Jej jak na razie krótkie życie, toczyło się swoim własnym tempem.
Póki co tkwiła w pewnej rutynie. Większość dni polegała na kłótniach z Jadem, albo po prostu przysłuchiwaniu się sprzeczkom braci, bowiem to rudzielec był wiecznie bojowo nastawiony do rodzeństwa. Ona z Listkiem nie miała takich problemów. Owszem, czasami mieli powody do sporów, ale były one łatwiejsze do przebolenia.
Drgnęła, kiedy poczuła napór na swój bok. Spojrzała zdezorientowana na szylkreta, mającego na pysku wyraz determinacji. Spięła się na samą myśl o tym, iż ten chce się z nią bawić w jakieś walki.
- Mówię ci z góry, że nie - ostrzegła go, robiąc krok w bok. - Nie lubię się gryźć i drapać, to nudne.
- Sama jesteś nudna - przekręcił oczami, po czym ku jej zaskoczeniu, usiadł tuż obok. - Nie mam czasu na tkwienie w żłobku, kiedy na zewnątrz czeka świat do podbicia. Nie myślałaś o tym, ile nas czeka? Nie warto by już zacząć myśleć o trenowaniu swoich umiejętności? - zasugerował, z poważną miną, na co ta jedynie wykrzywiła pysk z obrzydzenia.
- O czym ty mówisz? Jeszcze parę księżyców do tego, by w ogóle mianowali nas na uczniów! Teraz jest chyba jedyny okres, w którym mamy sporo wolnego czasu, nim będziemy musieli zrywać się każdego ranka i biegać na jakieś patrole po całych terenach. Wyluzuj na moment i skorzystaj z wolności, jaką masz - odparła, mrużąc oczy i z ogromną starannością, zabrała się za wylizywanie łapy.
Ostatnio coraz częściej pozwalano opuszczać im żłobek, ale tylko pod okiem matki, albo innego, odpowiedzialnego wojownika. Tortie lubiła zwiedzać obóz, chociaż wydawało jej się, iż zna już jego każdy zakamarek. Jedynym minusem takich spacerków było to przeklęte błoto, brudzące jej piękne, kręcone futerko. Czyszczenie sierści zajmowało wieki, nawet wtedy, gdy matka raczyła jej pomóc.
- Eh, ty i tak nie zrozumiesz - burknął, po czym dziwnie podskoczył w miejscu.
- Co ci jest? - Motylek podniosła na niego spanikowany wzrok. - Dobrze się czujesz?
- Nos mnie zaswędział. Mam tak od paru dni, dziwnie mi się nim oddycha - przyznał, a po chwili kichnął. Z jego nozdrzy wydobyły się obrzydliwe gluty, lądujące na ziemi, tuż przed łapami kotki.
- Ble... - odsunęła się. - Mamo! Listkowi leci coś dziwnego z nosa... - wymamrotała, obserwując nieufnie dziwną maź.
Rozkwitający Pąk znalazła się po chwili obok i spojrzała na zaistniałą sytuację.
- Ojeju, jesteś chory. Musimy jak najszybciej iść do medyka - oznajmiła, poganiając syna.
- Mogę iść z wami? - odezwała się czarna, patrząc z zainteresowaniem na zestresowaną rodzicielkę. - Obiecuję być grzeczna - dodała.
Niebieska niechętnie się zgodziła. W trójkę opuścili kociarnię, a Jad pozostał w środku pod opieką Skrzącej Nadziei.
Podreptali w stronę legowiska medyków, gdzie karmicielka od razu opowiedziała o problemach jej pociechy. Motylek z zafascynowaniem obserwowała, jak radzi sobie trójłapy uzdrowiciel. Krzycząc na rudego asystenta, zdobył odpowiednie medykamenty, a następnie podał je malcowi. Potem zaczął marudzić na brak rozwagi i by w razie braku poprawy stanu, wrócić za parę dni.
Po wszystkim znaleźli się ponownie w żłobku.
- I jak, czujesz się lepiej Listku? - Tortie przyjęła rolę troskliwej siostry.
- Od razu mi się nie poprawi, ale ta, chyba jest lepiej - stwierdził. - Ale żenada, bycie chorym to taka oznaka słabości - prychnął.
- Oj nie denerwuj się, nawet najlepszym się zdarza - pacnęła go dla zabawy w barek, na co ten jedynie niemrawo się uśmiechnął.
Wyleczeni: Listek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz