Wpatrywała się w martwego kosa. Przyniósł go jej. Nie pasowało to do obrazu gangstera. Mały czarny ptak leżał pod jej łapami. Siewka niepewnie go dotknęła, jakby chciała sprawdzić czy naprawdę tam jest.
Kocur mówił. Bardzo dużo. Jego słowa zalały umysł kotki. Tak wiele pytań na raz. Tak wiele zagwozdek. Nie potrafiła tego wszystkiego tak szybko przemielić w umyśle. Pomyśleć co powinna o tym sądzić. Co odpowiedzieć. Jak zareagować. Ślepia utkwiły w martwym punkcie. Nieruchomy kos zdawał się jako jedyny pozostawać stałym elementem. Głowa ją bolała. Kalkulowała. Starała się nadążyć. Zrozumieć to wszystko.
— Czy zjadłabyś siewkę?
Nie wiedziała. Głupio jej było przyznać, że nawet nie zdawała sobie sprawy jak takowa wygląda. Nosiła od niej imię. A nawet nie znała jego wyglądu. Była bezczelna. Pozbawiona własnej tożsamości przez swoje własne samolubstwo i głupotę.
Spojrzała na otaczające je koty. Każdy znał brzemię jakie niosło ich imię. Każdy z nich. Oprócz niej.
— Siewko. — poczuła ból.
Lekki. W okolicach żeber. Spojrzała zaskoczona na siostrę. Jaskółka mierzyła ją spojrzeniem. Nie była zadowolona. Położyła po sobie uszy, starając pokazać swoją pokorę.
— Męczy mnie to zamieszanie. Podziękuj mu i zjedzmy w końcu. — mruknęła do niej.
Siewka podkuliła ogon. Nie chciała sprawić siostrze przykrości. Przez swoje zachowanie sprawiła, że utrudniała jej zjedzenie spokojnie posiłku. Niepewnie podeszła do czekoladowego kocura, który zdawał się zatracić w rozmowie z Jastrzębią Łapą. Zerkała na kremową, lecz jej wzrok jasno przekazywał jej rozkaz. Wzięła głębszy oddech, stając obok kocura. Wpatrywała się w zakręcone kosmyki futra, jakby miały udzielić za nią odpowiedzi.
— Siewcza Łapo? Coś się stało?
Zauważył ją. Czuła jak się patrzył. Jak pożerał ją wzrokiem. Głowił nad tym co ona robiła. Co znowu od niego chciała. Pewnie zdążył się założyć ze szylkretką, jak szybko się popłacze. Albo uważał, jak jego mentorka, że swoją strachliwością zawadzała każdemu.
Taka błahostka, a mimo to słowa stawały jej w gardle. Czuła, jak z każdym uderzeniem serca jest tylko gorzej. Obawiała się odpowiedzi. Przerabiała w głowie najmroczniejsze scenariusze. Umysł cierpiał katusze. Każde wyjście z sytuacji tej wydawało się złe. Pozbawione sensu i pogrążające je.
— Dziękuję. — bąknęła w końcu.
Cisza. Może trwała połowę uderzenia serca. Albo jeszcze mniej. Nie wiedziała. Przerażała ją. Za bardzo. Tyle mogło pójść źle. Tyle strasznych rzeczy mogło się wydarzyć teraz.
— Za... za przyniesienie kosa. — dodała nerwowo, mając nadzieję, że to sprostuje sprawę.
— Nie ma sprawy. Następnym razem jak będziesz miała ochotę to powiedz. — miły ton głosu ją zaskoczył.
Położyła uszy i pokiwała łebkiem.
Szum morza. Wygłuszał wszystkie pozostałe zbędne dźwięki. Był kojący, lecz skazywał i na nieświadomość. Niebezpieczeństwo. Leniwie kierowała swoje kroki za mentorem. Nie wiedziała czy powinna obawiać się ciszy pomiędzy nimi. Czy zrobiła coś nie tak? Obraziła go? Tyle złych myśli kłębiło się w niej. Próbowała odczytać z jego mowy ciała coś. Jakąkolwiek podpowiedź.
— Spójrz.
Odwróciła posłusznie głowę w kierunku wskazanym przez wojownika. Niewielki ranny ptak leżał na piasku. Jego niezgrabne ruchy zdawały się wręcz prowokować potencjalnych drapieżników. A mimo to leżał tutaj. Na środku plaży. Nie rozumiała tego. Sam prosił się o śmierć.
— To siewka.
Zastygła. Spojrzała zaskoczona na mentora. To był ptak, którego imię nosiła.
— Dokładnie sieweczka. — sprostował liliowy. — Musi gdzieś w okolicy mieć gniazdo.
Szylkretka zamrugała nie rozumiejąc sytuacji. Skazywał siebie i swoje młode na śmierć. Nic tutaj nie grało. Wszystko było absurdalne i pozbawione sensu.
Czy tym właśnie była?
— Dlaczego? — zapytała.
Widząc niezrozumienie na jego pysku, dodała.
— Tutaj leży. Przecież wokół latają mewy.
Mentor uśmiechnął się lekko.
— Nie martw się. On tylko udaje rannego, by nas odciągnąć od gniazda. Nic mu nie jest tak naprawdę. Chroni tak swoją partnerkę i młode.
Siewka spojrzała na ptaka. Machał energicznie skrzydłami. Zdawał się kuleć. Ryzykował swoje życie dla bezpieczeństwa swojej rodziny. Udawał chorego byle uchronić swoich bliskich. Poczuła jak pieką ją poliki.
Myliła się. Była całkowicie oczarowana tym ptakiem.
Siewka podkuliła ogon. Nie chciała sprawić siostrze przykrości. Przez swoje zachowanie sprawiła, że utrudniała jej zjedzenie spokojnie posiłku. Niepewnie podeszła do czekoladowego kocura, który zdawał się zatracić w rozmowie z Jastrzębią Łapą. Zerkała na kremową, lecz jej wzrok jasno przekazywał jej rozkaz. Wzięła głębszy oddech, stając obok kocura. Wpatrywała się w zakręcone kosmyki futra, jakby miały udzielić za nią odpowiedzi.
— Siewcza Łapo? Coś się stało?
Zauważył ją. Czuła jak się patrzył. Jak pożerał ją wzrokiem. Głowił nad tym co ona robiła. Co znowu od niego chciała. Pewnie zdążył się założyć ze szylkretką, jak szybko się popłacze. Albo uważał, jak jego mentorka, że swoją strachliwością zawadzała każdemu.
Taka błahostka, a mimo to słowa stawały jej w gardle. Czuła, jak z każdym uderzeniem serca jest tylko gorzej. Obawiała się odpowiedzi. Przerabiała w głowie najmroczniejsze scenariusze. Umysł cierpiał katusze. Każde wyjście z sytuacji tej wydawało się złe. Pozbawione sensu i pogrążające je.
— Dziękuję. — bąknęła w końcu.
Cisza. Może trwała połowę uderzenia serca. Albo jeszcze mniej. Nie wiedziała. Przerażała ją. Za bardzo. Tyle mogło pójść źle. Tyle strasznych rzeczy mogło się wydarzyć teraz.
— Za... za przyniesienie kosa. — dodała nerwowo, mając nadzieję, że to sprostuje sprawę.
— Nie ma sprawy. Następnym razem jak będziesz miała ochotę to powiedz. — miły ton głosu ją zaskoczył.
Położyła uszy i pokiwała łebkiem.
* * *
Szum morza. Wygłuszał wszystkie pozostałe zbędne dźwięki. Był kojący, lecz skazywał i na nieświadomość. Niebezpieczeństwo. Leniwie kierowała swoje kroki za mentorem. Nie wiedziała czy powinna obawiać się ciszy pomiędzy nimi. Czy zrobiła coś nie tak? Obraziła go? Tyle złych myśli kłębiło się w niej. Próbowała odczytać z jego mowy ciała coś. Jakąkolwiek podpowiedź.
— Spójrz.
Odwróciła posłusznie głowę w kierunku wskazanym przez wojownika. Niewielki ranny ptak leżał na piasku. Jego niezgrabne ruchy zdawały się wręcz prowokować potencjalnych drapieżników. A mimo to leżał tutaj. Na środku plaży. Nie rozumiała tego. Sam prosił się o śmierć.
— To siewka.
Zastygła. Spojrzała zaskoczona na mentora. To był ptak, którego imię nosiła.
— Dokładnie sieweczka. — sprostował liliowy. — Musi gdzieś w okolicy mieć gniazdo.
Szylkretka zamrugała nie rozumiejąc sytuacji. Skazywał siebie i swoje młode na śmierć. Nic tutaj nie grało. Wszystko było absurdalne i pozbawione sensu.
Czy tym właśnie była?
— Dlaczego? — zapytała.
Widząc niezrozumienie na jego pysku, dodała.
— Tutaj leży. Przecież wokół latają mewy.
Mentor uśmiechnął się lekko.
— Nie martw się. On tylko udaje rannego, by nas odciągnąć od gniazda. Nic mu nie jest tak naprawdę. Chroni tak swoją partnerkę i młode.
Siewka spojrzała na ptaka. Machał energicznie skrzydłami. Zdawał się kuleć. Ryzykował swoje życie dla bezpieczeństwa swojej rodziny. Udawał chorego byle uchronić swoich bliskich. Poczuła jak pieką ją poliki.
Myliła się. Była całkowicie oczarowana tym ptakiem.
* * *
Dopiero później uświadomiła sobie, że nie spełniała swojego brzemia. Zamiast chronić swoją rodzinę jedynie sprawiała jej problemy. Przynosiła wstyd i rozczarowanie, a nie walczyła o ich dobro. Czuła się źle. Chciała być jak siewka. Bliscy byli dla niej najważniejszą wartością. To dla nich była wstanie zrobić wszystko, a mimo to tak zawodziła. Nie wiedziała, jak to zmienić. Jak odwrócić swą rolę. Zamiast bezbronnej stać się oporą. Widziała smutek. Zmartwienie. Słyszała głosy. Plotki. Matka z każdym dniem gasła. Słabła i zatracała się. A Siewka tylko to pogłębiała. Oddalała się z ojcem. A Jaskółka. Stała siostrze na drodze. Przez nią nie mogła rozwinąć skrzydeł. Wciąż musiała zważać na swoją pierdołowatą siostrę i opiekować się nią. Mentor także zginał się pod ciężarem zmartwień o swoją uczennicę. Nie miała pojęcia jak to odmienić. Jak ulżyć im wszystkim.
— Szukasz czegoś, Siewcza Łapo?
Kręcone futro wpadło jej w ślepia. Lekko zaskoczona rozejrzała się wokół. Kocur był tutaj. Nie rozumiała czego chciał.
— Nie. — mruknęła niepewnie.
Usiadła, choć łapy wciąż niespokojnie niosły ją przed siebie. Czuła jak wymykały się jej spod kontroli. To było głupie. Przecież nigdzie nie znajdzie odpowiedzi na dręczące ją zmartwienia. Na pewno nie w realnym świecie.
— Coś się stało? Wyglądasz trochę... hm jakby to ująć. O, inaczej. Nie zrozum mnie źle. Zwykle wyglądasz... nieco bardziej żwawiej. — gubiła się w słowach kocura.
Może czegoś nie usłyszała. Może za bardzo nie kontaktowała. Niepewności męczyły ją. Pożerały od środka. Żołądek bulgotał niezadowolony, a łapy zdawały się posiadać własne plany.
— Nic. — bąknęła, choć dobrze wiedziała, że to nie prawda.
Nie wiedziała, jak to ubrać w słowa. Jak ułożyć zdanie. Wszystko co przychodziło jej na myśl zdawało się takie błahe. Lub pozbawione sensu. Totalnie głupie. Albo żałosne. Nieważne co by powiedziała została by wyśmiana.
— Czemu... — zaczęła, ale po chwili żałowała, że otworzyła pysk.
Było już za późno. Żółte ślepia wpatrywały się w nią. Czuła je. Aż za bardzo. Dusiła się pod ich spojrzeniem.
— Dlaczego Niedźwiedź. — pisnęła, zamykając ślepia.
<Miś?>
[słowa 937]
[przyznano 19%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz