jeszcze Porą Zielonych Liści
Leśne duchy, czy to prawda, że już niedługo ma być moja ceremonia?
Podobno zsyłaliście znaki. Już wiem, o czym mówiła babcia wtedy, kiedy przyniosła mi do złapania moją pierwszą mysz, tata w końcu mi powiedział: widział młodą pleszkę z owadem w dziobie. To istotne, bo takie młode ptaki, nawet kiedy umieją już latać, na początku dostają jeszcze jedzenie od swoich rodziców. Siadają w różnych miejscach i popiskują, kiedy zbliża się dorosły ptak, otwierając przy tym szeroko dziób, tak, że aż całe się przez to śmiesznie wyginają, i dostają jeść prosto do gardełka. Trzeba siedzieć bardzo cicho i ostrożnie, żeby to zobaczyć, bo inaczej rodzice się płoszą. To trochę jak mój tata, kiedy nie chce, żebym krzyczał na zewnątrz, bo ktoś nas jeszcze... No, może nie. Ale potem ci ptasi rodzice zaczynają udawać, że nie słyszą swoich dzieci nawet wtedy, kiedy nikt na nich nie patrzy, i one w końcu muszą się nauczyć, jak samemu łapać robaki albo szukać ziaren. Dlatego mała pleszka ze zdobyczą w dziobie jest całkiem szczególna, bo taki widok znaczy, że sama ją sobie złapała, chociaż jest jeszcze dosyć malutka. I to ma symbolizować mnie? O to wam chodziło, leśne duchy, prawda...? Całkiem sprytne.
Ptaki są dziwne. "Małe" ptaki wcale nie wyglądają na mniejsze od tych dorosłych, mają tylko inny kolor, dziób i kształt bardziej podobny do kulki. Chociaż właściwie ja też jestem już całkiem duży, wcale nie wiele mniejszy od taty, i wszyscy mi mówią, że moja sierść zrobiła się ciemniejsza, od kiedy byłem małym kociakiem, więc... może jednak jesteśmy podobni, ja i pleszka. Ona straci plamki i zrobi się albo rudobrązowa, albo szara z czarną łatą na oczach i pomarańczowym brzuszkiem, to zależy od tego, czy to samiec, czy samica. A ja...
Ja nie wiem. Wiem, że u kotów są kocury, kotki i wyjątkowe przypadki. Tata, babcia i Rosa mówią o sobie inaczej, "powiedziałam" – "powiedziałem" – "powiedziałom" (tak przynajmniej mi się wydaje), ale kiedyś myślałem, że w tej kwestii niczym innym się nie różnią. Tylko niedawno okazało się, że jednak tak, bo kotki mogą rodzić dzieci, a kocury nie (ale wciąż zostają tatami w jakiś tajemniczy sposób, o którym mój własny nie chce mi powiedzieć). Poza tym najwyraźniej mają inny zapach. No i to jest ta rzecz, która mnie w tym wszystkim najbardziej... smuci... denerwuje... Nie wiem! No bo ja myślałem, leśne duchy, że to jest zapach naszej rodziny! To, jak pachną tata i babcia, znaczy się, a czego nie czuć u Wrzosa, Owsa i u Szczypiorka również nie. I że jak przejdę ceremonię, to też tak będę pachnieć. Ale najwyraźniej tata jest kocurem specjalnym, który ma możliwości i zapach kotki, no i tym tak naprawdę ten "nasz" zapach był. A ponieważ ja się urodziłem kocurem, to nigdy nie będę go miał.
Co prawda tata powiedział, że to o niczym nie przesądza i to ja sam mogę ustalić, kim jestem, miau miau miau, tak jak on i Rosa. No to mogę już być tym kocurem, chociaż może powinienem być kotką, bo jest ich jakoś mało, sama babcia i prababcia, a ta druga już nie żyje, ale właściwie to mnie za bardzo nie interesuje. Nie zmienia faktu, że nie będę pachnieć jak moja rodzina, bo tego podobno nie da się kontrolować i tak już po prostu jest. Można się co najwyżej wytarzać w rumianku.
Ech...
No i sama ceremonia... Nie boję się! Czasami tata i babcia sugerują coś takiego, że niby miałbym nie wytrzymać, że może mnie zaraz mrówki oblezą i ucieknę tuż przed nią. A to nieprawda... Nie wierzą mi, bo tata przeszedł ją, kiedy był już starszy ode mnie. Dlatego myślą, że ja jestem zbyt młody i stchórzę... Szczerze mówiąc, leśne duchy, to mam już dosyć ciągłego przekonywania i udowadniania im, że się mylą. Naprawdę mogliby raz posłuchać, wtedy nie musielibyśmy się kłócić i tata miałby na pewno więcej spokoju, na którego brak tak narzeka.
Czyli nie boję się, ale są w tej ceremonii rzeczy tajemnicze, co do których wciąż nie mam pewności... Głównie blizny. No i kocimiętka. Skoro trzeba być ostrożnym z jej używaniem, bo "osłabia czujność i postrzeganie", to czemu zjada ją też kot, który wykonuje blizny? Czy nie wyjdą przez to krzywo...?
Podobno zsyłaliście znaki. Już wiem, o czym mówiła babcia wtedy, kiedy przyniosła mi do złapania moją pierwszą mysz, tata w końcu mi powiedział: widział młodą pleszkę z owadem w dziobie. To istotne, bo takie młode ptaki, nawet kiedy umieją już latać, na początku dostają jeszcze jedzenie od swoich rodziców. Siadają w różnych miejscach i popiskują, kiedy zbliża się dorosły ptak, otwierając przy tym szeroko dziób, tak, że aż całe się przez to śmiesznie wyginają, i dostają jeść prosto do gardełka. Trzeba siedzieć bardzo cicho i ostrożnie, żeby to zobaczyć, bo inaczej rodzice się płoszą. To trochę jak mój tata, kiedy nie chce, żebym krzyczał na zewnątrz, bo ktoś nas jeszcze... No, może nie. Ale potem ci ptasi rodzice zaczynają udawać, że nie słyszą swoich dzieci nawet wtedy, kiedy nikt na nich nie patrzy, i one w końcu muszą się nauczyć, jak samemu łapać robaki albo szukać ziaren. Dlatego mała pleszka ze zdobyczą w dziobie jest całkiem szczególna, bo taki widok znaczy, że sama ją sobie złapała, chociaż jest jeszcze dosyć malutka. I to ma symbolizować mnie? O to wam chodziło, leśne duchy, prawda...? Całkiem sprytne.
Ptaki są dziwne. "Małe" ptaki wcale nie wyglądają na mniejsze od tych dorosłych, mają tylko inny kolor, dziób i kształt bardziej podobny do kulki. Chociaż właściwie ja też jestem już całkiem duży, wcale nie wiele mniejszy od taty, i wszyscy mi mówią, że moja sierść zrobiła się ciemniejsza, od kiedy byłem małym kociakiem, więc... może jednak jesteśmy podobni, ja i pleszka. Ona straci plamki i zrobi się albo rudobrązowa, albo szara z czarną łatą na oczach i pomarańczowym brzuszkiem, to zależy od tego, czy to samiec, czy samica. A ja...
Ja nie wiem. Wiem, że u kotów są kocury, kotki i wyjątkowe przypadki. Tata, babcia i Rosa mówią o sobie inaczej, "powiedziałam" – "powiedziałem" – "powiedziałom" (tak przynajmniej mi się wydaje), ale kiedyś myślałem, że w tej kwestii niczym innym się nie różnią. Tylko niedawno okazało się, że jednak tak, bo kotki mogą rodzić dzieci, a kocury nie (ale wciąż zostają tatami w jakiś tajemniczy sposób, o którym mój własny nie chce mi powiedzieć). Poza tym najwyraźniej mają inny zapach. No i to jest ta rzecz, która mnie w tym wszystkim najbardziej... smuci... denerwuje... Nie wiem! No bo ja myślałem, leśne duchy, że to jest zapach naszej rodziny! To, jak pachną tata i babcia, znaczy się, a czego nie czuć u Wrzosa, Owsa i u Szczypiorka również nie. I że jak przejdę ceremonię, to też tak będę pachnieć. Ale najwyraźniej tata jest kocurem specjalnym, który ma możliwości i zapach kotki, no i tym tak naprawdę ten "nasz" zapach był. A ponieważ ja się urodziłem kocurem, to nigdy nie będę go miał.
Co prawda tata powiedział, że to o niczym nie przesądza i to ja sam mogę ustalić, kim jestem, miau miau miau, tak jak on i Rosa. No to mogę już być tym kocurem, chociaż może powinienem być kotką, bo jest ich jakoś mało, sama babcia i prababcia, a ta druga już nie żyje, ale właściwie to mnie za bardzo nie interesuje. Nie zmienia faktu, że nie będę pachnieć jak moja rodzina, bo tego podobno nie da się kontrolować i tak już po prostu jest. Można się co najwyżej wytarzać w rumianku.
Ech...
No i sama ceremonia... Nie boję się! Czasami tata i babcia sugerują coś takiego, że niby miałbym nie wytrzymać, że może mnie zaraz mrówki oblezą i ucieknę tuż przed nią. A to nieprawda... Nie wierzą mi, bo tata przeszedł ją, kiedy był już starszy ode mnie. Dlatego myślą, że ja jestem zbyt młody i stchórzę... Szczerze mówiąc, leśne duchy, to mam już dosyć ciągłego przekonywania i udowadniania im, że się mylą. Naprawdę mogliby raz posłuchać, wtedy nie musielibyśmy się kłócić i tata miałby na pewno więcej spokoju, na którego brak tak narzeka.
Czyli nie boję się, ale są w tej ceremonii rzeczy tajemnicze, co do których wciąż nie mam pewności... Głównie blizny. No i kocimiętka. Skoro trzeba być ostrożnym z jej używaniem, bo "osłabia czujność i postrzeganie", to czemu zjada ją też kot, który wykonuje blizny? Czy nie wyjdą przez to krzywo...?
***
– Tato? – Mrówkolew podniósł głowę znad kawałka kory, nad którym od dłuższego czasu siedział w skupieniu. – A na pewno dasz radę zrobić prosto?
– Nie męcz innych wyrwanymi z kontekstu pytaniami – odmruknął Umakini, przymykając powieki. – To duchy wykonują blizny, poprzez działanie ziół kierując łapą prowadzącego. Nie masz żadnych powodów do obaw... Tylko bez żadnych ślimaków i fal.
– Czemu niby... Nie lubią ich? Znaczą coś złego? – Mrówkolew odwrócił się cały w stronę ojca, machając ogonem. – A ty jakoś masz kółka!
– Ja się nie domagałem, żeby było prosto.
***
Przepraszam, leśne duchy! Wiedziałem, że blizny to wasze symbole, ale że to wy sami rysujecie je kocią łapą... Tego to już nie. W takim razie o to będę całkiem spokojny, chociaż tata zachowuje się nieco podejrzanie i już nie mam pewności, czy rzeczywiście umiejętności... czy raczej stan samego kota nie wpływa w żaden sposób na krzywość blizn. Ale zaufam wam.
Próbuję zaplanować, gdzie chciałbym je mieć, ale to nie takie proste i nie zrobiłem na razie zbyt dużych postępów. To znaczy, na pewno udało mi się rozwinąć metodę. Na początku próbowałem rozrysować je sobie w piasku, wykreśliłem łapą kształt kota, który nie był nawet wcale taki krzywy, i próbowałem zaznaczać na nim różne miejsca, ale piasek z różnych linii przesypywał się to tu, to tam, kiedy się łączyły, rowki zasypywały się, a jakby tego było mało, to w końcu babcia zepsuła mi to wszystko, przechodząc przez sam środek... Gdzie tu czujność tropiciela? Kiedy ją o to spytałem, to nazwała mnie mądralą i powiedziała nawet, że to moja wina, że wyrysowałem swój plan w samym przejściu, chociaż głębiej w norze przecież nie ma już za wiele światła i nie widziałbym dobrze, gdzie zostawiam ślady, a to mogłoby się ostatecznie skończyć naprawdę tragicznym zestawem blizn. Oczywiście więc nie miało to sensu. Obraziłem się wtedy na nią bardzo, ale już koniec, nie mogę o tym dłużej myśleć teraz, bo jeszcze wróciłoby mi to, a w złości ciężej się rysuje.
W każdym razie wszystkie te przeciwności sprawiły, że zacząłem szukać lepszego miejsca. Na niektórych kamieniach da się zostawić ślad pazurem, ale widać go słabo i łatwo się ściera. Poza nimi większość przedmiotów w naszym legowisku jest raczej mała, tak, że porządny rysunek by się na nich nie zmieścił. Na samym sobie nic nie narysuję... Stwierdziłem w końcu, że muszę wyjść na zewnątrz, na szczęście tata już się przekonał co do wypuszczania mnie bez ciągłej obserwacji, a ja wcale nie zamierzam nigdzie daleko uciekać, kiedy czeka mnie ceremonia, bo ze złości jeszcze mi ją odwoła. Dlatego wyszedłem spokojnie, zacząłem rozglądać się w pobliżu naszej nory, i w końcu – dokonałem odkrycia. O ile na łące nie znalazłem nic przydatnego do rysowania oprócz ziemi (a tą wciąż mógłby mi rozrzucić jakiś dzik), to okazało się, że kora sosen idealnie nadaje się do rycia w niej wzorków! Wystarczy mocno przeciągnąć po niej pazurem, żeby został głęboki ślad, który nie ściera się po potarciu. Skomplikowane szlaczki robi się nieco trudniej, trzeba dziwnie wykręcać łapy, ale jestem pewien, że jeszcze się tego nauczę, to wszystko jest w moim zasięgu. Myślicie może... no, pewnie nie, ale i tak wam powiem, żeby na pewno nikt się nie martwił, że przy rysowaniu w korze wcale nie trzeba stać przy drzewie jak pień, można, zamiast tego po prostu oderwać jeden czy kilka płatów i zabrać je ze sobą, gdzie się tylko chce, zwykle są na tyle cienkie, że mieszczą się łatwo w pysku! Ja tak właśnie zrobiłem i teraz mogę po nich rysować w naszej norze. Kiedy pokazałem je tacie, to chwilę się poprzyglądał, ale szybko wrócił do drzemki. Ostatnio często gdzieś wychodzi i potem jest dosyć zmęczony, ale to chyba nie przeze mnie? Nic złego nie zrobiłem, więc raczej nie. Na pewno nie.
Hmpf... Zebrałem materiały, ale ciężko mi wciąż wymyślić dobre blizny. Podobno na ciele słabo je widać, i nawet z moją krótką sierścią zostanie mi tylko lekko podniesione w ich pobliżu futro. To mi się nie wydaje zbyt estetyczne, raczej bym tak nie chciał... Dlatego myślę nad miejscami z jeszcze krótszym włosem, jak pysk czy łapy, ale tam z kolei moje pręgi robią się ciemniejsze, lepiej je widać i już nie wiem, czy to by się nie pomieszało, blizny z pręgami... Może gdyby je zrobić wzdłuż pręg? Może na uszach? Może... Jak ja właściwie wyglądam? Nie pamiętam za dobrze, to denerwujące, że nie można zobaczyć się inaczej, niż w kałuży... Co, gdyby przestał padać deszcz i wszystkie kałuże wyschły? Nikt nie wiedziałby, jak sam wygląda i mógłby najwyżej pytać o to innych. Straszna wizja... A przecież podobno czasem przychodzą susze. Leśne duchy, trzymajcie je, proszę, z daleka...
Muszę próbować dalej.
[1453 słowa - trening wojownika]
[przyznano 30%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz