Cicha czuła, jak jej łapki zamieniają się w kostki lodu. Było mroźno, w dodatku wszędzie śnieg zmieszany z ziemią. Obrzydlistwo, ale cóż, jak nie mogła wspiąć się zwinnie na drzewo, tak musiała w tym wszystkim spać.
Podniosła się, nie mogąc znowu usnąć. Słońce ledwo co świtało, kiedy rozciągnęła się. Wytrzepała sierść ze zbędnej ilości wody, po czym ruszyła przez obóz. Nie zamierzała siedzeć w miejscu i myć swojego futra. Wolała rozprostować łapki podczas spaceru, może nawet skusi się na polowanie. Pokuśtykała w sobie znanym kierunku. Było tu sporo drzew, teraz odsłoniętych, bez najmniejszego listka. Musiało być im zimno...tak bez niczego sobie stały. Czekały, aż łaskawie miną te ponure wschody słońca, by powitać Porę Nowych Liści i od nowa się zazielenić.
Cicha poczuła przez grube futro powiew lodowatego wiatru. Nie oddalała się za bardzo od obozu. Wysoki śnieg utrudniał stawianie jej kroków. Odetchnęła gniewnie. Łapą odgarnęła śnieg, ciskając nim w losowym kierunku.
Po chwili do jej jakże wrażliwych uszu dobiegł szmer. Jakby gałęzi. Pierwsze o czym pomyślała, to mysz, która wyszła na łowy. Rozejrzała się więc, wciągając powietrze. Nie wyczuła jednak żadnej. Może to zając? Albo jakiś ptak?
Podkradła się w tamtym kierunku. Im bliżej byłam tym bardziej słyszała jakieś...popiskiwania. Do tego czyjś cichy, spanikowany głos. Nie rozumiała dokładnie słów przez naprawdę niewyraźny ton.
Wyprostowała się jednak, nadal pozostając czujną. Wątpiła, by jakiś przypadkowy kot sobie tu od tak przylazł, ale nie mogła też tego wykluczyć. Wysunęła pazury, jeżąc zmoczoną przez śnieg sierść.
Przystanęła przy krzakach, których gęste gałęzie przysłaniały jasne futro za nimi. Cicha ugięła łapy, by po chwili skoczyć pomiędzy je.
To, co dostrzegła, było naprawdę...niespodziewane.
Znaczy, okej, jej siostra od jakiegoś czasu była gruba jak beczka, a od Wschodu wiedziała, co się zbliża, ale...!
Otworzyła zszokowana pysk, patrząc na Brzoskwinię, oraz trzy wijące się w jej sierści kulki.
- C-Cicha! - młoda matka zawołała ją.
Wspomniana otrząsnęła się z szoku. Spojrzała na siostrę pytająco. Nigdy jej szczególnie nie lubiła, ale teraz wiedziała, że musi jej pomóc. Zdawała sobie sprawę z trudnych warunków, w jakich kociaki przyszły na świat. Tylko czemu oddaliła się od obozu, skoro była w ciąży? Głupia! Nie powinna była sobie urządzać spacerków! I to jeszcze w zimę!
- Pomóż mi je przenieść - poprosiła szylkretka, ale Cicha szybko pomyślała.
Kociąt jest trójka, ich dwie. Jak niby przeniosą wszystkie? Znała mimo wszystko swoją siostrę. Wiedziała, że nie zostawi jednego na pastwę losu, a żadna z nich nie da rady dwóm kociakom w takich warunkach.
Pokręciła więc głową, a łapą uderzyła Brzoskwinię w czoło. Następnie pokazała jej, żeby ogonem przykryła maluchy i tu czekała. Cicha odwróciła się i tak szybko, na ile pozwalały jej trzy łapy, pobiegła do obozu. Najrozsądniejszym w końcu wyjściem było ogarnięcie dodatkowego pyska do targania.
Dotarła do obozu, od razu rozglądając się wokoło. Nie dostrzegła nikogo, więc tupnęła wkurzona łapą.
- Cicha? - Usłyszała nagle, jakby wybawienie. Kiedy jednak spojrzała do góry, widząc pysk brata, cofnęła tamtą myśl. - Co robisz tak rano?
Szylkretka poczekała, aż kremowy zejdzie na dół z drzewa. Skończył trening swojego ucznia, więc miał teraz dużo czasu. Ogółem, Cicha najchętniej by mu odpowiedziała "a ty co robisz? do kochanka idziesz?", ale miała coś ważniejszego na głowie.
Złapała kocura za kark, a przynajmniej spróbowała. Był od niej wyższy, więc z łatwością odtrącił siostrę.
- Co ty wyrabiasz? - syknął.
Cicha fuknęła, zaczynając go pchać. Jabłko ruszył we wskazanym kierunku nieco zdezorientowany. Niebieska była jednak zdesperowana. Temperatura była nieprzyjemna, a Brzoskwinia nadal tam siedziała z bachorami.
Ponagliła kocura kilka razy, nim nie dotarli na miejsce.
- No? I czego chcesz? - zapytał, nie rozumiejąc.
Cicha wskazała ogonem na krzaki, za którymi była ich siostra. Kremowy niepewnie tam podszedł, a gdy usłyszał ciche piski kociąt, zrozumiał. Dostrzegł Brzoskwinię, machając zaskoczony ogonem.
- Czemu nie ma cię w żłobku? - zapytał poddenerwowany. - Ruszaj się, bo zmarzną!
Cicha pokiwała głową, pierwszy raz w życiu przyznając rację bratu. Rodzeństwo stanęło nad skrytymi w sierści matki kociętami.
- Ty weź tego, ja tamtego. A ty tą tu - rozporządził Jabłko.
Cicha nie rozumiała trochę. Czemu tak się rządził? Co on? Matką tu był? Chyba Brzoskwinia powinna móc wybrać, kogo niesie, skoro to jej!
Fuknęła na brata, jednak widząc, jak podnosi kociaka, odetchnęła cicho. Nie ma sensu strzelać teraz scen. Brzoskwinia zrobiła to samo z innym dzieciorem, a dla niej został ostatni. Nie miała pojęcia o obsłudze kociąt. Ale powtarzać umiała. Złapała więc, wśród wielu pisków, które raniły jej uszy, za luźną skórę na karku młodzika.
Trójka rodzeństwa ruszyła z powrotem ku obozowi. Cicha starała się utrzymać małe ciałko nad śniegiem, ale nie zawsze jej się udało. Tak więc młody zażył sobie kilku kąpieli w śniegu. Jabłko dotarł pierwszy, po nim obie siostry. Poszli do żłobka, a Cicha mało delikatnie odstawiła kociaka, którego niosła. Bardziej trafnym określeniem byłoby: upuściła. Następnie, widząc, jak ten się wije i piszczy, spojrzała wyczekująco na siostrę. Jabłko w tym czasie zaczął wymyślać imiona dla dzieci Brzoskwini.
Patrząc na młodą matkę, miała na myśli "no, ogarnij to coś. Twoje w końcu".
<Brzo?>
4 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz