na rzecz własnych zasad.
Klan Gwiazdy był okrutny. Mroczna Puszcza również. Ale powód, dlaczego szanowała to drugie, był prosty: Bezgwiezdni się z tym nie kryli.
Byli szczerzy w swoim okrucieństwie. Bratając się z nimi kot akceptuje ten fakt z pełną świadomością. Wie, na co się pisze i wie, że ci w Mrocznej Puszczy są sprytni, przebiegli i mogą mu pomóc, a mogą go równie dobrze wykorzystać. Gwiezdni jednak osłaniali się płachtą dobroci, życzliwości, sprawiedliwości. Mają się za świętych i dobrych, a w rzeczywistości ich zawiść nie była wcale mniejsza od kotów z Bezgwiezdnej Ziemi. Czy naprawdę miała wierzyć, że wśród Gwiezdnych nie hasali sobie mordercy? Świat nie był czarno-biały, tyle kotów popełniło równie wiele zbrodni, co szlachetnych uczynków. Jakim prawem część z nich może mianować się Gwiezdnymi, a część jest zsyłana na wieczne potępienie? Czy jej ukochana siostra też będzie tu cierpieć, w imię ich głupich zasad, bo została wciągnięta do kultu?
Ciemne duchy jeszcze jednym zapracowały sobie na jej lojalność. Klan Gwiazdy karmił się naiwnością swoich wiernych i wyznaczał swoje własne zasady, którym żywi mieli być bezwzględnie podlegli. Mroczni nigdy nie narzucali swoich reguł. Wszystko zależało od ciebie, od twojego sprytu, od tego, ile sam sobie wywalczyłeś. Żeby bezpiecznie wiązać się z nimi w układy i żeby samemu znaleźć wśród nich miejsce, trzeba było wykazać się sprytem. Nie ślepą ufnością.
Dopiero przewlekła cisza zmusiła ją do przerwania rozmyślań. Nie widziała nigdzie Mrocznej Gwiazdy ani nie słyszała jego głosu. Na treningach ukazywał się zwykle szybko. Ruszyła wzdłuż szlaku, wzdłuż błotnistej gleby, gdzie łapy zapadały się niemal po samo zgięcie. Kolejny powód, by nienawidzić Gwiezdnych.
Nie wiedziała, ile szła, aż nie ujrzała pasm wzgórz obrośniętych gęsto szponiastymi drzewami, które swoimi gałęziami tworzyły sieć jak sklepienie, całkowicie zasłaniając niebo. Może nawet byłoby w tym coś urokliwego, gdyby nie to, że znajdowała się w wielkiej dziurze dla potępionych przez Gwiezdnych wojowników.
— Z każdym dniem coraz ciężej się na to patrzy.
Zobaczyła przed sobą znajomą już sylwetkę, która ledwo wybijała się w powszechnej ciemności.
— Nic dziwnego — pozwoliła sobie na oszczędną odpowiedź. Nie zbliżyła się jeszcze do ducha. Zamiast tego podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem i rzuciło jej się w oczy jedno z tych szponiastych, rozłożystych drzew o odstraszającym wyglądzie, które widoczne było u stóp wzniesienia, na którym przebywali. Z góry widać było jego czubek, ale pozostała sieć drzew pozostawała niedostępna. Nieważne, jak wysoko się wespniesz, nigdy nie spojrzysz w gwiazdy.
Łuna oblewała drzewo chłodną barwą. Przez chwilę zastanawiała się, czy widziała na korze przyschniętą już krew, czy szkarłać odbijająca się od jej powierzchni była tylko kolejną grą światła.
— Skoro tu jestem, to najwyraźniej uznałeś, że wypełniłam swoje zadanie — powiedziała cicho, przypatrując się widokowi, który się przed nią rozciągał. Gdyby tylko ktoś zechciał wysłuchać głosów wszystkich uwięzionych tu dusz. Ale na co ona liczyła? Na sprawiedliwość? Jej nigdy się nie doczeka. — Dużo myślałam i wiem, czemu chcę poświęcić moje życie.
Być może w Klanie Wilka mogło znaleźć się miejsce dla kotów takich jak jej siostra. Być może można było ograniczyć rozlew krwi, nie osłabiając klanu. Czasem jednak poświęcenia były potrzebne i była na nie gotowa. Zabiła już dziesiątki kotów w całym swoim życiu i była gotowa zabić kolejne dziesiątki, gdyby nastąpiła taka potrzeba. Jednak nie każdy musiał cierpieć. Chciała, aby Klan Wilka znów urósł w siłę i robiła wszystko, by ten cel wypełnić. Trenowała wojowników wzorowo, wykonywała każde polecenie, zawsze była, by służyć swojemu klanu i zawsze będzie za niego walczyć. I chciała żyć wystarczająco długo, by zobaczyć, jak się podnosi.
— To dobrze.
Zdziwiła się, że duch nie zadał jej żadnych pytań. Nie wnikał w jej powody, jakby doskonale już je znał. Albo po prostu uznał, że nie musi wiedzieć. To ona musiała.
Nie zamierzała więc rozwijać swojej wypowiedzi, uznając, że to zbędne.
— Jest jeszcze coś — odezwał się kocur. — Powinnaś pogodzić się ze swoim ojcem.
Pazury wbiły jej się delikatnie w ziemię. Zapadła przedłużająca się cisza.
— Jeśli tego właśnie ode mnie oczekujesz, być może wybrałeś niewłaściwego kota — odpowiedziała cicho, spokojnie, a mimo to napięcie było doskonale wyczuwalne.
— Niczego nie oczekuję. To była rada — usłyszała ponury głos w odpowiedzi. — Jeśli jest ktoś, z kim możesz nawiązać sojusz, zawsze to robisz. Nigdy nie wiesz, kiedy przyda ci się czyjeś poparcie lub pomoc. Spodziewałbym się po tobie, że to zrozumiesz. Emocjonalność nie jest twoją cechą. O co chodzi?
To prawda: to było do niej niepodobne, i zdawała sobie z tego sprawę. Zawsze działała taktycznie. W walce, w polowaniu, w nauce, w relacjach z innymi kotami. Całe jej życie to było jedno wielkie planowanie. Mądrze byłoby zaakceptować łapę, którą podał jej ojciec - los był nieprzewidywalny, i lepiej było mieć więcej sojuszników, niż mniej. A jednak, w tym jednym aspekcie to emocje brały nad nią górę i świadoma potencjalnych konsekwencji swojej decyzji, wcale jej nie żałowała.
— Dwa małe kocięta. Widzące każdego dnia ten sam obraz: ojca krzyczącego na mamusię, unoszącego na nią łapę, i to, jak starała się wstrzymać łzy, by nie niepokoić maluchów. Ale ją bolało. I widziałam to. Przytulałam Szadź, gdy płakała, bo nie rozumiała, co się dzieje. Ja też do końca nie rozumiałam. Po prostu ją wspierałam, bo to robi starsza siostra. Skrzywdził moją matkę, skrzywdził mnie i moje rodzeństwo. Dorastałam w przekonaniu, że jestem słabsza. Gorsza. Bo jestem kotką. Nie skinął palcem w moją stronę. Byłam kolejnym bezużytecznym przedmiotem. Ciekawe, czy w ogóle pamiętał moje imię. Nie zasługuje na moją przychylność. Nie zasługuje nawet na moje spojrzenie.
— To ty zabiłaś swoją matkę.
Wiedziała, że chciał po prostu pociągnąć ją za język, żeby wydusiła z siebie to, co leży jej na sumieniu i wyznała mu powody, dla których podjęła taką, a nie inną decyzję. Dlatego to zrobiła. I to najwyraźniej działało, bo z każdym kolejnym słowem coraz bardziej wierzyła we wszystko, co mówiła.
— Bo musiałam. To było najlepsze wyjście. Dla wszystkich. Sam tak mówiłeś. Klan musi wzrastać w siłę, a ona mogła wreszcie odpocząć. Mogłam oszczędzić jej cierpienia, to prawda, ale to był błąd, którego drugi raz już nigdy nie popełnię. On miał wybór. I mimo wszystko wybrał przemoc. Widziałam, co jej robił. Miał swoją szansę. Więcej, niż jedną. Teraz już za późno na odkupienie.
Zrobiła dłuższą przerwę, aż w końcu westchnęła głęboko.
— Tak, to emocjonalne. Ale co ty możesz wiedzieć o emocjach. Zakładam, że nie wiesz, jak to jest patrzeć w oczy komuś, kto skrzywdził kogoś, kogo kochasz.
Cisza po tych słowach ciążyła jeszcze dłużej. Usłyszała tylko głębokie, ponure westchnięcie.
— Wiem. Prawie zrównałem cały klan z ziemią za tego kogoś.
Nic na jej pysku się nie zmieniło, ale mimo to dało się wyczuć drobną zmianę w atmosferze. Najwyraźniej emocje zawsze brały górę nad wszystkim innym. Nawet u tych, którzy zdają się ich nie okazywać - jak ona sama. Nawet, jeśli ukryte, zawsze gdzieś były. I zawsze były powodem cierpienia.
— Więc mnie rozumiesz — odezwała się głucho.
— Rozumiem.
Znów zapadła ciężka cisza. Niemal tak samo ciężka jak powietrze, którym ledwo dało się oddychać. Głos pradziadka znów się odezwał.
— Będziesz musiała działać z nim dla wspólnej sprawy przez całe życie. Mam nadzieję, że jesteś tego świadoma.
— Jestem — odpowiedziała lakonicznie. Jak zwykle, krótko i na temat. Wiedziała, z czym wiązało się jej podejście do relacji z ojcem. I nie chciała go zmieniać. — Jestem także skupiona na celu. Nieważne, jak bardzo nim gardzę, wciąż nie należę do emocjonalnych kotów. Żadna relacja nie zakłóci mojej pracy.
Zauważając gdzieś drobne poruszenie, podniosła wyżej głowę i podeszła bliżej, na skraj wzniesienia, spoglądając w przestrzeń daleko w dole, na drzewo owiane szkarłacią.
— Kult musi wzrastać w siłę. Musi więc składać się z silnych kotów. Wierzę, że się co do ciebie nie mylę. Póki nasza wiara nie upadnie, jest dla nas nadzieja.
Parsknęła cicho, ale nie powiedziała nic więcej. Nie robiła tego dla swoich przodków. Robiła to dla siebie i dla miejsca, które nazywała domem. Zabójstwo matki, wielu samotników składanych później w ofierze, wszystko to nie z życzenia jakiegoś ducha, a z jej własnej troski o dobro czegoś, co pozwoliło jej rozwinąć skrzydła, czegoś, czemu zawdzięcza swoje obecne umiejętności i siłę, nie tylko tą fizyczną, ale przede wszystkim psychiczną, by znieść nawet największy ciężar. Tego się trzymała.
*
Wizja zaczęła się rozmywać, a sen mieszać z jawą. Powoli wracała do rzeczywistości, wcale nie lepszej, niż ta senna. Miło przywitała znów świeże rześkie powietrze i szum kołyszących się na gałęziach liści. Nie musiała się już dusić z każdym oddechem. Mroczna Puszczo... Zatęskniła się za tym pełnym życia lasem, choć to była tylko jedna noc. Naprawdę nie chciałaby tam spędzić wieczności.
Rozprostowała nogi. Bez względu na to, co działo się tam, w ponurym lesie, teraz miała na głowie inne sprawy. Jej własne rozterki to jedno, a drugie jej obowiązki, które zawsze starała się wykonywać nienagannie.
Zdawało się, że Klan Gwiazdy cały czas przesyłał im znaki. Najpierw ta rozmowa z Cisową Łapą, a teraz... Wierzbowa Zatoczka, całkowicie obrócona w proch i popiół. Jej umysł nie mógł odpocząć od nadmiernego analizowania nawet teraz. Za każdym razem, gdy robiło się spokojnie, pojawiały się kolejne problemy, nad którymi trzeba było myśleć. Bo ktoś musiał.
Lód nie należała do szczególnie przesądnych kotów, ale wierzyła w ingerencję przodków w świat materialny. Cokolwiek się zdarzyło, natura tego musiała zostać zbadana. Jeśli to było ostrzeżenie, musieli wziąć się, wreszcie, do pracy. Rekrutować do kultu nowych członków. Na co czekał Błękitna Gwiazda? Miała w sobie mnóstwo cierpliwości, ale nie przepadała za bezczynnością w czasach kryzysu. Jeśli teraz nie zaczną dmuchać na zimne, kto wie, co mogłoby się stać. Klan Wilka osłabł dużo od czasów śmierci Szakalej Gwiazdy, a teraz tereny w znaczeniu dosłownym płonęły na ich oczach. Nie mogli czekać na cud. Bezgwiezdna Ziemia nie słynęła z cudów.
Zamrugała, pozwalając, by oczy przywykły jej do światła. Promienie słońca rozświetlały las w złocistych barwach, przemykając przez szpary między gałęziami sosen i świerków.
Poranny patrol wyruszył już z obozu. Miała trochę czasu przed treningiem wojowników. Położyła się w cieniu, w gęstej trawie, z wysoko wysuniętą głową, lustrując dokładnie otoczenie.
Pokładała nadzieję w kotce, która dołączyła nie tak dawno temu do klanu. Uczestniczyła w patrolu, który ją odnalazł: miała trudny temperament i nie wiedziała, kiedy się powstrzymać, ale oprócz tego wydawała się silna. Lód zamierzała wybadać grunt w kwestii tego, czy mogli widzieć w niej potencjalną przyszłą kultystkę. Co prawda jej niepoprawne poczucie humoru i brak jakiegokolwiek wyczucia taktu ją - jako osobę pełną szacunku, wychowaną w miejscu, gdzie ten stał na czele wszelkich wartości - odpychały. Ceniła sobie respekt, a sama należała do osób skupionych ściśle na swoich obowiązkach i celach, wiecznie zajętych analizowaniem wszystkiego wokół, by zaprzątać sobie głowę wygłupami. Wciąż pamiętała jeden z tych dni, które spędziła praktycznie cały czas u jej boku.
*
retrospekcja
Tamtego dnia niebo było zasnute chmurami jak pajęcza sieć, nie dopuszczając do nich światła słonecznego. Wszystko wyglądało ponuro i szarawo. nawet odgłosy leśnych zwierząt przycichły. One najwyraźniej też nie były zbyt chętne do wyściubiania nosów ze swoich kryjówek. Leśne poszycie w burych barwach wyglądało przygnębiająco.
Mistrzyni czuła wówczas pod swoimi łapami dotyk wilgotnej gleby, zmiękczonej od regularnych opadów deszczu. Zbliżała się pora nowych liści, a jej przedsmak wyczuwalny był w powietrzu, w przyrodzie, nawet w zapachu lasu.
W czasie, gdy inne drzewa umierały, czekając cały sezon, by odrodzić się na nowo, wiekopomna iglasta zbroja wilczackich terenów pozostawała nietknięta przez wszystkie cztery sezony. Zapach igieł roznosił się tu niezależnie od pory. To tym drzewom zawdzięczali dobre strategiczne położenie - to dzięki ich osłonie ich obóz był ciężki do wykrycia dla kotów spoza klanu, których orientacja w gęstym lesie znacznie się obniża. Mieli wszystko, co potrzebowali, by rosnąć w siłę, a jakimś cudem wciąż pozwalali sobie stać w miejscu.
Idąc skrajem lasu, po swojej lewej stronie miała czystą wodę jeziora. Chłodna bryza zza wody oblewała ją delikatnie, mierzwiąc futro na karku. Przymknęła oczy, wsłuchując się w szum wody i zapach wilgotnej gleby.
— Tą wyspę po przeciwległej stronie nazywamy Wierzbową Zatoczką — odezwała się, po raz pierwszy po długim spacerze w niemalże całkowitym milczeniu. — Tu wojownicy chadzają w przerwach między obowiązkami, by się zrelaksować.
Potężnie zbudowana samotniczka, którą przyjęli do siebie nie tak dawno temu, zmrużywszy oczy, przyjrzała się temu miejscu. W jej oczach nie błyszczała jednak żadna iskierka zainteresowania. Odkąd wyruszyły, wyglądała na znudzoną.
— Wygląda na to, że jesteście całkiem dobrze zorganizowani. Inne klany też tak wyglądają?
— Zależy, co masz na myśli — rzuciła krótko, przyglądając się wyspie. Jej zdystansowana postawa ciała wyraźnie mówiła, że nie była zadowolona z podejścia samotniczki. Nie przykładała uwagi do szczegółów, a zadawała niepotrzebne pytania.
— Wiesz. Mordują samotników na oczach ich partnerów, urządzają dziwne przymusowe treningi i zachowują się tak, jakby przygotowywały się do wojny?
— Nie. To nasza rzecz — odparła. Sądząc po spojrzeniu dużej kocicy, liczyła na jakieś rozwinięcie, ale Lód jasno dała do zrozumienia, że nie miała nic więcej do powiedzenia.
— Czyli miałam niesamowite szczęście albo niewyobrażalnego pecha — rzuciła szorstko bura i strzepnęła ogonem. Jej kocięta zostały w obozie, pilnowane przez Kukułcze Gniazdo na czas ich małego zapoznawczego spaceru, ale mistrzyni zastanawiała się, czy pozostawienie jej w obozie nie byłoby przypadkiem lepszym pomysłem.
— Masz u nas dług — przypomniała jej Lodowy Omen. — Mogłabyś go częściowo spłacić, dając mi lepiej ciebie poznać.
Chciała wybadać grunt. Kult potrzebował nowych członków, zaufanych członków. Może gdyby przekazała ciotce lub Błękitnej Gwieździe, czego dowiedziała się od nowej członkini ich klanu, rozważyliby przyjęcie jej w swoje szeregi lub wręcz przeciwnie.
Jednak duża kocica tylko parsknęła swoim niskim głosem, kręcąc głową.
— Nie jestem głupia. Wystarczy, że dopuszczam wasze koty do moich dzieci i pozwalam im na prawienie im tych waszych kazań. Powiem ci wszystko, co chcesz wiedzieć, jeśli ty też powiesz mi coś o sobie. Może zrobimy sobie taką małą... zabawę? Nudzi mnie to chodzenie w kółko po lesie. To będzie przynajmniej ciekawe.
— Powinnaś wyuczyć się terenów Klanu Wilka — odparła chłodno mistrzyni i poderwała się do ponownego spaceru, odrywając wreszcie wzrok od zamglonej wyspy. — To podstawowa wiedza. A orientacja w terenie to podstawowa umiejętność.
— Więc niczego się nie dowiesz — Puszcza wzruszyła ramionami, ruszając tuż za nią. Z łatwością dorównała jej kroku. Przez swoje wielkie gabaryty stawiała również duże kroki.
Lód westchnęła głęboko. Nie miała ochoty na zabawy. Przyszła tu po to, żeby się czegoś dowiedzieć. Uznała jednak, że te informacje są dużo cenniejsze od jej chwilowej udręki. Pora było po raz kolejny włożyć maskę.
— To mów.
— Wreszcie się doczekałam — zaśmiała się cicho, wypuszczając powietrze nosem. — Każda z nas powie dwa zdania na swój temat. Jedno musi być prawdą, a drugie kłamstwem. Jeśli druga strona poprawnie wskaże nieprawdę, ma prawo zadać jedno pytanie.
— Hm. Kiedy ostatnio sprawdzałam, wyszłam już ze żłobka — mruknęła pod nosem Lodowy Omen. — Zatem ty zacznij.
— Gdy byłam mała zabiłam dorosłego kota — powiedziała, po czym zrobiła krótką przerwę na złapanie oddechu. — Miałam dwóch synów zanim dołączyłam do Klanu Wilka.
— Zabicie dorosłego kota nie należy do najprostszych wyzwań — przyznała mistrzyni. Błękitne oczy tak wnikliwie wpatrywały się przed siebie, jakby w otaczającym je borze było coś interesującego. — Ale nie wierzę, że miałaś potomstwo, zanim cię znaleźliśmy. Wciąż jesteś młoda i najwyraźniej nie przepadasz za zobowiązaniami. Zdecydowałaś się na kocięta, gdy byłaś już pewna, że twoje życie jest wystarczająco stabilne, by i im zapewnić przetrwanie.
— Żadne ze zdań nie było do końca prawdziwe — rzekła nagle Puszcza, a gdy Lód uniosła brew, spoglądając na nią piorunującym spojrzeniem, szybko dokończyła myśl. — To znaczy, zabiłam dorosłego kota, ale nie własnoręcznie. Był stary i poraniony, szwankował mu zmysł węchu, więc naprowadziłam go na lisią norę. Chciał okraść mnie i moją rodzinę z jedzenia. Jakie jest twoje pytanie?
— Nie mam pewności, czy odpowiesz szczerze — zauważyła czarno-biała kotka. — Ale ciekawi mnie, co sądzisz o naszej klanowej kulturze. O naszej wierze. Czy różni się od twojej?
Dawna samotniczka zagrzmiała krótkim śmiechem, stawiając kolejne ciężkie kroki.
— Czy się różni? Tak — odrzekła. — Jesteście bandą dzikich leśnych wojowników wierzących w gwiazdki z nieba, przepowiednie i wszystkie te inne dziwne rzeczy. Moi rodzice nie wierzyli w nic. Byliśmy przekonani, że po śmierci nasze ciała pochłonie ziemia. Odbierze to, z czego nas stworzyła. To naturalna kolej rzeczy — wyjaśniła. — Ale nigdy nie wierzyłam w przypadki. Jeśli dacie mi powód, żebym mogła być wam wierna, poza długiem, jaki mam wobec was, to będę.
Lód nie pokazała po sobie, że te słowa ją zainteresowały.
— Wiesz, Puszczo, nasza wiara opiera się na bardzo prostych zasadach — odparła cicho i spokojnie. — Dobro i zło. Klan Gwiazdy i Mroczna Puszcza. Wiele kotów głęboko wierzy w świętość wielkich wojowników, którzy po dziś dzień tworzą gwiazdozbiory na nocnym nieboskłonie. Ja nigdy w to nie wierzyłam. Wydawało mi się zbyt banalne — przyznała. I chociaż mówiła to tylko po to, by wyciągnąć z towarzyszki więcej informacji, to było w tych słowach wiele szczerości. — Na jakich zasadach wszechświat uznaje, że kot zasługuje na potępienie lub na wieczne szczęście? Nigdy nie pojmiemy, gdzie kończy się dobro, a gdzie zaczyna zło.
Puszcza wydawała się szczerze zaskoczona.
— Nie musiałaś nic o sobie mówić.
— Nie. Ale uznałam, że zasługujesz na odrobinę szczerości — odparła Lód. — Odważę się przy tobie powiedzieć: Myślę, że niemożliwym jest, by koty, które osiągnęły wieczne szczęście i dostatek, których oczy widzą więcej, niż oczy żywych kiedykolwiek dostrzegły, które są po dziś wspominane, mogły nie zatracić się w całej tej chwale. Zaczną czuć się lepsi, świadomie czy nie. Według mnie wśród nich także jest wiele kotów o wątpliwej moralności. Czy złych? Nie wiem, ale z pewnością takich, które mają swoje winy.
Puszcza strzepnęła ogonem. Wydała z siebie przedłużone mruknięcie, jakby zastanawiała się nad jej słowami.
— Wiele kotów tak myśli?
— Starzy zawsze pozostają przywiązani do tradycji. Młodzi zadają sobie pytania — odparła mistrzyni, wędrując wzrokiem po iglastym lesie. — A z pytaniami przychodzą wątpliwości. To normalny proces. Żeby się rozwijać, musimy się zmieniać.
Nie powiedziała jej o wierze w Mroczną Puszczę, ale powiedziała jej wystarczająco, by rozbudzić jej ciekawość.
— Twoje słowa przekonują mnie bardziej niż starcze bajania o dobrze i złu. Jest w tym chyba trochę prawdy, że jeśli zaświaty istnieją, to nie pozostało w nich wiele dobrych kotów.
— Nasi przodkowie chcieli, by służyć zmarłym wojownikom — tymi słowami Lód zwieńczyła rozmowę o wierze. — My postanowiliśmy służyć tym, którzy żyją.
I to była prawda. Duchy z Mrocznej Puszczy były przebiegłe i mądre. Niebezpieczne. Ale współpraca ich, kultystów, z nimi, nie opierała się na zaufaniu. Opierała się na wspólnym celu. Każdy chciał jakoś zyskać. Żyjący, umarli. Tylko głupi wychodzili stratni. Klan Gwiazdy nie dawał nic w zamian. Chciał być szanowany, wychwalany. Ale to nie zmarli powinni upominać się o pełnienie im służby. Nie służyła Klanowi Gwiazdy. Nie służyła Mrocznej Puszczy. Służyła sobie i żywym, którzy pragną siły.
— Głębokie słowa. Chyba nie jesteście takimi głupcami, za jakich was wzięłam.
Lód wzruszyła ramionami.
— W większości.
— Czas na ciebie. Powiedz mi dwa zdania — powiedziała w końcu Puszcza. Przeskoczyła przez drobny leśny korzeń, który zagrodził jej drogę.
Mistrzyni zastanowiła się. Nie chciała zdradzać jej zbyt wiele.
— W rodzinnym życiu zostałam przekreślona od momentu urodzenia — podzieliła się pierwszym zdaniem. — Albo... byłam złotym dzieckiem.
— Ty? Rodzinny wyrzutek? — prychnęła Puszcza. — Ciężko mi to sobie wyobrazić. Wydaje się, że jesteś tu całkiem poważana. Zostałaś doceniona rangą mistrzyni. Stoisz na czele wojowników. Ale coś mi mówi w twoim spojrzeniu, że twoje zasługi nie zawsze były dostrzegane.
— Spojrzenie to za mało, by wydać osąd — odparła Lód, zachowując stoicki spokój.
— Nie zaprzeczyłaś.
— Możesz interpretować moje słowa, jak chcesz. Ale co faktycznie naprowadziło cię do takiej myśli?
— Poznałam twojego ojca. Poznałam wielu Wilczaków. Jesteście zamknięci i przywiązani do tradycji. Wielu z was uważa kotki za słabsze. Widzę, jak patrzysz na swoją siostrę. "Dlaczego nie możesz być silniejsza?". Do teraz nie wiem, czy chcesz ją chronić, czy pogardzasz ją za bycie obrazem tego, kim ty nie chciałaś być. Ale nie o to chcę spytać.
— Zadaj więc pytanie.
Zatrzymała się. Bursztynowe oczy wlepiły w nią uważne spojrzenie.
— Czy... lubisz kotki? — nagle przyćmiewająca pewność siebie zmieniła się w powagę.
Lód nigdy nie okazywała wiele emocji, ale w tym konkretnym przypadku pytanie było na tyle kuriozalne i niespodziewane, że omal nie parsknęłaby śmiechem.
— Stoisz przed obliczem szansy, by dowiedzieć się o mnie czegoś, czego być może w innych okolicznościach nigdy byś się nie dowiedziała. Mogłabyś zapytać o wszystko: O moją przeszłość, o moje poglądy, o ciężary, jakie noszę na swoich plecach — głos miała teraz uniesiony i chłodny. Tak samo mówiła, gdy zdawała przywódcy sprawozdanie z treningów wojowników czy gdy wydawała im polecenia. — Tymczasem pytasz mnie o banalne uczucie, jakim jest miłość.
Puszcza jednak milczała, więc Lód westchnęła głęboko, kręcąc głową.
— Nie. Nie myślę o miłości. Mam swoje obowiązki i cele. Klan Wilka potrzebuje wojowników, by wzrastać w siłę. Nie zajmuję się czymś tak trywialnym, gdy mam przed sobą cały świat do poznania i odkrycia. Jeśli szukasz u mnie uczucia, mówię ci od razu - nie znajdziesz go. Zrób sobie przysługę, Puszczo, i znajdź sobie kogoś, kto obdarzy cię takim samym ciepłem, jak ty jego. Przywiązanie do mnie sprawi ci tylko ból.
— Cóż. Jeszcze nie dostałam od nikogo kosza.
Przyjęła to zaskakująco spokojnie.
— Więc możesz uznać to za trening przed przyszłymi wyznaniami miłości. Może się zdarzyć, że nawet i tobie ktoś odmówi — ucięła mistrzyni i przyśpieszyła kroku. — Wracajmy do obozu.
A gdy były już prawie na miejscu, Puszcza znowu się odezwała:
— Jeśli twoje serce jest zatwardziałe, to co w takim razie robisz w życiu? — spytała.
— Jest wiele rzeczy do roboty oprócz szeptania sobie miłych słówek przy kwiatkach i świeżych myszach. Ja się nie nudzę. Możesz przestać zadawać pytania.
— Im więcej się o tobie dowiaduję, tym bardziej cię nie rozumiem — wyznała w końcu była samotniczka. — Choć chciałabym zrozumieć.
I zniknęła jej z oczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz