Kociakowi tak naprawdę mało co przeszkadzało w jego aktualnym otoczeniu. Głośne dźwięki i harmider znosił tak samo dobrze jak ciszę. Po prostu siedział wyluzowany w jednym miejscu i niczym obserwator przyglądał się przyrodzie, choć w żłobku jedyne co mógł podziwiać, to wpadające do środka liście. Były też inne koty, ale o wiele bardziej preferował podziwianie natury. Natarczywa obserwacja wydawała mu się czymś nieodpowiednim, dlatego też unikał jej.
Choć podobało się mu tutaj i popadł już w pewną rutynę związaną z tym miejscem, tak coraz to nowsze zapachy z zewnątrz zaczynały go interesować. By wyjść, potrzebował pomocy matki bądź innego osobnika. Może i wciąż był zwykłym kociakiem, ale miewał już swoje ochoty na zwiedzanie obozowiska i zapoznaniem się z przyszłym miejscem do życia.
Spoglądał błagalnie na siedzącą w kącie matkę, by ta popchnęła go w czasie wspinaczki na zewnątrz. Początkowo Jemioła wydawała się niepewna tego, by puszczać malucha w świat, ale po jego zagwarantowaniu, że przecież jest spokojny i nie pójdzie za daleko, pomogła mu.
Poza żłobkiem Bluszczyk czuł się inaczej. Przyjemny wietrzyk zmierzwił mu futerko, a sam dopływ świeżego powietrza do wnętrza jego ciała, przyniósł mu ulgę i jeszcze więcej spokoju. Do jego nozdrzy dochodziły coraz to nowsze i ciekawsze zapachy, toteż rozejrzał się z lekkim zainteresowaniem. To, co też sprawiło go w zadumę, to dziwne plamy wody pod łapami. Było w nich pełno brązowej mazi, w którą prawie że wdepnął, ale jego ostrożność pomogła mu tego uniknąć.
Choć podobało się mu tutaj i popadł już w pewną rutynę związaną z tym miejscem, tak coraz to nowsze zapachy z zewnątrz zaczynały go interesować. By wyjść, potrzebował pomocy matki bądź innego osobnika. Może i wciąż był zwykłym kociakiem, ale miewał już swoje ochoty na zwiedzanie obozowiska i zapoznaniem się z przyszłym miejscem do życia.
Spoglądał błagalnie na siedzącą w kącie matkę, by ta popchnęła go w czasie wspinaczki na zewnątrz. Początkowo Jemioła wydawała się niepewna tego, by puszczać malucha w świat, ale po jego zagwarantowaniu, że przecież jest spokojny i nie pójdzie za daleko, pomogła mu.
Poza żłobkiem Bluszczyk czuł się inaczej. Przyjemny wietrzyk zmierzwił mu futerko, a sam dopływ świeżego powietrza do wnętrza jego ciała, przyniósł mu ulgę i jeszcze więcej spokoju. Do jego nozdrzy dochodziły coraz to nowsze i ciekawsze zapachy, toteż rozejrzał się z lekkim zainteresowaniem. To, co też sprawiło go w zadumę, to dziwne plamy wody pod łapami. Było w nich pełno brązowej mazi, w którą prawie że wdepnął, ale jego ostrożność pomogła mu tego uniknąć.
Szukał miejsca do przystania i posiedzenia chwilę, a żeby to lepiej przyjrzeć się ciekawej strukturze ziemi. Stawiał bardzo dokładne kroki, kierując się w upatrzone miejsce, kiedy to nie został popchnięty przez kogoś w przód, przy okazji wdeptując przednimi łapami w błoto. Zdziwił się, jak nieznana mu rzecz szybko zabrudziła jego białe futerko na ciemną i brzydką barwę.
Obrócił się, chcąc spojrzeć na sprawcę swojego zamieszania i spytać, co powinien z tym zrobić.
Jego oczom ukazał się kremowy kocur, trzymający w pyszczku jakieś roślinki. Bluszczyk momentalnie się zdziwił. Czyżby to te słynne rodzaje trawki, które w niewyjaśniony sposób potrafią uleczyć każdego? Nieznajomemu posłał spokojne spojrzenie.
- Oj, przepraszam, nie chciałem! - miauknął starszy, patrząc na łapy kociaka - Twoja matka ci to wymyje, co nie? Albo ty sam możesz, jesteś już chyba duży... - stwierdził. Pierwsze co liliowy u niego spostrzegł, to radość. Widział w jego oczach wesołe iskierki, dzięki którym z pewnością miał dużo chęci do życia. Młodemu brakowało takich spojrzeń u matki, u której jedynie widać było braki zainteresowania czymkolwiek.
- Piewnie tak, nic się nie stiało - odparł, uśmiechając się delikatnie. Widząc u kogoś takie pokłady energii i radości, sam od razu czuł się lepiej. - Cio tam masz?
- O, masz na myśli te roślinki? To liście bzu! Są teraz przydatne, bo jest ślisko i łatwo się wywrócić.
- Cio tio zniaczy ślisko? - Bluszczyk odsunął się od podejrzanej, wodnej paćki, spoglądając w górę na kocura. Od razu wybaczył mu to, iż przez niego nie był już taki biały.
- No jak masz na przykład taką kałużę, o taką tu - wskazał łapą na to, co wydawało się małemu dziwne - To się zbiera w tym woda i śnieg i robi się to takie błoto, którym się ufajdałeś. No i ono ogólnie jest takie, że jak byś szybko biegł i miał takie błoto na swojej drodze, to byś się wywrócił i zrobił sobie krzywdę. I wtedy bierze się taki super liść i od razu czujesz się lepiej! - wyjaśnił.
- Ale żie tiak od lazu? - wprost nie dowierzał. Te zielone dziwactwa miały niespotykanie wiele zastosowań, które wydawały mu się momentami absurdalne. Może jak kiedyś dorośnie, to zrozumie tę tajemną wiedzę?
- No, może nie tak od razu, ale na pewno dzięki temu po jakimś czasie będzie dobrze!
Bluszczyk z pewną fascynacją obserwował optymistyczne podejście do życia nieznajomego. Był miłą odskocznią od smutnej mamy i przestraszonego wszystkim Sroczka.
- Jiak miasz nia imię? Jia jestiem Bluszczyk - spytał się, po czym sam się przedstawił. Stwierdził, iż kulturalniej i łatwiej będzie rozmawiać z kimś, kiedy zna się jego imię.
- Oto przed tobą Bursztynowa Łapa, we własnej osobie! - rzucił pogodnie, patrząc w konkretną stronę za kociakiem - Słuchaj, szkolę się na medyka i muszę iść zobaczyć, co powinienem zrobić. Kiedyś na pewno jeszcze pogadamy! - dodał pozytywniej, chcąc już iść dalej.
Bluszczyk obejrzał się w kierunku, w który wpatrywał się kremowy. Było to z pewnością wejście do legowiska medyków. Kociak lubił towarzystwo wesołych osobników, toteż stwierdził, że dobrym pomysłem będzie lepiej poznać Bursztyna.
- Nie chcię być niemiły i ci przieszkadziać, alie mogię iść z tiobą? Piosiedzę chwilę z bioku i biędę cichio, bio chcię tylkio piopatrzeć, jak lobisz dziwnie rzeczy. - poprosił.
- Dziwne rzeczy? - zdziwił się na moment, spoglądając na niego.
- No...no bio te roślinki sią dziwne. No bio dliaczego zwykła tlawka potlafi kiomuś pomóc?
Obrócił się, chcąc spojrzeć na sprawcę swojego zamieszania i spytać, co powinien z tym zrobić.
Jego oczom ukazał się kremowy kocur, trzymający w pyszczku jakieś roślinki. Bluszczyk momentalnie się zdziwił. Czyżby to te słynne rodzaje trawki, które w niewyjaśniony sposób potrafią uleczyć każdego? Nieznajomemu posłał spokojne spojrzenie.
- Oj, przepraszam, nie chciałem! - miauknął starszy, patrząc na łapy kociaka - Twoja matka ci to wymyje, co nie? Albo ty sam możesz, jesteś już chyba duży... - stwierdził. Pierwsze co liliowy u niego spostrzegł, to radość. Widział w jego oczach wesołe iskierki, dzięki którym z pewnością miał dużo chęci do życia. Młodemu brakowało takich spojrzeń u matki, u której jedynie widać było braki zainteresowania czymkolwiek.
- Piewnie tak, nic się nie stiało - odparł, uśmiechając się delikatnie. Widząc u kogoś takie pokłady energii i radości, sam od razu czuł się lepiej. - Cio tam masz?
- O, masz na myśli te roślinki? To liście bzu! Są teraz przydatne, bo jest ślisko i łatwo się wywrócić.
- Cio tio zniaczy ślisko? - Bluszczyk odsunął się od podejrzanej, wodnej paćki, spoglądając w górę na kocura. Od razu wybaczył mu to, iż przez niego nie był już taki biały.
- No jak masz na przykład taką kałużę, o taką tu - wskazał łapą na to, co wydawało się małemu dziwne - To się zbiera w tym woda i śnieg i robi się to takie błoto, którym się ufajdałeś. No i ono ogólnie jest takie, że jak byś szybko biegł i miał takie błoto na swojej drodze, to byś się wywrócił i zrobił sobie krzywdę. I wtedy bierze się taki super liść i od razu czujesz się lepiej! - wyjaśnił.
- Ale żie tiak od lazu? - wprost nie dowierzał. Te zielone dziwactwa miały niespotykanie wiele zastosowań, które wydawały mu się momentami absurdalne. Może jak kiedyś dorośnie, to zrozumie tę tajemną wiedzę?
- No, może nie tak od razu, ale na pewno dzięki temu po jakimś czasie będzie dobrze!
Bluszczyk z pewną fascynacją obserwował optymistyczne podejście do życia nieznajomego. Był miłą odskocznią od smutnej mamy i przestraszonego wszystkim Sroczka.
- Jiak miasz nia imię? Jia jestiem Bluszczyk - spytał się, po czym sam się przedstawił. Stwierdził, iż kulturalniej i łatwiej będzie rozmawiać z kimś, kiedy zna się jego imię.
- Oto przed tobą Bursztynowa Łapa, we własnej osobie! - rzucił pogodnie, patrząc w konkretną stronę za kociakiem - Słuchaj, szkolę się na medyka i muszę iść zobaczyć, co powinienem zrobić. Kiedyś na pewno jeszcze pogadamy! - dodał pozytywniej, chcąc już iść dalej.
Bluszczyk obejrzał się w kierunku, w który wpatrywał się kremowy. Było to z pewnością wejście do legowiska medyków. Kociak lubił towarzystwo wesołych osobników, toteż stwierdził, że dobrym pomysłem będzie lepiej poznać Bursztyna.
- Nie chcię być niemiły i ci przieszkadziać, alie mogię iść z tiobą? Piosiedzę chwilę z bioku i biędę cichio, bio chcię tylkio piopatrzeć, jak lobisz dziwnie rzeczy. - poprosił.
- Dziwne rzeczy? - zdziwił się na moment, spoglądając na niego.
- No...no bio te roślinki sią dziwne. No bio dliaczego zwykła tlawka potlafi kiomuś pomóc?
<Bursztynowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz