Szok, który czuła, mógłby być łatwo przypisany bliskiemu upadkowi z dużej wysokości; jej roztargnienie, spowodowane poczuciem bezpieczeństwa w towarzystwie Mleczyk i szczebiotaniem to niej o wszystkim, co tylko nasunęło jej się do głowy i sterta śniegu - teraz bardziej błota, bo biały puch topniał, zasłaniająca dół, nie pozwoliły jej dostrzec niebezpieczeństwa, nim jedną łapą nie trafiła w pustkę. Gwałtownie od niej odskoczyła, prawdopodobnie tylko dzięki refleksowi wyćwiczonemu z treningu zwiadowcy, skrzywiona i napuszona.
— Kto to tu zrobił — poskarżyła się wtedy do Mleczyk, pół żartobliwie, dostrzegając, że taka ilość śniegu nie nagromadziła się sama — Będzie to trzeba czymś ogrodzić, nim ktoś… — przerwała, gdy zwróciła głowę ku wnętrzu okopu, wcześniej patrząc jednym okiem na drugą kotkę.
Znowu cofnęła się znad uskoku, wydając z siebie przeciągły dźwięk stresu. Na brak poszkodowanych nie mogła już liczyć; nie dziwne, że nie wyczuła zapachu śmierci wcześniej, gdy mróz szczypał w nos, a ciało było dość świeże. Tylko wtedy mogłaby się jakoś przygotować na widok trupa, a nie mieć świadomość, że prawie w niego wpadła.
Towarzysząca jej szylkretka zaczęła podchodzić do miejsca, gdzie wcześniej stała, nim zdążyła ją powstrzymać; miała już ją uprzedzać, by nie patrzyła, ale głos ugrzązł jej niczym korek gdzieś w gardle.
Mleczyk nie okazała na pysku nic, widząc nieżywe ciało brata, jednego z nielicznych pozostałych członków rodziny, nabite na srebrny, długi przedmiot należących kiedyś do dwunożnych. Przebił mu płuca, nabił go jak liść przez pazur w zabawie uczniów. Szok na pysku i otwarte szeroko, choć zamglone oczy, mówiły o gwałtowności tego wypadku.
Przełknęła ślinę, co sprawiało niemal ból z tym, jakie wrażenie suchości miała w pysku. Nie lubiła Lukrecji; wręcz bała się go i jego syna, i ten strach tylko narastał wraz z księżycami, gdy nic nie działo, a miała paranoiczne wrażenie, że się stanie. Jego utrata głosu nie sprawiła, że czuła się lepiej; mogła zrozumieć frustrację, która mogła go opanować i popchnąć do złych czynów.
To mogło wyglądać na nieszczęśliwe potknięcie, którego sama była tak blisko, ale ta zaspa wokół… wokół przybyło drapieżników, ale inne zwierzęta nie były chyba tak mądre, by zrobić coś takiego.
Jakiego pecha musiałby mieć Lukrecja, by nabić się tak czysto przy upadku?
Nieświadomie zaczęła nerwowo krążyć, blisko za plecami Mleczyk, zbierając w sobie, by zejść na dół. Zbliżenie się do ciała sprawiało jej niemały dyskomfort; jakby coś miało się stać, gdy tam zejdzie. Od poruszenia się arlekina po ponowny atak.
Ale wypadałoby. Mleczyk wciąż stała i Krucha przypisała to szokowi; nie może jej zmusić do oglądania brata w tym stanie.
Na drżących kończynach powoli przeszła obok i zsunęła się po ziemi w upatrzonym punkcie, gdzie było to możliwe. Trochę śniegu poleciało za nią i przestraszyło, gdy znienacka dotknęło tyłu jej łap.
Trzęsące się łokcie załamały się pod nią, gdy się schyliła i ciężko opadła na ziemię obok, udając, że to tak specjalnie, by wyglądać na silniejszą dla Mleczyk, gdy prawdziwość tej sytuacji do niej dotrze i będzie jej potrzebować. Nie mogła całkiem schować stresu; nerwowo drgała ogonem, co jakiś czas przechodził po jej plecach dreszcz. Nie mogąc polegać na ciele, zwróciła się do tego, co wychodziło jej najlepiej; węchu. Ignorując smród śmierci, szukała śladów zapachowych, mogących wyjawić, co tu się zdarzyło. Naprawdę miała nadzieję, że nic nie znajdzie. Nie chciała kolejnych śmierci z czyjejś winy, za dużo się działo wokół. Kolejna osoba w ich środowisku popełniająca zbrodnię… może znowu okazałby się nią ktoś jej bliski.
Szczęście w nieszczęściu, gdy znalazła w sierści na boku kocura krople błota i niewielki okruch zapachu, za to ciężki i gorzki, nie znała go. Nikt z owocowego lasu. Śmierdział chorobą. Nie mieszał się z innymi zapachami, więc prawdopodobnie był samotnikiem. Mając coś do zrobienia, co zabrałoby jej myśli z bezpośredniego problemu, dźwignęła się na łapy i zaczęła krążyć z nosem przy ziemi. Gdy wiedziała, czego szuka, mogła znaleźć trochę śladów; może to przyroda ograniczała ich ilość, może napastnik próbował je zamaskować. Nieważne, skoro całkowicie mu się nie udało. Na szczęście nie padało tak jak przy zaginięciu Komarnicy, a w dole śniegu prawie nie było. Dzięki Wszechmatce za ciepłą Porę Nagich Drzew.
Smród śliny pojawił się na srebrnym patyku, tak kwaśny aż się skrzywiła. Chciałaby móc umyć wnętrze nosa, bo już przewidywała, że ten odór zostanie w nim na dobrą chwilę. Krążąc tak, paląc nerwową energię, znalazła silniejsze źródło pierwszego zapachu. Brzydząc się poruszyć ciemnego futra pyskiem, zgromadziła je pazurem ku ciału i usiadła przed nimi.
Prawie podskoczyła na głos towarzyszki, o której zapomniała przez jej milczenie i w czasie wpatrywania się w futro próbując coś wydedukować, nie zwróciła uwagi na to, że się zbliżyła.
— Idziemy do obozu.
Mleczyk pchnęła ją prawdopodobnie całą swoją siłą, chcąc skierować je jak najdalej od ciała, prawie powalając na ziemię, zmuszając do wstania.
— Zostaw. Chodźmy stąd. — kontynuowała szturchanie jej, sprawiając, że Krucha musiała robić drobne kroki, by nie upaść.
— Ale…! — zaparła się łapami, szerzej je rozstawiając — Ale! Musimy go zabrać! I ślady! Tu są ślady, że ktoś to zrobił!
— Inny wojownik może to zrobić! Ten, który to zrobił, wciąż może tu być! Chcesz z nim walczyć?! Jesteś tylko zwiadowcą!
Na sekundę zesztywniała, by zaraz rozluźnić swoją pozycję, pozwalając się poruszyć kilka kroków w kierunku, który wskazywała jej partnerka. Miała rację. Mleczyk zazwyczaj miała rację. Nie kierowała się tak głupio uczuciami. Lukrecji nie mogły już pomóc, a ktokolwiek to zrobił, kto stracił tę ciemną sierść w walce, mógł wciąż tu być. Nie byłoby miło, gdyby rzucił się także na nie. Teraz gdy zwróciła na to uwagę, miała wrażenie, że coś się na nią patrzy, gdzieś z cienia, aż przeszły ją dreszcze po całym ciele. Tak, zimna krew Mleczyk im teraz pomagała, nawet jeśli zamiast od razu powiedzieć o swoich obawach, wolała ją zmusić do ruchu, nawet teraz wciąż ciągnąc w stronę obozu. Jako zwiadowca zrobiła swoje zadanie, znajdując ciało, pułapkę i futro.
Zmrużyła oczy, śledząc ją ukradkiem, widocznie kochającym spojrzeniem. Jeśli ta agresja wynikała z troski, mogła ją zaakceptować. W końcu tak wyraźne pokazy od Mleczyk były rzadkością. Jak mogła jej odmówić?
Ciężko było przeoczyć błądzące po okolicy oczy szylkretki, rozszerzone i paranoiczne, jej zjeżoną sierść wzdłuż całego kręgosłupa, latający na boki ogon. Była cała spięta. Nigdy nie była zbyt rozmowna, ale w tym momencie Krucha wręcz bała się przerwać ciszę.
Starsza do tej pory niosła w zębach fragment futra, który znalazły, będąc na tyle miłą, by chociaż go wziąć. Z pyska kremowej wydostał się zszokowany, krótki wydech, gdy przechodząc przez Konający Buk, obróciła się, by sprawdzić, jak radzi sobie jej ukochana, by być świadkiem, jak ta upuszcza tak ważny dowód, a ten, niesiony wiatrem wpada do wody.
Tak szybko, jak mogła, Krucha zbiegła na trawę z konaru i pobiegła brzegiem rzeki, próbując je dostrzec, z nadzieją, że go znajdzie, złapie, że będzie chociaż trochę śladu zapachowego mimo tej kąpieli.
— Mleczyk! — prawie załkała, unosząc spojrzenie na szylkretkę, która nie ruszyła się ani kroku dalej.
Nie zajmowała się teraz analizą tego zachowania, tylko impulsywnie zanurzyła łapy w lodowatej wodzie, przerywając cienką warstwę oblodzenia na brzegu, gotowa przedrzeć się przez nią, do miejsca, gdzie spadło futro. Nieważna była logika tego czynu i jego niebezpieczeństwo.
Wkrótce wyczuła pod ostrożnie wystawioną łapą brak oparcia i zawahała się co dalej, oczami szukając punktu zaczepienia. Rozwiązanie przyszło w postaci szarpnięcia za przemoczony ogon, na które zerknęła do tyłu, spotykając zdenerwowany wzrok kotki, która musiała zeskoczyć z konaru, by tak szybko się tu znaleźć. W ciszy walczyły między sobą na spojrzenia, aż w końcu była samotniczka ustąpiła, robiąc krok do tyłu i kładąc uszy.
— Głupia! Już odpłynęło, nic by to nie dało. — syknęła szylkretka, gdy mogła już wypuścić ją z zębów. Zatrzęsła się krótko na jej ton, od szyi po końcówkę ogona. Mroźniejszy niż ta woda.
— Przepraszam.
Na czubku języka zastygło jej pytanie. Czemu to zrobiłaś? Ale jakby to o niej świadczyło, o jej zaufaniu do ukochanej? Mleczyk zdecydowanie była mądrzejsza od niej, więc logiczne, że nie rzuciła się idiotycznie do wody, by znaleźć coś tak delikatnego, jak włosie. A wypadnięcie go z jej pyska mogło być wypadkiem; coś takiego pewnie ciężko utrzymać razem.
Konsekwencje jej braku myślenia dopadły ją, nim wyszła z wody, gdy chłodny wiatr przeczesał jej przemoczoną, ciężką sierść. Mleczyk zdawała się niewzruszona, może ze względu na to, że nie weszła tak głęboko i szybko wytrzepała wodę ze swojego krótkiego futra.
Gdy kontynuowały drogę, cisza gniotła ją i uwierała jeszcze bardziej. Widziała podejrzane zachowanie partnerki. Znała ją lepiej niż reszta klanu, nawet jeśli Mleczyk nie chciała tego przyznać. Wyczuwała coś złego w jej aurze. Czy coś wiedziała? Czy po prostu cierpiała po śmierci brata?
Już otwierała pysk, by złożyć jej swoje kondolencje, powiedzieć cokolwiek, byle przerwać to milczenie, gdy zrobiła to Mleczyk.
— Nie mów o tym nikomu.
Krucha gwałtownie stanęła, z lekko otwartym pyskiem. Nie było wątpliwości, że miała na myśli futro, a nie incydent z rzeką czy ciało; to ciężko byłoby schować.
— C-co?
— Obiecaj mi, że nikomu o tym nie powiesz. Nie mogą o tym wiedzieć. — powtórzyła niecierpliwie, patrząc przed siebie, ale także przestając iść.
Krucha parokrotnie ugniotła pazurami ziemię w nerwowym odruchu mającym ją uspokoić. Nie pomagało.
Choć Mleczyk nie powiedziała na głos, że ich relacja będzie od tego zależna - nigdy nie mówiła o niej na głos ogólnie, ale wyczuła tę implikację.
Czuła się rozdarta. Nie chciała stracić tego, co udało jej się zbudować z Mleczyk. Ale czy zatajenie czegoś takiego nie zagrażało ich społeczności? Widziała już za dużo martwych ciał, od kiedy tu przybyła, nie chciała znajdować kolejnych, mając jeszcze świadomość, że to jej wina.
Polizała się po pysku; gdzieś w międzyczasie musiała przenieść spojrzenie na ziemię, bo nagle zdała sobie sprawę, że wpatrywała się w kolorowy liść pod swoimi łapami, częściowo zgniły od wilgoci, ale wciąż rozpoznawalny w kształcie.
Mleczyk miała coś z tym wspólnego. Nie było innej możliwości. Nie chciała jej robić kłopotów. Wybór, jaki przed nią postawiła, nie miał dobrego rozwiązania. Ale co jak ktoś jeszcze zginie?
Tylko czy będą w ogóle szukać mordercy? Ich poszukiwania Komarnicy zawiodły, więc jak mieli znaleźć tego, który zabił kocura? Czy było warto ryzykować dla poszukiwań, które już spisała na straty, nie wierząc w działania po tylu napaściach samotników na ich członków? Rewolucjach w środku ich społeczności? Nie przypominała sobie znalezienia któregoś ze złych kotów.
Oh. Oh, będą musiały zgłosić stratę kolejnego kota. Po śmierci Jaskółki, Krecik, Plusk… oh. Nie podobało jej się to. Czemu koty wokół niej odchodziły? Czy Mleczyk była następna?
Liliowa straciła chyba cierpliwość, bo zbliżyła się i oparła policzkiem o jej głowę. Krucha nachyliła się ku dotykowi.
— Jeśli to zrobisz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę. — usłyszała przy uchu, potwierdzając jej wcześniejsze przypuszczenia.
Połączenie między ich ciałami parzyło, bolało w sercu, ale nie chciała się oderwać.
— … Dobrze. — mruknęła słabo, w bólu, przez wykorzystanie tego, co między nimi było, by przeważyć szalę. Zacisnęła oczy, wciskając swój policzek głębiej w liliowo-białe futro i powtórzyła, jakby próbując przekonać samą siebie. — Dobrze, nie powiem im.
Mleczyk kiwnęła głową.
— Zajmę się tym, nic więcej się nie stanie. — obiecała.
Krucha nie dała znaku usłyszenia tych słów, po prostu podążając za kotką.
W obozie zapytała najbliższego kota (możliwe, że była to Traszka, ale ciężko było jej sobie przypomnieć, kto akurat wtedy się jej nawinął, już uderzenie serca po odejściu od niego) gdzie znajdzie władze ich społeczności; miała nadzieję zastać samego Agresta, którego przecież znała najbliżej, ale niestety, otrzymała informację o obecności reszty przy nim.
Nerwowo podeszła do wskazanego miejsca, z Mleczyk na ogonie. Zerknęła nieśmiało na rozmawiające koty.
— Przepraszam…? — odezwała się, by zwrócić ich uwagę, nim usłyszała coś, czego nie powinna. Lider obrócił głowę w ich kierunku.
— Krucha, Mleczyk? — uniósł brwi — Coś się stało?
Podeszła ostrożnie, przez ramię upewniając się, że liliowa za nią idzie.
— Czemu jesteście takie mokre? — zapytała Daglezjowa Igła, a Krucha wzdrygnęła się na wspomnienie tego, jak wygląda akurat od niej.
Przełknęła ślinę, zerkając kątem oka w stronę Mleczyk.
— J-jak szłyśmy, trochę… spadłam z Konającego, Mleczyk musiała pomóc mi się wydostać. — wyjaśniła, w przerwie oblizując pysk i nerwowo wodząc wzrokiem gdzieś po bokach, unikając spojrzeń innych, balansując na granicy histerii i dreptania w miejscu. Przypadkiem napotkała niezadowolone spojrzenie Fretki i zachłysnęła się powietrzem — Proszę, nie wyrzucajcie mnie ze zwiadowców! To był wypadek! Nie powtórzy się więcej! Wiem, że nie powinien się zdarzyć, bo powinnam umieć lepiej!
Miała wrażenie, że kotka była jej niechętna już wcześniej, ale eskalowało to, im bliżej z Mleczyk była. A może to niechęć szylkretki do zastępczyni tak na nią wpływała, że wyolbrzymiała te oziębłe spojrzenie. Cokolwiek liliowa myślała, Krucha nie mogła stracić tego, na co ciężko pracowała.
Milcząca do tej pory partnerka nie dała żadnego potwierdzenia czy zaprzeczenia jej słów.
— Spokojnie, nikt cię przecież nie wyrzuci znikąd z powodu drobnego wypadku — zapewnił Agrest, łagodnie się uśmiechając, sądząc po głosie — Nie masz się czym przejmować.
— Oh. To… to dobrze. Ale um… właściwie to przyszłyśmy tutaj, bo… — zerknęła na Mleczyk, szukając wsparcia, a najlepiej przejęcia od niej pałeczki wyjawienia znaleziska. Kotka nie spotkała jej spojrzenia; kremowej przeszło przez myśl, że dziwne było, że w ogóle tu przyszła. Potem przypomniała sobie o obietnicy, ale zablokowała myśl o aż takim braku zaufania względem siebie. Nie, zdecydowanie była tu, by nie musiała tego mówić sama, po prostu nie wiedziała, jak to okazać. Tym bardziej że nic oficjalnie nie ogłosiły swojego związku… nawet między sobą. Mleczyk ceniła swoją prywatność. Wróciła spojrzeniem gdzieś bardziej w ich generalnym kierunku, znowu przejeżdżając językiem po pysku, nim plącząc się w słowach i ledwo słyszalnie, wydukała — Na śmietnisku znalazły-znalazłyśmy Lukrecję. Myślę… myślę, że musiał się potknąć, spaść w wykop i… nabił się na… jakiś bardzo twardy, srebrny patyk dwunożnych. Przy-kro mi. — zerknęła przy tych słowach w stronę Daglezjowej Igły, zaraz wracając spojrzeniem w ziemię, nie chcąc widzieć reakcji kotki. Zapanowała zszokowana cisza, w której trakcie nie wytrzymała i jeszcze raz uniosła wzrok, tym razem na Mleczyk, sprawdzając, czy nie zrobiła nic źle, czy dobrze wymyśliła wersję wydarzeń. Nie wydawała się bardziej zła niż wcześniej, uznała to za dobry sygnał. Może zła to było nieodpowiednie określenie, ale nie znała innego na tę mieszankę zirytowania i zaniepokojenia. Czymkolwiek była, nie lubiła jej.
— Och. To… zła wiadomość dla naszej społeczności. — Agrest na chwilę przerwał — Jesteście pewne, że nikt nie pomógł mu w tej śmierci? Były na miejscu jeszcze ślady innego kota?
Pisk w uszach, który był ciągłym tłem innych dźwięków wokół, od kiedy zobaczyła pierwszy raz zwłoki, nasilił się. Łapy nie załamały się pod nią tylko przez świadomość obecności Mleczyk. Padło to pytanie. Miała nadzieję, że nie padnie, że nie będzie musiała kłamać, że ją to ominie. Ale najwyraźniej głupi nie może mieć zawsze szczęścia.
— Nie. — głos Mleczyk wyrwał ją z otępienia. Oh, oh, to na pewno wyglądało podejrzanie. Ta przerwa była zbyt długa.
— Tak- znaczy nie, nie było śladów. Nic nie wyczułam. — znowu polizała pysk, jego kąciki uniesione w krzywym uśmiechu, panicznym prawie w takim samym stopniu jak sztucznym — Przepra-raszam, jestem jeszcze trochę w szoku.
— To zrozumiałe. — pocieszyła Daglezjowa Igła, a kremową zaskoczył odrobinę brak zainteresowania sprawą w jej głosie.
— No nic, to dziękujemy wam za poinformowanie nas o tym — westchnął po chwili milczenia — Pójdźcie się ogrzać najlepiej, nie chcemy, byście się wyziębiły
Krucha miała nadzieję, że skoro rozmowa się zakończyła, będzie mogła skulić się wraz z szylkretką na drzewie, pomóc jej wysuszyć się całkowicie z resztek wody, przeprosić za ten stan, uspokoić je obie. Odpocząć od przeszywającego wiatru, ogrzać się, w końcu przestać się trząść. Chodzenie w takim stanie było upokarzające.
Gdy tylko odeszły od kotów sprawujących władze nad społecznością, szylkretka jednak zboczyła z trasy do legowisk.
— Mleczyk? Mleczyk! — zawołała za nią, zdezorientowana. Kotka trzepnęła uchem, jednak nie odwróciła się, zostawiając kremową daleko w tyle, jak tylko pozwalał im oddalić się od siebie obóz.
Odprowadziła ją spojrzeniem, nie ruszając się, nie mając pojęcia, co ma zrobić.
W końcu uzasadniła to sobie tym, że starsza chciała trochę przestrzeni dla siebie. W końcu jej brat zginął. Zostało jej niewiele członków rodziny. Jedna siostra i młodsze pokolenia. Krucha naprawdę była przekonana, że Mleczyk w głębi serca się o nich troszczyła, bo jak można mieć rodzinę i choć trochę się o nich nie martwić?
Wciąż jednak czuła opór przed ruszeniem się, trzęsąc już nie tylko z powodu zimna i poprzedniego szoku. Oczy zaszły jej łzami. Coś ścisnęło ją w płucach, żołądku, na myśl, że została odrzucona. Nie mogła dać żadnego wsparcia, nie można było na niej polegać, partnerka nie chciała od niej komfortu w tak ciężkim momencie, wolała odejść bez słowa. Czy zrobiła coś nie tak? Może nie zachowała się najmądrzej wskakując do wody, ale chciała tylko ich chronić, nie stracić śladów mogących im pomóc. Nie zdradziła obietnicy złożonej Mleczyk, dlaczego więc ta nie spełniała swojej części?
Nie potrafiła sobie przypomnieć czy popełniła jakiś błąd; myśląc o sytuacji sprzed chwili, ledwo pamiętała rozmowę, ale była pewna, że jej świadomość w tamtym momencie pracowała lepiej niż wspomnienia i nie powiedziała czegoś głupiego, co by je zdradziło.
Pociągnęła nosem, chwilę jeszcze wlepiając spojrzenie w daleką kotkę, by przepełniona wstydem je opuścić. Paradoksalnie sama miała ochotę teraz odejść, szybko, nim ktoś to zobaczy, nim zainteresuje się, czemu stoi jak idiotka na środku obozu, rycząc. Cicho miała nadzieję, że ktoś taki się trafi, zaoferuje jej trochę ciepła, troski, ale było jej też wstyd tej reakcji z tak błahego powodu. Samo posiadanie takiej nadziei, że ktoś domyśli się, czego potrzebuje, było głupie z jej strony.
Nie mogła uciec z obozu jak przy tamtej sytuacji, gdy Bez jeszcze żył. Jej chęć odizolowania się była tak silna, że zastanawiała się, czy jakby teraz wyszła z obozu, w ogóle by do niego wróciła.
Mogła zignorować przemoczenie, mogła teraz czmychnąć, ale była tak bardzo zmęczona, jej łapy wydawały się zbyt ciężkie, by zrobić najmniejszy krok i gdy przyjrzała się temu odczuciu, była zdziwiona, że jeszcze stoi, gdy tak silnie dygotała.
Nie mogła zostawić Mleczyk i dzieci. Nie były jeszcze dorosłe, choć pewnie mianowana już Gracja by się z tym kłóciła. Nie mogła postąpić tak impulsywnie, chociażby dodając jeszcze do tego to, ilu mentorów straciła już jedna z córek.
Gwałtownie nabrała powietrza i podskoczyła w miejscu na dotyk ogona na plecach, który swoją nagłością wyrwał ją z wiru wstydu i smutku. Zerknęła na ułamek uderzenia serca w górę, tylko po to, by rozpoznać, kto do niej podszedł. Była to zastępczyni.
— Wszystko z tobą w porządku?
Odpowiedziała chybotliwym skinieniem, praktycznie zaraz po tym dławiąc się łzami i próbując utrzymać zgięte już łapy przed całkowitym załamaniem się pod spazmami.
Znalazła się w legowisku na drzewie; nie do końca wiedziała, jak i kiedy na nie weszła, ale przez mgłę miała świadomość, że Daglezjowa Igła musiała ją przy tym wspierać, a teraz siedziała obok, wydając ciche pomruki, prawdopodobnie mające ją uspokoić; dopiero teraz zaczęła je jednak świadomie rejestrować.
Poza schronieniem dało się słyszeć sygnał do zebrania się. Zacisnęła tylko przez niego oczy, nie musząc wstawać, by wiedzieć, co zostanie ogłoszone. Pozostałe koty, które były obecne na drzewie, podniosły się ze zdziwionymi minami i zeszły, by zgromadzić się pod topolą.
Ugniatając korę pod łapami, bez zastanowienia schowała się w rudym futrze, jeszcze nie przejmując się, jak niekomfortowe zachowanie to musiało być dla zastępczyni. Sierść łaskotała ją w czoło i oczy, czuła jej poruszanie się, gdy drgała wraz z biciem serca i ciężkim oddychaniem, ruchami, które przyprawiały ją o zawroty głowy. Własne włosie jednocześnie ją irytowało, zapowiadało przyszłe przeziębienie, może poważniejsze skutki, ale w swojej ciężkości i zimnie uziemiało ją chociaż troszkę w rzeczywistości. Była bardzo zdziwiona, gdy zastępczyni zaczęła myć jej futro i mruknęła coś cicho w podziękowaniu za to.
Żałowała tego, gdy Mleczyk wróciła i kremowa zmusiła się do spojrzenia w jej stronę, gdy wyczuła jej zapach. Stała nad nimi, machając zdenerwowana ogonem. Jej oczy były zmrużone, a sierść zjeżona. Walczyła z Daglezjową Igłą na spojrzenia i ruda najwyraźniej wygrała, bo uśmiechnęła się zwycięsko, ledwo widocznie, a szylkretka ułożyła się po przeciwnej stronie. Była sztywna i dało się słyszeć ciche, bardzo niezadowolone buczenie z jej strony. Czując się głupio, Krucha ułożyła się na wyciągniętych trochę łapach, nie pochylając w żadną stronę i dała się pochłonąć niezręcznej ciszy. W końcu Daglezjowa Igła wstała, prawdopodobnie zawołana przez kogoś (Krucha nie słuchała otoczenia, zbyt wyczerpana), odchodząc z ostatnim pocieszającym pacnięciem.
— Powiedziałaś jej? — syknęła Mleczyk, kiedy tylko ruda oddaliła się wystarczająco, a gdy dostała w odpowiedzi zaprzeczenie, odwróciła się na drugi bok, plecami do niej, wyraźnie dając do zrozumienia, że jest obrażona.
Przez głębokie zmęczenie, choć przecież nic ciężkiego dzisiaj nie robiła, dopiero po chwili myślenia czemu Mleczyk obraziła się za niezdradzenie jej, domyśliła się, że kotka była zazdrosna. Wydała z siebie pytający pomruk, ugniatając parokrotnie legowisko. Dostawała dzisiaj tyle mieszanych sygnałów, frustrowały ją one i ciągnęły jeszcze głębiej w emocjonalnego doła.
***
Ciężko było jej usiedzieć w miejscu. Wszyscy już spali, a mimo to zaryzykowała powolne wstanie i zeskoczenie z klonu, by krążyć po obrzeżach obozu, co jakiś czas wdrapując się na drzewo czy spowalniając krok, gdy dostrzegała, jak panicznie przyspieszony się robi.
Nerwowa energia rozsadzała ją od środka, nie znajdując ujścia w trzęsieniu ciała i ugniatania podłoża.
Spirala myśli trwała nieskończenie, na chwilę uspokajając się, dając jej nadzieję na spokój, by powrócić. Ilość teorii, które wysnuła w czasie, gdy miała odpoczywać, była równie niepokojąca co ich treść.
Stanęła na chwilę na gałęzi bliskiej legowisku uczniów, spojrzeniem szukając swoich kociąt, sprawdzając, czy są całe, czy poruszają się we śnie lub przynajmniej oddychają. Wcześniej zawahała się chwilę przed legowiskiem stróży; jednak nie mogła przekonać się do zobaczenia dwójki żywych dzieci Lukrecji, więc musiała z bólem obejść się bez sprawdzania stanu Gracji.
Wyrzuty sumienia gryzły ją nieustannie, zaganiając ją w końcu skutecznie w stronę legowiska lidera. Pewnie byłoby to uznawane za podejrzane, gdyby byli jacyś świadkowie. Może uznaliby, że idzie go zabić w opóźnionej rebelii, zabili, oszczędzili tego wyboru, jaki miała przed sobą.
Wspięła się cicho po konarze, by stanąć i patrzeć. Miała ostatnią szansę na wycofanie się, udanie, że nic nie wie.
Ale wizje tego, co może mieć z tym wspólnego Mleczyk, czy nie współpracuje z Borsukiem - który przecież był przyjacielem kremowej, a potem należał do rebelii chcącej, między innymi, jej śmierci - lub z Komarnicą, który mógł przynieść więcej tajemniczej choroby, lub innym czarnym kotem, którego Krucha nie znała, a którego Mleczyk wolała bronić bardziej niż ich społeczności, niż swojej partnerki i jej dzieci - które mogła uznawać za zdradę ile chciała, ale nie mogła skrzywdzić, nie, jeśli kremowa miała szansę temu zapobiec. Końcowo tożsamość tego kota nie miała znaczenia; jak bardzo lojalna chciała być brązowooka do swojej wybranki, na pierwszym miejscu były kocięta. Mogła przeżyć brak bliskiego dorosłego kota, skoro znała to od wczesnej młodości; znała też ból śmierci czegoś stworzonego z siebie, wyrzuty do swojej słabości, gdy niosła sztywne ciałko Mleka i z dwojga złego, nie chciała powrotu świadomości, że przez nią zgasło młode istnienie.
Zastanawiała się, czy Mleczyk tylko udawała sen; czy to, że nie poszła za nią, oznaczało kolejny test, który tym razem zawiedzie.
— Krucha?
Cofnęła się, prawie tracąc równowagę. Parokrotnie uchyliła i zamknęła pysk, nie mogąc wydobyć dźwięku, szeroko otwarte oczy wlepiając w kocura.
— Wszystko w porządku?
Z jej pyska wyrwała się w końcu litania przeprosin, coraz mniej zrozumiałych im dłużej były powtarzane, gdy zabrakło jej powietrza w płucach, gdy dławiła się i ledwo rozumiała co sama mówi, i miała tylko nadzieję, że lider zrozumie, co próbuje przekazać.
— To ktoś zrobił! Zabił go! Przepraszam! Nie chciałam kłamać! Bardzo przepraszam! Miałyśmy ślady, sierść, ale jak spadłam, przepadła! Przepraszam! Było mi tak wstyd! Jeszcze-e-jeszcze miałam wrażenie, że on tam wciąż był! I nas widział! Nie chciałam żeby-żeby- ale!
Jak ironicznie, że zwodziła Agresta, przepraszając jednocześnie za kłamstwa. Ale okazało się, że nie mogła wyjawić udziału Mleczyk, nawet w panicznym potopie słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz