Trzeba było przyznać, że Glonika wprost zachwycił czekoladowy kocur. Nie dość, że przyznał, że jest całkiem gibki (nie licząc oczywiście pobolewającego karku), to jeszcze gdy wspinał się na tylne łapki, to wyglądał dostojnie jak żuraw. A to bardzo ważna cecha. Bardzo ładnie również mówił, a jego głos przypadł rudzielcowi do gustu. Oceniając tak nowo poznanego kota, Glonik raz po raz zadawał sobie pytanie, czy Niedźwiedzia Łapa spodobałby się mamie i Rybce, po czym za każdym razem przytakiwał sobie główką. Czekoladowy jegomość na pewno też byłby ukontentowany ich małą, acz przytulną wnęką. Był jednak jeden problem. Może dwa. Pierwszym było to, że kocur podobno miał już swoją nietuzinkową rodzinkę, w której chyba mu się podobało. No i nawet jeśli byłby samotny, to przecież nie wiedzieli, jak wrócić do Rybki. A mamy jak nie było, tak nie ma, mimo że słońce kładące się na horyzoncie zwykle oznaczało jej nadejście.
Widząc zmartwienie malujące się na pysku Niedźwiedziej Łapy, sam przybrał podobny grymas. Rude uszka, wcześniej skupione na słuchaniu rozmówcy, opadły żałośnie, gdy Glonik rozejrzał się dookoła.
– Mama się nie gubi – kocię pokręciło łebkiem, a zanim czekoladowy zdążył coś dodać, to wstało ze słomkowego posłania. – Ale może poszła do Rybki. Bo wie Pan, Panie Niedźwiedzia Łapo, Rybka jest chora. I czasem brzydko kaszle. Mama wtedy zawsze przybiega jej pomóc. Więc może rzeczywiście jest przy niej i jutro po mnie wróci… – westchnął. Martwił się o Rybkę. Jeśli mama po niego nie wróciła, oznaczało, że szylkretce znowu się pogorszyło. Tym razem nie było go przy niej. Nie mógł uspokoić jej oddechu, ani przytulić niewielkiego ciałka. Pewnie musiała za nim tęsknić. Niedźwiedzia Łapa, widząc, jak malec posmutniał, trącił go delikatnie łapą.
– Nie rób takiej minki, Gloniku. Na pewno z rana Twojej siostrzyczce będzie lepiej i szybko znajdziemy Twoją mamę – zapewnił go z uśmiechem.
– I pójdziemy z samego rana? – upewnił się maluch.
– Obiecuję.
– Na ogonek Pan obiecuje? – uniósł rudą kitę ku górze, delikatnie odchylając się na boczek. Niedźwiedź zaśmiał się serdecznie, po czym dostojnie wstał i powtórzył gest kociaka.
– Na ogonek – potwierdził, na co Glonik w końcu przetarł nosek łapką i podszedł bliżej łap kocura. Zadarł łepek, po czym rozejrzał się bojowo, by znowu usłyszeć ciche, rozczulone chichotanie kocura nad sobą.
– No, zuch z Ciebie, Gloniku. Może zamiast Glonikowym Pytaniem zostałbyś Glonikową Odwagą, taki jesteś dzielny.
Dzieciak uśmiechnął się na to, nieco zawstydzony taką ilością pochwał jednego dnia. Klifiak widząc, jak po niebie zaczyna wędrować księżyc, przeciągnął jeszcze szybko łapy, po czym delikatnie pośpieszył kocurka. – Chodź, nie mamy daleko.
– Dobrze, proszę Pana – miauknął, po czym ruszył za kocurem, wysoko unosząc łapki, by przedrzeć się przez pszeniczne ściany. Niedźwiedzia Łapa szybko go delikatnie wyprzedził, a maluch, korzystając z tego, że Misiek robił za taran, zaczął skakać po jego śladach, by aż tak się nie męczyć podczas przeprawiania się przez zboże. Brązowa, puchata kita, na którą nie raz prawie przypadkiem naskoczył, nie mogła potem umknąć jego uwadze.
– Ma Pan ładny ogonek, wiedział Pan? – zagaił, strasząc swoim głosem parę cykad obok.
– A wiedziałem. Ale bardzo mi miło, że zauważyłeś – zaśmiał się kocur.
– O. To dobrze, że Pan wiedział. Bo to prawda – zamruczał Glonik. Lubił słuchać, jak czekoladowy się podśmiechuje. Jego pyszczek wtedy tak ładnie się rozjaśniał, gdy ukazywał białe zębiska w radosnym uśmiechu. – Długo go trzeba myć? Pewnie dużo patyczków się w niego wplątuje. Moja mama mówiła, że…
I tak minęła im podróż. Glonik nawet nie wiedział kiedy wyszli ze zbóż, tak był pochłonięty rozmową z nowym kolegą. Zauważył, że teren się zmienił, dopiero gdy zaczęli schodzić w dół, a do jego uszu dotarł straszny huk. Glonik zjeżył się porządnie, z szeroko otwartymi ślepiami szukając źródła tego hałasu.
– Panie Niedźwiedzia Łapo! Czy to prawdziwy niedźwiedź tak krzyczy? – zapytał spanikowany, dobiegając do czekoladowego.
– Hm? – kocur spojrzał się na niego ze zdziwieniem. Glonik przywarł zaraz do jego łapki, wciąż rozglądając się dookoła zamaszyście, aż szyja zaczęła go boleć.
– Mama mi opowiadała, że niedźwiedzie ryczą tak głośno, że ziemia się pod łapami trzęsie. A jestem prawie pewny, że pod moimi łapkami ziemia właśnie to robi – kocurek upewnił się, przykładając ucho do podłoża. Klifiak chwilę wsłuchiwał się w okolicę, gdy w końcu coś jakby przeskoczyło w mózgu, aż otworzył szerzej oczy.
– Ach, o tym mówisz. Nie, to nie niedźwiedź, Gloniku.
– Och… to Pana brzuszek? Jest Pan taki głodny? – malec ściszył głos, żeby czasem nie zawstydzić kolegi.
– Oj, gdybym wydawał takie dźwięki za każdym razem, jak mam ochotę coś przekąsić, to moja rodzinka musiałaby chodzić z mchem w uszach cały czas – prychnęło kocurzysko. – Nie, Gloniku, to ani niedźwiedź, ani Niedźwiedziowy brzuszek. To wodospad. Ale nie martw się, on nie ryczy ani ze złości, ani z głodu, a jak wejdziemy do obozu, to już będzie ciszej.
– Do obozu?
– Tak. Już bliziutko. To tam mieszkam z rodzinką. Wejście jest za ścianą wody, ale w środku nie jest mokro. Fajnie, co? – czekoladowy zachęcił kociaka do wznowienia marszu szybkim ruchem ogona.
– Tak… fajnie… – wymruczał zachwycony Glonik, oczyma wyobraźni już widzę piękne wejście.
– No i jako członek takiej rodzinki szybko się przyzwyczaisz do tego dźwięku. Bardzo szybko staje się tak bliski, jak bicie Twojego własnego serduszka.
Glonik pokiwał energicznie łebkiem, po czym zachęcony znowu zaczął dreptać. I po chwili rzeczywiście, jego ślepiom ukazała się wodna brama, za którą zauważył sporą jaskinię. Była… ogromna! Przecież to było ze sto jego norek, jak nie więcej! I gdzie nie spojrzał, leżały koty różnych kolorów futra. Młodemu aż zakręciło się w głowie od tylu kolorów i zapachów. A i tak przecież nie widział wszystkiego. Dopiero jak słońce wzejdzie zobaczy szczegóły, a teraz jedynie mógł sobie wyobrażać, jak co wygląda w dziennym świetle.
– Ooo… – zdołał wydusić, oglądając obóz z szeroko otwartym pyszczkiem.
– Dobra Glonik, słuchaj – Niedźwiedzia Łapa nachylił się do niego konspiracyjnie. – Mam dla Ciebie ważne zadanie. Musisz tu chwilę poczekać na mnie, siedząc grzecznie – pokazał łapką miejsce na ziemi przed rudymi stopami – a ja w tym czasie szybko coś ustalę, a potem znajdziemy jakieś posłanie dla Ciebie, co Ty na to?
Glonik szybko pokiwał głową, jednak w zasadzie jedyne, co rzeczywiście do niego dotarło były słowa “ważne zadanie” i “znajdziemy posłanie”. Reszta przez zachwyt nowym miejscem wleciała jednym uchem i wyleciała drugim. I gdy Niedźwiedź poszedł robić… coś, Glonik jak zwykle przylizał sierść na łapkach i policzkach, po czym wyruszył w tylko sobie znaną stronę, na ważną misję. Kierując się zapachem Niedźwiedziej Łapy, niezdarnie wspiął się po paru skałach, wspomagając się nieco mchem porozrzucanymi na kamiennej posadzce, by w końcu stanąć na wejściu do nieco mniejszej wnęki, w której leżało parę kotów. Większość z nich wyglądała zdecydowanie mniej potężne niż Niedźwiedzia Łapa, jednak wszyscy wciąż byli więksi od niego. W rogu jednak dostrzegł posłanie, które rozmiarem i kształtem pasowało do ciała Niedźwiedzia. Tak, gdy nieco zmrużył oczy, mógł sobie wyobrazić, jak brązowy kolega sobie tam leży i mieści się idealnie, jak jajko w gniazdku.
Tam też się udał, uważając, żeby nikogo nie obudzić ani nie nadepnąć. Nie znał tych kotów, ale domyślał się, że - tak jak Rybka - nie lubią być deptani. Po dłuższej chwili skupienia i wstrzymywania powietrza, w końcu dopadł posłanie. Powąchał jeszcze mech, żeby upewnić się, że na pewno należy do Niedźwiedziej Łapy, po czym ułożył się na boczku. Nie chciał zabierać mu części, która była już umoszczona, więc posadził się na brzegu i zrobił parę kółek, by dopasować legowisko trochę pod siebie, po czym złożył się w ładny, równy bochenek i czekał. Z nieznanych mu powodów Niedźwiedziej Łapie trochę zajęło, żeby go znaleźć. Pewnie dlatego go prosił, żeby odnalazł posłanie - sam nie wiedział, gdzie jest! Mógł po niego wyjść, gdyby zorientował się wcześniej…
– Panie Niedźwiedzia Łapo, znalazłem leże! – zamruczał wesoło, dumnym, chociaż delikatnie ospałym tonem. – Nie obrazi się Pan, jeśli tu sobie cupnę? Nie zabieram dużo miejsca, obiecuję! – Glonik zamrugał ładnie parę razy, po czym ziewnął szeroko, by zaraz wlepić wyczekujący wzrok w nieco skołowanego, odrobinę zdyszałego Niedźwiedzia. Glonik stwierdził, że coś długo musiał szukać tego posłania, skoro się tak zmachał… w sumie to się nie dziwił, ta wnęka była przogromna! Jak już go zaprowadzi do jego małej norki, to od razu mu pokaże legowisko, żeby się nie musiał tak męczyć.
Widząc zmartwienie malujące się na pysku Niedźwiedziej Łapy, sam przybrał podobny grymas. Rude uszka, wcześniej skupione na słuchaniu rozmówcy, opadły żałośnie, gdy Glonik rozejrzał się dookoła.
– Mama się nie gubi – kocię pokręciło łebkiem, a zanim czekoladowy zdążył coś dodać, to wstało ze słomkowego posłania. – Ale może poszła do Rybki. Bo wie Pan, Panie Niedźwiedzia Łapo, Rybka jest chora. I czasem brzydko kaszle. Mama wtedy zawsze przybiega jej pomóc. Więc może rzeczywiście jest przy niej i jutro po mnie wróci… – westchnął. Martwił się o Rybkę. Jeśli mama po niego nie wróciła, oznaczało, że szylkretce znowu się pogorszyło. Tym razem nie było go przy niej. Nie mógł uspokoić jej oddechu, ani przytulić niewielkiego ciałka. Pewnie musiała za nim tęsknić. Niedźwiedzia Łapa, widząc, jak malec posmutniał, trącił go delikatnie łapą.
– Nie rób takiej minki, Gloniku. Na pewno z rana Twojej siostrzyczce będzie lepiej i szybko znajdziemy Twoją mamę – zapewnił go z uśmiechem.
– I pójdziemy z samego rana? – upewnił się maluch.
– Obiecuję.
– Na ogonek Pan obiecuje? – uniósł rudą kitę ku górze, delikatnie odchylając się na boczek. Niedźwiedź zaśmiał się serdecznie, po czym dostojnie wstał i powtórzył gest kociaka.
– Na ogonek – potwierdził, na co Glonik w końcu przetarł nosek łapką i podszedł bliżej łap kocura. Zadarł łepek, po czym rozejrzał się bojowo, by znowu usłyszeć ciche, rozczulone chichotanie kocura nad sobą.
– No, zuch z Ciebie, Gloniku. Może zamiast Glonikowym Pytaniem zostałbyś Glonikową Odwagą, taki jesteś dzielny.
Dzieciak uśmiechnął się na to, nieco zawstydzony taką ilością pochwał jednego dnia. Klifiak widząc, jak po niebie zaczyna wędrować księżyc, przeciągnął jeszcze szybko łapy, po czym delikatnie pośpieszył kocurka. – Chodź, nie mamy daleko.
– Dobrze, proszę Pana – miauknął, po czym ruszył za kocurem, wysoko unosząc łapki, by przedrzeć się przez pszeniczne ściany. Niedźwiedzia Łapa szybko go delikatnie wyprzedził, a maluch, korzystając z tego, że Misiek robił za taran, zaczął skakać po jego śladach, by aż tak się nie męczyć podczas przeprawiania się przez zboże. Brązowa, puchata kita, na którą nie raz prawie przypadkiem naskoczył, nie mogła potem umknąć jego uwadze.
– Ma Pan ładny ogonek, wiedział Pan? – zagaił, strasząc swoim głosem parę cykad obok.
– A wiedziałem. Ale bardzo mi miło, że zauważyłeś – zaśmiał się kocur.
– O. To dobrze, że Pan wiedział. Bo to prawda – zamruczał Glonik. Lubił słuchać, jak czekoladowy się podśmiechuje. Jego pyszczek wtedy tak ładnie się rozjaśniał, gdy ukazywał białe zębiska w radosnym uśmiechu. – Długo go trzeba myć? Pewnie dużo patyczków się w niego wplątuje. Moja mama mówiła, że…
I tak minęła im podróż. Glonik nawet nie wiedział kiedy wyszli ze zbóż, tak był pochłonięty rozmową z nowym kolegą. Zauważył, że teren się zmienił, dopiero gdy zaczęli schodzić w dół, a do jego uszu dotarł straszny huk. Glonik zjeżył się porządnie, z szeroko otwartymi ślepiami szukając źródła tego hałasu.
– Panie Niedźwiedzia Łapo! Czy to prawdziwy niedźwiedź tak krzyczy? – zapytał spanikowany, dobiegając do czekoladowego.
– Hm? – kocur spojrzał się na niego ze zdziwieniem. Glonik przywarł zaraz do jego łapki, wciąż rozglądając się dookoła zamaszyście, aż szyja zaczęła go boleć.
– Mama mi opowiadała, że niedźwiedzie ryczą tak głośno, że ziemia się pod łapami trzęsie. A jestem prawie pewny, że pod moimi łapkami ziemia właśnie to robi – kocurek upewnił się, przykładając ucho do podłoża. Klifiak chwilę wsłuchiwał się w okolicę, gdy w końcu coś jakby przeskoczyło w mózgu, aż otworzył szerzej oczy.
– Ach, o tym mówisz. Nie, to nie niedźwiedź, Gloniku.
– Och… to Pana brzuszek? Jest Pan taki głodny? – malec ściszył głos, żeby czasem nie zawstydzić kolegi.
– Oj, gdybym wydawał takie dźwięki za każdym razem, jak mam ochotę coś przekąsić, to moja rodzinka musiałaby chodzić z mchem w uszach cały czas – prychnęło kocurzysko. – Nie, Gloniku, to ani niedźwiedź, ani Niedźwiedziowy brzuszek. To wodospad. Ale nie martw się, on nie ryczy ani ze złości, ani z głodu, a jak wejdziemy do obozu, to już będzie ciszej.
– Do obozu?
– Tak. Już bliziutko. To tam mieszkam z rodzinką. Wejście jest za ścianą wody, ale w środku nie jest mokro. Fajnie, co? – czekoladowy zachęcił kociaka do wznowienia marszu szybkim ruchem ogona.
– Tak… fajnie… – wymruczał zachwycony Glonik, oczyma wyobraźni już widzę piękne wejście.
– No i jako członek takiej rodzinki szybko się przyzwyczaisz do tego dźwięku. Bardzo szybko staje się tak bliski, jak bicie Twojego własnego serduszka.
Glonik pokiwał energicznie łebkiem, po czym zachęcony znowu zaczął dreptać. I po chwili rzeczywiście, jego ślepiom ukazała się wodna brama, za którą zauważył sporą jaskinię. Była… ogromna! Przecież to było ze sto jego norek, jak nie więcej! I gdzie nie spojrzał, leżały koty różnych kolorów futra. Młodemu aż zakręciło się w głowie od tylu kolorów i zapachów. A i tak przecież nie widział wszystkiego. Dopiero jak słońce wzejdzie zobaczy szczegóły, a teraz jedynie mógł sobie wyobrażać, jak co wygląda w dziennym świetle.
– Ooo… – zdołał wydusić, oglądając obóz z szeroko otwartym pyszczkiem.
– Dobra Glonik, słuchaj – Niedźwiedzia Łapa nachylił się do niego konspiracyjnie. – Mam dla Ciebie ważne zadanie. Musisz tu chwilę poczekać na mnie, siedząc grzecznie – pokazał łapką miejsce na ziemi przed rudymi stopami – a ja w tym czasie szybko coś ustalę, a potem znajdziemy jakieś posłanie dla Ciebie, co Ty na to?
Glonik szybko pokiwał głową, jednak w zasadzie jedyne, co rzeczywiście do niego dotarło były słowa “ważne zadanie” i “znajdziemy posłanie”. Reszta przez zachwyt nowym miejscem wleciała jednym uchem i wyleciała drugim. I gdy Niedźwiedź poszedł robić… coś, Glonik jak zwykle przylizał sierść na łapkach i policzkach, po czym wyruszył w tylko sobie znaną stronę, na ważną misję. Kierując się zapachem Niedźwiedziej Łapy, niezdarnie wspiął się po paru skałach, wspomagając się nieco mchem porozrzucanymi na kamiennej posadzce, by w końcu stanąć na wejściu do nieco mniejszej wnęki, w której leżało parę kotów. Większość z nich wyglądała zdecydowanie mniej potężne niż Niedźwiedzia Łapa, jednak wszyscy wciąż byli więksi od niego. W rogu jednak dostrzegł posłanie, które rozmiarem i kształtem pasowało do ciała Niedźwiedzia. Tak, gdy nieco zmrużył oczy, mógł sobie wyobrazić, jak brązowy kolega sobie tam leży i mieści się idealnie, jak jajko w gniazdku.
Tam też się udał, uważając, żeby nikogo nie obudzić ani nie nadepnąć. Nie znał tych kotów, ale domyślał się, że - tak jak Rybka - nie lubią być deptani. Po dłuższej chwili skupienia i wstrzymywania powietrza, w końcu dopadł posłanie. Powąchał jeszcze mech, żeby upewnić się, że na pewno należy do Niedźwiedziej Łapy, po czym ułożył się na boczku. Nie chciał zabierać mu części, która była już umoszczona, więc posadził się na brzegu i zrobił parę kółek, by dopasować legowisko trochę pod siebie, po czym złożył się w ładny, równy bochenek i czekał. Z nieznanych mu powodów Niedźwiedziej Łapie trochę zajęło, żeby go znaleźć. Pewnie dlatego go prosił, żeby odnalazł posłanie - sam nie wiedział, gdzie jest! Mógł po niego wyjść, gdyby zorientował się wcześniej…
– Panie Niedźwiedzia Łapo, znalazłem leże! – zamruczał wesoło, dumnym, chociaż delikatnie ospałym tonem. – Nie obrazi się Pan, jeśli tu sobie cupnę? Nie zabieram dużo miejsca, obiecuję! – Glonik zamrugał ładnie parę razy, po czym ziewnął szeroko, by zaraz wlepić wyczekujący wzrok w nieco skołowanego, odrobinę zdyszałego Niedźwiedzia. Glonik stwierdził, że coś długo musiał szukać tego posłania, skoro się tak zmachał… w sumie to się nie dziwił, ta wnęka była przogromna! Jak już go zaprowadzi do jego małej norki, to od razu mu pokaże legowisko, żeby się nie musiał tak męczyć.
< Misiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz