Czarny chrabąszcz powoli przemieszczał się ku wyjściu z legowiska wojowników. Wilcza chciałaby móc jak on. Po prostu uciec z tego miejsca. Wypełnionego szumem rozmowy. Zapachami. Śmiechami. Zbyt dużo bodźców przytłaczało kotkę. Zwinęła się w drobną kulkę. Niechętnie spojrzała na swoją łapę. Była taka chuda. Taka słaba. Niegdyś czarne futro dziś było pokryte siwymi fragmentami. Chciałaby móc być silniejsza. Pewniejsza siebie. Odważniejsza. Mieć przyjaciół.
Zamknęła ślipia.
Zamknęła ślipia.
* * *
— Usiądź, Słoneczko. — powitał ją słodki głos.
Niepewnie spojrzała na trójkolorową kotkę. Z nieznanych powodów obeszły ją ciarki. Wykonała jej polecenie. Przysiadła się do niej zachowując mysią długość. Zielone ślipia utknęły na jej sylwetce. Szylkretka przysunęła się bliżej czarnej. Otuliła ją ogonem.
— Wilcza, pomogłam ci, prawda? — miauknęła.
Wojowniczka zastygła na uderzenie serca. Kiwnęła lekko łbem.
— Dzięki mnie stałaś się lepszym kotem. Odezwałaś się do Kamiennej Agonii. Ukończyłaś w końcu trening. Wiesz jak się bronić przed tymi złymi. — kontynuowała, spoglądając gdzieś daleko. — Jestem z ciebie taka dumna. Naprawdę. Jesteś dla mnie niczym własne kocie.
Wilcza wbiła wzrok w łapy. Nie wiedziała jak zareagować na te słowa.
Podziękować?
Otworzyła niepewnie pysk. Ogon kotki szybko spoczął na jej ustach.
— Ciii, Słoneczko. Wiem, wiem. Posłuchaj... głupio mi o to prosić. — zaczęła niepewnie trójkolorowa.
Wzrok Wilczej uniósł się z nad łap. Kotka potrzebowała jej pomocy? Jej? Nieudolnej i bezużytecznej wroniej strawy?
— Nie musisz jeśli nie chcesz... ale byłabym ci naprawdę wdzięczna. Widzisz... jak byłam niewiele starsza od ciebie miałam miot. Urocze kuleczki, które kochałam całym sercem. Ale jeden z moich synków... straciłam go. Zniknął pewnego dnia. Już nigdy do mnie nie wrócił. Porzucił mnie... własne dziecko mnie wyparło. — łzy zaczęły wypływać z zielonych ślip.
Szylkretka niepewnie spojrzała na czarną. Cała zapłakana. Serce Wilczej krajało się na kawałki. Nie chciała, żeby ta cierpiała. Tyle dla niej zrobiła. Dzięki niej stała się trochę lepszym kotem. Dała jej więcej ciepła niż ktokolwiek w jej życiu. Poświęciła swój własny czas dla wojowniczki. Dla Wilczej, którą wszyscy uważali za ciężar dla klanu i pasożyta, który nigdy nic nie osiągnie. Czarna musiała jej pomóc.
— Po prostu... — miauknęła żałośnie szylkretka, ocierając łzy z polika. — Przypominasz mi go. Tak bardzo. Sama nie wiem czemu. Mogłabym... mogłabym ci mówić Lisek? * * *
Oko Wilczej otworzyło się szeroko. Para szarych łap stała przed nią.
— Wilcza, wstawaj popielico. — wesoły głos unosił nad nią.
Niechętnie powędrowała zaspanym wzrokiem wyżej. Szare futro w cętki.
Jelenie Kopytko.
— Zaraz mamy patrol. Ja i ty. No i Wiewiórczy Pazur. Nie przepadam szczególnie za typem, więc trzymajmy się razem, oki? — końcówkę szepnął.
Wilcza otuliła się ogonem zdezorientowana. Nie wiedziała jak ma zareagować. Najchętniej zakopała się w legowisku i nigdy z niego nie wychodziła.
— Jelenie Kopytko! Czy ta życiowa ślamazara wstała? — ryk rozległ się z obozowiska.
Zielone ślipia spojrzały na nią czule.
— Chodź, Wilcza. Razem jakoś to przeżyjemy. — miauknął pogodnie.
Kotka niepewnie wstała. Podążyła za szarym kuprem. Miała nadzieję, że słowa kocura okażą się prawdziwe.
Wilcza gdzieś w głębi wiedziała, że to prawda.
Przynosiła klanowi wstyd. Przynosiła wstyd nierudym jak to powtarzała jej Kamienna Agonia. Przynosiła wstyd wszystkim.
Para zielonych ślip wpatrywało się w nią czuło.
— Wilcza, wstawaj popielico. — wesoły głos unosił nad nią.
Niechętnie powędrowała zaspanym wzrokiem wyżej. Szare futro w cętki.
Jelenie Kopytko.
— Zaraz mamy patrol. Ja i ty. No i Wiewiórczy Pazur. Nie przepadam szczególnie za typem, więc trzymajmy się razem, oki? — końcówkę szepnął.
Wilcza otuliła się ogonem zdezorientowana. Nie wiedziała jak ma zareagować. Najchętniej zakopała się w legowisku i nigdy z niego nie wychodziła.
— Jelenie Kopytko! Czy ta życiowa ślamazara wstała? — ryk rozległ się z obozowiska.
Zielone ślipia spojrzały na nią czule.
— Chodź, Wilcza. Razem jakoś to przeżyjemy. — miauknął pogodnie.
Kotka niepewnie wstała. Podążyła za szarym kuprem. Miała nadzieję, że słowa kocura okażą się prawdziwe.
* * *
Upadła wykończona na legowisko. Łzy wypłynęły jak tylko zakryła pysk łapą. Było strasznie. Potwornie. Wiewiórczy Pazur był czystym złem. Przekleństwem. Sam fakt, że Wilcza Zamieć oddychała był dla niego zbyt irytujący. Jej istnienie wiązało się z jego wrzaskiem. Powtarzaniem jak żałosna i bezradna jest. Mówieniem jej z uśmiechem, że jest tylko ciężarem dla Zajęczego Nosa. Że jest dla niego wstydem. Wilcza gdzieś w głębi wiedziała, że to prawda.
Przynosiła klanowi wstyd. Przynosiła wstyd nierudym jak to powtarzała jej Kamienna Agonia. Przynosiła wstyd wszystkim.
* * *
Para zielonych ślip wpatrywało się w nią czuło.
— Lisku, podejdź do mamy. — zawołała trójkolorowa.
Wilcza posłusznie podeszła do kotki. Ciepły język szylkretki przejechał po czole czarnej. Wilcza niepewnie okryła się ogonem. Dziwnie się czuła, gdy ta na nią tak wołała. Przełknęła ciężko ślinę. Nie mogła się wycofać. Musiała odwdzięczyć się kotce. Za wszystko co dla niej zrobiła.
— Coś się stało, Lisku?
Czarna niepewnie uniosła wzrok znad swoich łap.
— Ktoś ci dokuczał. — głos kotki zrobił się surowy. — Lisku, tak nie może być. Jesteś silnym kocurkiem.
Słysząc to zdanie Wilcza uciekła wzrokiem od "mamy". Położyła uszy.
— Jesteś moim synkiem. — miauknęła czuło, przytulając wojowniczkę, która od razu zesztywniała. — Nie możesz pozwalać sobą tak pomiatać. Nie wyrośniesz na odważnego wojownika jak twój tata, jeśli będziesz na to pozwalał.
Odsunęła się od niej. Weszła w gęstą trawę. Ruchem ogona pokazała, że ma za nią podążać. Wilcza niepewnie skierowała się za kotką. Miała złe przeczucia. Całe jej ciało drżało jak galareta. Serce z każdym uderzeniem serca przyspieszało. Trójkolorowa zatrzymała się. Przed nimi znajdował się pieniek.
— Lisku, chce, żebyś wyobraził sobie, że ten pieniek to twój dręczyciel. — oznajmiła kotka. — Ten parszywy drań, który śmiał na ciebie unieść głos.
Wilcza niepewnie spojrzała na niewinny konar drzewa. Jego rdzawa kora przypominała jej Wiewiórczy Pazur. Cofnęła się przestraszona. Nie podobało jej się to. Działo się tu coś niedobrego.
— Lisku... — zaczęła szylkretka, wlepiając w nią swoje ciemne zielone ślipia.
Czarna przełknęła ciężko ślinę, czując jak jej łapy się telepią.
— Rozszarp go. Poharataj. Upokórz, jak on ciebie. Pokaż mu jaką jest wronią strawą... — wycharczała kotka zupełnie jakby była innym kotem. — Zabij.
Zazwyczaj pogodne ślipia teraz wypełnione były czystą furią. Wilcza pokręciła szybko łbem. Nie chciała. Nie chciała robić nikomu takich rzeczy. Nie umiałaby.
— Lisku. — surowy głos dotarł do jej uszu. — Chyba nie chcesz zawieść mamy?
Czarna zacisnęła ślipię. Czuła jak zbierają w nim łzy. Niechętnie zrobiła krok w stronę pieńka. To był tylko konar. Musiała. Była to winna kotce. To i tak było nic w porównaniu z tym co ona zrobiła dla niej. Musiała się zmusić. Niepewnie wysunęła pazury i przejechała po chropowatej korze.
— Tylko na to cię stać? Lisku, nie rozczarowuj mnie. Zbierz w sobie złość. Bądź prawdziwym kocurem. Wykończ go. — prychnęła kotka oschłym głosem.
Wilcza nie poznawała jej. Nie wierzyła, że to może być ta sama osoba co pocieszała ją i ocierała jej łzy przez ostatni księżyc. Może... może jak to zrobi będzie jak dawniej. Kotka da z tym spokój. Przestanie nazywać ją Liskiem.
Uniosła łapę i używając całej siły jaką miała przeryła po korze. Czuła jej opór. Czuła jak kawałki drewna zbierają się pod jej pazurami.
— Mocniej, Lisku. Wiem, że potrafisz. Użyj do tego swojego prawdziwego gniewu. Niech pożałuje. Niech błaga o litość.
Wilcza niepewnie wskoczyła na pień. Jej ślipię utknęło w rysie po jej pazurach. Była niewielka wobec całego konaru. Taka mała i niewinna. Bezużyteczna. Niezauważalna. Zupełnie jak Wilcza. Niewielka kropla frustracji pojawiła się w drobnym i chudym ciele. Zamachnęła się raz, potem drugi. Ryła i ryła pazurami w korze, aż łapy odmówiły jej posłuszeństwa. Zdyszana niepewnie spojrzała na łapy szylkretki.
— Brawo, Lisku. Ale to nie wystarczy. Potraktuj to jako początek. — uśmiechnęła się niska kotka i wskoczyła na pieniek. — Musisz jeszcze wiele się nauczyć. — pogładziła łapą czarną po poliku.
Wilcza nie poznawała jej. Nie wierzyła, że to może być ta sama osoba co pocieszała ją i ocierała jej łzy przez ostatni księżyc. Może... może jak to zrobi będzie jak dawniej. Kotka da z tym spokój. Przestanie nazywać ją Liskiem.
Uniosła łapę i używając całej siły jaką miała przeryła po korze. Czuła jej opór. Czuła jak kawałki drewna zbierają się pod jej pazurami.
— Mocniej, Lisku. Wiem, że potrafisz. Użyj do tego swojego prawdziwego gniewu. Niech pożałuje. Niech błaga o litość.
Wilcza niepewnie wskoczyła na pień. Jej ślipię utknęło w rysie po jej pazurach. Była niewielka wobec całego konaru. Taka mała i niewinna. Bezużyteczna. Niezauważalna. Zupełnie jak Wilcza. Niewielka kropla frustracji pojawiła się w drobnym i chudym ciele. Zamachnęła się raz, potem drugi. Ryła i ryła pazurami w korze, aż łapy odmówiły jej posłuszeństwa. Zdyszana niepewnie spojrzała na łapy szylkretki.
— Brawo, Lisku. Ale to nie wystarczy. Potraktuj to jako początek. — uśmiechnęła się niska kotka i wskoczyła na pieniek. — Musisz jeszcze wiele się nauczyć. — pogładziła łapą czarną po poliku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz