— C-cóż, Agrest do mnie zagadał pierwszy chyba, a-ale nie pamiętam, jak dokładnie to było.
— Taak, chciałem się dowiedzieć, jak to jest być uczniem — zamruczał czekoladowy. — A zaczęliśmy się przyjaźnić, odkąd razem wymknęliśmy się na zgromadzenie…
— Wymknęliście się razem na zgromadzenie?! — pisnęła Mirabelka, wyraźnie nadstawiając uszy.
— J-ja t-tylko poszedłem za Plusk! — Szylkret się spiął.
Lider szybko przybrał poważny wyraz pyska.
— Tak, wymknęliśmy się wtedy, ale to nie znaczy, że wy macie robić to samo! — Zmierzył kocięta czujnym wzrokiem. — To naprawdę nie był dobry pomysł, dostaliśmy taką karę od przywódczyni, że…
Gracja pokiwała głową z rozwagą, widocznie biorąc sobie te słowa do serca.
— To dobrze, że teraz ty rządzisz, to nas nigdy nie będziesz karać za takie rzeczy — stwierdził dumnie Malinek, ku zaskoczeniu swojej siostry.
Bicolor zerknął na swojego partnera zmieszany, na co ten nie mógł się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. Zdecydowanie nie byli najlepsi w tłumaczeniu tego wszystkiego. Mimo to starali się i mieli jeszcze czas się tego dobrze nauczyć, prawda? Liczyło się to, że byli w tym razem.
***
Widział te jego coraz to powolniejsze ruchy, zmęczenie tylko bardziej odbijające się na rudym pyszczku, spojrzenie tracące blask. Czuł te szybko tracące ciepło łapy, tą wiotczejącą skórę i ten słabnący oddech na swojej szyi. A mimo to śmierć Kuklika była dla niego tak niespodziewana. Tak druzgocząca mimo tych wszystkich oczywistych sygnałach ją poprzedzających. Czy jednak we wszechświecie istniał taki sposób, który by go na nią przygotował? Czy możliwe dla niego byłoby pogodzenie się z nią wcześniej, w przypadku gdyby znał dokładną datę? I czy w ogóle byłby w stanie znieść posiadanie takiej wiedzy?
W głębi siebie niestety miał świadomość, że w żadnych okolicznościach nigdy nie byłby na nią wystarczająco gotowy. Żaden wcześniej wspólnie spędzony dzień nie mógł wynagrodzić pustki, którą teraz czuł. Żadne gesty wsparcia, czy pocieszające słowa. Nic. Nic i jeszcze raz nic.
Pomyśleć, że jeszcze do niedawna zastanawiał się, czy nie zaproponować Kuklikowi… rytuału związania. Zdawał sobie sprawę, iż jego partner nie wierzył we Wszechmatkę, jednak branie w nim udziału tego nie wymagało, a Agrestowi na tym zależało, więc pewnie by się zgodził. Po prostu… chciałby to przeżyć, jeszcze bardziej doświadczyć bliskości szylkreta. Czuć, że Wszechmatka czuwa także nad ich więzią i ją błogosławi. Odkładał to jednak na później – chciał zaproponować to ukochanemu w jakimś szczególnym momencie, więc czekał, aż ten sam nastąpi. Wraz z pogorszeniem się stanu Krecik i jej ostatecznej śmierci, natomiast zupełnie stracił humor, by robić cokolwiek w tym kierunku. Bez niej przy boku wydarzenie zdawało się tracić na wartości, w każdym jego wyobrażeniu była tam jedną z najważniejszych osób.
Teraz żałował. Żałował, że zamiast dywagować nad szczegółami, po prostu się go nie zapytał.
Westchnął cicho, podnosząc podbródek, dotychczas oparty na barku szylkreta. Pociągnął nosem, po raz kolejny spoglądając w pozbawione życia brązowe ślepia. Nie przypominały już tych, w których się zakochał ani tych, których widok poprawiał mu humor każdego dnia. Nie przypominały, bo brakowało w nich najważniejszego – samego Kuklika.
Pamiętał jego słowa, wypowiedziane w dniu śmierci. „Nawet jak umrę, to będę z tobą”, „Przecież, ja zawsze będę przy tobie. Proszę… Będziesz pamiętał?”. I pamiętał je wyraźnie. Jednak co z tego, skoro wcale tego nie czuł?
***
— Długo już tutaj siedzisz — cichy głos wyrwał go z transu.
— Ty też pojawiasz się tutaj nierzadko — zauważył gorzko.
Jaskółka usiadła obok niego.
— To prawda, ale nie spędzam tu aż tylu godzin. Po prostu martwię się o ciebie. Jadłeś coś dzisiaj?
Szczerze? Agrest nie pamiętał. Wszystkie dni zaczęły mu się zlewać ze sobą po śmierci dwóch tak ważnych mu osób. Możliwe, że któreś z jego dzieci przyniosło mu coś do przegryzienia, lecz sam nie był pewien kiedy dokładnie miało to miejsce.
— A ciebie to nie rusza jakoś? Nie boli? — zapytał, zamiast odpowiadać. — Nie odczuwasz jej braku na każdym kroku?
— Oczywiście, że boli. — Szamance udało się złapać jego spojrzenie. — Wiem jednak, że Krecik tam na mnie czeka i kiedy przyjdzie czas, to do niej dołączę. Wszechmatka wyznaczyła każdemu kotu inną ścieżkę, bo każdy z nas jest inną osobą. Relację są ważną częścią dróg jednostek, lecz nie są na niej jedynymi elementami. Najlepsze, co mogę zrobić dla moich świętej pamięci bliskich to spełnianie wyznaczonej mi roli tutaj, póki jeszcze jest mi to dane. — Uśmiechnęła się słabo. — Nie oznacza to zapomnienia o nich, a raczej także uhonorowanie także ich wkładu, właśnie w ten sposób.
Czekoladowy skrzywił się na te słowa. Niby czuł, że miała rację, jednak w tej chwili nie był jeszcze w stanie tego zaakceptować. Jak przecież mógłby się pogodzić ze stratą i mamy, i partnera, w tak krótkim odstępie czasu?
***
Wiercił się w swoim legowisku, łapą ślepo próbując dosięgnąć Kuklika, którego ciepła z jakiegoś powodu wciąż nie potrafił znaleźć. Wiatr coraz to mocniej przeszywał jego ciało, jedynie potęgując uczucie wychłodzenia.
Wydał z siebie przeciągły jęk niezadowolenia. Gdzie on się podział? Czyżby też zaczynał mieć pierwsze problemy z pęcherzem lub trawieniem, jak większość kotów w ich wieku?
Przekręcił się na drugi bok, gotów poczekać jeszcze chwilę, gdy usłyszał szeleszczący hałas na środku obozu. Poderwał się z miejsca, szczęśliwy, że ukochany w końcu do niego dołączy, nim otworzył oczy i na jego miejscu ujrzał Jaskółkę. Świadomość rzeczywistości natychmiast oblała bicolora niczym lodowaty wodospad, pod który nagłą siłą został wrzucony. Czemu jego umysł nadal nie mógł się przyzwyczaić, iż Kuklik nie żyje, zamiast kontynuować dawanie mu łamiące serce nadziei?
Zaraz, zaraz, ale gdzie właściwie aktualnie wybierała się Jaskółka? Niebo dopiero co się zaczęło rozjaśniać, nawet słońce jeszcze nie wzeszło. Czyżby coś ją zaniepokoiło?
— Jaskółko! — zawołał za nią, gdy zeskoczył z topoli. — Gdzie idziesz?
Czarna z początku nie odpowiadała, zamiast tego pospiesznie kierując się w stronę lasu.
— Wszechmatka mnie wzywa — odparła nareszcie, nie zwalniając tempa.
— Wszechmatka? Ale jak to? W taką pogodę? — Czując, jak żołądek mu się zaczyna ściskać, wyprzedził czarną, stając naprzeciwko niej. — Proszę, nie opuszczaj obozu, gdy mamy takie warunki, jeszcze coś ci się stanie — Ogonem wskazał na pobliskie drzewa, uginające się i skrzypiące pod siłą wichury. — Wszechmatka na pewno jest w stanie poczekać.
Szamanka wyminęła go, kręcąc głową.
— Co się dzieje? — Zdezorientowana Ważka zmrużyła zaspane oczy.
— Ważko, pomóż mi! Ona chce się spotykać z Wszechmatką podczas takiego wichru!
Szylkretka szybko dołączyła do niego w tej dziwnej pogoni, która tak naprawdę polegała na próbach przekonania starszej, aby dobrowolnie zawróciła. Gdy znaleźli się tuż przed Owocowym Laskiem, czarna wreszcie się zatrzymała, na co przywódca odetchnął z ulgą.
— Agreście — obróciła się do niego z dziwnym błyskiem w ślepiach. Podmuch wiatru nieustannie targający mu futro, przybrał na sile — nie zapominaj o znaczeniu słów i sile, jaką za sobą niosą. Już raz to one nieodwracalnie wpłynęły na ciebie – teraz to ty nie dopuść, by zdołały przepłynąć dalej.
Bicolor skonsternowany uniósł brwi. O czym ona nagle zaczęła gadać? Jakie słowa niby na niego wpłynęły i czemu mają magicznie przepływać dalej? Coś powiedział nieodpowiedniego niedawno, że teraz tak zaczęła mu mówić o ich sile? Nic z tego nie rozumiał. Wszechmatce nie podobało się jego słownictwo ostatnimi czasy czy co…
Wtem jego dywagacje przerwał trzask, dochodzący z ponad nich. Gwałtownie uniósł głowę w tamtą stronę, tylko po to, by zobaczyć, jak jeden z konarów drzewa leci w ich stronę. Instynktownie odskoczył w tył, podczas gdy przed oczami zdążyło mignąć mu jeszcze szylkretowe futro.
Następnie rozległ się jedynie wrzask i głuchy gruchot, połączony z dźwiękiem rozlania się czegoś.
I to było wszystko.
Owładnięty szokiem cofnął się o krok, w reakcji na widok, jaki właśnie przed nim powstał. Dwie bliskie mu kotki ledwo były widoczne pod ciężarem ogromnej gałęzi, która chwilę temu je brutalnie zmiażdżyła. Drzewo symbolizujące życie w ich religii – właśnie bezceremonialnie odebrało je swoim odwiecznym wyznawcom.
Agrest brał coraz to częstsze i szybsze oddechy, mimo to nie mogąc odwrócić wzroku od tragedii tuż przed nim.
Po jakimś czasie przy czekoladowym zaczęły pojawiać się inne koty, tylko więcej i więcej. Przywódca ani drgnął na przybycie któregokolwiek z nich. Zwyczajnie nie był w stanie się ruszyć. Nie potrafił odejść z miejsca zdarzenia, dopóki któryś z Owocniaków nie odciągnął go siłą.
***
Klan był pogrążony w żałobie przez ostatnie wschody słońca. Nikt nie mógł pojąć, dlaczego dwie najbardziej cenione w społeczności osoby zginęły w tak niespodziewany i brutalny sposób. Odprawiono na ich cześć rytuał Ostatniego Pożegnania, choć oczywiście nawet to w najmniejszym stopniu nie mogło wyrazić ogromu dobra, jakie Owocowy Las im zawdzięczał. Pochowano je z największą troską, upamiętniono najlepiej, jak to tylko było możliwe, a mimo to wciąż nie wydawało się to wystarczające. Świergot oficjalnie przejęła obowiązki szamana, zachęcając wierzące koty do aspiracji na rangę zielarza oraz domagając się, aby umocnić wiarę we Wszechmatkę w ich społeczności, także ze względu na uhonorowanie zmarłych, czemu Agrest nie miał nic przeciwko.
Nie oznaczało to jednak, że relacja przywódcy ze Wszechmatką ostatnio nie uległa pogorszeniu. Zdecydowanie nie. Miał do niej ogromny żal. Już nawet pomijając, jak potraktowała swoich najbardziej oddanych wyznawców i zakończyła ich życie; to zupełnie nie rozumiał, dlaczego odbierała mu ona ważną osobę, za osobą, w przeciągu tak krótkiego odstępu czasu. Nie mógł należycie przeżyć żałoby z powodu odejścia jednej, kiedy zaraz umierała druga. To wszystko działo się za szybko. Utracił poczucie, że nadąża nad wszystkimi wydarzeniami, jakie mają tu miejsce, co tylko potęgowało w nim lęk. Był słaby i tracił kontrolę. Jeśli ktokolwiek by to zauważył, mógłby chcieć to wykorzystać. A on zapewne przez przeciążenie, nawet by się nie zorientował, co ma miejsce, dopóki nie byłoby już za późno.
Dlatego też dokonując wyboru na zastępcę miał na szczególnej uwadze, żeby wziąć kogoś zdecydowanego i czujnego. Sama Fretka zresztą uważała, że tylko taka osobowość zapewni im bezpieczeństwo. Na początku wahał się między dwoma kotami, jednak biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, szybko podjął decyzję. Drugi kandydat miał obecnie trudną sytuację, więc zrzucanie mu kolejnych obowiązków na barki, zwyczajnie mijało się z celem.
Dlatego wchodząc na najwyższą gałąź topoli, zastępcą mianował… Daglezjową Igłę. Moment wypadku Winogrona był pierwszym, w którym dostrzegł potencjał kotki na dobre sprawowanie się w tej funkcji. To ona pierwsza pobiegła burej na pomoc, gdy reszta klanowiczów znieruchomiała z szoku. Bez wahania zaczęła trafnie instruować stojące obok koty, jak powinny postępować. Zachowanie zimniej krwi w takich przypadkach było kluczowe, a sam Agrest cenił je wręcz podwójnie, jako że sam nigdy nie okazywał się w tym najlepszy. Jej zdecydowanie nie oznaczało jednak braku ogłady, jak to bywało u co poniektórych. Ostatnio nawet częściej z nią rozmawiał i wówczas zawsze zachowywała się kulturalnie. Oprócz tego pointka wykazywała się pracowitością. To ona zawsze należała do jednych z tych osób, które dobrowolnie zgłaszały się do dodatkowych patroli, czy prac w obozie.
Najbardziej kontrowersyjną kwestią kandydatury rudej było niestety jej pochodzenie. Nie mógł zliczyć, ile już razy słyszał nazywanie jej zdrajczynią, wyłącznie z tego względu. Sam jednak nie podzielał takich opinii, cała sytuacja z Klanem Klifu już zresztą zdążyła przetestować lojalność wojowniczki. I zdała ten egzamin świetnie, po powrocie jeszcze mocniej związując się z tutejszą kulturą.
Lider po ogłoszeniu Owocowemu Lasu zastępcy, ponownie skrył się w dziupli, stanowiącej jego legowisku i ukrył głowę w swoich łapach.
Miał jedynie nadzieję, iż nie tylko on zauważył predyspozycje Daglezji oraz że podjął dobrą decyzję odnośnie przyszłości ich społeczności. Ocena tego jednak stawała się coraz trudniejsza, gdy tylko częściej zdawało mu się, jakby odchodził od zmysłów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz