Dzień zaczęła w znośnym humorze. Ciężko, żeby cieszyła się z życia w klanie, kiedy każdy kolejny dzień zdawał się równie monotonny i tylko przypominał jej o jej nieużyteczności i bezsilności. Czuła się bezbronna, odkąd straciła czucie w tylnych kończynach.
Może nie byłoby tak źle, może nie myślałaby o tym tak dużo, gdyby nie inni Burzacy, którzy stale przypominali jej o tym, że do niczego się nie nadawała. Chociażby kierowane w jej stronę współczujące spojrzenia, pełne politowania i troski. Naprawdę sądzili, że tego potrzebowała? Nie chciała ich współczucia, nie chciała ich zatroskanych spojrzeń ani rozmów o tym, jaką to krzywdę jej wyrządzono.
Może nie była w pełni sprawna, ale nie była słaba. Najwidoczniej niektórym już się o tym zapomniało.
Nie lubiła przechodzić koło legowiska starszych. Gdy to robiła, czuła na sobie spojrzenie chociażby Mżystego Futra. Pytał się jej, czy wszystko w porządku, jakby tylko cienka nić utrzymywała ją przy życiu.
Co się zmieniło? Wciąż była tą samą osobą i choć do wielu rzeczy utraciła zdolność, nie była słaba, a już na pewno nie zamierzała prosić o pomoc - szczególnie nierudych.
Sama egzystencja zaczęła przynosić jej wiele trudu i zawodu. Mimo ciepłych słów, które zyskała od ojca, a które wciąż tak często wspominała w ciężkich chwilach, czuła się bezużyteczna. Na co jej siła i rozsądek, jeśli nie mogła tego wykorzystać? Dwie łapy nie upolują królika i nie przegonią wroga. Nienawidziła litości, bo czuła się, jakby traktowano ją z góry; jakby inni czuli się lepsi i silniejsi od niej, choć jeszcze kilkadziesiąt księżyców temu było zupełnie na odwrót.
Musiała odpocząć zarówno od obozowego zgiełku, jak i od własnych myśli. Nie mogła polować, ale kto zabroniłby jej spokojnego spaceru?
Była pewna, że nawet gdyby i zaatakowałoby ją jakieś dzikie zwierzę, dla Różanej Przełęczy byłoby to na rękę. Była pewna, że choć liderka nie powiedziałaby tego głośno, śmierć Płomień wyszłaby dla niej na korzyść. Czy była z tego powodu zła? Niekoniecznie. Na jej miejscu sama zrobiłaby to samo; ba, pewnie podjęłaby się nawet bardziej radykalnych kroków i sama zabiła niepełnosprawnych, o ile byliby nierudzi. Tym bardziej dziwiła ją litość przywódczyni Burzaków, lepszej od swoich poprzedniczek, ale wciąż tak samo irytującej tą wprowadzaną na siłę równością.
Poczuła dziwną ulgę, gdy opuściła obóz. Nie musiała konfrontować się już z żadnym z wojowników, miała czas wyłącznie dla siebie. Przynajmniej tak przypuszczała.
— Płonąca Pożogo? — wypuściła gwałtownie powietrze, gdy tylko usłyszała głos Owczej Piersi. — Powinnaś wracać do obozu. Nie będziesz mogła się obronić, gdyby zaatakowało cię jakieś zwierzę lub wrogi samotnik.
Ruda parsknęła, jakby nic nie robiła sobie z jego słów.
— Nie martw się, gdyby coś postanowiło wtopić we mnie swoje zębiska, nie przyprowadziłabym tego do klanu.
— Nie martwisz się o własne bezpieczeństwo? — Owca zdawał się wręcz zdziwiony.
— Potrafię sobie poradzić — syknęła zniecierpliwiona. — Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż zawracanie mi tyłka?
Chciałoby się powiedzieć, że typowy nierudy. Dlaczego wszyscy byli tacy sami?
Piorunowała białego kocura tak długo, aż w końcu westchnął zmęczony i odpuścił jej, zajmując się czymś, co mniej szarga nerwy.
Usiadła na jednym z wielu wzniesień. Z daleka wciąż widziała Skruszone Drzewo. Obóz Klanu Burzy teraz był dla niej nie domem, a istnym utrapieniem i wspomnieniem najgorszych wydarzeń, które zdążyły zatrzeć się w jej pamięci. Żałowała, że nie było z nią taty. Gdy odszedł z tego świata, nie miała już nikogo, komu mogłaby się zwierzyć. Dlatego tylko samotność mogła jakkolwiek jej pomóc. Musiała pomyśleć nad własnymi planami. Nie mogła się teraz poddać tylko z powodu swojej niepełnosprawności. Nie mogła umrzeć jako nieporadna starucha z dwiema niesprawnymi łapami. Nie wybaczyłaby tego sobie.
Skupiła się na własnych myślach, przynajmniej do momentu, gdy przerwał jej to któryś z wojowników, nucąc coś pod nosem. Miała dość zgrywania miłej i powstrzymywania się od wybuchów.
— Możesz się zamknąć? — syknęła. Poczuła chorą satysfakcję, gdy tylko uniosła głos na żółtookiego wojownika. Od dawna tłamsiła emocje w sobie, nie mówiła nikomu, co czuła, zamykała się na świat zewnętrzny i w ciszy trawiła wszystkie swoje żale. Zapomniała już, jaką ulgę miała za każdym razem, gdy wyżywała się na innych. Kiedyś mogła robić to bezkarnie, a gdy czuła się źle, szydziła z nierudych. Dziś te piękne czasy były tylko stale blednącym wspomnieniem zabijanym przez upływ czasu.
— Nawet po tym wszystkim życie nic cię nie nauczyło, wciąż jesteś arogancka i wredna — prychnął w odpowiedzi kocur. Pazury same wysunęły jej się spod palców. — Bycie dla kogoś miłym jeszcze nigdy nikogo nie zabiło.
— Byłabym skłonna się nie zgodzić — odparła, kładąc uszy. — To zresztą nie ma żadnego znaczenia. Nie potrafisz funkcjonować bez uśmiechania się pod nosem jak kretyn, bez bycia głośnym i nieśmiesznym? Ktoś powinien pokazać ci, gdzie jest twoje miejsce — warknęła. Spośród najbardziej irytujących rudzielców nienawidziła dwóch typów: ci, którzy patrzyli na nią z litością i ci, którzy myśleli, że są fajni, ale w rzeczywistości byli nieznośni. Chociaż nigdy by tego przed nikim nie przyznała, nienawidziła faktu, że kocur, który wychowywał się z nią w żłobku, nad którym zawsze tak triumfowała, który był tak łatwy do skrzywdzenia, osiągnął więcej niż ona. Czuła zawiść, zazdrość, przemożną chęć zrobienia mu tego samego, co Wilczacy zrobili jej, żeby zmyć mu ten parszywy uśmiech z pyska. Bo wiedziała, że się cieszył. W końcu kto by się nie cieszył, że jego dawny prześladowca stał się bezbronnym kotem o wiotkich łapach? Nie przyjmowała do świadomości tego, że ktoś taki, jakiś parszywy nierudy, który w żłobku jako jedyny miał odwagę się jej stawiać, mógł być lepszy od niej, mógł mieć lepiej od niej. — Uwierz mi, że gdyby nie ta cholerna równość gorszych z lepszymi, nierudych z rudymi, tak bym ci przywaliła w pysk, że nigdy w życiu byś się nie uśmiechnął. To ty powinieneś zdechnąć zamiast Płomykówki. Nikt by nie płakał — syknęła. — Miałeś tak świetne rodzeństwo, tysiąckrotnie lepsze od ciebie i nawet to musiałeś spartaczyć. Nie potrafisz docenić tego, co masz. Jesteś życiowym nieudacznikiem, ale i tak zdaje ci się, że jesteś lepszy od wszystkich.
— Kogo nazywasz nieudacznikiem? Spójrz na siebie — odparł cierpko. — Boli cię, że przywaliłaś się do mnie za dzieciaka i teraz karma do ciebie wróciła? Jedyne kogo możesz obwiniać to siebie samą. Przestań wylewać swoje chore żale na mnie, jeśli aż tak nudzi ci się w życiu. Dziwię się, że Różana Przełęcz jeszcze nic z tobą nie zrobiła. Marnujesz zwierzynę, a nie dajesz nic od siebie. Mało tego, jeszcze zatruwasz życie innym i drzesz się na każdego, kto ci się napatoczy pod łapy. Wbij sobie do łba, że ta twoja Piasek od dawna gryzie piach i nikogo nie obchodzą ani twoje poglądy, ani twojego chorego rodu.
— Żałosne, że mój bratanek musiał uczyć się u kogoś takiego jak ty — warknęła. — Nic dziwnego, że odrzucił rodzinne wartości, skoro szkolił go nierudy myślący, że jest w stanie oszukać przeznaczenie. Jesteś śmieciem przeznaczonym do brudnej roboty, tak było od dawna i nie myśl sobie, że jest inaczej. Prędzej czy później wszystko wróci do normy. Tak, jak powinno być. To chore, żeby nierudy szkolił rudego. Czego można się od ciebie nauczyć? Jesteś słaby, zawsze byłeś. Wydaje ci się, że jeśli masz długi język to zdołasz załatwić wszystkie...
Nawet nie zdołała dokończyć. Kocur wysunął pazury w mgnieniu oka i wyrżnął jej w pysk, a ona poczuła przejściową falę bólu, od której rozbolała ją głowa. Upadła na ziemię i nie była w stanie się wygramolić, gdy ból stał się jeszcze większy i krew przysłoniła jej pole widzenia. Zdołała tylko dojrzeć, jak zabłyszczały białe kły burego.
— Co ty wyprawiasz!
— Odciążam klan.
Nie zdążyła zaprotestować, nim wizja się urwała, ból ustał, a jej duszę ogarnął mrożący w żyłach chłód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz