Pociągnął nosem. Co to, miał katar? Pewnie przejściowe przeziębienie od tego ochłodzenia i częstych deszczów, które z każdym dniem się nasilały. Uznał, że jeśli mu się pogorszy coś z tym zrobi, a na razie nie będzie marnować ziół.
Kocur z samego rana wyszedł na polowanie, nie bardzo mając nic lepszego do roboty. Akurat przechodził obok terytorium jednego z klanu, Klanu Klifu. Przez głowę przemknęła mu niezbyt mądra myśl i od razu ją wygonił z umysłu, ale chwilę potem wróciła. I z każdym uderzeniem serca zdawała się być coraz bardziej zachęcająca. Spojrzał w głąb terytorium Klifiaków. Od strony Siedliska Dwunożnych było pokryte wieloma łodygami zbóż. Oczywiście, nie teraz w środek jesieni, ale w cieplejsze, letnie dni wyglądało to całkiem ładnie.
Diament zastanowił się, czy rzeczywiście chce zaryzykować. Co mu to da? Właściwie to nic. Po prostu od zawsze lubił łamać zasady, to było takie… ekscytujące. No a bez ryzyka nie ma przygody, więc jeśli chciał zrobić coś ciekawego, często to wiązało się z niebezpieczeństwem.
Ale teraz był już dorosły. Od dawna był dorosły. A dopiero niedawno przestał się zachowywać jak rozbrykane kocię. W myślach ciągle wracał do swojego dzieciństwa. Wtedy jeszcze wszyscy jego bliscy byli przy nim… Teraz miał pustkę w sercu, z każdym odejściem, z każdą śmiercią, porwaniem jakiegoś kota z Kamiennej Sekty, czuł się, jakby tracił część siebie. A tak przecież wcale nie było. Po prostu wciąż był w żałobie, to normalne. Skrzywił się, przypominając sobie pysk Pliszki i wszystkie radosne momenty, które z nią spędził. W sumie było ich zbyt wiele, żeby można było je policzyć.
„Diament” – powiedział surowo do siebie w myślach. – „Nie myśl o tym”
Z wielkim trudem oderwał swoją uwagę od niewesołych myśli i przeniósł ją z powrotem do teraźniejszości. Czy chciał wejść na terytorium Klanu Klifu? Jeszcze kilka razy zadał sobie pytanie, czy to rzeczywiście się opłaca. Pokazałby obcym kotom swoją głupotę i nierozważność. Nie chciał tego. Oczywiście, nie musiał zostać złapany… Ale i tak istniało spore ryzyko, że coś pójdzie nie po jego myśli.
Westchnął i odwrócił się od kuszącego terytorium. Pociągnął nosem. Choroby bywały uciążliwe. Miał nadzieję, że przeziębienie niedługo minie i nie będzie musiał interweniować ziołami.
***
Wrócił do bazy z dwoma myszami w pysku. Jedną oddał swoim kociętom, drugą zaofiarował Skowronek. Zauważył swojego brata, Ametysta, siedzącego samotnie przy wejściu do ogrodu. To było dziwne, bo o ile dobrze znał niebieskiego, to raczej nie spędzał czasu w niczyim towarzystwie. Szybko podszedł do kocura, żeby do niego zagadać.
- Hejka, Ametyst. – powiedział energicznie.
Zastanawiał się, jak ma na brata mówić. Wiedział, że ten uważa, że jego imię brzmi poważnie, ale nie chciał na niego mówić „Amek”. Przecież to brzmiało dziecinnie, a nie byli już kociętami. Uznał, że będzie się do niego zwracać pełnym imieniem.
- Cześć. – odparł pomarańczowooki. – Jak tam?
- Dobrze. Wiesz, dawno nie robiliśmy niczego razem. Chcesz może pójść na spacer, pogadać? Albo zapolować?
- Spoko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz