Nie miał kontroli. Życie wyślizgiwało mu się z łap. Ciężar całego świata nagle opadł na jego barki. Mógł to przewidzieć. Mógł. Widział, że coś się zmieniło. Widział, że nie było jak dawniej. Coś się zepsuło. Coś pękło.
– C–co? – wydukał, wbijając wzrok w Orzechowy Zmierzch. To nie mogło dziać się naprawdę. Nie mogła być szczera. – O–orzeszko, c–co ty mówisz?
Kiedy to wszystko aż tak się spieprzyło? Kiedy szylkretowa po raz pierwszy pomyślała o samobójstwie? Kiedy Jabłkowa Bryza stwierdził, że woli być ślepy na jej ból i nie zauważać, jak przyjaciółka tonie we własnych myślach?
– K–kochanie, proszę, nie rób głupstw – wymamrotał, zdając sobie sprawę, jak bardzo jego gardło było zaciśnięte. – B–błagam cię.
Oczy Orzechowego Zmierzchu były pełne bólu. Jabłkowa Bryza zdał sobie sprawę, że widział to już wcześniej, jednak (umyślnie bądź nie) zignorował to ciche proszenie o pomoc. Czemu musiał być takim egoistą?!
– O–orzeszko, błagam, n–nie zostawiaj mnie – poprosił, przyciągając do siebie przyjaciółkę. Potrzebował czuć jej obecność. Chciał być pewny, że wciąż tam była. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że pewna część życia właśnie się kończyła. – J–jeśli ty nie będziesz walczyć, ja będę – obiecał, przyciskając pysk do szyi przyjaciółki. Wszystko, co miało nadejść, nagle wydało się okropnie abstrakcyjne. Czy mógł liczyć na szczęśliwą przyszłość? Czy będzie mógł spokojnie zmrużyć oczy, nie martwiąc się tym, czy Orzechowy Zmierzch postanowi rzucić się pod koła potwora? Wcześniej wszystko było takie oczywiste, takie inne… A przynajmniej tak mu się wydawało. Właściwie... czy mógł być tego taki pewny? Przecież przez jego egoizm, przez idiotyczną potrzebę poczucia stabilności, nie zauważył (czy też – nie chciał zauważyć) problemów Orzeszki.
W tamtej chwili Jabłkowa Bryza zdał sobie sprawę, że nigdy nie miał kontroli.
– C–co? – wydukał, wbijając wzrok w Orzechowy Zmierzch. To nie mogło dziać się naprawdę. Nie mogła być szczera. – O–orzeszko, c–co ty mówisz?
Kiedy to wszystko aż tak się spieprzyło? Kiedy szylkretowa po raz pierwszy pomyślała o samobójstwie? Kiedy Jabłkowa Bryza stwierdził, że woli być ślepy na jej ból i nie zauważać, jak przyjaciółka tonie we własnych myślach?
– K–kochanie, proszę, nie rób głupstw – wymamrotał, zdając sobie sprawę, jak bardzo jego gardło było zaciśnięte. – B–błagam cię.
Oczy Orzechowego Zmierzchu były pełne bólu. Jabłkowa Bryza zdał sobie sprawę, że widział to już wcześniej, jednak (umyślnie bądź nie) zignorował to ciche proszenie o pomoc. Czemu musiał być takim egoistą?!
– O–orzeszko, błagam, n–nie zostawiaj mnie – poprosił, przyciągając do siebie przyjaciółkę. Potrzebował czuć jej obecność. Chciał być pewny, że wciąż tam była. Podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że pewna część życia właśnie się kończyła. – J–jeśli ty nie będziesz walczyć, ja będę – obiecał, przyciskając pysk do szyi przyjaciółki. Wszystko, co miało nadejść, nagle wydało się okropnie abstrakcyjne. Czy mógł liczyć na szczęśliwą przyszłość? Czy będzie mógł spokojnie zmrużyć oczy, nie martwiąc się tym, czy Orzechowy Zmierzch postanowi rzucić się pod koła potwora? Wcześniej wszystko było takie oczywiste, takie inne… A przynajmniej tak mu się wydawało. Właściwie... czy mógł być tego taki pewny? Przecież przez jego egoizm, przez idiotyczną potrzebę poczucia stabilności, nie zauważył (czy też – nie chciał zauważyć) problemów Orzeszki.
W tamtej chwili Jabłkowa Bryza zdał sobie sprawę, że nigdy nie miał kontroli.
***
Jabłkowa Bryza nie sądził, że cisza może ranić.
W gruncie rzeczy lubił spokój. Nikt nie przeszkadzał mu w rozmyślaniach, nikt nie wrzeszczał, nikt niczego od niego nie chciał.
Jednak w tamtej chwili cisza bolała.
Miał wrażenie, jakby małe robaki zamieszkały w jego piersi i przegryzały się przez mięso. Samotność kuła, szczypała, a point miał ochotę krzyczeć. Burza szalała w jego głowie. Słowa Orzechowego Zmierzchu dudniły mu w uszach. Myśli nie chciały odejść.
Przemykał między trawami, kryjąc się przed wścibskim wzrokiem członków Klanu Nocy. Nie miał ochoty – i siły – rozmawiać. Cisza była dla niego jednocześnie największą katorgą i zbawieniem.
Łapy same pokierowały go nad rzekę. Szczypiąca niczym tysiące żądeł zimna woda dawała ukojenie, uciszając szum natrętnych myśli. Zanurzony po pas Jabłkowa Bryza pustym wzrokiem wpatrywał się w ciemną toń. Niewyraźne odbicie odpowiedziało pełnym bólu skrzywieniem pyska.
– Jesteś żałosny – warknął wojownik, czując, jak własna skóra zaczyna go palić. Był taki ślepy, taki egoistyczny, taki głupi… Wrzasnął ze wściekłością, z całej siły uderzając łapą w taflę. Odbicie rzuciło mu ostatnie przygnębione spojrzenie i rozmyło się. Jabłkowa Bryza wydał z siebie głośny jęk. Przecież wszystko było dobrze… Przecież byli szczęśliwi… Czyż nie?
Czemu to wszystko musiało być takie skomplikowane?
– Czemu pozwoliliście na tę bitwę? – wycharczał, wbijając wściekłe spojrzenie w zachmurzone niebo. Cholerny Klan Gwiazd, idealizowany i wychwalany, a taki bezduszny. Point ze złością zarył pazurami w mule, po czym zaśmiał się sucho.
Klan Gwiazd był całkowicie bezużyteczny.
***
Jabłkowa Bryza wcale nie był pewien, czy chce wracać do obozu.
Część jego chciała pozostać egoistą. Nie miał ochoty patrzeć w smutne oczy Orzechowego Zmierzchu. Nie chciał odczuwać tego przeraźliwego ciężaru, który spadł na jego barki, kiedy usłyszał wyznanie przyjaciółki.
Z drugiej strony nie mógł pozwolić jej cierpieć. Widział, jak upadała, jak się staczała, a jednak z jakiegoś irracjonalnego powodu zignorował to i nie pomógł. Piekąca, silna nienawiść do samego siebie rozpalała go od środka. Orzeszka powinna mieć w nim wsparcie. Powinna móc zwrócić się do niego wcześniej!
Był jej winny pomoc.
Zmusił się delikatnego uśmiechu, w kilku susach dopadając do siedzącej przed legowiskiem wojowników kotki.
– Przyniosłem ci coś do jedzenia – wymruczał, ocierając się o Orzechowy Zmierzch. Szylkretowa wbiła w niego zmęczone spojrzenie, a Jabłkowa Bryza poczuł, jak coś w nim pęka.
Mógł robić dobrą minę do złej gry, ale wewnątrz był złamany.
< Orzechowy Zmierzchu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz