- Jałowcowy Świcie!!! - usłyszał głos jakiegoś młodego kota. Następnie szturchnięcie w bok. Skulił się jeszcze bardziej, na co odpowiedziało mu sfrustrowane westchnięcie.
- Dziki Gonie, dopiero co nastał dzień… - mruknął wtulając się w mech.
- Słońce jest już wysoko! - prychnął tamten.- Miałeś iść na polowanie ze mną i zabrać Pszczelą Łapę.
- Wyluzuj, już idę - miauknął rozwierając pysk w głębokim ziewnięciu. Młodszy tylko warknął na pożegnanie wychodząc. Co on taki nerwowy - pomyślał. - Niech chwilę poczeka. Delikatnie wstał z posłania. Nie miał ochoty na wyjście z obozu. Po co? Nie było w tym żadnego sensu, było tak wiele innych kotów. Storczykowa Łodyga, Mniszkowy Kwiat, Szemrzące Szuwary, Kozi Skok, Rzeczny Nurt… Każdy mógł to za niego zrobić. Ale nie mógł sobie ot tak pominąć możliwości pomocy klanu. Problemem był jeszcze fakt, z jakim problemem się mierzyli. Przyzwyczajono się już do tego, że nie można było polować na króliki. Roznosiły one niebezpieczną chorobę. Właśnie głównym pokarmem Klanu Burzy były zajęczaki. Niestety, trochę głodowali, lecz teraz, w Porze Nagich Drzew, sprawa stawała się bardziej poważna. Zwierząt było coraz mniej, a potrzebowali jedzenia. Może jednak powinien iść teraz na to polowanie…
Spojrzał ciężkim wzrokiem na inne koty. Szuranie, odgłosy rozmów. Wszyscy szczęśliwi o tyle o ile można było się spodziewać. Nerwowe piski kociąt bawiących się razem w żłobku. Takie sceny widział już od… Właśnie, od jak dawna tu jest? Zresztą, to nie było ważne. Nigdy nie przejął się tym, jak radośni zdają się być członkowie klanu nawet w niedoli. Każdy cieszył się obecnością drugiej istoty. A on? A on niezbyt. Chciał być blisko rodziny, lecz nie mógł się na tyle poświęcić, by uciec do Dwunożnych. Urodził się tam, nie chciał wracać. Obiecał chronić te koty za cenę życia, przecież nawet strwożony nie powinien tam się przywałęsywać. Niebezpieczeństwo było na każdym kroku. Nawet w pozornie bezpiecznym domostwie.
Odliczając niezbyt ciekawe tematy do rozmyślań, które zaczęły snuć mu się w myślach, poczuł ból w gardle. Obiecał sobie pójść potem do Jeżowej Ścieżki. Da mu jakieś zioła, następnie pójdzie na to polowanie. Chyba, że nie zdąży. Wtedy miałby problem, wieelki problem. Kto normalny spóźnia się bo tak? Bezsens… Po prostu bezsens. On sam nigdy nie przyszedł później niż miał. Zawsze stawiał się jako pierwszy, z dumnie wypiętą piersią kroczył do przodu, gdy szedł razem z innymi kotami w patrolu.
Powoli zbliżył się do legowiska medyka. Ziewnął przeciągle jak tylko zjawił się obok wejścia, lecz przerwał mu wrzask dochodzący z miejsca, gdzie przebywała starszyzna. Orzechowe Futro, który jak już się dowiedzieli jakiś czas temu, zachorował, był tam sam, więc nie trzeba było go jakoś odseparować od innych. Na razie wykazywał tylko światłowstręt oraz wodowstręt. Nie wykazywał większej agresji czy napadów… Zachowywał się spokojnie. Co mogło się teraz stać? Sam jakoś nie wiedział, dlatego zbliżył się do źródła tych dźwięków. Inni członkowie klanu także to zauważyli, więc każdy teraz z niepokojem wpatrywał się w wejście do legowiska starszych. Wszedł powoli do środka, zobaczyć co się dzieje, czy może płowy nie potrzebuje pomocy. Może znowu złapały go skurcze? Niestety był to jeden z objawów choroby. Zawsze zawoła medyka, na coś się przyda…
- Nie wchodź. - od progu usłyszał zmęczony głos starszego. Cały się trząsł, oczy wbijał w nicość. To co widział przed sobą, było zaledwie cieniem wesołego kocura. Wydawał się… Inny. Nawet jeżeli pamiętał go jak był młodszy, teraz zmienił się bardzo. A ta plaga niesiona przez króliki wyniszczyła jego całego.
- Co się dzieje? - spytał delikatnie mrużąc ślepia. Nie widział go aż tak dokładnie, gdyż point był w cieniu. Odpowiedziała mu cisza. Potem ciche stęknięcie. Następnie sam nie potrafił określić co. Wyszedł szybko na dwór, wzrokiem łapiąc pierwszego lepszego kota.
- Coś jest nie tak z Orzechowym Futrem. - miauknął do Muszego Lotu. Tamta podniosła jedną brew, po czym tylko spytała.
- Hm?
- No jeszcze bardziej dziwnie się zachowuje.
- Mam kogoś zawołać?
- Nie wiem, chyba tak…
- To czegoś ode mnie oczekujesz czy co?
- Po prostu znajdź kogoś kto ogarnie sprawę, okej? - mruknął, po czym pobiegł w stronę legowiska wojowników. Nie chciał dalej drążyć sprawy. Czarno-biała była natrętna. Niby mógł zrozumieć chęć dowiedzenia się czegoś ważnego… Akurat ona zazwyczaj po prostu zajmowała komuś czas, by tylko trochę zirytować. Jej było wszędzie dużo. Lubiła rozmawiać, lecz z tego co wiedział od innych, potrafiła dopytywać się w nieskończoność. Nawet o rzeczy, które nie powinny ją obchodzić.
Po tej całej sytuacji, miał nadzieję na jeszcze chwilę na przejrzenie stanu stosunku zwierzyny. Podszedł, a tam ziało pustką. Może rano coś tu było, ale najwyraźniej teraz już nie. Z paniką rozejrzał się zobaczyć, gdzie podziała się jego uczennica z wojownikiem. Przecież MUSIAŁ iść jednak na to polowanie. Zabraknie dla innych członków Klanu! Każdy osobnik potrzebował pożywienia… Jak mógł zaniedbać aż tak ważną czynność?
- Jałowcowy Świcie? Oni już wyruszyli. Spóźniłeś się. - usłyszał za sobą czyjś głos. Odwrócił nerwowo głowę, by stanąć pysk w pysk z zastępczynią. Chabrowa Bryza dość chyba zdenerwowana na owego wojownika, smagnęła ciemnoszarym ogonem po podłożu.
- Przepraszam… - jęknął.
- Możesz wyruszyć wraz z patrolem. - Na te słowa arlekin uśmiechnął się w duchu. Lubił patrole bardziej od polowań, bo na nich można było porozmawiać. - Potem jednak widzę cię na treningu z Pszczelą Łapą! - dodała dobitnie. Kiwnął głową.
- Oczywiście Chabrowa Bryzo. Jeszcze raz przepraszam - powiedział ze skruchą. Ruszył powoli do miejsca, gdzie siedziała już trójka kotów wybranych, by obejść dany obszar terenu i poprawić oznaczenia zapachowe. Zauważył wśród nich Byczą Szarżę, Krowi Ogon oraz Szeleszczący Zagajnik. Przywitał się z młodszymi od niego wojownikami. Taki… Dość dziwny skład mu się trafił. A najbardziej mógł tu wskazać potomstwo zastępczyni. Pierwsze dwa wymienione koty, przekomarzały się z jemu bliżej nie wiadomego powodu, a buras siedział, czekając chyba tylko na przyjście Jałowca. Wzruszył ramionami. Najwyraźniej to było zaplanowane. Przynajmniej na to się nie spóźnił. Byczą Szarża dał znak ogonem, by wyruszyli z obozu, szczeknął coś jeszcze do siostry, która odwarknęła mu pewnie coś równie "ładnego", po czym skierowali się w stronę granicy z Klanem Nocy. Wymienił spojrzenie pełne politowania z Szeleszczącym Zagajnikiem. Oni chyba się tak szybko nie pogodzą…
***
Całe szczęście, wyprawa dobiegła końca. Odnowili zapach na granicy, by żaden z tych rybojadów nie przekroczył jej bez wcześniejszego ostrzeżenia. Rodzeństwo przestało, jednak po opuszczeniu tamtych terytoriów, zaczęli robić rozkminę, jakich biedronek jest więcej. Siedmiokropek czy tych żółtych.
- Jestem pewna, że z siedmioma plamkami są bardziej popularne. To oczywiste! - miauczała Krowi Ogon.
- A moim zdaniem te drugie - odpowiadał jej brat.
- W ogóle po co o tym myślicie? - mruknął zmęczony. Nigdy się tak nie zachowywali. A syn Tańczącej Zorzy, będący teraz trochę z tyłu, chyba sam nie wiedział czy coś powiedzieć czarno-białemu. Pewnie przez szacunek, bo był mentorem jego brata. Powinien i tak coś powiedzieć, bo to zaczynało być męczące.
- Założyliśmy się, lisie łajno. - Bycza Szarża zdawał się nie być zniesmaczony tym, że Jałowcowy Świt już miał w oczach iskierki złości. A denerwował się bardzo rzadko.
- A o co? - wycedził przez zaciśnięte zęby.
- O porcję zwierzyny - odparła Krowi Ogon.
- Nie powinniście. Każdy musi dostać tyle ile ma. A jeżeli tak wam zależy na tym, to proszę, zapolujcie jak już karmicielki i starszyzna nie będą głodni. Może coś znajdziecie.
- Prawda - dorzucił Szeleszczący Zagajnik.
- No i po sprawie, czy możemy w CISZY dojść do obozu? Bo uszy mi odpadną - warknął. Młodsze koty przestały rozmawiać tak głośno, ledwie szeptem. Tak było dobrze. Nie było co się spierać o takie… Mało ważne sprawy. A jeszcze oddawanie sobie od tak jedzenia… Rozumiał czynienie tego w dobrych intencjach, ale głód dla jednego kota by drugi mógł być syty? Straszne głupstwo.
Po jakimś czasie dotarli na miejsce. Niby spodziewał się tego, że od razu będzie musiał iść na trening, ale nie, że DOKŁADNIE od razu. Pszczela Łapa siedziała tuż przy wejściu do obozu. Obok niej był Dziki Gon. Dopiero co wrócili z polowania, bo jego uczennica miała w pysku drozda, którego położyła jak tylko się zbliżył. Rudy wojownik siedział tam tylko po to, by chyba wytknąć mu jego nieobecność.
-Sami musieliśmy iść na polowanie. - Dziko pręgowany zmrużył oczy w szparki.
- No cóż - odparł. - Chodźmy już - dodał do córki Trzciny. Młoda kotka skinęła głową i ruszyła za nim. Z tyłu słyszał prychnięcie Dzikiego Gona, który chwycił zdobycz Pszczelej Łapy, by zanieść ją na stos zwierzyny. Z westchnieniem wrócił na wrzosowiska. Nie wiedział czy zrobił to ze zmęczenia, czy z ulgi. Chyba oba na raz. Czuł się… Średnio. Tak dobrze oraz źle. To nie najgorszy stan…
***
- Zawsze musisz myśleć co robisz! - miauknął demonstrując pewien ruch bitewny. Polegał on na przyczajeniu się i w odpowiednim momencie skoczeniu na kark przeciwnika. Jeżeli on cię pociągnie, trzeba spróbować się przytoczyć tak, by znaleźć się u góry, a wróg pod spodem. Tak więc całe popołudnie spędzili na tą taktykę. On sam pamiętał walkę treningową z Miodowym Obłokiem. Ciekawe czy kiedyś to powtórzą. Teraz raczej nie, aktualnie wychowywała kocięta, a nie chciał jej nic zrobić. Minusem było to, że raczej reakcja Mokrej Gwiazdy nie byłaby zbyt fajna. Wlepiłby im jakieś kary. A oni, już średni wojownicy, raczej nie powinni takich rzeczy robić. No cóż, to musiało poczekać na do godną chwilę.
Tymczasem kotka skoczyła z powrotem na niego. Wykorzystała chwilę niepewności kocura, łapy odbyły jej się od podłoża, po czym złapała się delikatnie pazurami za jego luźną skórę na karku. Powstrzymał się od wrzasku, ale tak jak przystało, próbował przewrócić się na plecy. Wylądowali z łoskotem. Minął moment, a ruda stała nad nim z triumfiem w oczach.
- Brawo. Możemy wracać. - mrugnął widząc, jak tamta w spokoju zaczęła się myć z kurzu. Najwyraźniej chciała na tym spędzić raczej cały wieczór, bo po rozporządzeniu Jałowcowego Świtu, prychnęła lekceważąco u ruszyła przodem. Szedł tuż za nią, jakoś nie mogąc wycisnąć z siebie chęci zganienia nieposłusznej uczennicy. On chciał jednak tylko iść spać. W spokoju. W ciszy. W radości, że męczący dzień właśnie się skończył. Nawet słońce na to czekało, by zniknąć za horyzontem. Słyszał kiedyś bajkę o powstaniu księżyca i słońca. Chyba nawet chciał ją opowiedzieć córce… Sam już nie pamiętał. Niestety, to było… Dość dawno temu. Teraz była teraźniejszość. Tak serio, kiedy jest teraźniejszość? Jak to się liczy? Bo z najmniejszym drgnięciem ciała, już czas leciał, więc gdzie dokładnie jest teraz? Gdyby narysować linię i przydzielić na pół, to teraźniejszością byłaby ta kreska. Lecz ile ona trwa? Znalazł chyba odpowiedni temat do następnych rozmyślań. A może by… Nie, nie, powinien się skupić na drodze. Tak. Na drodze. Już byli niedaleko obozu. Pokonali dzieląc ich odległość skokami, tuż przy wejściu wyprzedził Pszczelą Łapę ku jej niezadowoleniu. Powitały ich smutne wieści.
- Jałowcowy Świcie! - ktoś zawołał go z drugiego końca obozu. Podbiegł do siostry Jeżowej Ścieżki, Rzecznego Nurtu. Niebieska kotka smutno wlepiała wzrok w legowisku starszych.
- Dobry wieczór Rzeczny Nurcie. - Skinął głową, w myślach popędzając kotkę. "Chcę iść spać!" krzyczał w duchu, już wykończony do cna.
- Orzechowe Futro nie żyje.
- Och… - zwiesił głowę. Zasmuciła go ta wieść. Trudno było pogodzić się ze stratą członka klanu. - Przepraszam, że przerwę, czy Jeżyk jest… Em… Ten… Czy mógłbym go odwiedzić? Potrzebuję czegoś na gardło ale nie wiem czy mu będę przeszkadzać.
- Znajdzie chwilkę na pewno. - Kotka smagnęła ogonem podłoże. Podziękował jej i co sił w nogach popędził po coś na ból. Musiał działać szybko. Nie chciał paść plackiem tuż przy wejściu. A łapy odmawiały mu już posłuszeństwa. Wszedł do środka, gdzie uderzył go nagły aromat ziół. Pośrodku czekoladowy sortował jakieś rośliny. Kojarzył tylko jedną. Niegdyś pomagał w zbieraniu ziół, obecnie brak mu było czasu.
- Jeżowa Ścieżko? Mogę szybko coś na gardło?
- Już, już - odpowiedział mu tylko zapracowany medyk, podsuwając mu coś. - Zjedz i poczujesz się na następny dzień lepiej.
- Dziękuję! - krzyknął wychodząc. Przeżył to coś. Całe szczęście nie było aż tak ohydne. Dało się zjeść. Następny przystanek - legowisko. Wszedł do środka, skulił na posłaniu. W końcu było mu dobrze. Całkowicie dobrze.
***
Obudziło go… Nieznane uczucie. Tak jakby coś po nim chodziło. Pewnie tylko sobie wyobrażał. Zamknął jeszcze szczelniej oczy. Dalej to coś. Dlatego otworzył ślepia, by po pobudce stanąć pysk w pysk z jakimś robalem.
- AAAA AAAA! - wrzasnął na widok chrząszcza wielkości… Sam nie wiedział czego. Chichot z lewej przyciągnął jego uwagę. Szybko odwrócił głowę, by zobaczyć Byczą Szarżę. Zachciało mu się żarcików?! Wpatrywał się zagniewanym spojrzeniem w kocura. Tamten tylko uśmiechnął się szczęśliwy. Była już prawie noc! A poza tym powinien uszanować innych. Cóż, to był TEN dzieciak Chabrowej Bryzy. Takie sprawy to jego specjalność.
- Gdybyś widział swoją minę. - Zaśmiał się tamten nie mogąc powstrzymać się chyba od tych słów. Warknął znacząco.
- Spać tu nie można! - zasyczał zdenerwowany.
- Można, tylko nowego towarzysza ci przyniosłem. Patrz, pan Skorupka do twoich usług.
- Dzięki, znajdę sobie lepszego.
Po tych słowach wybiegł najpierw z legowiska wojowników, potem z całego obozu. Dopiero na wrzosowiskach, które w spokoju falowały na wietrze, czuł się bezpieczny. Księżyc oświetlał wszystko co widział przed sobą. Tak samo jak ledwie widoczną na tle ciemnego nieba sylwetkę. Uważając by nie stanąć na żadnej gałązce, powoli przesuwał się w stronę osobnika. Pokonał dość długi dystans w krótką chwilę, gdy stanął tuż przy kocie. Miał już skoczyć, gdy rozpoznał Zwęglone Futro.
- Hej! - miauknął na przywitanie. Niestety, jego nagłe pojawienie się przestraszyło drugiego kocura. Czarny nagle od skoczył i szybko stanął w gotowości bojowej. Jednak widząc przed sobą tylko uśmiechniętego biało-brązowego, przestał jeżyć futro. Z powrotem usiadł na ziemi, gapiąc się w biały, niepełny okrąg na niebie.
- Co robisz… W nocy… Tutaj? - spytał dołączając do obserwacji Srebrnej Skóry.
- Lubię oglądać niebo - odpowiedział tamten, jednak Jałowcowy Świt zauważył, że tamten ma mokre futro na klatce piersiowej. Jakby płakał. Wolał jednak zostawić to bez komentarza.
- Wszystko dobrze?
- Tak.
- Skoro tak uważasz… - przerwał po chwili. - Wiesz, znam dużo kotów które po prostu lubią jak się z nimi spędza czas więc się zapytałem… Tak jakby cioci.
Znowu zapadła między nimi niezręczna cisza. Nie potrafił inaczej wskórać.
- Jestem trochę smutny. - niepewnie zaczął tamten. Arlekin kiwnął głową widząc wahanie Zwęglonego Futra. - Zbyt często przypominam sobie o przeszłości. Ale jest okej.
- Wiesz, ze mną zawsze możesz porozmawiać - dorzucił Jałowcowy Świt. Młodszy nieśmiało kiwnął głową. Cieszył się, że może pomoże dawnemu samotnikowi. Jakoś… Jemu bardzo zależało, by każdy czuł się dobrze. Lubił wspierać w psychice. Uczucia to jest nieokiełznana moc. Może wszystko. Urazić, pocieszyć. Wywołać inne samopoczucie. A jeżeli ktoś się bał po nie sięgać, to wystarczyło powiedzieć "Nie ma sprawy, nie chcesz to proszę". On sam bał się złego oddziaływania na innych. Jeżeli słowami zrani kogoś, nie wiadomo kiedy tamten przestanie czuć smutek.
- A Mio-
- Miodowy Obłok nie ma nic do rzeczy. Może niezbyt się lubimy, ale to, że jesteś jej partnerem nie przeszkadza mi. No to wiesz gdzie mnie szukać.
- Gdzie idziesz? - krzyknął tamten, gdy biało-brązowy zaczął biec ku następnemu wypiętrzeniu na wrzosowisku.
- Poznawać!
- Co?
- Magię przyrody!
I tak jak powiedział tak się stało. Do późna obserwował nocne życie mieszkańców terenów Klanu Burzy, tych mniejszych i większych.
Wyleczony: Jałowcowy Świt
32 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz