tw: nieprzyjemne, krwawe opisy
Ostatnie co pamiętał z tej koszmarnej nocy to krew.Czerwona posoka była wszędzie. Wytryskała z niebieskiego grzbietu Nawałnicowej Łapy, pokrywała pięknie umalowane futerko Okraszonej Polany… Wylewała się spieniona i warcząca z pyska Błotnistej Plamy. Nawet nie wiedział kiedy i on został nią naznaczony. Powyginane, niekocie ciało wojowniczki odcisnęło w nim piętno. Co to było za monstrum? Kto zastąpił tej księżycowej pory kotkę, z którą wiele wschodów słońca dzielił legowisko? Nigdy w życiu jeszcze się tak nie bał… Nie wiedział, nawet kiedy jego ciało ruszyło do ataku, nie wiedział, kiedy zęby wbiły mu się w bok; adrenalina buzowała w nim do tego stopnia, że ból dotarł do niego później niż szkaradny smród, który roznosiła za sobą czekoladowa. Nie rozumiał, jak stworzenie, które ledwo zatacza się po obozie, wydaję się być odcięte od wszelkich zmysłów, może dysponować tak ogromną siłą szczęk. Ledwo udało mu się uwolnić i uciec na bezpieczną odległość. Ujrzał tylko przyjście liderki; potem padł na ziemie.
* * *
Słyszał szmery i ciche hałasy. Kroki, cięższe i znacznie delikatniejsze, podążające za nimi. Krzątały się, przechodziły od jego lewej strony, do prawej, czasem zatrzymując się, jak się domyślał, obok niego. Zaciągnął się powietrzem; poczuł, że ma nieznacznie zaciśnięte gardło. Zapach ziół wypełnił jego jamę nosową, przedostał się dalej, ukoił zmysły i rozwiał mgłę, która zasnuwała jego jeszcze śpiący umysł. Legowisko medyków… Realizacja, gdzie się znajduję, przywołała koszmary tamtych wydarzeń. Przed powiekami zamigotał mu pieniący się szkarłat. Przerażony otworzył ślepia, by uciec od widoku Paskudy, ale brudne od przeróżnych wydzielin, poplątane i nastroszone futro wciąż wydawało się przylegać do jego boku. Przez moment nie widział nic, co tylko wzmożyło jego strach, potem jednak blask przestał być oślepiający i wyłoniły się z niego coraz wyraźniejsze kształty.— Strzyżykowy Promyku, Czapli Taniec się obudził — doszedł do niego melodyjny głos Różanej Łapy. Kotka stała w sporej odległości. Nie zbliżyła się, ani by obejrzeć jego ranę, ani by zapytać go jak się czuję. Zaniepokojony czekał więc na nadejście medyczki. Ta pojawiła się po uderzeniu serca.
— Dzień dobry, jak się czujesz? — powiedziała prędko, widocznie zaniepokojona. Oczy miała czujne, przenikliwie wpatrywały się w vana, jak gdyby chciała przewidzieć jego każdy, następny ruch. Wyraz jej pyska jednak był łagodny, przyjazny; bardzo typowy dla właścicielki.
— Boli mnie bok, no i troszkę swędzi… Ale wszystko w porządku! — zapewnił i posłał obu uzdrowicielkom pokrzepiający uśmiech. Faktycznie nie czuł się bardzo źle; być może był troszkę zmęczony; łatwo jednak umiał to uzasadnić poważną utratą krwi i szokiem, którego doświadczył.
Prędko jednak jego pozytywny nastrój przepadł jak kamień w wodę. Nie słyszał jeszcze tego wprost… Musiał jednak to zrobić, inaczej nie zazna spokoju.
— A czy… Czy Okraszona Polana i Nawałnicowa Łap-
— Nie żyją… — nawet nie dała mu dokończyć ruda. Czapla spuścił wzrok; wiedział przecież… Potworzyca rozprawiła się z nimi na jego własnych oczach, umazana ich krwią wgryzła mu się do boku, być może w jego ciele płynie teraz ich cząstka… — Zginęli na miejscu, nie cierpieli…
— Mhm… A czy Błotnist-
— Nie żyje. — tym razem rzuciła z drugiej strony legowiska czarnobiała. Jej słowa były twarde i przepełnione nienawiścią, którą jednak starała się hamować. — Srocza Gwiazda nas uratowała i zabiła Paskudę.
— To dobrze… — zamyślił się. Zmęczenie zaczęło być bardziej odczuwalne, a mgła znów wracała na swoje miejsce w jego głowie. Była jedna rzecz, o którą musiał jeszcze spytać; sprawa najwyższej wagi — Czy ktoś jeszcze ucierpiał? Czy… Czy Wodnikowe Wzgórze tutaj był? Czy nic mu się nie stało?
— Błotnista Plama chciała zaatakować kocięta w żłobku, ale jak powiedziała Różana Łapa, ocaliła je Srocza Gwiazda. Nikogo więcej nie zdążyła skrzywdzić; leży głęboko w błocie… Tam, gdzie jej miejsce… — rzekła, dreptając w cieniu tataraku, zaglądając kilka razy do tunelów, by znaleźć potrzebne zioła. — A partner dzielnie cię doglądał. Przez pierwszą noc niemal nie spał; musiałam podać mu mak, by ukoił skołatane nerwy. Gdy tylko się przebudził, przyszedł tutaj.
— Czy mogę się z nim zobaczyć? Czuję się naprawdę dobrze, Strzyżykowy Promyku, proszę — posłał błagalne spojrzenie najpierw starszej, a gdy ta nie dała mu zadowalającej odpowiedzi, skierował je do młodszej; być może ta przekonałaby mentorkę. Różana Łapa odwróciła jedynie wzrok.
— Posłuchaj mnie uważnie, Czapli Tańcu — zwykle łagodna mordka medyczki nabrała hardego wyrazu, a jej błękitne ślepia na moment przypominały sople lodu. Przeszedł go dreszcz, który wstrząsnął całym jego osłabionym ciałem — Błotnista Plama straciła rozum wskutek poważnej, okropnej choroby, która zrobiła z niej chodzącego trupa bez myśli… Nie chce cię straszyć, lecz pozostajesz pod moją stałą obserwacją i to ja odpowiadam za twoje czyny. Jeśli czymś cię zaraziła i to ty kogoś skrzywdzisz… Powiem to raz i wyraźnie; przemyśl, kogo chcesz narażać na niebezpieczeństwo.
Te słowa zmroziły mu krew w żyłach. Patrzył przerażony, a jego szkliste od choroby oczy, jeszcze bardziej nabiegły łzami. Czuł jak serce dudni mu w piersi, a przez zaciśnięte gardło wydobywa się przyśpieszony oddech. Nie potrafił dłużej trzymać kontaktu wzrokowego; spuścił pysk, przez co pojedyncze łzy kapnęły mu na łapy. Czuł ścisk w piersi.
— Czy ja… Czy ja zamienię się w takie monstrum? Skończę pod pazurami Sroczej Gwiazdy? — wydukał cicho. Starsza ledwo była w stanie go usłyszeć. Dobrze jednak wiedziała, co mówi. Nie musiała zgadywać. Jego obawy były łatwe do przewidzenia i słuszne.
— Okrutnym byłoby cię okłamywać. Będę więc z tobą, od tego momentu, całkowicie szczera. — lód stopniał, a w oczach zalśniło z powrotem współczucie i ciepło — Nic nie jest pewne. Na razie rana goi się dobrze, a twoje zmęczenie jest w pełni normalne. Nie będę jednak karmić cię mrzonkami czy złudnymi nadziejami. Błotnista Plama też długo ukrywała swoją przypadłość; zostaniesz tutaj tak długo, aż nie będę pewna, że jesteś zdrowy. Nie wiem, ile to zajmie… Nie ważne ile minie wschodów słońca, bez mojego pozwolenia nie postawisz łapy poza to legowisko. Dla dobra wszystkich.
— A co z Wodnikiem? — było głupio mu pytać o to po raz kolejny, ale wizja pozostawienia ukochanego na tak długi czas, łamała mu serce — Stanę się potworem szybciej, jeśli go nie zobaczę.
— Nie jesteś kociakiem, podejmujesz decyzję za siebie… Jeśli tak ci zależy, poinformuję go, że chcesz nawiedzenia; powiem mu też, jakie mogą być konsekwencje.
— Dziękuje. Jesteś wspaniała Strzyżykowy Promyku— łzy znów napłynęły mu do oczu, tym razem łzy radości i nadziei.
Wiedział, że z mężem przy boku pokona wszelkie przeciwności losu; razem zwyciężą wszystko…
<Wodniku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz