Przysłuchiwała się bełkotowi opuszczający pysk Zasmarkanej Łapy. Dopiero po paru uderzeniach serca zaczął mówić z sensem, a przynajmniej mówił coś co zaciekawiło rudą na tyle, aby nie przerwała Smarkowi paplaniny. Była zaskoczona faktem jak jej matka, Ziębi Trel oraz matka czarnego kocura było do siebie podobne. Kocice mogły znaleźć wspólny język jakim było wychowanie potomstwa na porządne koty, a nie coś pokroju bezstresowego wychowania Różanej Przełęczy.
Może i w niej młoda wojowniczka znalazłaby sojusznika? Czas pokaże, chociaż z tego co zdążyła zauważyć to liderka już położyła swe brudne łapska na samotniczce. Samotnicze, która mogła być dla rudej bardzo przydatna i mogła się bardzo przysłużyć klanowi. Kto wie co zdążyła jej powiedzieć na temat Lew i jej rodziny.
— Tak Smarku, to nic złego — rzekła miło przyglądając się otarciom i siniakom zdobiące ciało tej żałosnej kupy futra. — Jak chcesz ją również ci mogę pomóc przezwyciężenia strach. — zaproponowała. — Musisz być odważny, jeśli chcesz kroczyć u mojego boku. A chcesz tego, prawda Smarku? — Przejechała lekko końcówką ogona po nosie kocura, o mały włos nie sprawiając, że obsmarkał jej białe futerko na ogonie. — Chyba nie chcesz mi przynieść wstydu? Musisz się wziąć w garść. Bo teraz mimo tych przypomnień to nadal jesteś żałosny. A ja nie mogę pozwolić, aby otaczały mnie żałosne koty i zdrajcy. — Wysunęła pazury i drasnęła lekko kocura po brzuchu, tak by rana nie rzucała się w oczy, co najwyżej przypominała otarcie o jakiś ostry kamień bądź inny przedmiot — Co ja ci mówiłam o synu liderki? Zapomniałeś już? — Spytała z pogardą w głosie — Widziałam jak opuściliście obóz razem. Mam nadzieję, że zbliżyłeś się do niego tylko po to, aby obsmarkać to jego paskudne futro.
— Chcę — potwierdził z pewnością w głosie. — D-dla ciebie postaram się być lepszym kotem.
Skulił się czując ból i słysząc jej pytanie. Wbił w nią wielkie przestraszone oczy, a jego pozycja wskazywała na to, że chciał zapaść się pod ziemię.
— T-t-tak j-ja sma-smarkałem w niego, b-bo ma m-mięciusią sierść... N-nic więcej.
— "M-mięciusią"? — zapytała zażenowana odpowiedzią, czując przeogromną złość na syna Żmii, że jeszcze miał czelność prawić komplementy kocurkowi w jej obecności — T-ty... — nie dokończyła, bo postanowiła wybrać inną metodę. Przybrała znowu łagodny wyraz pyska prostując się, mimo to w jej żółtych oczach przez cały czas dało się dostrzec pogardę — No, spisałeś się Smarku. Zadbałeś o to, żeby to moja sierść była najmiększa i najwspanialsza. Oby tak dalej. — pochwaliła kocura, lekko pacnęła go łapą w geście aprobaty — Następnym razem możesz użyć miodu, bądź żywicy do tego małego sabotażu, trudniej się go pozbyć. — wymiauczała cicho podsuwając jakże wspaniały plan. Problem był taki, że musieli poczekać, aż się ociepli. — To ty Smarku, głównie ty musisz stać na straży mojej wspaniałości. Nikomu innemu nie mogę powierzyć tego zadania.
Pokiwał gorliwie głową, aby nie widzieć ponownie jej złości.
— O-oczywiście. D-dla ciebie wszystko — zapewnił. — Nie chcia-ałem ci umniejszać. Two-twoje futerko jest zde-zdecydowanie milsze i przyjemniejsze i n-nie śmia-ałbym go za-asmarkać.
— Tylko byś spróbował, a byłoby to po raz pierwszy i ostatni — przestrzegła kocura. Doceniała to, że panował nad swoim mokrym nosem w jej obecności i zachowywał należyty odstęp od niej, o ile sama się do niego nie zbliżyła. — Muszę przyznać, że pora nagich drzew potrafi mieć swój urok. To twoja zasługa — przysiadła na ubitym przez kocura śniegu, bacznie obserwując otaczający ich teren. Mimo mrozu, udało im się trafić na całkiem sprzyjająca im porę dnia, podczas której płatki śniegu opadały delikatnie z nieba, niczym tańczące kryształki. — Swoją pierwszą styczność ze śniegiem źle wspominam. — wyznała melancholijnie — Dobrze, że przesiedziałam porę nagich drzew w ciepłej kociarni. Nie wyobrażam sobie rozpocząć treningów od przymusowego biegania w zaspach śnieżnych...
Na moment wstrzymał oddech, bowiem ta bliskość kocicy go onieśmieliła. Wpatrywał się w nią maślanymi oczami, potakując jej na wszystko co wychodziło z jej pyska. Widać było po nim, że zadurzył się w niej po uszy.
— T-tak... Mi cię-ciężko się tre-trenuje. Nie je-estem tak u-uzdolniony jak ty.
— To prawda. Gdybyś był rudy, wszystko przychodziłoby ci z łatwością, tak jak mnie czy mojemu rodzeństwu. Wierzę jednak, że już niedługo zakończysz trening i zostaniesz wojownikiem, tak jak ja. Ciekawe jakie imię dostaniesz od naszej miłosiernej liderki...
— Oby pa-pasujące do mnie. B-bo nie chce mieć takie-ego, które by by-yło po-ponad twoje. Nie-e zasługuje na ta-akie wyróżnienie.
— Cóż, najpewniej twoje imię będzie zawierać nadal człon Smark. — Nie ukrywała rozczarowania z tego powodu. — Ja bym się go pozbyła i zmieniła na coś brzmiącego groźnie, tak abym podczas przedstawiania ciebie nie musiała czuć zażenowania. Jesteś czarny, jak noc... I chodzisz za mną jak cień. Można by to połączyć i stworzyć coś pięknego. Coś co będzie pasowało do Smarka z przyszłości, który zmężniał przez te kilka księżyców nie chcąc rozczarować czy to mnie, czy własnej matki.
Słysząc to kocur wyprostował się i uśmiechnął.
— M-myślisz? Oh... — Zaszurał łapą w śniegu. — T-tak. Chcia-ałbym, ale wą-ątpie, że liderka ta-ak o tym pomyśli jak ty...
— Jak mój brat dojdzie do władzy mogę mu szepnąć na uszko, aby zmieniono ci imię, jeśli oczywiście to które otrzymasz będzie cię ośmieszać.
— B-b-bardzo dziękuje. — Pochylił głowę w podzięce. — N-nie wiedziałem, że twój brat t-taki a-ambitny. J-ja nie chciałbym zostać li-liderem. T-to przerażające — zadygotał na samą myśl o tym.
— Nie mówiłam ci tego? Tyle się działo, że pewnie wyleciało mi to z głowy. — Zamyśliła się, była niemal pewna, że wspominała o tym kocurowi. — Nie ma w tym nic przerażającego Smarku. To sam zaszczyt. Będąc liderem masz możliwość kierowania wojownikami i dbania o nich. Nie każdemu to wychodzi... — parsknęła myślami wspominający rządy liderów podczas, których panowania żyje — Ale z moim bratem u władzy to się zmieni. Umocni sojusze, a przede wszystkim zadba o nasz klan, tak jak żaden inny lider nie zadbał pomiędzy rządami mojej praprababki, a jego. — Z pyska wydobył się pomruk zadowolenia, kocica naprawdę nie mogła się doczekać przejęcia rządów przez brata — Pewnie rzuciło ci się w oczy, że większość kotów to "starszyzna"? To jeden z przykładów złych rządów, który nadal się utrzymuje. Klan był słaby, dlatego kocięta się nie rodziły. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Jednak teraz to się zmienia, a będzie jeszcze lepiej. Za czasów Piaskowej Gwiazdy dobrze się kotom żyło, tak mówi mój dziadek. No chyba, że ktoś okazywał się zdrajcą. Dla zdrajców nie ma miejsca w klanie. Skażone nasiona trzeba wyplenić, prawda? Ach, ile bym dała by się wtedy urodzić — westchnęła rozmarzona, nie wspominając o tym ile by dała, aby ze Smarka był większy pożytek niż łechtanie jej wielkiego ego — Jutro też wybierzemy się na spacer — zaproponowała, czy też raczej zażądała od kocura, aby znalazł jutrzejszego dnia dla niej czas.
— O-oczywiście. Dla ciebie wszy-wszystko. Nie odmówiłbym to-towarzystwa takiej pięknej kotki j-jak ty — miuaknął, a jego uszy aż się zaczerwieniły. Nieśmiały uśmiech pojawił się na moment na jego pysku, bowiem ta chwila to było spełnienie jego marzeń.
Z jej pyszka wyrobił się cichy, wymuszony chichot, po czym podniosła się ze śniegu. Nieco zmarzła, jednak nie śmiała tego otwarcie powiedzieć. Bo jeszcze z czarnego pyska mogłaby paść propozycja, która za żadne skarby nie chciała przyjąć. Gdyby kocur był rudy z chęcią by przyjęła propozycję wtulenia się w jego sierść, jednak sama myśl wtulenia się w czarną ohydną sierść sprawiała, że jej żołądek zrobił fikołka. Tak też wolała zacisnąć zęby i wytrzymać jeszcze przez chwilę poza obozem. Skinieniem głowy dała znać synowi Żmii, aby ruszyli naprzód – kocur w tri miga poderwał się na równe łapy i przystąpił do torowania ścieżki dla córki Zięby. Przynajmniej dzięki truchtowi trochę się ogrzeje nim wrócą do obozu.
I tak jakoś wyszło, że ta zimowe spacery na tyle im weszły w krew, że nikogo z wojowników nie dziwiło już zbytnio to, że ruda kocica wymykała się z obozu w towarzystwie swojego drogiego chłoptasia, który mimo wad, całej ich sterty, był dla niej w stanie zrobić wszystko. A ona to bardzo ceniła.
Może i w niej młoda wojowniczka znalazłaby sojusznika? Czas pokaże, chociaż z tego co zdążyła zauważyć to liderka już położyła swe brudne łapska na samotniczce. Samotnicze, która mogła być dla rudej bardzo przydatna i mogła się bardzo przysłużyć klanowi. Kto wie co zdążyła jej powiedzieć na temat Lew i jej rodziny.
— Tak Smarku, to nic złego — rzekła miło przyglądając się otarciom i siniakom zdobiące ciało tej żałosnej kupy futra. — Jak chcesz ją również ci mogę pomóc przezwyciężenia strach. — zaproponowała. — Musisz być odważny, jeśli chcesz kroczyć u mojego boku. A chcesz tego, prawda Smarku? — Przejechała lekko końcówką ogona po nosie kocura, o mały włos nie sprawiając, że obsmarkał jej białe futerko na ogonie. — Chyba nie chcesz mi przynieść wstydu? Musisz się wziąć w garść. Bo teraz mimo tych przypomnień to nadal jesteś żałosny. A ja nie mogę pozwolić, aby otaczały mnie żałosne koty i zdrajcy. — Wysunęła pazury i drasnęła lekko kocura po brzuchu, tak by rana nie rzucała się w oczy, co najwyżej przypominała otarcie o jakiś ostry kamień bądź inny przedmiot — Co ja ci mówiłam o synu liderki? Zapomniałeś już? — Spytała z pogardą w głosie — Widziałam jak opuściliście obóz razem. Mam nadzieję, że zbliżyłeś się do niego tylko po to, aby obsmarkać to jego paskudne futro.
— Chcę — potwierdził z pewnością w głosie. — D-dla ciebie postaram się być lepszym kotem.
Skulił się czując ból i słysząc jej pytanie. Wbił w nią wielkie przestraszone oczy, a jego pozycja wskazywała na to, że chciał zapaść się pod ziemię.
— T-t-tak j-ja sma-smarkałem w niego, b-bo ma m-mięciusią sierść... N-nic więcej.
— "M-mięciusią"? — zapytała zażenowana odpowiedzią, czując przeogromną złość na syna Żmii, że jeszcze miał czelność prawić komplementy kocurkowi w jej obecności — T-ty... — nie dokończyła, bo postanowiła wybrać inną metodę. Przybrała znowu łagodny wyraz pyska prostując się, mimo to w jej żółtych oczach przez cały czas dało się dostrzec pogardę — No, spisałeś się Smarku. Zadbałeś o to, żeby to moja sierść była najmiększa i najwspanialsza. Oby tak dalej. — pochwaliła kocura, lekko pacnęła go łapą w geście aprobaty — Następnym razem możesz użyć miodu, bądź żywicy do tego małego sabotażu, trudniej się go pozbyć. — wymiauczała cicho podsuwając jakże wspaniały plan. Problem był taki, że musieli poczekać, aż się ociepli. — To ty Smarku, głównie ty musisz stać na straży mojej wspaniałości. Nikomu innemu nie mogę powierzyć tego zadania.
Pokiwał gorliwie głową, aby nie widzieć ponownie jej złości.
— O-oczywiście. D-dla ciebie wszystko — zapewnił. — Nie chcia-ałem ci umniejszać. Two-twoje futerko jest zde-zdecydowanie milsze i przyjemniejsze i n-nie śmia-ałbym go za-asmarkać.
— Tylko byś spróbował, a byłoby to po raz pierwszy i ostatni — przestrzegła kocura. Doceniała to, że panował nad swoim mokrym nosem w jej obecności i zachowywał należyty odstęp od niej, o ile sama się do niego nie zbliżyła. — Muszę przyznać, że pora nagich drzew potrafi mieć swój urok. To twoja zasługa — przysiadła na ubitym przez kocura śniegu, bacznie obserwując otaczający ich teren. Mimo mrozu, udało im się trafić na całkiem sprzyjająca im porę dnia, podczas której płatki śniegu opadały delikatnie z nieba, niczym tańczące kryształki. — Swoją pierwszą styczność ze śniegiem źle wspominam. — wyznała melancholijnie — Dobrze, że przesiedziałam porę nagich drzew w ciepłej kociarni. Nie wyobrażam sobie rozpocząć treningów od przymusowego biegania w zaspach śnieżnych...
Na moment wstrzymał oddech, bowiem ta bliskość kocicy go onieśmieliła. Wpatrywał się w nią maślanymi oczami, potakując jej na wszystko co wychodziło z jej pyska. Widać było po nim, że zadurzył się w niej po uszy.
— T-tak... Mi cię-ciężko się tre-trenuje. Nie je-estem tak u-uzdolniony jak ty.
— To prawda. Gdybyś był rudy, wszystko przychodziłoby ci z łatwością, tak jak mnie czy mojemu rodzeństwu. Wierzę jednak, że już niedługo zakończysz trening i zostaniesz wojownikiem, tak jak ja. Ciekawe jakie imię dostaniesz od naszej miłosiernej liderki...
— Oby pa-pasujące do mnie. B-bo nie chce mieć takie-ego, które by by-yło po-ponad twoje. Nie-e zasługuje na ta-akie wyróżnienie.
— Cóż, najpewniej twoje imię będzie zawierać nadal człon Smark. — Nie ukrywała rozczarowania z tego powodu. — Ja bym się go pozbyła i zmieniła na coś brzmiącego groźnie, tak abym podczas przedstawiania ciebie nie musiała czuć zażenowania. Jesteś czarny, jak noc... I chodzisz za mną jak cień. Można by to połączyć i stworzyć coś pięknego. Coś co będzie pasowało do Smarka z przyszłości, który zmężniał przez te kilka księżyców nie chcąc rozczarować czy to mnie, czy własnej matki.
Słysząc to kocur wyprostował się i uśmiechnął.
— M-myślisz? Oh... — Zaszurał łapą w śniegu. — T-tak. Chcia-ałbym, ale wą-ątpie, że liderka ta-ak o tym pomyśli jak ty...
— Jak mój brat dojdzie do władzy mogę mu szepnąć na uszko, aby zmieniono ci imię, jeśli oczywiście to które otrzymasz będzie cię ośmieszać.
— B-b-bardzo dziękuje. — Pochylił głowę w podzięce. — N-nie wiedziałem, że twój brat t-taki a-ambitny. J-ja nie chciałbym zostać li-liderem. T-to przerażające — zadygotał na samą myśl o tym.
— Nie mówiłam ci tego? Tyle się działo, że pewnie wyleciało mi to z głowy. — Zamyśliła się, była niemal pewna, że wspominała o tym kocurowi. — Nie ma w tym nic przerażającego Smarku. To sam zaszczyt. Będąc liderem masz możliwość kierowania wojownikami i dbania o nich. Nie każdemu to wychodzi... — parsknęła myślami wspominający rządy liderów podczas, których panowania żyje — Ale z moim bratem u władzy to się zmieni. Umocni sojusze, a przede wszystkim zadba o nasz klan, tak jak żaden inny lider nie zadbał pomiędzy rządami mojej praprababki, a jego. — Z pyska wydobył się pomruk zadowolenia, kocica naprawdę nie mogła się doczekać przejęcia rządów przez brata — Pewnie rzuciło ci się w oczy, że większość kotów to "starszyzna"? To jeden z przykładów złych rządów, który nadal się utrzymuje. Klan był słaby, dlatego kocięta się nie rodziły. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Jednak teraz to się zmienia, a będzie jeszcze lepiej. Za czasów Piaskowej Gwiazdy dobrze się kotom żyło, tak mówi mój dziadek. No chyba, że ktoś okazywał się zdrajcą. Dla zdrajców nie ma miejsca w klanie. Skażone nasiona trzeba wyplenić, prawda? Ach, ile bym dała by się wtedy urodzić — westchnęła rozmarzona, nie wspominając o tym ile by dała, aby ze Smarka był większy pożytek niż łechtanie jej wielkiego ego — Jutro też wybierzemy się na spacer — zaproponowała, czy też raczej zażądała od kocura, aby znalazł jutrzejszego dnia dla niej czas.
— O-oczywiście. Dla ciebie wszy-wszystko. Nie odmówiłbym to-towarzystwa takiej pięknej kotki j-jak ty — miuaknął, a jego uszy aż się zaczerwieniły. Nieśmiały uśmiech pojawił się na moment na jego pysku, bowiem ta chwila to było spełnienie jego marzeń.
Z jej pyszka wyrobił się cichy, wymuszony chichot, po czym podniosła się ze śniegu. Nieco zmarzła, jednak nie śmiała tego otwarcie powiedzieć. Bo jeszcze z czarnego pyska mogłaby paść propozycja, która za żadne skarby nie chciała przyjąć. Gdyby kocur był rudy z chęcią by przyjęła propozycję wtulenia się w jego sierść, jednak sama myśl wtulenia się w czarną ohydną sierść sprawiała, że jej żołądek zrobił fikołka. Tak też wolała zacisnąć zęby i wytrzymać jeszcze przez chwilę poza obozem. Skinieniem głowy dała znać synowi Żmii, aby ruszyli naprzód – kocur w tri miga poderwał się na równe łapy i przystąpił do torowania ścieżki dla córki Zięby. Przynajmniej dzięki truchtowi trochę się ogrzeje nim wrócą do obozu.
I tak jakoś wyszło, że ta zimowe spacery na tyle im weszły w krew, że nikogo z wojowników nie dziwiło już zbytnio to, że ruda kocica wymykała się z obozu w towarzystwie swojego drogiego chłoptasia, który mimo wad, całej ich sterty, był dla niej w stanie zrobić wszystko. A ona to bardzo ceniła.
***
Smark był oporny i to jak. Wciąż był żałosny, mimo kolejnych otarć na ciele nie zmądrzał ani trochę. Czy to mogła być wina jego styczności z innymi nie rudymi kotami? Bardzo możliwe.
A żeby tego było mało, Lew miała okazję zobaczyć w całej okazałości jak bardzo był żałosny. Kocur dopuścił się zniewagi liderki Klanu Wilka na zgromadzeniu, tym samym, po którym to Lew została niesłusznie ukarana. Gniew na liderkę i na kocura przelały szalę. Doszła do wniosku, że coś z czarnymi kotami musi być doprawdy nie tak. Przeszedł ją dreszcz, gdy przypomniała sobie, że jedna z liderek Klanu Burzy sprzed jej narodzin była czarna. Na samą myśl zrobiło jej się niedobrze, że coś takiego zostało wybrane na tak ważne stanowisko, jakim była pozycja lidera.
— I takie są skutki rządów jednego nieudolnego kota... Ugh! — odrzuciła na bok mech. Trudno było jej się uspokoić, przez cały czas pracy z mchem jej ogon poruszał się nerwowo.
Brakowało jej tej wolności, słodkiej wolności, którą zyskała wraz z zostaniem wojowniczką. Nie mogła sama opuszczać obozu, ktoś zawsze musiał jej towarzyszyć. Poza tym znalazło się kilka kotów, które czerpały satysfakcję z możliwości wysłuchiwania się kotkom. Z trudem mogła znieść karcące spojrzenie matki, która ilekroć się mijały po tym jak ją ukarała, traktowała rudą jak powietrze. W uszach wciąż dźwięczały jej słowa brata, że kocica na pewno się ich wyrzeknie. Tylko z jakiej racji miałaby się ich wyrzec, skoro nie zawinili?! Na szczęście jej ukochany dziadek wciąż jeszcze żył, więc miała komu mówić to co jej leżało na serduszku.
— L-Lewku...
— Co?! — syknęła rzucając spojrzenie na kocura, który nagle zmaterializował się tuż obok niej. Zamachnęła się na niego łapa, w której trzymała mech i zatrzymała ją tuż przed pyskiem czarnego. — Och. Byłam pewna, że słyszałam brzęczenie jakiegoś natrętnego owada, którego chciałam pacnąć łapą, a to na całe szczęście tylko ty Smarku. — Faktycznie, ulżyło jej, że w legowisku uczniów w tej chwili nikt poza nimi się nie znajdował. Była ciekawa gdzie wywiało jej brata. Może to i nawet lepiej, że go nie było? — O co chodzi? Nie umiesz mchu wymienić?
— U-umiem... Ba-ardzo mi przykro, że też do-ostałaś karę. To niespra-awiedliwe. Nic prze-ecież nie zrobiłaś złego. Sły-yszałem od twojego bra-ata jak było na-aprawdę.
— Tak, to prawda. Jednak to żadna nowość, nie rudzi liderzy lubują się w ośmieszaniu moich bliskich, sprawia im chyba to jakąś wewnętrzną satysfakcję. Taka tradycja najwidoczniej mojego rodu, bycie niesprawiedliwe karanym. — podjęła podnosząc się z ziemi i zbliżyła się do zdegradowanego ucznia okrążając go z lekkością. — Niektórzy wojownicy doszukują się faktycznie w tym mojej winy, zapominając o prawdziwym winowajcy. Dobrze, że ty do nich nie należysz Smarku. Niech pozostali żyją sobie w obłudzie, bo tak dla nich wygodniej. Szkoda tylko, że prawość w Klanie Burzy została ukarana w imię pokrewieństwa z liderem. Zamiast czterech, powinien być jeden zdegradowany wojownik... Co o nas inni liderzy teraz myślą nawet nie chce wiedzieć.
— M-mnie Szakala Gw-gwiazda chciała zjeść — zadygotał na samo wspomnienie, smarkając się bardziej. — T-to było straszne. G-groziła mi przy li-liderce...
— Wątpię, żeby faktycznie cię chciała zjeść. Chudy i mały jesteś, nie najadłaby się się tobą. — parsknęła, chciała dodać jeszcze, że Szakala Gwiazda by się pewnie nim otruła, gdyby faktycznie chciała go skonsumować, ale darowała to sobie ostatecznie gryząc się w język — Po prostu uraziłeś jej dumę, dlatego ci zagroziła. A poza tym... pewnie była ciekawa reakcji Różanej. Sprawdzała ją.
— I-i tak się jej b-boje. Je-jest straszna... T-tak jak mówili... — wyraził swoją opinię na temat liderki wilczaków.
— Dziwisz się? Każdy byłby straszny jakby jego sierść została ubrudzona smarkiem, i to w dodatku kogoś takiego jak ty. Ugh. Ohyda, trochę jej współczuję, ale tylko trochę. Kto wie, może twój wybryk doprowadzi do kolejnej wojny pomiędzy naszymi klanami. Jeśli tak będzie, masz mnie chronić. Taka rola kocurów. Dlatego musisz wziąć się w garść i przestać być tym czym jesteś na co dzień. Musisz udowodnić, że będziesz wojownikiem jakie pragnę mieć przy sobie, a nie kolejnym rozczarowaniem... Bo na razie zapowiada się na to drugie...
Powróciła do wcześniejszego zajęcia, jakim była wymiana mchu nie racząc dzisiejszego dnia już więcej swych pięknym głosem syna Żmiji. Miała nadzieję, że kocur weźmie sobie do serca jej słowa i zmieni się. Bo jeśli miał do końca swego życia być żałosnym Smarkiem, to szczerze żałować będzie, że Szakala Gwiazda nie ziściła swoich gróźb wyświadczając im przysługę.
***
Nim trafiła do legowiska medyków, udało jej się wysyczeć, aby ta łajza, Słoneczna Łapa nie zbliżała się do niej w żadnym wypadku. Jeśli ktoś miał opatrzyć jej rany to tylko mógł być to Rumiankowe Zaćmienie, chociaż szczerze żałowała, że nie będzie mogła się zająć nią kocica, która niestety musiała opuścić świat żywych kilka księżyców temu. Wolała z nią porozmawiać w tej chwili niż z kotką, która uważała się za kocura. Jednak nie mając większego wyboru, postanowiła później porozmawiać z szylkretem mając nadzieję, że ten zrozumie ją i pomoże.
Obolała i zmęczona, od płaczu i stoczonej walki nie mogła się doczekać, aż dostanie lekarstwo — nasiono maku, które chociaż trochę pomoże jej zapomnieć o tym co się stało, chociaż na moment.
Nieco otępiała, bo mak powoli zaczął działać, spoglądała na otaczając ją koty. Mogłaby przysiąc, że wśród nich dostrzegła przemykające czarne futro kocura, który tak jak się spodziewała nosił to samo żałosne miano jak wojownik. Stal z tyłu, nie racząc się do niej zbliżyć, być może z powodu szoku, czy też dlatego, że medyk po prostu mu nie pozwolił na to. Bo by tylko przeszkadzał mazgając się nad uchem syna Różanej Przełęczy.
Bez słowa przyglądała się poczynaniom medyka, temu jak liliowy zajmuję się raną na jej łapie, po czym lekko dotknął jej głowy, tuż przy lewym oku mokrym mchem, który wsiąknął część czerwonej cieczy okalającej jej żółte ślepie.
Zmęczona przymknęła w pewnym momencie oczy, oddając się w objęcia snu, będącego w tej chwili wybawieniem, czegoś co najbardziej ze wszystkich możliwości potrzebowała.
<Smarku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz