BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.
Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 3 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

24 grudnia 2023

Od Nocnej Tafli CD Gracji

*już jakiś czas temu, Pora Nagich Drzew*
Właśnie wracała do kryjówki Wrzosu, Owsu, Krogulca i Szpaka, w której obecnie tymczasowo mieszkała wraz z córkami i swym wnuczkiem ze zwierzyną w pysku. O dziwo udało jej się coś złapać. Cieszyła się z tego i dziękowała duchom w myślach. Gdy tylko weszła do środka, dostrzegła, iż czwórki ich gospodarzy nie było. Cóż, najwyraźniej gdzieś wybyli, nie jej sprawa. Co jednak było dziwniejsze, to to, że Pierwiosnek spanikowana biegała po całym wnętrzu, a Świetlik bardziej metodycznie, choć dalej widocznie zdenerwowana, przeszukiwała każdy kąt.
Pointka odstawiła swój posiłek na ziemię, po czym odchrząknęła, zwracając uwagę jak dotąd nie zauważających ją córek.
— Co się stało?
Obie kocice spojrzały po sobie, po czym Świetlik podeszła bliżej matki.
— Więc, pamiętasz, że zostawiłam Pierwiosnek na jakiś czas samą z Umakini, prawda?
— Tak — stwierdziła Nocna powoli. Już czuła, że to zmierzało w złym kierunku.
— Noi tak jakby… odwróciłam się, a jego już nie było! Zniknął w dosłownie kilka uderzeń serca! — miauknęła Pierwiosnek speszona.
— Tia… przecież jak wróciłam, spałaś jak kamień — warknęła zdenerwowana Świetlik na siostrę. — Jak mogłaś zgubić mojego kociaka!
Ogon Nocy napuszył się, a ta podeszła bliżej córek. Jeśli Umakini wyszedł sam, mogło mu się coś stać. Nawet jeśli nie zamarznie, bo wpadnie na pomysł by znaleźć jakąś norę, to mogło go coś zjeść po drodze. Drapieżniki w końcu były wygłodniałe przez braki w zwierzynie.
— Dokąd mógł pójść? — spytała z powagą, wbijając przenikliwe spojrzenie morskich oczu w Pierwiosnek.
— Um… coś mówił chyba… że woli pójść z tobą niż zostać ze mną…
Nocna Tafla spięła się.
— Czyli podsumowując, polazł za mną? — w jej głosie słychać było złość a także strach.
— No… w sensie… możliwe… — stwierdziła zielonooka.
— Idę go szukać. Wy tu zostańcie, na wypadek jeśli wróci — stwierdziła, po czym obróciła się na pięcie i wybiegła z legowiska.
Zaczęła szukać swych własnych śladów. Nie dlatego, że nie pamiętała drogi, a dlatego, że Umakini był skubanym spryciarzem. Gdy tylko odnalazła swe własne ślady z czasu, gdy wyszła, ledwie już widoczne w śniegu, dostrzegła niewielkie zagłębienia tuż obok nich. Nie były już do rozpoznania, ale Noc szybko wydedukowała, że najpewniej przed zasypaniem były to małe, kocięce łapki.
Ruszyła tym tropem, nasłuchując i co jakiś czas nawołując kociaka.
Miała nadzieję, że szybko go znajdzie. Bo polowała w okolicach Owocowego Lasu, a jeśli oni znajdą go pierwsi, mogli go zabrać do siebie i już nie oddać. A nawet jeśli nie, nie znała ich terenów za dobrze. W końcu raczej tam nie wchodziła, wiedziała, jak reagują na takie naruszenia granic. Będzie musiała bardziej uważać, bo wnuk wpadł na świetny pomysł a Pierwiosnek poszła sobie jak na złość spać, zamiast go pilnować! Ugh…
Dopiero po dłuższym czasie dotarła w końcu do miejsca, w którym polowała. Nie zaczęła jednak nawoływania. Była za blisko terenów owocniaków.
Zaczęła więc po prostu szukać w okolicy ich granicy, ale poza ich terenami. Jednak nic. Przepadł jak kamień w wodę. A jedynym rozsądnym
wytłumaczeniem było to, że poszedł dalej. Wypuściła powietrze z nosa, postanawiając, że nie ma co zwlekać.
Musiała przekroczyć granicę, jeśli chciała go znaleźć.
Tak więc ostrożnie, nasłuchując, a także wąchając powietrze, by sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu, przekroczyła linię zapachową.
Czego się nie robi dla małych, nierozsądnych berbeci…
Tak też zaczęło się szukanie na obcym terenie.
Uniosła spojrzenie, by przenieść je na konary wysokich drzew. Skrzywiła się. Liczyła na to, że nie spadnie na nią jakaś kupa białego puchu, bo zmarznie tak, że ją stawy będą boleć przez następny księżyc. Już po chwili wróciła wzrokiem na ziemię, aby dalej szukać oznak bytności wnuka i tego, gdzie mógł skubany pójść.
Po drodze złamała jedną gałązkę, która była wcześniej ukryta pod białym puchem. Cóż, nie była idealna. Mogła tylko mieć nadzieję, że nikt tego nie usłyszał i bardziej uważać. Mimo niebezpieczeństwa, martwiła się, iż jeśli będzie tak zwlekać, czas może zrobić swoje, a Umakini się przeziębi, albo gorzej. Musiała wybrać optymalne tempo, co nie było prostym zadaniem.
W pewnym momencie stanęła, wciągając w nos powietrze. Mróz zaszczypał ją w niego, jednakże ona wyczuła lekką, znajomą woń.
I coś jeszcze…
Owocniaki.
Obróciła się, słysząc kroki stawiane bez należytej ostrożności, jeśli nie chciało się zostać wykrytym. Jej morskim oczom ukazała się kotka. Niska, czekoladowa szylkretka. Miała puchate futerko, lekko oklapnięte uszka i zielone oczy, w których pobliżu mogła dostrzec puchatą grzywkę. Wyglądała na dość młodą. Może uczennica?
— Zgubiła się pani? — spytała niespodziewanie obca, uprzedzając wszelką możliwą wypowiedź starszej. — Bo to teren Owocowego Lasu, więc nie powinno pani tu być — doprecyzowała.
— Nie zgubiłam się — odparła bez wyrazu. Terminatorka zdawała się zestresowana, mimo, iż próbowała to ukryć. Nie umknęło to uwadze dobrej obserwatorki, jaką była staruszka.
— To dobrze, ale nie powinno pani tu być — powtórzyła głośniej młodsza. Następnie wyprostowała się, próbując nadać sobie "groźnie" wyglądającej postury, aby pogonić przybysza. — W tym przypadku prosiłabym panią o opuszczenie tych terenów — jej ogon drżał z boku na bok.
Nocna Tafla lekko prychnęła na tę próbę wystraszenia jej. Dziecko myślało, że tak łatwo jej pójdzie? Najwyraźniej nie było siebie takie pewne w tej kwestii. I miało rację. Kąciki pyska pointki na chwilę się jeszcze uniosły, by zaraz potem jej pysk wrócił do kamiennego wyrazu, a oczy zaczęły świdrować obcą. Nie odrywała spojrzenia od pyska młodej.
— Dobrze — powiedziała po dłuższej chwili milczenia, jednak po kilku uderzeniach serca dodała — pod jednym warunkiem.
— Jakim? — niepewny głos wydobył się z pyska młodej.
— Pomożesz mi znaleźć kociaka.
Owocniaczka otworzyła szerzej ślipia, zaskoczona.
— Kociaka? Jakiego kociaka?
— Jak już musisz wiedzieć, to mojego wnuka. Tyle informacji ci chyba wystarczy? A może chcesz całą historię mojego długiego życia? — spytała sarkastycznie.
— Nie potrzebujemy na to tracić czasu, skoro pani wnuk jest dla pani ważny i z pewnością zależy pani na jego bezpieczeństwie — odparła na jednym wydechu czekoladowa. — Bardziej chodziło mi o jego wygląd. Nie mam pewności, czy kocię na które mogłabym natrafić, będzie akurat pańską zgubą — doprecyzowała.
— Przypomina mnie, więc łatwy do rozróżnienia od innych. Oczywiście mały, pachnie jak kotka, ale uważa się za kocura, to lepiej pamiętać bo inaczej skubany się obrazi na następny księżyc — dodała — przeszukałam tamten teren — wskazała łapą na terytoria za sobą.
Młodsza skinęła głową, a przeczesywanie terytorium zostało rozpoczęte.
Dwie kocice w ciszy chodziły między drzewami, zaglądając we wszelkie zakamarki, wyszukując małych, kocięcych śladów w białym puchu a nawet przetrząsując jego większe kupy, na wypadek, gdyby młody został przysypany przez śnieg spadły z chylących się pod jego ciężarem gałęzi.
Przez długi czas nie było ani widu, ani słychu po małym, czarnym kocięciu. Dopiero po dłuższym czasie, gdy Noc czuła już nie tylko zmęczenie, ale także to, iż poduszki łap porządnie jej zmarły, że blisko było, aby ich nie czuła, usłyszała wołanie.
— Proszę Pani, tutaj! — głos uczennicy rozległ się między drzewami, a Noc od razu ruszyła w jej kierunku przez śnieżne zaspy.
Gdy do niej dotarła, dostrzegła faktycznie małego Umakiniego, skulonego między korzeniami drzewa. O dziwo nie leżał na białej, mroźnej powierzchni, a na gołej ziemi z resztkami roślin na niej. Cóż, wyglądało na to, że młody był całkiem inteligentny. Może dzięki temu się nie przeziębi. Może, bo i tak miał na sobie trochę puchu i widać było, że jego kocięca sierść nie była dobrym izolatorem. Młody patrzył na obcą uważnym, jakby zmęczonym spojrzeniem ślipi, ale gdy tylko zobaczył swą babcię, od razu wstał po czym podszedł do niej i uchwycił się jej łapy, następnie przykładając do nogi staruszki swe czoło i kładąc po sobie uszy.
— Babciu Nocy, chcę do domu — powiedział cicho, choć wyraźnie słyszalnie dla obu kotek.
Starsza westchnęła.
— Było wychodzić samemu na mróz?
Nie otrzymała odpowiedzi, choć zdawało jej się iż futro kocurka nieco uniosło się. Przeniosła spojrzenie morskich oczu na owocniaczkę przyglądającą się temu wszystkiemu z boku, po czym skinęła jej głową.
— Dziękuję — mruknęła jeszcze, nim nie wzięła kociaka za skórę na karku i nie oddaliła się w mroźny krajobraz.
***
*ostatnia Pora Nowych Liści*
— I wtedy, w głębi jaskini zabłysły wielkie, żółte ślipia, których blask oślepił Włóczkę i Kłębek. Stali w bez ruchu, nie mogąc uwierzyć, w to, co widzieli… przed nimi stał ogromny, potężny niedźwiedź, o oczach świecących tak, niczym te potworów z drogi grzmotu! — miauknęła podniosłym głosem Pierwiosnek, unosząc przednie łapy niczym wspomniane zwierzę stojące na dwóch łapach, po czym zamachała nimi w powietrzu. — dwójka przyjaciół rzuciła się do ucieczki, ale…
— To głupia historia — swym burknięciem przerwał srebrnej Umakini.
— Wcale nie głupia! Tylko oparta na faktach! Ciocia próbuje cię przestrzec! Słyszałam, że ta jaskinia jest w…
Nie dokończyła, bo Umakini tylko głośno prychnął po czym wstał na równe łapy i ruszył w stronę swej matki. Ułożył się w jej łapach, pozwalając jej na codzienną pielęgnację jego futerka.
Tymczasem Nocna Tafla obgryzała kosteczki upolowanego wcześniej ptaka z resztek mięsa. W końcu nic nie mogło się zmarnować. Może i nastała już Pora Nowych Liści, ale i tak wolała jak najbardziej się najeść teraz.
— Może ja opowiem ci historie? — spytała liliowa między liźnięciami syna.
— Nie — stwierdził twardo point, leciutko marszcząc pysk.
— W takim razie, ja dokończę swoją… — stwierdziła Pierwiosnek, która podeszła szybko do dwójki członków rodziny po czym zaczęła mówić — Kłębuszek i Włóczka biegli ile sił w łapach a…
— Nie! — warknął Umakini, tupiąc niezadowolony łapą.
— No co, już wyrosłeś z dobrych historii? — spytała Pierwiosnek, po czym chwyciła kocura i zaczęła tarmosić jego futerko na głowie.
— Dopiero co to ułożyłam! — miauknęła niezadowolona, acz również rozbawiona Świetlik.
Noc uśmiechnęła się pod nosem, zerkając na tę scenę.
Takie momenty w życiu właśnie lubiła.
***
*ostatnia Pora Zielonych Liści*
Patrzyła przed siebie. Na okoliczne drzewa których zielone liście były przyozdobione lśnieniem ostatnich promieni słońca.
Duchy dawały jej znaki. Ostatnie dni były piękne. Każdy zachód słońca coraz bardziej i bardziej przyciągał wzrok. Nocna Tafla zmrużyła swe morskie ślipia. Wiedziała, jaki był przekaz. Niedługo miała nastąpić ceremonia Umakiniego. Skończył już prawie sześć księżyców. Duchy jakby wołały ich do siebie. Umakiniego… ale także ją. I to w cale nie w takim sensie, jako przewodnika ceremonii.
Ale wiedziała, że jeszcze nie odejdzie. Nie, póki Umakini nie przejdzie ceremonii. Musiał ją przejść pod jej okiem. Opowiadała mu o niej. I nie tylko. O wszystkim. Widziała jego zaangażowanie w ten temat. Wiedziała, że będzie dalej wierzył w ich rodzinną religię i może nawet przekaże ją dalej. Mógł sobie z tego nie zdawać sprawy, ale chciała, by wiedział, jak dalej prowadzić się przez życie, gdy jej już zabraknie. Chciała, by pamiętał.
Usłyszała za sobą kroki, a już po chwili obok niej usiadł wspomniany wnuk, który okrył ogonem swe łapy.
— Spójrz Umakini — wskazała przed siebie na prześwitującą między drzewami, pomarańczową kulę światła. Gdy tylko kocur tak podobny do niej wbił spojrzenie w krajobraz, kontynuowała — jak myślisz, co to jest? — spytała.
— Znak? — kocur domyślił się szybko.
— Tak, znak. Duchy czekają. Widzą twoją świetlaną przyszłość, nawet, gdy słońce mego życia zajdzie — stwierdziła.
Dostrzegła jak czarny lekko położył po sobie uszy.
— Kiedyś to musi przecież nastąpić. Duchy mnie wzywają, Umakini. Jeszcze nie jest ze mną źle, ale wiem, że dobra passa kiedyś się skończy. I to prędzej, niż później. — kocica wstała, po czym wbiła spojrzenie w pointa — jutro zbierzemy to, co potrzebne jest nam na twoją ceremonię — młody skinął jej głową. Wiedziała, że czekał na to już długo.
Następnie oboje wrócili do wnętrza swej obecnej kryjówki, by zjeść kolację, wymyć futra, a gdy słońce zajdzie już całkowicie za horyzont, pójść spać.
***
*kilka dni później*
Oddalili się dość mocno od swojej kryjówki, by móc przeprowadzić ceremonie. Potrzebowali spokoju. Ciszy. Nikt nie mógł im przeszkadzać. A przecież niedaleko mieszkali uzdrowiciel i reszta. Wolała, by ci się na nich nie natknęli, chociaż raczej w nocy będą spać.
Stanęła między drzewami, których cienie opatulały leśną ściółkę. Tylko blask księżyca wpadający przez nieliczne przestrzenie między gęstymi koronami drzew lekko rozświetlał leśną gęstwinę.
Nocna Tafla położyła kocimiętkę na ziemi.
— Podejdźcie bliżej — zażądała. Świetlik i Umakini posłuchali jej polecenia. Następnie stara kocica wydzieliła z kupki roślinnej materii dwie porcje, zostawiając pewną dawkę dla siebie. — Zjedzcie.
Dwa koty pochyliły się nad roślinami, zaczynając pochłaniać aromatyczne liście. Również noc przystąpiła do konsumpcji cennego ziela. Zjadła jednak mniej. Pamiętała bowiem, jak skończyła się jej własna ceremonia. Uznała więc, że chociaż prowadzący ceremonię musi na tyle dobrze postrzegać rzeczywistość, by móc pomóc reszcie się ogarnąć, gdyby coś przerwało ceremonię.
Efekty nastąpiły po dość krótkim czasie. Koty rozluźniły się, a ceremonia się rozpoczęła.
***
Wrócili do domu dopiero nad ranem. Młody Umakini z nowymi bliznami zdobiącymi jego ciało. Po trzy pionowe znamiona przecinały każde oko, dwa poziome znajdowały się na nosie kocura. Także kark przecinała mu jedna pozioma blizna, tak, jak jego matce. Od ciotki otrzymał zaś jedno nacięcie gdzieś pomiędzy barkiem a klatką piersiową. Do tego wokół oczu wyrysowane zostały mu pazurem jego babki niedokładnie kółka, na jego własne życzenie. Tak więc kocur tamtej pamiętnej nocy zdobył równo dwanaście blizn. Widać było, iż był z nich dumny. Od tamtego dnia rozpoczął także szkolenie pod okiem swej matki, oraz starzejącej się babki.
Od tamtego dnia minęło już parę księżycy. Nastała Pora Opadających Liści, powoli dobiegająca już końca. Nocna Tafla czuła, że wraz z każdym opadającym liściem, każdym drzewem, które nie miało już nawet resztek swej majestatycznej korony, ona sama słabła.
Była niczym stare drzewo, które powoli zaczynało uginać się pod własnym ciężarem, by ostatecznie upaść na ziemię.
Przyglądała się Umakiniemu, który wchodził właśnie na którąś z kolei gałąź nieomal nagiego drzewa.
— Bardzo dobrze. Na dzisiaj wystarczy. Teraz zejdź — kocur po chwili zaczął schodzić po pniu drzewa, a ostatecznie wylądował na ziemi, nieco niezgrabnie, ale nie wywalając się. — Wróć do kryjówki. Ja idę się przejść — powiedziała. Kocur skinął głową. Znał drogę, a poza tym nie była ona daleko od ich miejsca dzisiejszego treningu.
Staruszka patrzyła jeszcze za nim, po czym ruszyła przed siebie. Delikatny wiatr muskał jej futro, gdy przemierzała las, idąc w kierunku terytoriów Owocowego Lasu, w których pobliżu zdarzało jej się czasem polować.
Dopiero gdy stawy naprawdę zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, przystanęła pod starym klonem. Drzewa żyły długo. Zdecydowanie dłuższej niż koty. Plemiona, Klany, grupy samotników upadały… ale drzewa zostawały, pamiętając ich historię. Na setki księżyców, może nawet tysiące. Noc nie wiedziała. Skąd miałaby w końcu wiedzieć, ile dokładnie żyją drzewa? Jej życie było ułamkiem tego ich. Nie miała jak tego wiedzieć, bo jej przodkowie podróżowali po świecie, nie zatrzymywali się nigdzie na stałe, nie mogli przez pokolenia patrzeć na to samo drzewo, a nawet gdyby, to pamiętanie jak wiele pokoleń wstecz ono było w danym miejscu też nie było pewne, nawet przy stałym miejscu przebywania.
Zgarbiona siedziała tak, patrząc na ziemię, aż w końcu przez te wszystkie rozmyślania uniosła spojrzenie na drzewo.
I wtedy dostrzegła kunę wczepioną w jego pień.

Tw: opis walki, obrażeń, krew i inne takie

Nie zdążyła zareagować, nim zwierzę nie rzuciło się na nią, pozbawiając gruntu pod łapami. Syknęła, czując jak drapieżnik wbija się w jej ciało. Zaczęła panicznie próbować zrzucić go z siebie, nim będzie za późno. Zwierz wydał z siebie warkot, gdy w końcu udało jej się uderzyć w jego pysk łapą z wysuniętymi pazurami. Zdezorientowanie przeciwnika dało jej chwilę na wyczołganie się spod niego i próbę ucieczki. Ten jednak nie odpuścił, bo nim zdążyłaby wstać na cztery łapy, chwycił ją za jedną z tylnych kończyn, szarpiąc mocno. Pointka krzyknęła, upadając na ziemię. Czuła metaliczny zapach własnej krwi w powietrzu. Morskimi oczyma rozglądała się w panice, czując, że brązowe zwierzę ciągnie ją boleśnie za kończynę.
Chciała wbić pazury w ziemię, ale nie udało jej się to przez gęstą warstwę liści.
Właśnie. Liście!
Zaczęła miotać się na wszystkie strony, krzycząc przy tym z bólu, wzniecając liście w powietrze. Kuna straciła na chwilę orientacje, więc starsza znów spróbowała uciec. Poczuła, jak kłęby sierści zostają wyrwane wraz ze skórą, gdy szarpnęła się. W kącikach oczu pojawiły się łzy, gdy próbowała przemieścić się na trzech sprawnych kończynach jak najdalej od stworzenia, które jednak ponownie przyszpiliło ją do podłoża. Poczuła, jak drapieżnik chwyta jej ogon, który ostatnio mocno jej doskwierał, co wywołało jeszcze większy ból, gdy został pociągnięty. Już po chwili kuna zmieniła jednak cel. Zaczęła próbować dobrać się do gardła bicolor.
W powietrzu rozległ się krzyk.
Ale tym razem nie Nocnej Tafli.
Wrzos, Owies, Świetlik i Umakini rzucili się na drapieżnika. Nocna nie widziała dokładnie, co się stało. Słyszała tylko walkę, bo nawet nie mogła się podnieść, cała pogryziona, podrapana i obolała.
Dopiero po jakimś czasie po okolicy rozległy się agonalne odgłosy kuny, zabijanej przez kremowego samotnika.
Już po chwili wokół niej znalazła się grupka kotów. Słyszała polecenia Wrzosa, przerażoną córkę, wnuka, a gdzieś obok pojawił się jeszcze jeden, mniej znany kot. Była to owocniaczka – ta sama, która niegdyś pomogła jej znaleźć Umakiniego, który wyszedł sam w porze mrozu poza ich kryjówkę. Czuła, jak opuszczają ją siły. Wiedziała, że skończy jak jej córka. Kuna odebrała życie Pierwiosnek, a teraz inna kuna także i jej samej.
Ostatni raz uniosła łeb, by powiedzieć zmęczonym, błagalnym głosem do Wrzosu:
— P-p-poz-pozwól Świetlik i Uma-umakiniemu zostać ze sobą… nie dadzą rady sami… nie dadzą… — miauknęła, wbijając spojrzenie w oczy zdębiałego uzdrowiciela — zaopiekujcie się nimi… proszę… — nie mogła ich zostawić samych. Byli za młodzi. Za młodzi na to by stawiać czoła temu okrutnemu światu sami. — o-obie-obiecaj… — ostatkiem sił przysunęła łapę do tej jego, by móc wbić w nią swe pazury — obiecaj — posłała mu poważne spojrzenie. Nie może odejść nie zapewniając im kogoś do pomocy. Nie może.
— Obiecuję, Pani Nocna — w końcu wydukał liliowy. Na pysku staruszki pojawił się lekki uśmiech, nim jej łeb nie opadł, a morskie oczy nie zamknęły się na zawsze.
Tak oto Nocna Tafla dołączyła do duchów, jako ostatnia ze swego rodzeństwa opuszczając ten świat.

<Gracjo? Żegnaj>

Moja piąta postać, pierwsza adoptowana. Zmarła w wieku 114 księżyców Porą Opadających Liści, jako ostatnia z "rodzeństwa" Mrocznej Gwiazdy
żegnaj, Nocna Taflo, żałuję, że tak mało tobą pisałam, zasługiwałaś na więcej [*]

I przepraszam Bellisa że sesja taka krótka była :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz