Jakiś czas temu. Mniej więcej kiedy dzieci Szepta i Gracji zostały uczniami
Popatrzyła na młodszą kotkę. Wyglądała, jakby dopiero wyszła ze żłobka. I co ona na Mroczną Puszczę wyprawiała?! Przecież Burzaki nie chodzą po drzewach, więc jej mentor na pewno jej tego nie uczył. A poza tym nigdzie tu nie było innego kota.
— Ej ty! Młoda co ty wyprawiasz?
Wpierw z iglastego buszu jakiegoś świerku wyłoniła się głowa, a po chwili milczenia na pyszczku kotki pojawił się uśmiech.
— Szukam zajęcy na drzewach, nie widzisz? Poza tym wbijające się igły w ciało są bardzo relaksujące.
— Bardzo śmieszne. Gadaj, po co żeś tam wlazła?
— A co cię to? — Burzaczka rzuciła jedynie w odpowiedzi, sucho i krótko.
— To, że możesz spaść i będę mieć kłopoty — syknęła medyczka i zaczęła wspinać się na drzewo po swojej stronie granicy. Czemu ta mała była taka pusta? Nie to, że teraz nagle chciała ratować Burzaki, ale nie było tu jej mentora, więc gdyby spadła, a on by przyszedł, wyglądałoby to, jakby ją zabiła.
— Oh nie — skomentowała liliowa tym samym tonem, patrząc, jak szylkretka zaczyna wspinaczkę. W końcu sama zagaiła. — Nie miałabyś, w końcu spadłabym po mojej stronie i wszyscy by wiedzieli, że spadłam — stwierdziła. — Kto nauczył cię wspinaczki? — spytała w końcu. Czy ona naprawdę nie potrafiła znaleźć na to pytanie lepszego momentu?
— Miałabym kłopoty, bo byłam tu i mogłam cię uratować. A jesteś jeszcze młoda. Wygląda, jakbyś dopiero wyszła ze żłobka, więc mogą cię zaliczyć jako kociaka i złamałabym kodeks wojownika — mówiła tortie, nadal skupiając się na wspinaczce. To była jedna z rzeczy, na której najbardziej się skupiła podczas treningów. Kochała tę wysokość i wiatr. Tak naprawdę kodeks wojownika zupełnie jej nie interesował. Jak w sumie wszystkich kultystów. Jednak gdyby arlekinka spadła mogłoby to wywołać wojnę pomiędzy Klanem Wilka a Klanem Burzy. A na wojnę się jej nie spieszyło.
— Moja mentorka — odpowiedziała na pytanie krótko. — A tak właściwie gdzie jest twój mentor?
— Nikt by ci tego nie udowodnił — zauważyła córka Przepiórczego Puchu, po czym strzepnęła uchem. — Nie wiem — stwierdziła. — Pewnie gdzieś chodzi i szuka swojej piątej klepki…
Siostra Wierzby usiadła na gałęzi tak wysoko, by była na równi z kotką.
— Wy Burzaki macie pecha do mentorów, co?— zaśmiała się. Ta mała się jej podobała. Wyciągnęła do niej symbolicznie łapę i powiedziała:
— Chodź, pomogę ci zejść.
— Uważasz, że nie dam rady zejść sama? — spytała uczennica Obsmarkanego Kamienia. Oczywiście, zamiast zaakceptować pomoc, sama spróbowała swoich sił w schodzeniu. Głową w dół. Szybko przekonała się, że nie jest to najlepszy pomysł, gdy łapy gwałtownie ześlizgnęły się po korze, a ona, doznając kolejnego zawału, szybko się wyprostowała, chcąc zostać na gałęzi.
— To nie jest dobry pomysł, prawda? — spytała jakby retorycznie, po chwili spuszczając uszy w geście poddania. — Co miałaś na myśli z tym pechem do mentorów?
— Najlepszym wyjściem u ciebie z tej sytuacji jest zaakceptowanie mojej pomocy. I tak, uważam, że nie poradzisz sobie sama, gdyż widać, że cudem tu weszłaś — mruknęła Cisowe Tchnienie. — Mam jedną znajomą w Klanie Burzy, która narzekała na swojego mentora. A teraz chodź mysi móżdżku!
— Powiedz mi, co mam robić. Zejdę sama — powiedziała młodsza, krzywiąc się na pysku i kładąc uszy na czaszkę. — I proszę, ton ciszej.
— Nie zejdziesz sama, chodź tu kociaku — prychnęła Wilczaczka. — I nie będę dawać kociakowi mi rozkazywać. Jeżeli nie chcesz, by twój mentor się o tym dowiedział, to w twoim interesie jest jak najszybsze zejście. Najlepiej by było gdybyś w ogóle tu nie wchodziła, ale tego już nie cofniesz.
Zamiast odpowiedzi, pręgowana medyczka dostała po twarzy potężnym side eye, z wymownym, milczącym pyskiem, a calico już po chwili spróbowała zejść we własnym zakresie, kombinując, jak by było najlepiej.
— Chodź tu teraz — syknęła. —Zabijesz się!
Zobaczyła, że czarny kocur podszedł do granicy.
— Kw…Kwiecista Łapo…zejdź…stamtąd…skacz…uciekaj — wojownik zaczął się trząść, nie wiadomo, czy bardziej ze strachu o uczennicę, czy przez Wilczaczkę.
— Spokojna głowa postaram się ją ściągnąć!— krzyknęła — No dalej młoda. Chodź.
— Jak mi powiesz, jak zejść, to zejdę. I na pewno nie do niego — zielonooka wskazała głową na syna Obserwującej Gwiazdy, który zaczął do niej krzyczeć bojaźliwie. Chwilę później przeniosła swój wzrok na byłą uczennicę Zarannej Zjawy. — Z resztą, na pewno chcesz mnie dotykać? —spytała, z uśmiechem przekrzywiając głowę. — Ten na dole może tego nie przeżyć~
— Nie schodzisz sama. Spadniesz, zabijesz się i tamten na dole też — powiedziała do Kwiecistej Łapy, chyba zbyt głośno, bo kocur na dole zemdlał. — Lisie Łajno! Dobra, schodzimy razem. Ty na swój teren ja na swój.
— Czy ja ci wyglądam na kociaka bez pazurów? — sarknęła Burzaczka rzucając w stronę córki Szeleszczącego Wiązu nieprzyjemne spojrzenie, chwilę potem unosząc wzrok ku górze i mrucząc coś, gdy żółtooki upadł. — I jak mam zejść, skoro nie wiem jak? — dodała, patrząc znacząco i nagląco na medyczkę, czekając na instrukcje, których ta nie chciała jej udzielić.
— Wyglądasz mi na kogoś, kto skoczyłby w ogień, żeby nauczyć się latać — zripostowala brązowooka. — A nie mówię ci jak, bo mnie nie posłuchasz, a jestem za daleko by cię asekurować.
— Ok. — Siostra Dzwonkowej Łapy rzuciła jedynie sucho na ostatnie słowa. Dopatrzyła się najbliższej gałęzi na dole, po czym spróbowała ześlizgnąć przodem, by dostać jej przednimi łapami. Co prawda się udało, jednak skok nie był zbyt zgrabny, a kotka głucho klapnęła na korę. Pozostawało jej jedynie stęknąć i się otrzepać z resztek igliwia, oraz szukać następnej gałęzi.
— Będziesz tak nieudolnie próbować czy jednak dasz sobie pomóc? — zapytała była uczennica Strzyżykowego Promyka, prowokując młodszą oraz powoli i z wdziękiem schodząc z drzewa. Młodsza szylkretka zaczęła w miarę poprawnie schodzić z drzewa w ślad za starszą.
— Jesteś uparta — westchnęła córka Olszowej Kory. — Masz jakiś plan jeśli spadniesz? Wiesz, twój mentor chyba ci w tej sytuacji za bardzo nie pomoże — mruknęła, patrząc na nadal nieprzytomnego kocura.
— Jak spadnę, to spadnę — stwierdziła siostra Skowronkowej Łapy obojętnie, będąc już w połowie drogi.
— Nie, tylko uparta, ale także nieodpowiedzialna — mruknęła, patrząc na nią z ziemi. Natomiast kręcono-ucha zdążyła już zsunąć się na ziemię, końcówkę niemal się ślizgając, by pacnąć kuprem o ziemię. Zaraz potem stanęła i się otrzepała, chociaż niewiele to dało, a jedynie pogorszyło sytuację, gdzie każdy kosmyk sterczał w innym kierunku, upstrzony igliwiem, w dodatku zdawało się, że brakuje jej futra na policzku. Mimo jednak zadowolonej twarzy, uszy szylkretki przylgnięte były do czaszki.
— Mówiłam, że dam radę — rzuciła pewnym, lecz cichym tonem, jakby się czegoś bała, po czym energicznie poszukała swojego wstającego mentora. Nareszcie się obudził. No, no. Słyszała o złych mentorach wśród królikojadów, jednak ten tutaj albo był w tym wybitny, albo rzeczywiście co drugi wojownik był półgłówkiem. Pokręciła zrezygnowana głową.
— Eh Burzaki…
Odeszła od granicy wracając do obozu, żeby jednolity wstał i nie zemdlał od razu po tym. Jeszcze jej brakowało Burzaka z zawałem.
— Ej ty! Młoda co ty wyprawiasz?
Wpierw z iglastego buszu jakiegoś świerku wyłoniła się głowa, a po chwili milczenia na pyszczku kotki pojawił się uśmiech.
— Szukam zajęcy na drzewach, nie widzisz? Poza tym wbijające się igły w ciało są bardzo relaksujące.
— Bardzo śmieszne. Gadaj, po co żeś tam wlazła?
— A co cię to? — Burzaczka rzuciła jedynie w odpowiedzi, sucho i krótko.
— To, że możesz spaść i będę mieć kłopoty — syknęła medyczka i zaczęła wspinać się na drzewo po swojej stronie granicy. Czemu ta mała była taka pusta? Nie to, że teraz nagle chciała ratować Burzaki, ale nie było tu jej mentora, więc gdyby spadła, a on by przyszedł, wyglądałoby to, jakby ją zabiła.
— Oh nie — skomentowała liliowa tym samym tonem, patrząc, jak szylkretka zaczyna wspinaczkę. W końcu sama zagaiła. — Nie miałabyś, w końcu spadłabym po mojej stronie i wszyscy by wiedzieli, że spadłam — stwierdziła. — Kto nauczył cię wspinaczki? — spytała w końcu. Czy ona naprawdę nie potrafiła znaleźć na to pytanie lepszego momentu?
— Miałabym kłopoty, bo byłam tu i mogłam cię uratować. A jesteś jeszcze młoda. Wygląda, jakbyś dopiero wyszła ze żłobka, więc mogą cię zaliczyć jako kociaka i złamałabym kodeks wojownika — mówiła tortie, nadal skupiając się na wspinaczce. To była jedna z rzeczy, na której najbardziej się skupiła podczas treningów. Kochała tę wysokość i wiatr. Tak naprawdę kodeks wojownika zupełnie jej nie interesował. Jak w sumie wszystkich kultystów. Jednak gdyby arlekinka spadła mogłoby to wywołać wojnę pomiędzy Klanem Wilka a Klanem Burzy. A na wojnę się jej nie spieszyło.
— Moja mentorka — odpowiedziała na pytanie krótko. — A tak właściwie gdzie jest twój mentor?
— Nikt by ci tego nie udowodnił — zauważyła córka Przepiórczego Puchu, po czym strzepnęła uchem. — Nie wiem — stwierdziła. — Pewnie gdzieś chodzi i szuka swojej piątej klepki…
Siostra Wierzby usiadła na gałęzi tak wysoko, by była na równi z kotką.
— Wy Burzaki macie pecha do mentorów, co?— zaśmiała się. Ta mała się jej podobała. Wyciągnęła do niej symbolicznie łapę i powiedziała:
— Chodź, pomogę ci zejść.
— Uważasz, że nie dam rady zejść sama? — spytała uczennica Obsmarkanego Kamienia. Oczywiście, zamiast zaakceptować pomoc, sama spróbowała swoich sił w schodzeniu. Głową w dół. Szybko przekonała się, że nie jest to najlepszy pomysł, gdy łapy gwałtownie ześlizgnęły się po korze, a ona, doznając kolejnego zawału, szybko się wyprostowała, chcąc zostać na gałęzi.
— To nie jest dobry pomysł, prawda? — spytała jakby retorycznie, po chwili spuszczając uszy w geście poddania. — Co miałaś na myśli z tym pechem do mentorów?
— Najlepszym wyjściem u ciebie z tej sytuacji jest zaakceptowanie mojej pomocy. I tak, uważam, że nie poradzisz sobie sama, gdyż widać, że cudem tu weszłaś — mruknęła Cisowe Tchnienie. — Mam jedną znajomą w Klanie Burzy, która narzekała na swojego mentora. A teraz chodź mysi móżdżku!
— Powiedz mi, co mam robić. Zejdę sama — powiedziała młodsza, krzywiąc się na pysku i kładąc uszy na czaszkę. — I proszę, ton ciszej.
— Nie zejdziesz sama, chodź tu kociaku — prychnęła Wilczaczka. — I nie będę dawać kociakowi mi rozkazywać. Jeżeli nie chcesz, by twój mentor się o tym dowiedział, to w twoim interesie jest jak najszybsze zejście. Najlepiej by było gdybyś w ogóle tu nie wchodziła, ale tego już nie cofniesz.
Zamiast odpowiedzi, pręgowana medyczka dostała po twarzy potężnym side eye, z wymownym, milczącym pyskiem, a calico już po chwili spróbowała zejść we własnym zakresie, kombinując, jak by było najlepiej.
— Chodź tu teraz — syknęła. —Zabijesz się!
Zobaczyła, że czarny kocur podszedł do granicy.
— Kw…Kwiecista Łapo…zejdź…stamtąd…skacz…uciekaj — wojownik zaczął się trząść, nie wiadomo, czy bardziej ze strachu o uczennicę, czy przez Wilczaczkę.
— Spokojna głowa postaram się ją ściągnąć!— krzyknęła — No dalej młoda. Chodź.
— Jak mi powiesz, jak zejść, to zejdę. I na pewno nie do niego — zielonooka wskazała głową na syna Obserwującej Gwiazdy, który zaczął do niej krzyczeć bojaźliwie. Chwilę później przeniosła swój wzrok na byłą uczennicę Zarannej Zjawy. — Z resztą, na pewno chcesz mnie dotykać? —spytała, z uśmiechem przekrzywiając głowę. — Ten na dole może tego nie przeżyć~
— Nie schodzisz sama. Spadniesz, zabijesz się i tamten na dole też — powiedziała do Kwiecistej Łapy, chyba zbyt głośno, bo kocur na dole zemdlał. — Lisie Łajno! Dobra, schodzimy razem. Ty na swój teren ja na swój.
— Czy ja ci wyglądam na kociaka bez pazurów? — sarknęła Burzaczka rzucając w stronę córki Szeleszczącego Wiązu nieprzyjemne spojrzenie, chwilę potem unosząc wzrok ku górze i mrucząc coś, gdy żółtooki upadł. — I jak mam zejść, skoro nie wiem jak? — dodała, patrząc znacząco i nagląco na medyczkę, czekając na instrukcje, których ta nie chciała jej udzielić.
— Wyglądasz mi na kogoś, kto skoczyłby w ogień, żeby nauczyć się latać — zripostowala brązowooka. — A nie mówię ci jak, bo mnie nie posłuchasz, a jestem za daleko by cię asekurować.
— Ok. — Siostra Dzwonkowej Łapy rzuciła jedynie sucho na ostatnie słowa. Dopatrzyła się najbliższej gałęzi na dole, po czym spróbowała ześlizgnąć przodem, by dostać jej przednimi łapami. Co prawda się udało, jednak skok nie był zbyt zgrabny, a kotka głucho klapnęła na korę. Pozostawało jej jedynie stęknąć i się otrzepać z resztek igliwia, oraz szukać następnej gałęzi.
— Będziesz tak nieudolnie próbować czy jednak dasz sobie pomóc? — zapytała była uczennica Strzyżykowego Promyka, prowokując młodszą oraz powoli i z wdziękiem schodząc z drzewa. Młodsza szylkretka zaczęła w miarę poprawnie schodzić z drzewa w ślad za starszą.
— Jesteś uparta — westchnęła córka Olszowej Kory. — Masz jakiś plan jeśli spadniesz? Wiesz, twój mentor chyba ci w tej sytuacji za bardzo nie pomoże — mruknęła, patrząc na nadal nieprzytomnego kocura.
— Jak spadnę, to spadnę — stwierdziła siostra Skowronkowej Łapy obojętnie, będąc już w połowie drogi.
— Nie, tylko uparta, ale także nieodpowiedzialna — mruknęła, patrząc na nią z ziemi. Natomiast kręcono-ucha zdążyła już zsunąć się na ziemię, końcówkę niemal się ślizgając, by pacnąć kuprem o ziemię. Zaraz potem stanęła i się otrzepała, chociaż niewiele to dało, a jedynie pogorszyło sytuację, gdzie każdy kosmyk sterczał w innym kierunku, upstrzony igliwiem, w dodatku zdawało się, że brakuje jej futra na policzku. Mimo jednak zadowolonej twarzy, uszy szylkretki przylgnięte były do czaszki.
— Mówiłam, że dam radę — rzuciła pewnym, lecz cichym tonem, jakby się czegoś bała, po czym energicznie poszukała swojego wstającego mentora. Nareszcie się obudził. No, no. Słyszała o złych mentorach wśród królikojadów, jednak ten tutaj albo był w tym wybitny, albo rzeczywiście co drugi wojownik był półgłówkiem. Pokręciła zrezygnowana głową.
— Eh Burzaki…
Odeszła od granicy wracając do obozu, żeby jednolity wstał i nie zemdlał od razu po tym. Jeszcze jej brakowało Burzaka z zawałem.
<Kniejko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz