BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy?
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Nowe mutacje w zakładce "Cechy Specjalne i Mutacje"! | Zmiana pory roku już 22 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

23 sierpnia 2024

Od Niedźwiedziej Łapy (Niedźwiedziego Miodu) CD. Glonika

No i co on, nieszczęsny, miał zrobić? Co zrobić z tym niespodziewanym, rudym, dreptającym przy jego nodze, fantem? To straszne... Nie mógł przecież mu powiedzieć, że najpewniej jego mama już po niego nie wróci. Jeśli faktycznie zostawiła go tam, z zamiarem porzucenia, nie wiedział nawet, czy może ją krytykować. Wszystkie swoje wędrówki, a także to jakie koty przybywały do dziupli jego rodziców, gdy ten był mały, pokazały mu jak niesprawiedliwy i niejednoznaczny może być świat. Ciężko oceniać bez możliwości postawienia się na miejscu tamtej osoby, bez poznania całej prawy. Nie wiedział, czy faktycznie tak było, czy kotka najzwyczajniej nie padła ofiarą jakiegoś drapieżnika, czy innych kotów. Żaden ze scenariuszy nie był kolorowy, żadnym nie może podzielić się z Glonikiem.
Dotarli pod wodospad, a gwar i pomiaukiwania były słyszalne zza huczącej, wodnej kotary. Ostatnie promienie słońca delikatnie rozświetlały zasłonę, tworząc na posadzce nieśmiałą tęczę. Kręcący się w środku wojownicy nawet nie zauważyli, że Miodek przynosił ze sobą niespodziankę. Uczeń odwrócił się i spojrzał na malca, który również, zaciekawiony wlepił do góry ślepka.
— Dobra Glonik, słuchaj — nachylił się ku uszku rudaska, jakby chciał mu zdradzić wielką tajemnicę. — Mam dla Ciebie ważne zadanie. Musisz tu chwilę poczekać na mnie, siedząc grzecznie — wskazał dokładne miejsce, w którym miał zostać; nawet nie musiał ruszać się stamtąd, gdzie aktualnie przycupnął. Nic trudnego, nic skomplikowanego. Wierzył, że dzieciak podoła. — a ja w tym czasie szybko coś ustalę, a potem znajdziemy jakieś posłanie dla Ciebie, co Ty na to?
Poczekał na jakąkolwiek reakcje, a gdy w jego stronę został posłany zdeterminowany wzrok i dziarskie kiwanie główką, uspokoił się. Posłał mu pokrzepiający uśmiech i sam ruszył w głąb obozu. Strasznie mu się nie podobała wizja, że będzie musiał iść porozmawiać z liderem. Nie trzymał do niego żadnej osobistej urazy. Ba! Nawet nie miałby za co; widział go może, od swojego przybycia i mianowania na ucznia, garstkę razy. Smęcił się w okolicach swojego legowiska, nigdy nie odchodząc na tyle daleko, by szybkie zaszycie się w nim, było niemożliwe. Towarzyszył mu Przyczajona Kania lub Gąsiorkowa Łata, która, jak się prędko dowiedział, była jego partnerką. Rzadko był całkowicie sam. No, chyba że w swojej jamie; tam prawie nikt nie wchodził.
I właśnie tego nie chciał, za wszelką cenę, robić Niedźwiedzia Łapa. Idąc przez obóz, miał lichą nadzieję, że dzisiejszego wieczoru akurat przywódca miał ochotę na spacerek. Rozglądał się uważnie, ale nigdzie nie mógł dostrzec niebieskiego grzbietu. Nawet przyczajona Kania, a był o wiele bardziej zaangażowany w codzienne życie klanu, nie był w zasięgu żółtych oczu. Zrezygnowany chciał już, oczywiście bardzo taktownie i ostrożnie, prześlizgnąć się do środka legowiska Srokoszowej Gwiazdy, ale na całe szczęście pojawiła się postać, która, chociaż nie miała żadnych większych względów jako tako, miała je u niego.
— Delikatna Bryzo! — zawołał, a futro na grzbiecie wojowniczki nieznacznie drgnęło. Odwróciła głowę; jej znudzona mordka nie zachęcała do pogaduszek, ale ktoś musiał mu pomóc. — Słuchaj mnie, kochana! Mam taki pewien, naprawdę niewielki, acz bardzo istotny problem...
— Te słowa się wykluczają... Jest w końcu niewielki czy istotny? — skrzywiła się. Patrzyła na niego spod byka, chociaż cień zainteresowania iskrzył w jej oczach, acz głęboko ukryty. — No dobrze... Przejdź do rzeczy.
— Właśnie sęk w tym, że potrzebowałbym kogoś kompetentnego... Ah! Oczywiście ty jesteś najkompetentniejsza z wszystkich wojowników! Ale to sprawa, o której powinien usłyszeć ktoś nad... — powiedział śpiesznie.
— Próbujesz mi powiedzieć, na swój idiotyczny sposób, że mam ci pomóc szukać Srokoszowej Gwiazdy lub Przyczajonej Kani? — podniosła brew. Uczeń pokiwał prędko łbem. Ta nagłość, a także niespokojne przeskakiwanie z nogi na nogę, wzbudziło pewne obawy w głowie szylkretki. Zaczęła zastanawiać się, co też ten jej jełop odstawił tym razem. — No dobrze... Chodź ze mną.
Ruszyła w stronę legowiska medyczkę, gdzie wcześniej zmierzał zastępca. Niedźwiedzia Łapa trzymał się o krok za nią; denerwował się, że kotka idzie tak powoli. Nie wie, ile wytrzyma nadpobudliwy, ciekawski maluch usadzony w jednym miejscu, kiedy przed nim otwierają się wrota nowego życia. Błagał wszelkie siły tego świata, by uchroniły Glonika od głupich pomysłów. Dotarli, a w ciemnościach z łatwością dojrzał czekoladowe futro Kani. Nie czekał, aż odezwie się Delikatna Bryzka, sam wyskoczył na przód i znienacka dopadł niespodziewającego się niczego starszego.
— Przyczajona Kanio! Mamy poważny, naprawdę nie mogący zwlekać problem do rozwiązania! — wyrzucił gwałtownie, aż Czereśnia i Listek, również zainteresowane, obróciły mordki i nadstawiły czujne uszy. Kocur spojrzał na terminatora naburmuszony. Skrzywiona morda szybko przybrała jednak bardziej pytający wyraz; Niedźwiedź kontynuował, nie czekając na słowa. — No więc. Byłem na poszukiwaniu maku, po który wysłała mnie szanowna, obecna tutaj Liściaste Futerko — odwrócił ku niej lico, a ta pokiwała głową — No i dotarłem już na Złote Kłosy, gdy nagle poczułem dziwną woń! Znaczy, sama woń nie była dziwna, ale fakt, że się tam znajdowała, była niecodzienna!
— Do rzeczy! — wyburczał i machnął ogonem.
— Znalazłem kociaka... — zapanowała cisza. Raczej żaden z zebranych tam klifiaków nie spodziewał się akurat takich wieści. Niedźwiedzia Łapa był w stanie wpakować się w każde, najgłębsze nawet łajno, ale to było tak abstrakcyjne, że faktycznie wszyscy, w swoich głowach oczywiście, zgodzili się, że była to sprawa niemałej wagi.
— Jak to kociaka? Tak po prostu? — dopytała Delikatna Bryza, wciąż obecna, choć pozostająca na uboczu.
— Zwykłego, malutkiego szkraba. O takiego... — podniósł łapkę na wysokość, gdzie Glonikowi kończyły się okrągłe uszka. Rozejrzał się po każdym po kolei, patrząc na ekspresje, malującą się na ich pyszczkach. Medyczki były widoczne zmartwione, mentorka chyba nie dowierzała, a Kania zamyślił się. — No więc... Przyniosłem go tutaj... Nie miałem serca go zostawić. Upierał się, że mama po niego wróci, ale przecież przez noc mogłoby się stać tyle okropnych rzeczy.
— Dobrze zrobiłeś — po dłuższej chwili wyburczał zastępca. Szybko wziął do pyska wiązkę ziół, które w międzyczasie przygotowała starsza. Ogonem nakazał uczniowi podążać za nim. Mimo braku jasnego rozkazu szylkretowa wojowniczka również z nimi poszła. — Gdzie ten malec?
— Czeka przy wejściu... — wymruczał, kłusując przy jego boku. Stresowało go, że stąd nie może zobaczyć czy rudzielec faktycznie został na swoim miejscu. — Obiecałem mu też, że jutro z rana pójdziemy poszukac jego mamy... Jest bardzo uparty. Ma pewność, że po niego wróci.
— To już nie moja sprawa. Ty mu to obiecałeś, ty się tym zajmuj. Znaj moją łaskę, że nie wsadzę cię jutro do porannego patrolu, bo byś kociaka zawiódł. — rzucił przez zęby. Zatrzymał się przed legowiskiem Srokoszowej Gwiazdy; opuścił zawiniątko na łapy i odwrócił się, by stać pysk w pysk z Niedźwiedziem. — Zrób z nim cokolwiek. Zanieś do kociarni, poproś Bławatkowy Wschód lub Bożodrzewny Kaprys by mieli na niego oko, a z rana bierz go gdziekolwiek, gdzie tylko chcesz, by wcisnąć mu kit, że matka nie zostawiła go na pastwę losu. Nad resztą zaczniemy się głowić, jak wrócisz z przybitym dzieciakiem, który uświadomi sobie, że życie nie jest bajeczką.
Odszedł. Pozostawiony z mentorką poczuł chłód nocy. Glonikowi na pewno było zimno... Odwrócił się i napotkał bardziej współczujące, pomarańczowe oczy. Delikatna Bryza pierwszy raz, od kiedy pamiętał, uśmiechnęła się do niego szczerze.
— No, no... Nawet nie zostałeś wojownikiem, a już ojcem, co? — zaśmiała się. Nie czekając na niego, zaczęła kierować się w stronę wodospadu, gdzie, jak powiedział terminator, miał czekać maluch.
— Nie mów tak! Mam szczerą nadzieję, że naprawdę jutro znajdziemy jego mamę... — dogonił ją i powiedział pełen żalu. Było mu go okropnie szkoda. — Może to głupie, złudne myśli, ale nie są niemożliwe...
— Być może... — wymruczała pod nosem. Dotarli do wyjścia. Pusto...
— Niesamowite, jest naprawdę do ciebie podobny, Niedźwiedzia Łapo. — rzuciła sucho.
— Nie, nie, nie! — zestresował się i zaczął biegać po okolicznych skałkach, patrzeć do każdej najmniejszej szczeliny, a nawet wyciągać łeb wysoko do góry, jakby taka kluskowata postać jak Glonik, miał umiejętności wspinania się jak nietoperz. Bryza stała niewzruszona. Zaczął szukać tropu. Na szczęście pachniał on jeszcze zdecydowanie odmiennie od reszty obecnych w obozie kotów, a więc nie było trudno oddzielić jego woń. Pobiegł w dobrą stronę. Za nim, spokojnie i z gracją, szła mentorka. Nie ukrywała, że postać tego tajemniczego kocurka ją fascynowała.
Dopadł go... w swoim legowisku? Ruda kuleczka jak gdyby nigdy nic, ułożyła się na brzegu uklepanych liści. Była uśmiechnięta, acz pomarańczowe powieki opadały pod swoim ciężarem. Zielone ślepka rozjaśniły się na widok ucznia.
— Panie Niedźwiedzia Łapo, znalazłem leże! Nie obrazi się Pan, jeśli tu sobie cupnę? Nie zabieram dużo miejsca, obiecuję! — W tym momencie dotarła do nich kotka. Czaiła się jednak w cieniu. Miodek uśmiechnął się rozczulony. Nie miał już za bardzo siły kłócić się z malcem, a tym bardziej nie miał serca zabraniać mu spania w jego towarzystwie. Z drugiej strony w kociarni mógłby poczuć się pewniej przez obecność kotów w swoim wieku.
— Gloniku, oczywiście, że mógłbyś ze mną spać, ale czy nie chciałbyś przenieść się do miejsca, gdzie są takie podrostki jak ty? Mamy dwójkę w bardzo podobnym wieku, być może nawet udałoby ci się z nimi pobawić z samego rana, zanim wyruszymy. — wyszeptał, nachylając się nad nim. Nie chciał przeszkadzać innym, nawet jeśli wiedział, że na pewno któreś z uczniów tylko udawało, że śpi.
— Hm... Nie, wydaję mi się, że nie. — pokręcił główką, a uszka zatrzepotały mu uroczo. Położył głowę na kupce liści, którą przysunął przednimi łapkami. — Tutaj mi bardzo przyjemnie... Jest miło i cichutko, nikt nie chrapie.
— No dobrze... Ale musisz być bardzo spokojny, by nie obudzić śpiących uczniów. To bardzo ważne, bo każde z nich — pokazał po kolei ogonem — Wstaję wcześnie, być może nawet wcześniej niż my, by iść na trening, a to niezwykle istotna sprawa.
— Dobrze Panie Niedźwiedzia Łapo, będę cichy jak ryba w jeziorku. I tym razem mówię o prawdziwej rybce, nie o mojej siostrzyczce, chociaż ona też jest tak cichutka, że nikogo by tutaj nie obudziła. — przekręcił łebek, wciąż oparty o kant legowiska. Niemal zasypiał mówiąc te słowa. Miodek odwrócił się jeszcze szybko, a gdy ujrzał pochłoniętą w mroku postac Delikatnej Bryzy kiwnął jej głową na dobranoc. Odeszła na półki skalnę. Mu pozostało również położyć się spać.
Zanim zdążył do końca się ułożyć, rudasek już spokojnie mruczał przez sen. Niedźwiedzia Łapa, czując chłodny i morski wiatr, docierający do obozu, otulił kulkę ogonem. Ostatnie czego potrzebowała Czereśniowa Gałązka to chory malec.
— Słodkich snów Gloniku. Mam nadzieję, że twoja mama i siostra też mają dzisiaj spokojną noc i piękne sny — wyszeptał, bardziej do siebie. Również odpłynął.

* * *

Obudził go nacisk na ogonie. Otworzył jedno ślepie, potem drugie. W tym czasie, gdy jego ospały wzrok przyzwyczajał się do blasku, przeciskającego się przez wodospad, Glonik zdążył dobiec spod jego kity, do pyska. Duże, zielone oczy, wpatrywały się wprost na niego. Ziewnął przeciągle, wywalając do przodu łapy.
— Dzień dobry! — powiedział pełen entuzjazmu, a następni zaczął dreptać po legowisku, patrząc na każdy wystający liść i kamień, który wczoraj umknął mu w ciemnościach. Zawsze jednak pozostawał w blisko czekoladowego futra. Miód rozejrzał się. Było pusto; faktycznie wszyscy wstali przed nimi. — Czy miał Pan miłe sny? Mam nadzieję, że nie zająłem dużo miejsca.
— Oh, tak, tak... Dzień dobry, Gloniku. — ziewnął po raz kolejny i otrzepał ogon. Wstał do pozycji siedzącej, rozglądając się po części obozu, która była widoczna z jego leża — Spałem jakbyś był tylko malutkim listkiem, ani chwilkę mi się nie naprzykrzałeś.
— To dobrze! Byłoby mi bardzo przykro, gdyby pański grzbiet znów pobolewał i tym razem z mojej winy. — wymruczał, siadając naprzeciwko. Niedźwiedź przez chwilę nie wiedział co ma zrobić. Czy kociaki muszą być jakoś specjalnie zaopatrzone? Próbował odgadnąć czego mógłby potrzebować w tym momencie malec. Był trochę rozczochrany, ale kilka liźnięc i po problemie. Nagle do jego uszu doszło burczenie. No tak! Kociak od wczoraj leżał w polu pszenicy, a wieczorem też nic nie jadł.
— Chciałbyś może coś zjeść zanim pójdziemy na nasze poszukiwania? Miałbyś ochotę na coś szczególnego? — zapytał, a na samą wzmiankę o pożywieniu szmaragdowe oczka się zaświeciły. Uczeń zaśmiał się na tą reakcje.
— Głodny jak wilk! Albo jak niedźwiedź! Zjadłbym nawet trawkę czy jagódke z krzaczka. — zawołał energicznie i stanął na równe łapki, jakby był gotowy do wyruszenia na polowanie.
— Haha! Dobrze, w takim razie możemy umówić się tak, że ja pójde wybrać nam coś niesamowicie pysznego, a ty w tym czasie, doprowadzisz swoję rude futerko do porządku, okej? Mama nie może cie przecież zobaczyć takiego rozczochranego, bo pomyśli, że źle się tobą zająłem. — pokiwał kilkukrotnie łebkiem i wziął się do porannej higieny. Starszy ruszył w stronę stosu ze zwierzyną. Był wysoki i wypełniony przeróżnymi smakołykami. Wybrał dla siebie samicę bażanta, a dla malucha ładną, tłuściutką nornicę, by nie musiał oskubywać niczego z piór.

* * *

Zjedli, a następnie Niedźwiedź przylizał czubek głowy rudzielca; nie umiał dosięgnąć krótkimi łapkami kilku wystających kikutów. W podzięce kociak przyklepał kilka włosków na czekoladowej piersi. Wypoczęci, pożywieni i wypielęgnowani, wyruszyli. Szli tą samą drogą. Dla Glonika była ona tak samo niesamowita i ciekawa co wczorajszej nocy. Poranne światło osuszało powoli zroszoną trawę, ale wiele kropelek osiadało na ich futrze, zostawiając migoczące kropeczki.
Kocurek był zaafiszowany dosłownie wszystkim. Bawiły go motyle wzlatujące, gdy do nich podbiegał, latające na niebie, skrzeczące mewy, czy przemykające między kępami myszy. Nie dziwiło to terminatora. Mało jaki szkrab w Klanie Klifu miał możliwość doświadczyć uroku świata poza obozem w tak młodym wieku co Glonik. Oczywiście, nie był on przecież jeszcze ich członkiem, ale Miodek zaczynał być coraz bardziej rozdarty. Jednocześnie bardzo by chciał, aby w magiczny sposób matka pokazała się w okolicach Złotych Kłosów, acz z drugiej strony, a był to zdecydowanie bardziej racjonalny i prawdopodobny scenariusz, chciał żeby Glonik został z nimi. Dzieciak był przesympatyczny i skradł jego serce niemal od razu. Nawet nie wiedział, że przez te przemyślenia, jego mordka przybrała bardzo poważny wyraz.
— Panie Niedźwiedzia Łapo, czy coś się stało? — zapytał, zatrzymując się kilka kroczków przed większym. Był troszkę zmartwiony.
— Ah! Nie, nie... Po prostu myślałem o tym, co zrobimy jak już znajdziemy twoją mame. Przeciez będę musiał się jakość wytłumaczyć, że cie tak bezprawnie uprowadziłem — zaśmiał się. Malec zrównał z nim krok. Mu nie było, najwidoczniej, tak do śmiechu i do serca wziął sobie te kwestie.
— Mama jest bardzo miła, tak samo jak Pan! Napewno jeśli jej wszystko opowiemy, się nie pogniewa. Zwłaszcza, że Pan, prosze Pana, jest taki przesympatyczny. To na pewno się jej spodoba, no i Rybcę tak samo. Może od razu jej sie poprawi. — powiedział pełen powagi.
— W takim razie, kamień spadł mi z serca. — oznajmił i teatralnie wypuścił powietrze z piersi. Przechadzali się akurat pod rozłożystym kasztanowcem. Promienie tańczyły między powiewającymi liścmi. Pierwsze brązowe kule już zdążyły spaść i uwolnić się ze spiczastych otoczek. Wpadł na świetny pomysł. — Gloniku, jest jeszcze niezwykle wcześnie. Choć pokaże ci jak można znakomicie bawić się kasztanami.

<Gloniku, czy jesteś chętny na mecz z Niedźwiedziem?>

1 komentarz: