Odetchnęła głęboko. Mroźne powietrze szczypało w nos i wyganiało z kącików jej oczu resztki snu. Otrzepała się, czując chłód wędrujący wzdłuż kręgosłupa. Otworzyła oczy.
Pierwszy jasny promień przebił się przez horyzont, rozświetlił niebo i odbił się w śniegu setką barw. Po chwili dołączyły do niego kolejne, a całe niebo zapłonęło, nasycając świat kolorami.
Słońce lśniło w jej miodowych tęczówkach, opalizując setką złotych iskier.
Powoli uniosła lewą łapę. Dotknęła nią piersi, czując bijące serce. Schyliła łeb, dotknęła nią czoła, jakaś zabłąkana śnieżynka spadła na jej nos. Podniosła łapę w stronę nieba, wyciągając różowe poduszki w stronę słońca.
Był to hołd dla wschodzącego słońca, Matki, czy podziękowanie za kolejny świt, który dane jej było oglądać?
Uśmiechnęła się do siebie. Któż wiedział, ile ich jeszcze jej zostało?
Lubiła tę ciszę. Chowała się wśród gałęzi i zamykała oczy, wsłuchując się w świat dookoła. Wracając do swoich korzeni, do Jedności. To pozwalało jej odnaleźć spokój. Stać się dla samej siebie przejrzysta jak kryształ i tak samo nieugięta.
Kudłacz pytał ją często, jak wytrzymuje tyle bez ruchu. Odpowiadała mu, że nie wytrzymuje, jej duch wędrował. Przyglądał jej się wtedy, próbując zrozumieć, co miała na myśli.
Trwała tak, aż spokojne oddechy nie zmieniły się w rozmowy, aż obóz nie rozbrzmiał gwarem codzienności. Schodziła wtedy z drzewa i wtapiała się w niego, stając jednym z głosów.
Czy lubiła patrole? Lubiła wszystko, co łączyło się z życiem klanu. Las rozbrzmiewający zgodnym dźwiękiem kroków. Spojrzenia w tył, by upewnić się, że wszyscy są. Odblask wspólnej radości w oczach. Dzieloną na pół mysz. Śmiech.
Poczucie, że jeśli odejdzie, oni będą na nią czekać.
Wyszli. Odprowadziła ich wzrokiem, czując napływającą melancholię. Sylwetki patrolujących zniknęły wśród drzew. Stała jeszcze chwilę, mając wrażenie, że coś straciła. Uśmiechnęła się sama do siebie.
Odejścia i powroty. Początek i koniec. Życie i śmierć.
Najważniejsze to żyć tak, by w każdej chwili móc odejść bez żalu, że nie może się zostać dłużej.
Ruszyła w stronę rozłożystej jabłoni. Pozdrowiła uśmiechem mijającą ją Uszatkę
(“Cześć, Iskro! Ładny dziś dzień, prawda?”) i weszła do schowanego wśród jeżyn legowiska medyka.
- O, dobry wieczór, Iskro! - miauknął na jej widok Wschód.
Uśmiechnęła się, słysząc jego pomyłkę. Zdążyła już zauważyć, że często mylił słowa i był bardzo wrażliwy na tym punkcie.
- Dobry wieczór - miauknęła swobodnie, uśmiechając się do stojącej w drugim kącie Owieczki. Kotka uciekła wzrokiem, nie odwzajemniając gestu. - Potrzebujesz mojej pomocy?
- Nie za bardzo jest w czym - odparł. - Wiesz, Pora Nagich Liści. O, właśnie! Obiecałaś, że opowiedz mi o jakiejś roślinie.
Iskra skinęła głową, przypominając sobie o obietnicy, którą złożyła rudemu medykowi. Lubiła spędzać z nim czas, często wpadała do jego legowiska, pomóc albo zwyczajnie porozmawiać. Lubiła jego optymizm, ceniła szczególnie że potrafiła dostrzec ukryty na dnie zielonych ślepi smutek.
- Faktycznie. Póki co spotkałam ją tylko na bagnach, ma długie, wąskie liście wyrastające pionowo z wody, kłącza i kwitnie na biało, kwiaty mają po trzy płatki. Zielarki nazywały ją żabim zielem, wykorzystywały korzeń. W dużych ilościach jest trujący - dostrzegła, że asystentka medyka drgnęła i zrobiło jej się trochę przykro - ale odpowiednio dawkowany daje świetne efekty w leczeniu pęcherza. Wystarczy go rzuć. Pokażę wam go gdy zrobi się cieplej.
- Koniecznie! - miauknął entuzjastycznie Wschód. - Nie słyszałem wcześniej o zielu, które byłoby dobre na pęcherz. Może ogórecznik z tybulą, ale nie zawsze…
- Ogórecznik? - dopytała czekoladowa. Medyk przez chwilę zastanawiał się, czy znowu czegoś nie pomylił, ale w końcu połapał się, że kotka po prostu nie słyszała o takiej roślinie.
- Niebieskie kwiaty, na fioletowych łodyżkach, trochę włochate liście. Na gorączkę i lepszą produkcję mleka.
Kocica skinęła głową, notując ziele w pamięci. Wschód przestał się już dziwić, że była w stanie opowiadać mu o skomplikowanych mieszankach albo ziołach, o których nigdy nie słyszał, a przy tym nie znać rumianku czy aksamitki.
Porozmawiali jeszcze chwilę. Iskra robiła wszystko, żeby jakoś zagadać do Owieczki, ale ta ciągle ją ignorowała. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
Pożegnała się z medykiem, nie chcąc zabierać mu więcej czasu i wyszła z pachnącego ziołami legowiska. Prawie od razu wpadł na nią Kudłacz. Przywitała się z nim uśmiechem. Krok za kocurem szła Jedynka.
Oboje tak bardzo się zmienili od kiedy tu przybyli…
- Macie ochotę na polowanie? - zagadnęła.
Kudłacz spojrzał na kocicę, czekając na jej reakcję. W końcu skinął głową.
- Chodźmy - miauknął.
Nie potrzebowali rozmawiać, żeby się rozumieć. Przeszli ze sobą tyle dróg, że słowa nie były im potrzebne. Cisza, która między nimi panowała nie miała nic wspólnego z wrogością ani niezręcznością. Dawała spokój i wytchnienie. Czasem Iskra albo Kudłacz wymieniali się pojedynczymi myślami, rzadziej rzuciła coś Jedynka.
Gdy przeszło się tyle co oni, słowa stawały się przeszkodą, nie drogą. Ich znaczenia wycierały się na kamieniach, odpływały z bystrym nurtem. Potrzebowały nowych definicji. Potrzebowali nowych słów. Dlatego zwykle milczeli.
Pamiętała, jak Kudłacz zapytał ją kiedyś, jak to możliwe, że jest taka mądra.
- Nie jestem mądra - odparła, uśmiechając się. - Wiesz, dlaczego wędruję?
Spojrzał na nią uważnie. Nigdy nie odpowiadał, jeśli nie był całkowicie pewien, że ma rację. Zostało mu to do teraz.
- Jest dużo powodów, ale między innymi to, że szukam mądrości. Powiedz, dlaczego najczęściej się czegoś szuka?
- Bo się tego nie ma - jego chrapliwy głos zabrzmiał nienaturalnie głośno.
Skinęła głową.
- W takim razie jeśli szukam mądrości, to nie mogę jej mieć, prawda? A skoro tak… to jestem głupia - zaśmiała się.
Spojrzał na nią zaskoczony. Pokręciła głową.
- Świat nie jest czarno-biały. Brak nigdy nie jest całkowity, obecność też. No, ale do rzeczy. Szukam mądrości. Wędruję i to czyni mnie Wędrującą. Więc jeśli znajdę mądrość… przestanę nią być, prawda? - Uśmiechnęła się. - Przy odrobinie woli można wykazać, że najlepiej być głupim i nie wędrować. No, ale jak się chce, to można udowodnić wszystko. Nawet że jeże latają.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jeże?
Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że go wtedy znalazła.
Obserwowała jak jednym zgrabnym ruchem Jedynka kończy życie myszy. W tym geście było wszystko - rozpacz głodnego kociaka, bezwzględność wychowanej przez Siedlisko Dwunogów kocicy. Spokój kogoś, kto wśród jabłoni odnalazł swój dom.
Szylkretka sprawnie zakopała zdobycz pod śniegiem.
Byli całym jej światem, ona i Kudłacz. Jej ostatnim marzeniem było ich szczęście.
- Iskro? - Czarny przyjrzał jej się czujnie. - Wszystko w porządku?
Skinęła głową, uśmiechając się ciepło.
- To tylko krzyk gęsi… Odlatują…
Nie odpowiedział. Ruszyli dalej.
Z całkiem dorodną myszą w pysku, weszła do ukrytego wśród korzeni jabłoni legowiska. Przywitał ją senny zapach mleka i popiskiwanie.
- Kogo my tu mamy - przywitał ją głos Brzoskwinki.
Uśmiechnęła się i skinęła głową na powitanie, woląc nie mówić z pyskiem zajętym piszczką.
Stokrotka odwzajemniła jej gest, podobnie Błysk, do której zmierzała.
- Jak się czujesz? - zagadnęła kotkę.
- W porządku - odparła bura. - Borówku, Jeżynku, przywitajcie się z ciocią!
Zza jej ogona dobiegło niezadowolone burknięcie. I wyłonił się uśmiechnięty pyszczek Jeżynka.
- Ciocia Iskra! - miauknął srebrny, próbując podejść bliżej. Zachwiał się i upadł, ale nic sobie z tego nie robił.
Czekoladowa w tym czasie przekazała jego matce świeżą mysz. Podniosła łeb, gdy maluch obił się o jej łapy. Jego brat oczywiście wolał spać, wciśnięty między futro Błysk a mech.
- Opowiesz mi coś, ciociu Iskro? Proszeee - miauknął Jeżynek.
- Jakbym mogła ci odmówić! - Zaśmiała się kocica. - Hmm… - zastanowiła się chwilę. - Mówiłam ci, jak razem z ciocią Nostalgią pokonałyśmy największego jelenia w okolicy?
- Tak! - krzyknął kocurek.
- A jak z wujkiem Kudłaczem i ciocią Jedynką obeszliśmy cały świat dookoła?
- Tak!
- Hmm… - udała, że się zastanawia. - To może jak uratowałam Lisiego królewicza z łap wrednych borsuków?
- Tak! Opowiadałaś!
- A o tym, jak razem z Sokołem trafiliśmy na ślad jelenia, mającego poroże wielkie jak drzewo?
Kocurek zwrócił zamglone ślepka w jej stronę.
- Nie, tego nie opowiadałaś, ciociu!
- No dobrze, w takim razie… Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze uczniem, a moim mentorem był Sokół, najfajowszy kocur na świecie…
Gdyby ktoś nie wiedział, że tu jest, łatwo mógłby przeoczyć niewielki kopiec, przykryty teraz śniegiem. Ale Iskra nie mogła się pomylić. Często tu przychodziła, zresztą nie ona jedna.
Przymknęła ślepia, i wyobraziła sobie siedzącego obok Sokoła.
- Dobrze cię znowu widzieć, staruszku.
Później był wieczorny gwar. Lubiła ten moment. Chętnie siadała razem z pobratymcami. Lubiła przysłuchiwać się rozmowom, obserwować śmiechy i waśnie, być świadkiem toczącego się życia. Czasem opowiadała, gromadząc wokół siebie grupkę słuchaczy, czasem siadywała na gałęzi, ponad gwarem. Tak zastał ją dzisiejszy zachód słońca. Obserwowała toczące się poniżej życie. Nowe-znajome pyski. Instynktownie szukała wśród nich tych, którzy byli już po drugiej stronie.
- Staję się przeszłością - myślała wtedy czasem. I liczyła tych, którzy pozostali. Którzy znali ją, zanim odeszła. Szyszka. Leszczyna. Pędrak. Uszatka.
A później się uśmiechała. Wymieniała imiona wszystkich bliskich. Wszystkich kotów, które stanowiły jej rodzinę. Powtarzała to, co sobie obiecała. Co miała zdążyć zrobić, zanim nadejdzie jej czas.
- Lisy naprawdę znowu podchodzą pod ogrodzenie? - zainteresował się Gruszka. W klanie rzadko rozbrzmiewał jego głos. Czyli temat rudzielców faktycznie go zainteresował.
- Pewnie im zimno - miauknął Klon, przerywając na moment mycie łapy. Bury prychnął.
- Raczej są głodne. Może warto powiedzieć o tym Szyszce?
- Ja pójdę! - Psianka momentalnie wstał z miejsca. Reszta wydała miauknięcie rozpaczy.
- Przecież nie teraz. - Gruszka westchnął ciężko. - Poczekaj z tym do rana.
Rozejrzała się po reszcie klanowiczów. Jabłko wchodził do kociarni, pewnie żeby odwiedzić partnerkę i dzieci, gdzieś obok rozległ się wściekły krzyk Bociana, odpychającego od siebie Konopię i chichot jej siostry, Ostróżki. Jednak gwar już cichł, pod jabłonią było coraz mniej kotów, reszta spała już pewnie w legowiskach między jej gałęziami.
Siedziała, dopóki ostatni głos nie stał się spokojnym oddechem. Później długo patrzyła w niebo, dziękując za księżyc i gwiazdy. Za noc.
Czasem wędrowała, skąpana w blasku księżyca. Czasem po prostu szła spać.
I nadchodził kolejny świt. Witała go z uśmiechem.
45 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz