Płomyk dorobił się kociąt. Takich prawdziwych, w dodatku z opóźnieniem, ale prawdziwych. Musiał je więc odwiedzić! Miał przy tym jakąś nadzieję, dziwną ekscytację, jakby oczekiwał znaleźć coś, gdy je już zobaczy. Niemniej, nie miał pojęcia, co to mogło być.
— Ognista Piękności! - zawołał szeptem, wchodząc do żłobka, by zobaczyć swoje "wnuki". Niektórzy mogliby powiedzieć, że kocur ma obsesję na punkcie otaczania się kotami po kilku stratach i przesadza, jednak on jedynie machał na to łapą. Z resztą, sam nie wiedział, kiedy jego żartobliwe zaczepianie Płomyka i nazywanie się jego ojcem, zaczęło przybierać bardziej poważny wydźwięk. Może jakieś poczucie obowiązku, po śmierci Lewci? Było to na tyle upierdliwe, że nie był w stanie tego logicznie opisać. - Jak się czujesz jako matka? Pewnie zmęczona, prawda? Przepiórka po urodzeniu trójki była wyczerpana. - Podsunął jej mech z wodą, który wcześniej położył przed karmicielką - Jak się trzymają młode? Płomyk marnotrawny mam nadzieję, że już je odwiedził.
— Och, witaj. — Ruda posłała mu uśmiech, przyjmując z wdzięcznością wodę. Napiła się, a potem odetchnęła, kiwając łbem. — Płomienny Ryk był na początku porodu, ale potem zbladł i wyszedł. Chyba się przejął... Ale tak... Jestem nieco zmęczona, ale jest już dobrze. Jakbyś mógł go później znaleźć i przekazać, że już po wszystkim to byłabym wdzięczna.
— O, nie musisz się tym przejmować - Zamruczał z uśmiechem, który nie zdradzał jego możliwych planów ,,przypomnienia" Płomykowi o kilku sprawach. On sam wychowywał się bez ojca, powinien dawać więc lepszy przykład niż... to. - No, to jak je nazwaliście? Albo raczej nazwałaś, nie jestem pewien, czy Płomień miał okazję.
— Aksamitka, Pożar i Rudzik — przedstawiła maleństwa, przejeżdżając językiem po ich łebkach. — Są piękne prawda? I tak... imiona wymyśleliśmy wspólnie, nim się narodziły.
— Tym bardziej powinien wiedzieć, które imię do którego kocięcia należy — stwierdził, przejeżdżając przelotnie wzrokiem po kociakach. Jeden z nich bardzo przypominał Lewcię. Drugi Piaska. A trzeci... trzeci nie przypominał nikogo, ale idąc tą wyliczanką, pewnie mamy tu małą Iskierkę. Niemniej, pomimo smętnej myśli, wyraz na pysku lilowego się nie zmienił. — Nie brakuje ci towarzystwa? Dobrze jest sobie posiedzieć i porozmawiać z inną matką na temat swoich pociech. — tu na pysku lilowego pojawił się uśmiech oblany małym rumieńcem — Oczywiście sam też się chwaliłem swoimi na zgromadzeniach, niestety moja wilcza koleżanka zemdlała gdy usłyszała ową wieść. Nie potrafię czasem tego rozczytać. — dorzucił — I fajnie, by się miały z kim bawić... Mam wrażenie, że Płomyczek mógł być trochę samotny, nawet uwzględniając rodzeństwo.
— Oczywiście. Właśnie dlatego na niego czekam. Jest... delikatny. Po śmierci swojej mamy źle sypia — zdradziła kocurowi ową tajemnicę swojego partnera. — Ale jest taki uroczy, gdy mówi przez sen. A co do innych matek... cóż... w żłobku jestem tylko ja. Może ktoś dojdzie do nas i maluchy będą miały przyjaciół, ale na ten moment, muszą zadowolić się sobą oraz rodzicami. I wiem... Zauważyłam jakie ma relacje z siostrami. Dlatego staram się robić wszystko co w mojej mocy, by nie czuł się niekochany. Wiesz, że wyznał mi miłość i poprosił mnie o łapę? — Uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie tamtą chwilę. — Zrobił to sam! Z własnej woli. Nasz związek jest coraz silniejszy, czuje to.
Kocur dał po sobie poznać, jak bardzo ta informacja zdawała się nieprawdopodobna, chociaż wewnątrz miał wheeze moment. Siedział więc, z uśmiechem na pysku, który nie zdradzał grama myśli. W co ten gówniarz pogrywał? Chociaż o ile kotka zdawała się nie zauważać tych wszystkich luk, powinno być dobrze.
— To wspaniale! Może twój dobry wpływ powoli na niego działa — rzucił z uśmiechem. — A co do kociąt, może uda im się dostać mentorów, zanim moje zostaną mianowane? Kto wie, może znajdą wspólny język — zagaił. Cóż, sam miał nadzieję dostać któreś w swoje łapy. Od czasu Barszczowej Łodygi nikogo nie udało mu się dostać i chociaż był zadowolony z leniuchowania, tak w tych tutaj widział fajny potencjał fabularny.
— Byłoby wspaniale. Mój króliczek może być tylko niepocieszony... Nie przepada za panem i pańską rodziną. Już wielokrotnie mnie ostrzegał, abym się z panem nie zadawała.
Z pyska lilowego zszedł uśmiech, zastąpiony przez przygnębiony, zmęczony smutek.
— Nie wiem skąd to uprzedzenie — stwierdził w końcu — Co prawda nie przepadaliśmy za sobą z jego matką, niemniej nie widziałem powodów, by mieć zły kontakt z kociętami. I doprawdy cieszy mnie, że Pani ze mną rozmawia, to pomaga zatrzeć pewne nieporozumienia w klanie. Już i tak ich dość było.
— Sądzę... że złość Płomyczka może brać się z tego, że próbuje pan zastąpić mu ojca. Jak dla mnie jest to naprawdę miłe z pana strony. Ale on... tego nie docenia. Mówił mi, że wychował się bez taty i że go nie potrzebuje w swoim życiu. Być może boi się dać panu szansę. W końcu to co nieznane budzi największą obawę. Mnie też się bał... — wyznała po chwili. — Bo byłam dla niego obcą osobą, ale teraz... Teraz znamy się niczym dwie połówki serca. Jestem pewna, że jeśli będzie brał pan udział w jego życiu rodzinnym, ten strach minie i pana zaakceptuje, tak jak zaakceptował mnie.
— Oh, nie musisz się o to obawiać. Nie mam zamiaru zostawić Płomyczka samego sobie — Zapewnił. Mówił prawdę. Jak tak teraz na to spojrzeć, dzieciak pomimo cieplarnianych warunków, po śmierci Lwiej Paszczy zamiast zrobić character development, wręcz się cofał. Nie chciał, żeby rudzielce skończyły podobnie do miotu Zięby. Wystarczająco długo je obserwował, by wiedzieć, że przez większość czasu znajdowały się pod jakąś klatką, której przez większość czasu nie dostrzegały. A przynajmniej Lew się w niej dobrze czuła, w przeciwieństwie do reszty.
— Jakbyś czegoś jeszcze kiedyś potrzebowała, to powiedz. — Poddał. Rozmowa trwała jeszcze krótką chwilę, zanim kocur wyszedł na zewnątrz i otrzepał się z resztek ciepłego, żłobkowego powietrza. Nawet jeśli nie uda mu się naprostować Płomienia, może uda mu się chociaż odrobinę wpłynąć na jego szczyle. Przynajmniej matkę będą mieć zdrowo kochającą. Uniósł wzrok na przelatujące chmury, po czym westchnął ciężko i przeciągle. Zapowiadały się ciężkie księżyce.
— Ognista Piękności! - zawołał szeptem, wchodząc do żłobka, by zobaczyć swoje "wnuki". Niektórzy mogliby powiedzieć, że kocur ma obsesję na punkcie otaczania się kotami po kilku stratach i przesadza, jednak on jedynie machał na to łapą. Z resztą, sam nie wiedział, kiedy jego żartobliwe zaczepianie Płomyka i nazywanie się jego ojcem, zaczęło przybierać bardziej poważny wydźwięk. Może jakieś poczucie obowiązku, po śmierci Lewci? Było to na tyle upierdliwe, że nie był w stanie tego logicznie opisać. - Jak się czujesz jako matka? Pewnie zmęczona, prawda? Przepiórka po urodzeniu trójki była wyczerpana. - Podsunął jej mech z wodą, który wcześniej położył przed karmicielką - Jak się trzymają młode? Płomyk marnotrawny mam nadzieję, że już je odwiedził.
— Och, witaj. — Ruda posłała mu uśmiech, przyjmując z wdzięcznością wodę. Napiła się, a potem odetchnęła, kiwając łbem. — Płomienny Ryk był na początku porodu, ale potem zbladł i wyszedł. Chyba się przejął... Ale tak... Jestem nieco zmęczona, ale jest już dobrze. Jakbyś mógł go później znaleźć i przekazać, że już po wszystkim to byłabym wdzięczna.
— O, nie musisz się tym przejmować - Zamruczał z uśmiechem, który nie zdradzał jego możliwych planów ,,przypomnienia" Płomykowi o kilku sprawach. On sam wychowywał się bez ojca, powinien dawać więc lepszy przykład niż... to. - No, to jak je nazwaliście? Albo raczej nazwałaś, nie jestem pewien, czy Płomień miał okazję.
— Aksamitka, Pożar i Rudzik — przedstawiła maleństwa, przejeżdżając językiem po ich łebkach. — Są piękne prawda? I tak... imiona wymyśleliśmy wspólnie, nim się narodziły.
— Tym bardziej powinien wiedzieć, które imię do którego kocięcia należy — stwierdził, przejeżdżając przelotnie wzrokiem po kociakach. Jeden z nich bardzo przypominał Lewcię. Drugi Piaska. A trzeci... trzeci nie przypominał nikogo, ale idąc tą wyliczanką, pewnie mamy tu małą Iskierkę. Niemniej, pomimo smętnej myśli, wyraz na pysku lilowego się nie zmienił. — Nie brakuje ci towarzystwa? Dobrze jest sobie posiedzieć i porozmawiać z inną matką na temat swoich pociech. — tu na pysku lilowego pojawił się uśmiech oblany małym rumieńcem — Oczywiście sam też się chwaliłem swoimi na zgromadzeniach, niestety moja wilcza koleżanka zemdlała gdy usłyszała ową wieść. Nie potrafię czasem tego rozczytać. — dorzucił — I fajnie, by się miały z kim bawić... Mam wrażenie, że Płomyczek mógł być trochę samotny, nawet uwzględniając rodzeństwo.
— Oczywiście. Właśnie dlatego na niego czekam. Jest... delikatny. Po śmierci swojej mamy źle sypia — zdradziła kocurowi ową tajemnicę swojego partnera. — Ale jest taki uroczy, gdy mówi przez sen. A co do innych matek... cóż... w żłobku jestem tylko ja. Może ktoś dojdzie do nas i maluchy będą miały przyjaciół, ale na ten moment, muszą zadowolić się sobą oraz rodzicami. I wiem... Zauważyłam jakie ma relacje z siostrami. Dlatego staram się robić wszystko co w mojej mocy, by nie czuł się niekochany. Wiesz, że wyznał mi miłość i poprosił mnie o łapę? — Uśmiechnęła się szeroko, przypominając sobie tamtą chwilę. — Zrobił to sam! Z własnej woli. Nasz związek jest coraz silniejszy, czuje to.
Kocur dał po sobie poznać, jak bardzo ta informacja zdawała się nieprawdopodobna, chociaż wewnątrz miał wheeze moment. Siedział więc, z uśmiechem na pysku, który nie zdradzał grama myśli. W co ten gówniarz pogrywał? Chociaż o ile kotka zdawała się nie zauważać tych wszystkich luk, powinno być dobrze.
— To wspaniale! Może twój dobry wpływ powoli na niego działa — rzucił z uśmiechem. — A co do kociąt, może uda im się dostać mentorów, zanim moje zostaną mianowane? Kto wie, może znajdą wspólny język — zagaił. Cóż, sam miał nadzieję dostać któreś w swoje łapy. Od czasu Barszczowej Łodygi nikogo nie udało mu się dostać i chociaż był zadowolony z leniuchowania, tak w tych tutaj widział fajny potencjał fabularny.
— Byłoby wspaniale. Mój króliczek może być tylko niepocieszony... Nie przepada za panem i pańską rodziną. Już wielokrotnie mnie ostrzegał, abym się z panem nie zadawała.
Z pyska lilowego zszedł uśmiech, zastąpiony przez przygnębiony, zmęczony smutek.
— Nie wiem skąd to uprzedzenie — stwierdził w końcu — Co prawda nie przepadaliśmy za sobą z jego matką, niemniej nie widziałem powodów, by mieć zły kontakt z kociętami. I doprawdy cieszy mnie, że Pani ze mną rozmawia, to pomaga zatrzeć pewne nieporozumienia w klanie. Już i tak ich dość było.
— Sądzę... że złość Płomyczka może brać się z tego, że próbuje pan zastąpić mu ojca. Jak dla mnie jest to naprawdę miłe z pana strony. Ale on... tego nie docenia. Mówił mi, że wychował się bez taty i że go nie potrzebuje w swoim życiu. Być może boi się dać panu szansę. W końcu to co nieznane budzi największą obawę. Mnie też się bał... — wyznała po chwili. — Bo byłam dla niego obcą osobą, ale teraz... Teraz znamy się niczym dwie połówki serca. Jestem pewna, że jeśli będzie brał pan udział w jego życiu rodzinnym, ten strach minie i pana zaakceptuje, tak jak zaakceptował mnie.
— Oh, nie musisz się o to obawiać. Nie mam zamiaru zostawić Płomyczka samego sobie — Zapewnił. Mówił prawdę. Jak tak teraz na to spojrzeć, dzieciak pomimo cieplarnianych warunków, po śmierci Lwiej Paszczy zamiast zrobić character development, wręcz się cofał. Nie chciał, żeby rudzielce skończyły podobnie do miotu Zięby. Wystarczająco długo je obserwował, by wiedzieć, że przez większość czasu znajdowały się pod jakąś klatką, której przez większość czasu nie dostrzegały. A przynajmniej Lew się w niej dobrze czuła, w przeciwieństwie do reszty.
— Jakbyś czegoś jeszcze kiedyś potrzebowała, to powiedz. — Poddał. Rozmowa trwała jeszcze krótką chwilę, zanim kocur wyszedł na zewnątrz i otrzepał się z resztek ciepłego, żłobkowego powietrza. Nawet jeśli nie uda mu się naprostować Płomienia, może uda mu się chociaż odrobinę wpłynąć na jego szczyle. Przynajmniej matkę będą mieć zdrowo kochającą. Uniósł wzrok na przelatujące chmury, po czym westchnął ciężko i przeciągle. Zapowiadały się ciężkie księżyce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz