Jej nowe miejsce było… samotne. Nie podobało jej się bycie tutaj bez żadnego towarzystwa. Nie podobało jej się, że nie pozwalali jej już wykonywać obowiązków. Przeciągała trening Sówki pod jej opieką, jak tylko mogła, by teraz dostać postawioną granicę, gdy jej ciąża zaczęła być widoczna; tak naprawdę była już wcześniej, ale jej futro skutecznie pomagało jej się z tym kryć przez wiele wschodów słońca. Zawsze pilnowała, by podziękować towarzyszącym im wojownikom za pilnowanie ich bezpieczeństwa, bo, jako że Sówka była jedyną uczennicą na zwiadowcę, nie miała pary. Teraz musiała oddać ją pod opiekę Gęgawie. Nie był złym wyborem. Sama go poleciła. Ale martwiła się, tak czy siak, bo tak długo koteczka była jej odpowiedzialnością.
Tutaj nie było też nic, by zająć myśli. Mogła tylko siedzieć i pasożytować. Rozmyślać o wszystkim, co stało się w jej otoczeniu i w pewnym stopniu przez nią. Powstrzymywać wybuchy płaczu, co było trudne, gdy nie było czym się rozproszyć.
Do środka weszła Sadzawka, z dumnie podniesionym ogonem. Krucha szeroko uśmiechnęła się na jej widok, wstając.
— Cześć.
Otrzymała sztywne skinienie głowy w odpowiedzi. Cisza, która między nimi zapanowała, była gęsta, niekomfortowa. Spojrzenie wlepiane w nią wcale nie było przyjemniejsze.
— Jak dzieci? Twój powrót do normalnego życia? — zagadnęła pół żartobliwie. Zabawne, że tak wymieniły się z mentorką miejscami.
— Dzieci świetnie. Bardzo uzdolnione.
— To świetnie! — zaszczebiotała.
— Ale. Mój biedny Padlina bardzo przeżywa wygnanie Larwy. — poinformowała i Krucha miała wrażenie, że wyczuwa w tym wyrzut. Otworzyła lekko pysk i nerwowo oblizała się po nim, dobierając słowa.
— Pewnie jest mu z tym trudno. — potwierdziła ostrożnie, uciekając przy tym spojrzeniem.
— Owszem. Stracić brata z takiego powodu… Z jego relacjami rodzinnymi to duża strata.
Przytaknęła, ignorując niewypowiedziane oskarżenia. Pewnie sobie je wymyślała. Projektowała swoje wyrzuty sumienia na słowa Sadzawki.
— Dali ci coś przynajmniej w zamian? Było to opłacalne?
Zatkało ją. Gdy usłyszała te słowa, serce zabiło jej raz mocniej, by potem jakby całkiem zamilknąć, uciec wyżej, pojawić się jako gula w gardle. Wydała z siebie dźwięk jakby dławiona. Całe powietrze uciekło jej z płuc.
Wiedziała? Domyślała się? Czy to była aluzja? Nigdy jej nie wspominała o tym, co było w mieście. Czy zbadała jej przeszłość i chciała ją teraz wykorzystać? Upokorzyć i doprowadzić do wygnania?
— P-proszę? — załamał się jej głos, który z bólem i ledwo przecisnęła przez gardło, z szeroko otwartymi oczami.
— Pytam, czy było warto wywoływać ten konflikt, tylko po to, by lizać dupę liderowi.
Kremowa skurczyła się pod ciężarem jej słów.
— Nic- nic takiego nie miałam- — zaplątała się we własnych myślach, chowając głowę głębiej w ramionach, przyciskając kończyny bliżej siebie — Chciałam im tylko pomóc, skąd miałam wiedzieć…
— Mogłaś się nie zgadzać! — plunęła od razu, po chwili jakby namysłu - choć Krucha miała dziwne wrażenie, że przyszła tutaj z gotowymi wyrzutami i tylko rozdzielała je czasowo - dodając — Czy może się nie zgadzałaś w ogóle? Naćpali cię na jakimś ich spotkaniu? Kryjesz ich? Albo sama ich zastraszyłaś. Co na nich znalazłaś? Zmanipulowałaś Agresta, by zdradził Kuklika?
Położyła uszy, po chwili spuszczając głowę, przebodźcowana i osaczona przez te wszystkie oskarżenia. Nie był to… temat, o którym bura powinna tak mówić. Z taką lekkością, prawdopodobnie wręcz prześmiewczo, chwilę pod płaszczykiem troski. Jakby nie spotkało to ich zastępczyni. Sama sugestia, że mogła coś takiego zrobić, sprawiła, że czuła się brudna i ciężka, że mdliło ją i chciała zniknąć. Nie mogła wiedzieć, co czuła Fretka; jej samej w końcu to nie spotkało, bo na wszystko się zgadzała. Ale wątpiła, by wyszła z tego taka, jaka była wcześniej. Nie znała jej, ale wątpiła i tak. Widziała efekty takich wydarzeń wiele razy, nim tu dotarła i przestała być tym przypadkowym świadkiem pojawiającym się w złym momencie.
Także nie rozumiała, czemu miałaby zrobić coś takiego. Czemu Sadzawka nawet i tym pomyślała? Czemu jej to mówiła? Nawet Larwa, ten sam Larwa, który w pierwsze spotkanie popchnął ją i sypnął piaskiem w oczy, nie poleciał tak daleko z teoriami. Co takiego jej zrobiła, by na to zasłużyć? Nie mogła nic sobie przypomnieć, co mogłoby sprowokować takie zachowanie. Zapewne odreagowywała tylko ból partnera, nie mając tego naprawdę na myśli. Mogła to znieść, ale nie sprawiało to, że czuła się mniej zraniona. Wręcz czuła łzy cisnące się jej do oczu. Jak zwykle zbyt brała to wszystko do siebie. A mimo tej świadomości nie mogła przestać zastanawiać się. Czemu teraz bura przyszła do niej? Minęło długo od tamtych wydarzeń. Chciała ją w potrzasku, z którego nie ucieknie?
Mrugnęła, mając pustkę we wspomnieniach z ostatnich paru… parunastu? uderzeń serca. Powoli przypomniała sobie, co się działo, że było to realne, pod wpływem zapachu złości i stresu. Wzięła głęboki wdech, mając nadzieję, że nie ten odruch był słyszalny razem z drżeniem, które wyczuwała. Na pewno było ono słyszalne. Ale mogła przynajmniej siebie okłamywać.
— Sadzawko. Czy mogłabyś wyjść? Proszę, jestem zmęczona. I jest późno. Możesz wrócić jutro, ale pewnie Padlina potrzebuje bardziej towarzystwa niż ja. — poinformowała cicho, z zaciśniętymi powiekami, modląc się, by jej głos brzmiał tak pewnie, jak chciała.
Bura prychnęła, sądząc po odgłosach, machając wściekle ogonem, ale odchodząc, żegnając się z przedrzeźniem jej imienia.
Wypuściła powietrze, po czym dała sobie moment na kilka uspokajających liźnięć po swoim futrze. Podniosła głowę, upewniając się, czy poprzednia karmicielka wyszła, spojrzeniem napotykając zamiast niej plecy szylkretki, która agresywnie machała ogonem, prawdopodobnie patrząc ku legowisku wojowników, gdzie tamta zniknęła. Pewnie wolałaby być tam. Próbowała przekonywać Agresta, że nie ma potrzeby na ochronę dla żłobka, gdy jest w nim tylko ona, ale się nie dał namówić na odwołanie decyzji. W końcu pilnowano już wejścia do obozu, chodzono grupami lub parami, omijały ją dodatkowe patrole zwiadowcze, na które ją ciągnęło. Byli chyba bezpieczni. Ochrona legowiska lidera była jeszcze uzasadniona, bo był przywódcą. Ale jej? Jedyne co czuła to wyrzuty sumienia, że nie może nic zrobić i zajmuje wojownika przed robieniem pożytecznych rzeczy. Nie dziwiła się, że liliowa była zła. Przynajmniej na pewno w którymś momencie ktoś ją zamieni i nie będzie musiała tego robić.
— Mleczyk? — zagadnęła cicho, z chwiejnym z niepewności uśmiechem, patrząc teraz gdzieś w przestrzeń, gdyby kotka zamierzała się odwrócić, by nie, na ledwo odróżniane w mroku liście kaliny, nabierających pewnie koloru na wiosnę. By nie musieć spotkać jej spojrzenia. — Przepraszam, że musisz tu stać. I dziękuję. Jakoś ci potem to wynagrodzę.
Chwilę czekała na odpowiedź, ale gdy cisza nie została przerwana przez inny dźwięk niż szuranie ogona, odwróciła się plecami do wyjścia i powoli, zbyt mocno naciskając językiem, zaczęła myć swoją sierści, chcąc pozbyć się tych wszystkich odczuć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz