Od paru dni jej wzrok nieustannie wędrował w stronę kociąt Skrzącej Nadziei.
Podobał
jej się spokój, jaki mieli, kiedy mieszkała tu sama, z dwójką braci i
matką. Kiedy drobna, liliowa kotka zawędrowała do nich, z informacją, iż
spodziewa się pociech, Motylek była szczerze zaskoczona. Nie wiedziała,
czego ma się spodziewać. Nastanie chaos?
Z
początku uznała, że przecież będzie ich tu za dużo i nie pomieszczą się
w takiej przestrzeni. Rozkwitający Pąk uspokoiła ją, tłumacząc,
że wcześniej bywało tu więcej karmicielek z dzieciakami, więc przy
takiej ilości wciąż będą mieli dużo miejsca.
Przez jakiś czas żyli tutaj w piątkę. Czasami przychodził do nich Dymne Niebo, a Skierkę odwiedzał Kolczasta Skóra.
Ciekawiej
zrobiło się wraz z narodzinami Snu i Śnieżynki. Małe jedynie
popiskiwały i kuliły się przy boku rodzicielki, więc nie dało się nawet wyrobić o nich sensownej opinii. Czarna wręcz nie
dowierzała, że tak właśnie wyglądają koty po narodzinach.
-
Ja też byłam taka mała i łysa? - spytała cicho matki, choć jej słowa i
tak doszły do Skrzącej Nadziei, która jedynie przekręciła oczami.
-
Tak, jak każdy zresztą. Ja też taka byłam, twój tata był i każdy inny
kot. Widzisz, teraz jesteś wciąż mała, a kiedyś będziesz taka duża jak
ja. I tak rośniesz, bo wcześniej byłaś właśnie takim łysawym maluszkiem.
Miałaś tylko lekki meszek na skórze - wyjaśniła, liżąc czule córkę.
Tortie
kiwnęła głową na znak zrozumienia. Pewnie była wtedy piękna. W końcu teraz jest
śliczna, a taką trzeba się urodzić. Uroda nie przychodzi z czasem, trzeba nią zostać obdarowanym.
***
Kocięta
Skrzącej nauczyły się już w miarę mówić, dzięki czemu Motylek mogła w
końcu liczyć na nowych osobników do dyskusji, gdyż Listek i Jad
zaczynali ją powoli nudzić. Rudy nieustannie marudził i warczał, a ten
drugi tylko panoszył się ze swoim nadmiarem energii.
Koteczkę
zaczynało to męczyć, a i potrzebowała babskiego towarzystwa. Pewnego
ranka po prostu podeszła do płowego kociaka i przysiadła, uśmiechając się przyjacielsko.
Chciała
przy okazji zaimponować obu karmicielkom, że z niej taka dobra, starsza
koleżanka. Na samą myśl o licznych pochwałach, wyszczerzyła się jeszcze
bardziej.
- Hej Śnieżynko! - przywitała się, z gracją wysuwając do przodu łapę. - Jak ci mija dzisiejszy dzień?
- Dopiero co wstałam Motylku, nie wydarzyło się jeszcze za wiele - stwierdziła cicho.
Czarna
skinęła głową. Zauważyła pewną zależność w zachowaniu młodszej. Była
naprawdę humorzasta, bo raz potrafiła kulić się za matką, a innego dni
była wręcz pełna energii. Dzisiaj najwyraźniej tortie trafiła na coś
pomiędzy, co wydawało się dobrą opcją.
Szylkretka podeszła do wyjścia ze
żłobka i spojrzała na zewnątrz. Czuła na sobie wzrok Rozkwitu, która upewniała się, czy córka nie planuje ucieczki. Trochę uraził ją ten brak zaufania, bo przecież nie zamierzała wychodzić, chciała tylko porozmawiać o aktualnej pogodzie z
nową koleżanką.
- Patrz, wciąż
pruszy ten śmieszny, biały puch! - zaśmiała się uroczo. - Mamo, jak to
się nazywało? To białe. - Wskazała łapą i obróciła głowę w kierunku rodzicielki.
- Śnieg - odparła krótko niebieska.
-
O, no właśnie. Śnieg. Fajnie wygląda, co nie? - znowu skierowała swą
uwagę na Śnieżynkę. - Twoje imię się pewnie od tego wzięło. Niedługo
podobno ten cały śnieg i tak zniknie i zrobi się ciepło. Na niebie
będzie wtedy takie wielkie żółte coś, na co mówi się słońce. Nie mogę
się doczekać, a ty? - spytała.
Wiedziała,
że może być z siebie dumna. Zachowywała się wręcz wzorowo, wprowadzając
w życie płową. Rozkwitający Pąk na pewno będzie zadowolona, bo ona, chociaż coś robi, a Listek i Jad nieustannie tylko sprawiają problemy swoimi kłótniami.
<Śnieżynko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz