- My się tylko bawimy - warknął Borówek. Wywróciła ślepiami.
- W błocie. Upapracie nie tylko siebie.
- Miamooo… - syknęła ze złością Kolendra. Tylko prychnęła zdenerwowana.
- Jeżeli nie przestaniecie się tak zachowywać, to wracamy do żłobka - powiedziała. Całe szczęście, wrzaski maluchów przestały rozdzierać powietrze.
Nawet nie zauważyła jak podeszła do niej Leszczyna. Położyła się tuż obok niej i zamknęła oczy. Brzoskwinka przez chwilę wpatrywała się w matkę, lecz potem po prostu olała ją. Nie wiedziała po co przyszła. By wypytywać o jej własne decyzje, jakie miała wtedy podjąć? Nikt nigdy nie interweniował w jej życiu. Wolne pole do popisu otrzymała tuż po mianowaniu na ucznia. Raczej… Nikogo nie obchodziło to co się u niej dzieje. Nawet nie chciała. A to przyszło nagle. Wraz z niemą siostrą. Jednak wszyscy mogli potwierdzić plotki, mogli zacząć dręczyć ją oraz liliowego. Bo tak było. Czemu nic nie szło po jej myśli? No, dlaczego? Wszystko miała… Zaplanowane. Teraz musiała tu tkwić. Z tymi maluchami. Na jej pysk nasuwało się tylko “Dlaczego?”. Inne słowa jakoś zniknęły. Tylko dlaczego, dlaczego, dlaczego…
Względny spokój przerwał przestraszony pisk. Szybko uniosła łebek, by zobaczyć co się dzieje. Niby wszystko było we względnym spokoju. Dzieciaki dalej się bawiły. Jedno, drugie, trzecie, czwarte… I zdała sobie sprawę, że nie widzi syna. Z paniką rozejrzała się wokoło, ale już w jej stronę pędził maluch z całym futerkiem umazanym błotem. Otworzyła szeroko oczy. Czego maluchy nie potrafiły tak serio zrobić? Ani jej się śniło już więcej zajmować dzieciakami na polu. Podczas takiej pogody powinny siedzieć w żłobku. No cóż. Dość słabo. Jak tylko Bez doczłapał do zdenerwowanej karmicielki, po prostu przestała się wkurzać. Bo… To tylko kociak, co nie?
- Ktoś cię popchnął czy co?- powiedziała do niego. On nic. Zaczęła go myć, nie zważając na… Ten smród mułu. Tamten tylko mruknął coś po chwili, a ona tylko kiwnęła głową. Całe szczęście już po chwili mógł pójść bawić się z resztą. Nawet dołączyła do nich Niezapominajka. Oczywiście nadchodząc od strony legowiska medyków. Irytowało ją to trochę. Nie chciała, by któreś z jej kociaków marnowało się przebierając zioła. Ale to ich życie. Niech je tworzą, ona tylko naprowadzi ich na dobrą drogę. Chyba, że nie da rady. No to cóż. Mieli problem.
- Byłaś taka sama - rozległ się głos Leszczyny obok niej. Przestraszona obróciła głowę w stronę matki.
- Jaka? - spytała nie rozumiejąc.
- Niesforna.
- Ja? - zdziwiona prychnęła. - Na pewno nie.
- Pamiętam - mruknęła jednak ruda. - Jak nie raz coś wymyślałaś. Nie było łatwo cię uspokoić.
- Ja NIE pamiętam.
- A wiesz jak dawno to było mała? Teraz masz już nawet własne kociaki…
- To była wpadka - warknęła przerywając, jednak tamta wciąż ciągnęła.
- … No i jak tu pamiętać? To było… Wiele księżyców temu.
- Akurat zdaję sobie sprawę - powiedziała, po czym westchnęła. - TERAZ to jest wiele trudniej a nie. Ciężko jest mi połączyć koniec z końcem. NIC nie idzie po mojej myśli.
- Nie wszystko zawsze będzie szło po twojej myśli. Wyobraź sobie, że życie to rzeka. Płynie własnym rytmem i tempem, prawda? - mówiła Leszczyna. W tym momencie Brzoskwinka tylko przytaknęła. - A twoje plany to skały. Woda się rozbryzguje, ale wciąż płynie. Zakłócają to wszystko, ale wciąż musi się dziać jak ma się dziać. Oczywiście czasem potrafisz zmienić to co nieuniknione. Możesz wybrać ścieżkę, którą będziesz podążać… Koty z którymi będziesz się przyjaźnić… Ale zrozum, nie zawsze będzie tak jak ty chcesz.
- A chciałabym. Byłoby prościej. O wiele lepiej. Lżej by mi było na sercu.
- Pomyśl, jakby się to wszystko stało. Nie zależałoby ci na maluchach? - zapytała wskazując Bza, Niezapominajkę i Kolendrę. - Miałabyś wyrzuty sumienia… Brzoskwinko. Dorośnij.
- Ja chcę mieć normalne życie jak reszta!
- Każdy ma własne, oryginalne.
- Fajnie fajnie, ale ty jesteś szczęśliwa! Ja nie. To twoje życie jest lepsze? Losuje się to jakoś?
- Jestem szczęśliwa z tego co mam. Was. Szyszkę. Ale nie jedno straciłam. Myszołowa. Wiem też, że się starzeję. W końcu będę musiała…
- Nie! - wrzasnęła szylkretka, przerażona wpatrując się w rodzicielkę. - Nie możesz!
- Każdego to niestety musi spotkać. Nie będę żyć wiecznie. - Uśmiechnęła się smutno Leszczyna.- Chciałabym móc was nie opuszczać.
- Jeżeli umrzesz, to ja też!
- Nie, nie… Przed tobą jeszcze wiele decyzji. Wiesz jak podejmować te właściwe?
- To jest na to jakiś sposób?
- Kieruj się sercem. Ono wskaże drogę. Mi wskazuje. Wydaje się, że dzięki temu wiem co robić.
- Mi serce wskazuje złe. Przez nie mam problemy! J-ja zakochałam się w Trzmielu. Widzisz jak się skończyło?
- Chyba dobrze. Nie poroniłaś. Masz wspaniałe dzieci. Naprawdę tego nie dostrzegasz?
- No jakoś nie.
- Trochę optymizmu!
- Dobrze. Jupi, muszę siedzieć w żłobku i niańczyć dzieciaki, super, nie mogę wykonywać obowiązków wojownika, jeszcze lepiej.
- To jest ironia.
- No a jak myślisz! Po prostu… nie potrafię. Kocham ich, ale więcej nie potrafię powiedzieć. Ty miałaś PLANOWANE kocięta…
- Naprawdę, nie widzę różnicy, wiesz? Kocięta to kocięta. Twoje potomstwo. Spróbuj je wychować. Proszę.
- Staram się!
- Więcej ci już nie doradzę.
- Rozumiem… Proszę, nie opuszczaj mnie! Chcę byś zawsze przy mnie była.
- Nigdzie się nie spieszę - odpowiedziała jej matka, po czym odeszła. Zrezygnowana opuściła głowę. Chciała… Mieć dobre życie. Może miała je… Jednak nie potrafiła znaleźć w tym pozytywów. Czemu? Dlaczego? Znowu te same pytania. Od jakiegoś czasu rutyna. Teraz zależało jej na jednej zdolności. Optymizmie. Nawet w trudnych sytuacjach.
4 pkt
- Ktoś cię popchnął czy co?- powiedziała do niego. On nic. Zaczęła go myć, nie zważając na… Ten smród mułu. Tamten tylko mruknął coś po chwili, a ona tylko kiwnęła głową. Całe szczęście już po chwili mógł pójść bawić się z resztą. Nawet dołączyła do nich Niezapominajka. Oczywiście nadchodząc od strony legowiska medyków. Irytowało ją to trochę. Nie chciała, by któreś z jej kociaków marnowało się przebierając zioła. Ale to ich życie. Niech je tworzą, ona tylko naprowadzi ich na dobrą drogę. Chyba, że nie da rady. No to cóż. Mieli problem.
- Byłaś taka sama - rozległ się głos Leszczyny obok niej. Przestraszona obróciła głowę w stronę matki.
- Jaka? - spytała nie rozumiejąc.
- Niesforna.
- Ja? - zdziwiona prychnęła. - Na pewno nie.
- Pamiętam - mruknęła jednak ruda. - Jak nie raz coś wymyślałaś. Nie było łatwo cię uspokoić.
- Ja NIE pamiętam.
- A wiesz jak dawno to było mała? Teraz masz już nawet własne kociaki…
- To była wpadka - warknęła przerywając, jednak tamta wciąż ciągnęła.
- … No i jak tu pamiętać? To było… Wiele księżyców temu.
- Akurat zdaję sobie sprawę - powiedziała, po czym westchnęła. - TERAZ to jest wiele trudniej a nie. Ciężko jest mi połączyć koniec z końcem. NIC nie idzie po mojej myśli.
- Nie wszystko zawsze będzie szło po twojej myśli. Wyobraź sobie, że życie to rzeka. Płynie własnym rytmem i tempem, prawda? - mówiła Leszczyna. W tym momencie Brzoskwinka tylko przytaknęła. - A twoje plany to skały. Woda się rozbryzguje, ale wciąż płynie. Zakłócają to wszystko, ale wciąż musi się dziać jak ma się dziać. Oczywiście czasem potrafisz zmienić to co nieuniknione. Możesz wybrać ścieżkę, którą będziesz podążać… Koty z którymi będziesz się przyjaźnić… Ale zrozum, nie zawsze będzie tak jak ty chcesz.
- A chciałabym. Byłoby prościej. O wiele lepiej. Lżej by mi było na sercu.
- Pomyśl, jakby się to wszystko stało. Nie zależałoby ci na maluchach? - zapytała wskazując Bza, Niezapominajkę i Kolendrę. - Miałabyś wyrzuty sumienia… Brzoskwinko. Dorośnij.
- Ja chcę mieć normalne życie jak reszta!
- Każdy ma własne, oryginalne.
- Fajnie fajnie, ale ty jesteś szczęśliwa! Ja nie. To twoje życie jest lepsze? Losuje się to jakoś?
- Jestem szczęśliwa z tego co mam. Was. Szyszkę. Ale nie jedno straciłam. Myszołowa. Wiem też, że się starzeję. W końcu będę musiała…
- Nie! - wrzasnęła szylkretka, przerażona wpatrując się w rodzicielkę. - Nie możesz!
- Każdego to niestety musi spotkać. Nie będę żyć wiecznie. - Uśmiechnęła się smutno Leszczyna.- Chciałabym móc was nie opuszczać.
- Jeżeli umrzesz, to ja też!
- Nie, nie… Przed tobą jeszcze wiele decyzji. Wiesz jak podejmować te właściwe?
- To jest na to jakiś sposób?
- Kieruj się sercem. Ono wskaże drogę. Mi wskazuje. Wydaje się, że dzięki temu wiem co robić.
- Mi serce wskazuje złe. Przez nie mam problemy! J-ja zakochałam się w Trzmielu. Widzisz jak się skończyło?
- Chyba dobrze. Nie poroniłaś. Masz wspaniałe dzieci. Naprawdę tego nie dostrzegasz?
- No jakoś nie.
- Trochę optymizmu!
- Dobrze. Jupi, muszę siedzieć w żłobku i niańczyć dzieciaki, super, nie mogę wykonywać obowiązków wojownika, jeszcze lepiej.
- To jest ironia.
- No a jak myślisz! Po prostu… nie potrafię. Kocham ich, ale więcej nie potrafię powiedzieć. Ty miałaś PLANOWANE kocięta…
- Naprawdę, nie widzę różnicy, wiesz? Kocięta to kocięta. Twoje potomstwo. Spróbuj je wychować. Proszę.
- Staram się!
- Więcej ci już nie doradzę.
- Rozumiem… Proszę, nie opuszczaj mnie! Chcę byś zawsze przy mnie była.
- Nigdzie się nie spieszę - odpowiedziała jej matka, po czym odeszła. Zrezygnowana opuściła głowę. Chciała… Mieć dobre życie. Może miała je… Jednak nie potrafiła znaleźć w tym pozytywów. Czemu? Dlaczego? Znowu te same pytania. Od jakiegoś czasu rutyna. Teraz zależało jej na jednej zdolności. Optymizmie. Nawet w trudnych sytuacjach.
4 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz