Nie porozmawiali. Przespała cały dzień wykończona własnymi emocjami. Wzięła może ich za dużo. Zniknęły myśli. Zniknął ból. Zniknęło wszystko. Leniwe kolorowe sny wypełniły jej głowę. Nie pamiętała już ich. Choć chciała.
Została obudzona przez Jaskółkę. Tyle emocji malowało się na jej pysku. Strach dominował. Znów znalazła się w legowisku medyków. Kręciło się jej w głowie. Kończyny odmawiały jej posłuszeństwa. Nieobecne oczy kręciły się po legowisku. Szepty. Szepty łaskotały ją w głowę.
— Myślisz, że to dziedziczne...? — niewyraźne słowa tak zabawne.
Obróciła się na grzbiet. Patrzyła jak jej łapki zwisają w powietrzu. Były tak ciężkie. Lecz niemal wyglądało jakby chodziła po suficie. Zamknęła jedno ślepie starając wyostrzyć sobie wizję.
— ...Jaskółka nie wykazuje... Obserwować...
— ...Klan Gwiazd... kara... wszystko jego wina... Stan...
Ciężka kończyna niemal uderzyła ją w pysk. Pisnęła zaskoczona.
— Wstałaś. — słowa były głośniejsze.
Spojrzała na matkę. Jej pysk był tak zmartwiony. Wyciągnęła w jej stronę łapkę. Chciała ją przytulić.
— Już, już. Oszczędzaj się, Siewko. — jej ciepło znalazła się zaraz obok.
Wtuliła się w nią zadowolona. Słyszała jak serce mamy bije nierówno. Próbowała jeszcze bardziej się pod nią zagrzebać. Być otulona ze wszystkich stron kotką.
— Kocham cię... — miauknęła sennie.
Ziewnęła i zamknęła ślipia. Usłyszała płacz, ale nie miała siły już zobaczyć co się dzieje.
* * *
Odwiedził ją mentor. Jego oczy były zaspane. Pełne smutku, żalu. Nie wiedziała co teraz myśli. Nie chciała próbować zgadnąć. Wszystko było takie ciężkie, a przecież miało być łatwiej. Wszystko się sypało, a przecież miało być w końcu dobrze.
Przerastało to ją. Nawet teraz. W tym stanie. Nie wiedziała jak przestać. Kiedy to zakończyć. I tak i tak było źle. Nieważne co zrobiła.
Usiadł koło niej. Liliowe futro opadło na kamień. Jasne kosmyki odróżniały się na tle szarości. Wpatrywała się w nie. Chciała znaleźć w nich odpowiedź na to wszystko co ją męczyło.
— Siewko... — zaczął, ale nie pozwoliła mu skończyć. Nie chciała tego słuchać. Nie mogła znieść jego cierpienia.
— Przepraszam... — szepnęła. — Naprawdę przepraszam.
Liliowy położył na niej łapę. Bała się na niego spojrzeć. Czuła jak powoli z niej schodzi efekt rośliny. Jak emocje wracają. Powoli zalewają ją na nowo. Nie chciała się z nimi mierzyć. Za każdym razem było tylko gorzej. Były tylko coraz straszniejsze.
— Mam coś dla ciebie.
Położył przed nią piórko. Małe. Trochę czarne. Nie była pewna czyje. Powąchała je. Pachniało morzem. Plażą. Piaskiem. Tęskniła za nimi. Za szumem wody. Za zachodami słońca. Za ich wspólnymi treningami.
— Siewki. — wyjaśnił liliowy.
Widząc jej wzrok, uśmiechnął się smutno.
— Nie mam pojęcia z czym się mierzysz. Ale, nie jesteś w tym sama. Jestem przy tobie. Ja. Twoja mama. Czereśnia, Jaskółka. Wszyscy naprawdę bardzo Cię kochamy. Nie chcemy Cię stracić. Pozwól sobie pomóc. Pozwól mi być twoją Siewką.
Poczuła łzy. Nie wiedziała jak ich powstrzymać. Poliki były takie ciężkie. Mokre. Nieprzyjemne. Żałosny odgłos wydobył się z jej pyska. Schowała go pomiędzy łapami. Poczuła jego dotyk. Delikatny. Miękki. Niczym matki. Przylgnęła bliżej mentora. Nie chciała być teraz sama.
— Ja... Ja też was nie chce stracić... — wydukała, próbując otrzeć lecące z niej gile.
Liliowy zamruczał, próbując ją uspokoić. Wyciszyć choć trochę stargane w niej emocje.
— Nie stracisz nas. Nieważne co by się działo. Będziemy przy tobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz