Ten osobnik zaczął ją coraz bardziej interesować. Nie rozumiała niczego z jego słów. Ani o jakichś Wyprostowanych, ani o potworach. Co mogło być tam tak złego? Jak wygląda takie życie? Jest ciekawe czy niebezpieczne. Tyle pytań, a tylko jeden kot który mógłby na to odpowiedzieć. Oczywiście, nie mogła ot tak zacząć trajkotać mu nad uchem. To byłoby niezbyt miłe oraz bez taktu, ona taka nie była. Przynajmniej miała nadzieję, że sprawiała milsze wrażenie. Odliczając jej brak nastroju… Może wypadałoby zapytać? Tak delikatnie. Albo nie! Miała idealny pomysł. Najpierw ona pokaże Krzemieniowi swoje otoczenie, potem poprosi o trochę więcej informacji o… miejscu gdzie są wielkie gniazda Wyprostowanych. Choć na wszystkie szyszki w lesie, ona NIGDY nie widziała tego przedziwnego zwierzęcia. Chodził na tylnych łapach? Najwyraźniej, bo inaczej by ich tak nie nazywali. - Mogę ci pokazać trochę Owocowego Lasu? Pewnie już widziałeś wiele… Ale proszę? - Dobrze…- odpowiedział tamten, po czym szybko wstała na łapy. Od czego zacząć? To miejsce było pełne… No… Wszystkiego? Bo JAK inaczej określić to niezwykłe miejsce? Tak więc ruszyła do wyjścia z obozu. - Po pierwsze…
***
- Niektórzy mogliby określić… Że trudno się troszkę zorientować. Każdy kot ma jednak jakieś zmysły które mu pokazują drogę, co nie? Ale moim zdaniem na północy jest więcej jabłoni, na wschodzie grusz, a na zachodzie śliwek.- miauczała. Czasy, gdy to czarny głównie mówił, chyba dawno miły. Teraz ona ciągle nawijała o tym co tu się dzieje. Zdążyła opowiedzieć o wojnie z Klanem Nocy, zamieszkaniu w bezpiecznym sadzie oraz wielu innych sytuacjach. Dawno się tak nie rozgadała. Dobry nastrój wrócił migiem. Co chwilę patrzyła na Krzemienia, by zobaczyć, czy nie zanudza kocura. Czarny był jednak zainteresowany otoczeniem, całe szczęście słuchał. Strasznie miło było mieć nadzieję, że to wszystko choć trochę ma sens. Bo gdyby nie miało, to dlaczego on obserwował tak to miejsce? Wydawało się być dla niego obce, ale przyjazne. Ptaki ćwierkały w tle, przeskakiwały z gałęzi na gałąź. To była codzienność. Niezwykła, pasjonująca codzienność.
- Ogólnie, tutaj jest mega dużo takich drzew.- powiedziała. Krzemień przytaknął. Najwyraźniej się zgadzał. W końcu, w jego rodzinnych stronach nie było żadnych takich. Jak można tam było żyć?- A tutaj mamy Ogrodzenie.- miauknęła, wskazując lśniącą siatkę. Błyszczała w słońcu. Tak serio, dawno nie było takiej pogody. Trzeba było się nią cieszyć.- Nigdy za nie nie wychodzimy. Tylko czasem medycy oraz patrol zwiadowczy.
- A co się stanie jeżeli wyjdziecie bez pozwolenia?
- Nie wiem. Coś strasznego. Ale tam gdzieś żyją lisy. Zabiły dwa koty a mojej siostrze odgryzły łapę.- mruknęła ponuro.- Po prostu, lepiej tam nie iść. Wiesz, to jest ryzyko. Ja tam wychodziłam kilka razy, lecz to dawne czasy.
- Mogłaś wychodzić? Czy…
- Uczyłam się na medyka. To nie było po prostu dla mnie.- machnęła ogonem. Zwinnym ruchem wskoczyła na cienką krawędź Ogrodzenia.- Fajnie by było poznać coś więcej. Ale zasady to zasady. Choć… Może gdzieś tam jest więcej zwierzyny… Powiesz mi coś o sobie więcej?- nagle dodała. Była ciekawa co jej odpowie. Bo w końcu, pochodził z jakiegoś odległego miejsca.- Na przykład o swojej rodzinie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz