Był wieczór, kiedy odpoczywała przy boku Matki. Jej ślepia prawie samoistnie się zamykały, a ona sama była zmęczona jak nigdy wcześniej - cały dzień poświęciła na zwiedzanie ogromnego domu Wyprostowanej, w którym przyszło jej mieszkać. Skakała po meblach, próbowała wspinać się w rozmaite wysokie miejsca daleko poza zasięgiem jej łap, wyobrażając sobie, że to wielkie miasto. Prawdopodobnie wyglądała wówczas niezmiernie głupio, ale nawet nie zwracała na to uwagi. Jej rodzeństwo było zajęte własnymi pobudkami - Klamerka jak zwykle błąkał się gdzieś, nie odzywając do nikogo, Bluszcz próbował zagadywać Matkę, choć ta raczej nie była zadowolona z takiego obrotu spraw. Izyda najwidoczniej znalazła sobie świetne zainteresowanie w ciągłym lizaniu swoich łap i gładzeniu futra. Betelgeza nie rozumiała, czemu aż tak bardzo zależało jej na wyglądzie, w końcu i tak nikt oprócz rodziny nie mógł jej zobaczyć - nie mogli przecież wychodzić poza dom. Mama nie mówiła, dlaczego. Mówiła jedynie, że przyjdzie na to czas.
W chwilach, gdy nie miała żadnego ważniejszego zajęcia, lubiła wybierać się na krótkie eskapady po domu. Tego dnia, zanim się ściemniło, nie było inaczej. Ofiarą padła kanapa, na którą nieco niezgrabnie się wspięła. Próbowała przy tym nie naciskać na nią zbyt swoimi drobnymi pazurkami. Wiedziała, że tata tego nie lubił. Wyprostowana chyba też. Nie wiedziała, czemu. Meble chyba po to były, żeby się na nie wspinać? Nie jej wina, że się dodatkowo niszczyły, gdy ciągnęła po nich swoimi pazurami. To świadczyło tylko o tym, że były słabe.
Przed nią stał misternie wykonany stolik, którym szybko się zainteresowała. Z pewnością mogłaby w końcu skoczyć z kanapy wprost na niego. Co mogło pójść źle? Mama na chwilę ich opuściła, więc nikt nie mógł jej powstrzymać.
Przypadła do swoich przednich łap, a jej ogon niezdarnie machał na boki. Zastrzygnęła uszami, gdy usłyszała ciche westchnięcie.
— Nie próbuj tego robić, nie doskoczysz... — mruknęła Izyda, chociaż sądząc po jej minie niezbyt ją to obchodziło. Siostrze przez większość czasu nie chciało się ruszyć tyłka z wygodnego miejsca, które sobie akurat upatrzyła. Nie była leniwa, ale lubiła wygodę. Betelgeza byłaby skłonna stwierdzić, że nawet gdyby Matka pozwoliła im wreszcie wyjść na zewnątrz, ta wolałaby wygrzewać się w domu. Ba, nawet podobały jej się te wszystkie sweterki, które robiła im Wyprostowana! Czarna vanka ich nienawidziła, strasznie szczypały i było jej w nich gorąco. Mama chyba podzielała jej zdanie, bo za każdym razem, gdy musiała w nich chodzić, miała tak naburmuszoną i poirytowaną minę, jakby ktoś kazał jej spędzić cały dzień z brudnymi przybłędami z ulicy.
— Tak? To patrz — odparła kotka aż nazbyt pewna siebie, z prawdziwie zagniewaną minką, bo jak to tak siostra może znieważać jej umiejętności. I pełna dumy skoczyła i zanim zdążyła mrugnąć, wylądowała na ziemi, ledwo tylko dotykając krańcami pazurów stołu. Kotka natychmiast syknęła z bólu, który poczuła w swoich łapkach. Izyda wybuchnęła śmiechem - choć może bardziej adekwatnym stwierdzeniem byłoby, że zaśmiała się dość cicho i gardłowo.
— Nie wiem, czy to było twoim celem, ale jeśli chcesz sobie skręcić kark skacząc po dachach, to osiągniesz w tym perfekcję — rzuciła ze śmiechem, a obrażona kotka rzuciła się na siostrę i tak dwie kulki złączone ze sobą łapkami poturlały się po gładkiej podłodze. Geza nie mogła powstrzymać śmiechu, który wydarł się z jej klatki piersiowej.
— Pokaż lepiej, jak ty skaczesz, skoro jesteś taka do przodu — zamruczała Betelgeza, a Izyda tylko przewróciła oczami.
— Głupiutka jesteś, ja się nie będę brudzić, tylko siedzieć w domu i robić ziółka jak tata.
Czarnka vanka prychnęła, chociaż kąciki jej ust rozwarły się w nieznacznym uśmiechu.
— Jeszcze zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz