Wpierw bardziej niż pytanie liderki, zaskoczył go jej uśmiech. Wcześniej nie zwracał na nią uwagę, ale był prawie że pewien, iż taki gest rzadko gościł na pysku bengalki. Kiedy jeszcze była zastępcą, wydawała mu się przerażająca, a teraz zdawał się odkrywać jej lepszą stronę.
- N-nap-prawdę? T-to j-jest w w o-ogóle m-możliwe? T-tak m-można? - dopytywał, nastawiając ucho i prostując się, nie chcąc wyglądać przy Zbożowej Gwieździe na marnego. Co rusz zapomniał, jak ważną rolę teraz pełni w klanie, a jeśli będzie przy niej nieustannie płakał, to nigdy nie uzna go za godnego członka ich społeczeńśtwa.
- Można. Tym bardziej, jeśli zaszedł taki błąd, jak danie Ognistemu Językowi ucznia - stwierdziła, jakby zirytowana samą myślą. - Żaden rozsądny kot nie pchałby się w taką pogodę w las, a ja nie pozwolę, by przez czyjąś głupotę stała się komukolwiek krzywda.
Kocurek momentalnie zadrżał, wyobrażając sobie przeszywający jego ciało mróz. Tonął by w białym puchu, utykał co krok, a czarny najpewniej szarpałby go do przodu, nie dając nawet chwili wytchnienia.
Wizja posiadania innego mentora napawała go lekkim ciepłem, rozchodzącym się po jego całym podbrzuszu. Było bowiem tylu wojowników, którzy z pewnością przypadliby młodemu do gustu, niż tamten zadufany w sobie egoista.
Wciągnął z głośnym świstem powietrze, a w legowisku zapanowała na dłuższą chwilę cisza. Był wdzięczny liderce, że go nie popędza, tylko daje czas na przemyślenie tego wszystkiego. Oczywistą sprawą była jego chęć do zmiany nauczyciela, jednak w tym momencie nasuwało mu się w głowie kolejne pytanie. Kto by się do tego sprawdził? Niby nie był kłopotliwym uczniem, ale któż podjąłby się zadania użerania z taką ciamajdą?
- Tak - wykrztusił w końcu, robiąc oddech pełen ulgi. - Chciałbym i-innego m-mentora – wyznał, powoli chyląc głowę, na potwierdzenie swoich słów.
- Dobrze. Załatwimy to jutro po porannych patrolach. Masz całą noc na wybranie sobie kogoś, a teraz najlepiej będzie, jak pójdziesz prosto do legowiska. – Wyjrzała na zewnątrz i zawiesiła wzrok na Wieczornikowym Wzgórzu i Ognistym Języku. Można było powiedzieć, że czarny na chwilę był nieszkodliwy.
- N-nap-prawdę? T-to j-jest w w o-ogóle m-możliwe? T-tak m-można? - dopytywał, nastawiając ucho i prostując się, nie chcąc wyglądać przy Zbożowej Gwieździe na marnego. Co rusz zapomniał, jak ważną rolę teraz pełni w klanie, a jeśli będzie przy niej nieustannie płakał, to nigdy nie uzna go za godnego członka ich społeczeńśtwa.
- Można. Tym bardziej, jeśli zaszedł taki błąd, jak danie Ognistemu Językowi ucznia - stwierdziła, jakby zirytowana samą myślą. - Żaden rozsądny kot nie pchałby się w taką pogodę w las, a ja nie pozwolę, by przez czyjąś głupotę stała się komukolwiek krzywda.
Kocurek momentalnie zadrżał, wyobrażając sobie przeszywający jego ciało mróz. Tonął by w białym puchu, utykał co krok, a czarny najpewniej szarpałby go do przodu, nie dając nawet chwili wytchnienia.
Wizja posiadania innego mentora napawała go lekkim ciepłem, rozchodzącym się po jego całym podbrzuszu. Było bowiem tylu wojowników, którzy z pewnością przypadliby młodemu do gustu, niż tamten zadufany w sobie egoista.
Wciągnął z głośnym świstem powietrze, a w legowisku zapanowała na dłuższą chwilę cisza. Był wdzięczny liderce, że go nie popędza, tylko daje czas na przemyślenie tego wszystkiego. Oczywistą sprawą była jego chęć do zmiany nauczyciela, jednak w tym momencie nasuwało mu się w głowie kolejne pytanie. Kto by się do tego sprawdził? Niby nie był kłopotliwym uczniem, ale któż podjąłby się zadania użerania z taką ciamajdą?
- Tak - wykrztusił w końcu, robiąc oddech pełen ulgi. - Chciałbym i-innego m-mentora – wyznał, powoli chyląc głowę, na potwierdzenie swoich słów.
- Dobrze. Załatwimy to jutro po porannych patrolach. Masz całą noc na wybranie sobie kogoś, a teraz najlepiej będzie, jak pójdziesz prosto do legowiska. – Wyjrzała na zewnątrz i zawiesiła wzrok na Wieczornikowym Wzgórzu i Ognistym Języku. Można było powiedzieć, że czarny na chwilę był nieszkodliwy.
***
- Trening Rudzikowej Łapy przejmuje Sowi Lot. Natomiast Ognisty Język, za męczenie ucznia zostaje pozbawiony możliwości posiadania kolejnego, dopóki nie zauważę poprawy w jego zachowaniu. W dodatku nakładam na niego obowiązek sprzątania legowiska starszych. – Słowa liderki rozniosły się po całym obozowisku, a zaraz po nich nastąpiło donośne prychnięcie, pełne oburzenia.
- Dlaczego niby mam być ukarany?! – Czarny kocur wręcz zerwał się do przodu, jakby był gotów rzucić się w stronę Zbożowej Gwiazdy, ale coś go trzymało w miejscu. – To nie moja wina, że dostałem tak głupiego i leniwego ucznia, że nie dało się z nim nic zrobić! Daj mi kogokolwiek innego, a wyszkolę go w parę księżyców! – zapewnił, prychając w stronę znudzonej i zdenerwowanej jego wyczynami kotce.
- Nie ma takiej potrzeby- warknęła, kończąc w ten sposób klanowe spotkanie.
Rudzikowa Łapa uszczęśliwiony podbiegł do uśmiechającej się w jego stronę szylkretki. Wybrał ją na nową mentorkę, gdyż zawsze była wobec niego życzliwa i wydawała się mieć wiecznie dobry humor. Pamiętał czasy, gdy Czarna Łapa mu dokuczał, a kotka potrafiła stanąć w jego obronie, co świadczyłoby o jej odwadze.
- I co, jesteś gotowy na drobny trening? Zobaczyłabym, co już umiesz, i nad czym warto popracować – odezwała się do niego, głosem przepełnionym życzliwością. Rudy tylko pokiwał energicznie łebkiem, drepcząc za calico w stronę lasu.
Na moment odwrócił głowę i złapał kontakt wzrokowy ze Zbożową Gwiazdą. Odważył się posłać jej pełen wdzięczności uśmiech, po czym zniknął wśród przykrytych grubą warstwą śniegu krzakach.
***
Nie dane mu było nacieszyć się nową mentorką.
Sowi Lot była dla niego idealna. Cierpliwa, wyrozumiała, więc jak to bywa w jego życiu – wszystko postanowiło wywrócić się do góry nogami, a on skończył ze łzami w oczach.
I to nie tylko z powodu śmierci nauczycielki, ale i brata.
Drżał na samą myśl o zbiorze tych wszystkich nieszczęść, jakie dane było mu przetrwać. Nie wiedział, co tak naprawdę ma miejsce w klanie, ale musiał w końcu wziąć się w garść. Ostatnimi czasy kulił się po kątach legowiska, rycząc w futro siostry, która sama cicho popłakiwała za Rzeczną Łapą. Nie mieli z nim wyjątkowo dobrych relacji, ale to w końcu był członek ich rodziny. Mimo wszystko go kochali i tęsknili.
Otrzepując się ostatni raz z nadmiaru śniegu na futrze, podszedł do stojącej przy wyjściu z obozowiska liderki. Posłał jej niepewne spojrzenie i cicho kaszlnął, chcąc zwrócić jej uwagę.
- Zbożowa Gwiazdo, m-możemy p-porozmawiać? – wyjąkał.
- Jasne. Jaka sprawa cię do mnie kieruje? – zapytała, jednocześnie rozglądając się po otoczeniu. Nastawił ucho. Wydawało się, że liderka bada wzrokiem każdy szczegół z życia wojowników. Teraz wszyscy mogli tak naprawdę być skrytym zagrożeniem, więc jej ostrożność była słuszna.
- W-wydaję mi się, że jestem gotów na mianowanie. S-sowi Lot dopełniła moją naukę, a i wiele n-nauczyłem się od N-niezapominajkowego S-snu. W-więc, j-jeśli t-to n-nie problem – znowu się zawiesił, zastanawiając się, czy nie pozwala sobie na zbyt dużo. – M-mógłbym nie dostawać nowego mentora, tylko skończyć to już? M-mogę n-nawet p-pokazać, c-co p-potrafię.
Oczekiwał w milczeniu na jej słowa.
A kiedy dostał pozytywną odpowiedź, odetchnął z ulgą i z całych sił zapierał się w miejscu, byleby nie rzucić się z przytulasem do liderki.
***
Póki co radził sobie nie najgorzej jako wojownik. Chodził wraz z innymi na patrole, skoro tylko słońce pojawiało się na niebie. Czasami sprawdzali granice, a innym razem po prostu polowali. Na początku wydawało mu się, że ma braki w nauce, ale koniec końców zawsze łapał jakąś piszczkę i dokładał do stosiku.
Pech pechem, ale złapały go raz duszności i skończył u medyków, kaszląc coraz to głośniej. Od razu dostał wszystko, co trzeba mu było do odzyskania zdrowia.
- Najlepiej wracaj prosto do legowiska, musisz się trochę wygrzać i odpocząć — polecił mu Kacze Pióro. Rudy jedynie pokiwał głową w odpowiedzi i zniknął po chwili z ich leża, omal nie wpadając na liderkę.
Natychmiastowo zrobił trzy kroki w tył, dając jej przestrzeń osobistą, po czym skinął ze skruchą łbem.
- P-przepraszam, n-nie chciałem - wymamrotał, przełykając ślinę.
Bengalka wydawała się tym nieprzejęta ich małym wypadkiem. Rudzik zdawał sobie sprawę, że ma teraz masę roboty, więc ich krótkie zderzenie nie ma dla niej większego wpływu.
- Nic się nie stało. A jak się czujesz jako wojownik?
- Chyba-b nie jest źle, zawsze coś upoluję, w-więc j-jestem w j-jakiś sposób u-użyteczny. - Uśmiechnął się nieśmiało. - A... czy t-twoje zdrowie j-jest w p-porządku? - spytał, przełykając ślinę.
Po części miał ochotę podpytać o sytuację klanów, ale wiedział, iż nie może sobie na wszystko pozwalać
<Zboże?>
Wyleczeni: Rudzikowa Łapa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz